Jejku. Zostawić was same na trzy dni. Wchodzę na blogera po trzech dniach nieobecności i co widzę? 2136 wyświetleń. I ja takie wow. Nabiłyście prawie z tysiaka w kilka dni. Dziękuję wam. Nawet nie wiecie jak ja się z tego cieszę :D
A teraz coś na co tak czekałyście. Może to rzuci trochę światła na te całą sytuację. Jeżeli dowiem się, że jeszcze bardziej poplątałam co chyba się zastrzelę. Długo pisałam ten rozdział, jest on inny od poprzednich. Nie lubię skracać historii, ale jak zobaczyłam ile mi wyszło tekstu linijka w linijkę, to się przeraziła. Mi samej już się za drugim razem tego czytać nie chciało. Ale teraz zostawiam go wam do oceny. Pozdrawiam :D
- Wszystko zaczęło się pod koniec
siódmego wieku naszej ery. Konkretnie w Konstantynopolu. Jak można
sobie wyobrazić, to nie były łatwe czasy. Zwłaszcza wtedy, miasto
było mocno osłabione przez roszady pomiędzy rządzącymi. Ludziom
nie żyło się łatwo. Panowała bieda, terror, co mniejsi
nieprzyjaciele rabowali wioski, okradali ludzi. Jednak była jedna
rodzina. Należeli do mieszczaństwa. Dosyć zamożnego. Ale różnili
się od reszty. Pomagali chłopom. Byli dla nich łaskawi. Płacili
za wykonaną pracę. Byli szanowani i lubiani wśród społeczeństwa.
Jednak nie mogli być w pełni szczęśliwi. Kobieta – Rypsyma –
nie mogła zajść w ciążę. Przez długi czas się starali.
Bezskutecznie. Byli zrozpaczeni. Ludzie próbowali im pomóc, ale nic
nie działało. Najznamienitsi znachorzy nie mogli nic zdziałać.
Więc się poddali. Ale nie byli już tacy jak dawniej. Zamknęli się
w sobie, nie wychodzili z domu. Wiedli życie całkowicie odciętych
od świata samotników. Widziała to pewna kobieta. Jeżeli można
tak o niej powiedzieć. Anielica. Podobno przepiękna z wyglądu. -
zamilkł na chwilę przyglądając się uważnie Lily. Jakby chciał
coś wyczytać z jej twarzy. Jego bystre oczy wprowadzały w nią
zakłopotanie, a lekka poświata, padająca na jego lewą część
ciała dodawała mu nobliwego wyglądu. - Pomogła im. Sprawiła, że
Rypsyma zaszła w ciążę.
- Widzę tu pewnego rodzaju
podobieństwo, do wcześniejszych wydarzeń.
- Podobieństwo. To dobre słowo.
Jednak to, co się później wydarzyło już tak oczywiste nie było.
- splótł palce na brzuchu i kontynuował opowieść. - Anielica
spotkała się z Rypsymą i jej mężem Fotymem. Ostrzegła ich, że
zawsze jest coś za coś, że muszą być przygotowani na każdą
okoliczność. Ciąża rozwijała się prawidłowo. Nie było żadnych
oznak, że może stać się coś złego. Aż do dnia porodu. Był
trudny i długotrwały. Kilka godzin. Jednak udało się. Na świat
przyszedł mały chłopiec, któremu dano imię Hektor. W przełożeniu
na nasze mocno trzymający. Lecz nie tylko on się tego dnia
narodził. Wraz z nim na świecie pojawiły się istoty nadnaturalne.
Elfy, wilkołaki, strzygi, zmiennokształtni i cała masa innych. To
właśnie było to coś. To była cena jaką trzeba było zapłacić
za upragnione dziecko. Nadnaturalni zostali podzieleni na dwie grupy:
dzieci cienia i dzieci światła. Źli i dobrzy. Proste. - Lily
delikatnie trąciła głową, pokazując, że faktycznie jest to
proste. „Nie, to nie jest proste. Nadnaturalni. Tego jeszcze nie
było.” - Jak można się
domyślać za bardzo się nie lubili. Ale o tym później. Mały
Hektor spokojnie dorastał w kochającej go rodzinie. Jednak zawsze
był nieco inny, niż reszta dzieci. Miał lepszy słuch, wzrok,
powonienie. Był silniejszy od swoich rówieśników oraz szybszy.
Przez to był odrzucany przez społeczeństwo. Był inny. Uważali go
za dziwaka, traktowali jak wyrzutka. Odmieńca. Rodzice starali mu
uświadomić, że jeżeli jest inny, to nie znaczy, że jest gorszy.
Jest wyjątkowy. Jedyny w swoim rodzaju. Ale wiesz jak to jest z
małymi dziećmi. Bardziej biorą sobie do serca to co powiedzą inne
dzieci, niż to co mówią rodzice. - Lily spuściła nieco wzrok. Z
nią też tak było. Może nie do końca, ale podobnie. Była
szykanowana przez jej słuch. Jednak ona się z tym pogodziła i
nauczyła z tym żyć. - Rypsyma wraz z Fotymem i już dojrzewającym
Hektorem wyjechali z miasta. Osiedlili się na przedmieściach i sami
nauczali syna. Żyli spokojnie, przez nikogo nie niepokojeni. Do
czasu. W Konstantynopolu szykowano się do wojny z kalifatem
Umajjadów. Hektor miał wtedy dwadzieścia lat. Nigdy nie walczyć,
nawet nie miał miecza w ręku. Został ogłoszony pobór do wojska.
Znalazł się na liście. Więc musiał się stawić. Gdyby tego nie
zrobił, jego rodzina i ona sam zostałby pozbawiony honoru i
najprawdopodobniej zostaliby ścięci. Dzień przed jego wyjazdem do
miasta, odwiedziła go Anielica. Ta sama, dzięki której przyszedł
na świat. Podarowała mu w darze dwa przedmioty: lustro i miecz z
rękojeścią w kształcie lilii. - znów spojrzał na Lily. Jednak
tym razem dziwnie smutnym wzrokiem, jakby tak historia miała się
źle skończyć. - Lustro umożliwiało mu kontakt z nią, a miecz
zapewniał obronę przed wszelkimi atakami. Dodatkowo nikt nie mógł
go pokonać. Kiedy miał miecz w ręku, śmierć zbierała wielkie
plony. Broń została obdarzona boską mocą, więc nic co ludzkie
albo, jak i to mówią ludzie, fantastyczne, nie mogło mu
zaszkodzić. Był jeden warunek. Musiał mieć go w rękach.
Następnego dnia stawił się w swoim oddziale. I znów był
wyśmiewany. Tym razem przez wygląd. Był wątły, chudy,
nieumięśniony. Takie chucherko. I zaczęła się roczna wojna.
Hektor walczył dzielnie. Był podziwiany wśród dowódców. Szybko
piął się w hierarchii. Na wojnie poznał pewną kobietę.
Zakochali się w sobie. I tak dalej, i tak dalej. - pokręcił ręką
dając znak, że nie ma zamiaru zagłębiać się w szczegóły –
Kobieta zaszła w ciążę.
Kiedy
wojna dobiegała końca, rozkazał jej wyjechać do jego rodziców.
Chciał mieć pewność, że będzie bezpieczna. Piętnastego
sierpnia 718 roku doszło do ostatecznej bitwy. Hektor dowodził
jednym z legionów. Wygrali. Odparli najazd. Konstantynopol został
uratowany, a co za tym idzie i cała Europa. Może zastanawiasz się
jak to możliwe, że tak młody, niedoświadczony młodzieniec mógł
zajść tak daleko? To dzięki jednemu z darów. Lustro. Dzięki
niemu kontaktował się z Anielicą, która pomagała mu w szkoleniu,
dawała rady, wskazówki. Jednak dla niego ta bitwa wcale nie okazała
się taka wspaniała. Kiedy najeźdźcy odpływali, Hektor stanął
na murze obronnym z mieczem wzniesionym ku górze, i lustrem
dociśniętym do piersi. Jego chwała lśniła, ogarniała go duma. I
to właśnie doprowadziło do jego zguby. Wraz za tym wszystkim szła
pycha, pogarda dla tych z kim walczył. Zmarł. Starzała przebiła
na wylot jego serce. Miejsce, z którego płynie nasze
człowieczeństwo. Nie pomógł mu miecz. Dlaczego? Bo przestał być
sprawiedliwy, utracił ludzkie uczucia, stał się pod pewnym
względem zwierzęciem. I został za to ukarany. Jednak o tym akurat
wie tylko nieliczna grupka z nas. - Lily delikatnie zmarszczyła brwi
nie wiedząc o co konkretnie mu chodzi – Mówię o tym, że został
zabity. Była o tym mowa tylko w kilku pismach jakie się zachowały
i dla podtrzymywania jego wielkiej sławy nie mówi się o tym.
Przedstawia się go jako wielkiego człowieka, który dożył późnych
lat starości. Nie wiem z czym jest to związane, ale wspominanie o
tym jest srogo karane.
- Więc dlaczego mi
to mówisz? Dlaczego ryzykujesz?
- Bo
jesteś kimś więcej, niż zwykłym nadnaturalnym. Musisz wiedzieć
wszystko o tym świecie. A im więcej się o czymś wie, tym łatwiej
jest później zrozumieć inne kwestie. - „Super. Teraz
dowiaduję się, że jestem jakimś nienormalnym stworzeniem. Żyć
nie umierać.” - A teraz
wracajmy, bo zeszliśmy z tematu. Kiedy upadał, a upadł w głąb
Morza Czarnego, nie wypuścił z rąk darów. Razem z nim spoczywały
na jego dnie. Do czasu. - zamilkł na dłuższą chwilę i błądził
oczami po pokoju jakby czegoś szukał. Lily lekko odkaszlnęła
zwracając jego uwagę – Przepraszam. Mówiono, że znalazł je
jego syn. Potem już o nich ani razu nie wspominano. Pierwsza
wzmianka o nich, mówiła o królu Rybaku, który ich strzegł na
zamku w Covbenic. Po nim pieczę przejął jeden z rycerzu króla
Artura, Galahad. I znów pustka. Potem wiek piętnasty i tym razem
Nowy York. Jednak ani razu nie była to potwierdzona informacja. Do
tej pory pozostaje to wielką niewiadomą. Wiemy tylko, że dary
zostały rozdzielone. Można znaleźć tylko lustro. Ono da wskazówkę
jak dotrzeć do miecza. Na odwrót nie da rady. Tak zostało zapisane
w starych księgach. Podobno są to słowa Anielicy, ale czy można w
to wierzyć? Teraz przejdziemy do spraw związanych konkretnie z
nadnaturalnymi. - oparł łokcie i biurko i stukał opuszkami o blat
- Następcy Hektora nadali mu tytuł Pierwszego nadnaturalnego.
Dlatego jest taki ważny w naszej historii. To on zapoczątkował
nasze życie na tej planecie. Jego kochanka urodziła syna. Następcę.
Zostaliśmy nazwani przez Anielicę Stróżami. To właśnie my
mieliśmy pilnować ogólnego porządku. Tak jak już wcześniej
powiedziałem, nadnaturalni podzieleni zostali na dwie grupy, które
nieustannie ze sobą walczyły. Jak to w takich sytuacjach zawsze
była. - wzdychnął bezradnie i przewrócił oczami – Anielica nie
mogła już więcej patrzeć na to, jak te niewinne stworzenia
odbierają sobie życie, tylko dlatego, że tak im się podoba.
Dzięki jej zainteresowaniu, czarodzieje stworzyli wyspę. Arę. Z
łaciny schronienie. Idealnie w miejscu przecięcia się południka i
równoleżnika zerowego. Zostało stworzone dla wszystkich. Zarówno
dzieci cienia, jak i światła. Mieli się nauczyć ze sobą żyć.
Obok siebie. Ale najważniejsze. Powstała Wielka Rada. Składała
się z przedstawicieli wszystkich gatunków nadnaturalnych. W ten
sposób wszyscy zostali połączeni. Rada sprawowała pieczę nad
każdym i wymierzała kary za nie przestrzeganie reguł jakie
panowały. Powstały też Rady Starszych. Były to rady obejmujące
jedynie jeden gatunek. I zasiadają w nich do dnia dzisiejszego,
tylko najznamienitsi przedstawiciele danego gatunku dzieci światła.
Ale Rady nie obejmowały wyłącznie wyspy. Każdy, gdziekolwiek na
świecie by się znajdował, musiał ich przestrzegać i postępować
zgodnie z określonymi zasadami. Nie było to jednak nic
spektakularnego. Nie zabijać pobratymców, gatunków drugiej strony,
nie rzucać się w oczy zwyczajnym ludziom i nie robić im krzywdy.
Oczywiście zawsze znajdzie się grupka takich, dla których takie
coś, to tylko świstek papieru. Robili co chcieli. Przez to powstało
więzienie, dla takich jak oni. Malum. Tak się nazywało. -
uśmiechnął się pod nosem – A myślisz, że gdzie pani Rowling
znalazła inspirację na Azkaban? Tylko, że tam jest trochę
bardziej podkoloryzowane. W Malum, swoje odsiadki wykonywali wszyscy.
Bez względu na to, jakie przestępstwo popełnili. - jego uśmiech
momentalnie zniknął, a twarz posmutniała. Wpatrywał się w komodę
z papierami i zastanawiał się, jakich słów teraz użyć
- Gabriel? Czy coś
się stało?
- Jednak historia
Dementorów jest już jak najbardziej prawdziwa. Ale o tym za
chwilkę. Dzięki działalności takich buntowników, ludzie
zaczynali podejrzewać, że dzieje się coś niedobrego. Zwłaszcza
jeden ródb szczególnie zaistniał w naszej historii. Ród
Cacciatore. Dostali przydomek Łowcy. Charakteryzował ich pewien
znak, który był przekazywany z pokolenia na pokolenie. - mężczyzna
wyjął z szuflady wielką księgę, przekręcił kilka kartek i
podał Lily – Piorun z zaokrągleniami. Twierdzili, że
pochodziliśmy z gwiazd. Ale to co nienaturalne nie może być w
pełni z normalnej natury.
- Przecież do
niedorzeczność.
- Wiem. Do tego
spójrz – wskazał na znak na kartce papieru – groty strzał. Aby
jeszcze bardziej podkreślić, że trzeba nas zniszczyć. Polowali na
wszystkie istoty nadnaturalne. Dobre, złe. Nie obchodziło ich to. -
przybrał ponury wyraz twarzy i nieco skulił plecy – Odrywali
wróżkom skrzydła, wampirom wyrywali serca, nimfy zamykali w
klatkach, syrenom odcinali ogony, ogry wrzucano do ognia, gryfy
dostawały trujące owoce, karły topiono. To wszystko tylko dlatego,
że byli inni. To był czarny okres z naszych dziejach. Niektóre
stworzenia wyginęły, niektóre przeżyły tylko w kilkuosobowych
stadach. I wtedy wszyscy się zjednoczyliśmy przeciwko jednemu
wrogowi. Dobro i zło. Ramię w ramię walczyło z Łowcami.
Wygraliśmy. Mimo to oni w dalszym ciągu prowadzili te sadystyczne
działania. Ale wiedzieliśmy teraz jak im to skutecznie
uniemożliwić. W dodatku zostało ich tylko garstka. Powoli ludzie
zaczęli się buntować. Nie chcieli ginąć. Dlatego podpisano
pokój. Obiecali, że wszystkie swoje wątpliwości będą
konsultować z Radą. Powoli robiło się ich coraz mniej, aż w
końcu o nich zapomniano. Ale coś słyszałem plotki, że ponownie
się odradzają. Ale to tylko plotki. - machnął ręką – Wszystko
toczyło się świetnie. Nadnaturalni żyli w normalnym
społeczeństwie albo na Arze, nikt nikomu nie przeszkadzał. Panował
wśród nas pokój. - obrócił tułów na fotelu wpatrując się w
ścianę, w całości pokrytą ręcznie tkanym gobelinem.
Przedstawiał jakąś kobietę stojącą nad ciałami dziesiątek
mężczyzn i kobiet, a w tle widać było wybuchający wulkan – Do
momentu aż ona się nie pojawiła – powiedział szeptem – Zabiła
ich. Zabiła wszystkich. - jego głos drżał, był niespokojny
- Gabriel. -
zaczęła spokojnie. Nic to nie dało. Ciągle powtarzał „Zabiła
ich” - Gabriel! - wykrzyczała w jego stronę i potrząsnęła za
lewą rękę, bo tylko do niej dosięgała. Spojrzał na nią
przerażonym wzrokiem. Odpowiedziała tym samym. Nie wiedziała co ma
powiedzieć.
- Przepraszam cię
najmocniej. Jak tylko o tym wspominam to...
- Już w porządku. Też tak czasami
reaguję na niektóre tematy. - wbiła oczy w lśniącą podłogę
- To kontynuujmy. - pośpieszył sam
siebie – Stało się to dokładnie dwieście lat temu. Już nieco
wcześniej niektórzy podejrzewali, że się coś stanie. Część
dzieci cienia dziwnie się zachowywała. Ale o wszystkim zdecydowało
jedno wydarzenie. Równo co dwieście lat gwiazdy Tarva i Alambil,
czyli Pan Zwycięstwa i Pani Pokoju, pozdrawiają się nawzajem, co
jest oznaką nadchodzącego szczęścia. Szczęście nie nadeszło.
Przyszła zagłada. Dzieci cienia objęły władzę. Zdołano ich
wyprzeć z wyspy i skutecznie zabezpieczyć, aby tylko osoby pożądane
mogły się tam znaleźć. Na czele buntu stanęła Mirochna. Była
lamią. Pół wężem, pół kobietą. Jednak umie przybierać
całkowicie ludzką postać. Znalazła się w łaskach Starszych
Rady. I tak to się właśnie skończyło. Wszystkich zabiła. -
wziął głęboko wdech a powietrze zostało wypuszczone z dziwnym
świszczeniem – Od tego czasu dzieci cienia prześladują jasną
stronę. Musimy się ukrywać. Dementorzy, którzy pilnowali więźniów
pozostali po stronie Mirochny. Skazani zostali wypuszczeni na
wolność. I właśnie oznaką tego co się stało był wybuch
wulkanu Tambora . Ten rok został nazwany rokiem bez lata... To jak
już wiesz jest Biblioteka. - wskazał ręką na pomieszczenie, jakby
chciał objąć tym gestem wszystko co jeszcze znajdowało się na
zewnątrz – Były to nasze miejsca. Nasze domy. Specjalnie
wybudowane dla Stróży. Szczyciły się wielką chwałą. Były na
każdym kontynencie. W wielu miastach. A teraz? Zostało ich zaledwie
dziesięć. Dzięki znajomych czarodziejom, udało zachować się te
największe. Umieścili je pod ziemią. Do tego założyli specjalną
barierę, przez którą żadne dziecko cienia się nie przedostanie.
To była dodatkowa ochrona, bo sam budynek został zbudowany z
jarzębu. Jest to bariera przed nieproszonymi gośćmi.
- Zaraz. - Lily zmarszczyła brwi –
Dobrze rozumiem, że na przykład wilkołaki to dzieci cienia? -
potrząsnął twierdząco mężczyzna – To co tu robi Kastiel?
- Nigdy nie możemy odmówić pomocy. A
on jej potrzebował. Nie możemy go stąd wyrzucić. To jest dom dla
wszystkich. Jeżeli ktoś wyrzeknie się ciemnej strony na pewno
będzie tutaj mile widziany. - zamilkł i spojrzał dziewczynie
prosto w oczy. Jego błyszczały. Już nie przypominały pełnych
strachu i niepewności, takich jakie miał zaledwie chwilę wcześniej
– Tego dnia Anielica znów pojawiła się na ziemi.
Przepowiedziała. Obiecała. Jej słowa zostały spisane i starannie
ukryte, jednak przekazywane każdemu dziecku światła. Gdy
Tarva ją powita a Alambil się pokłoni.
Przyjdzie ta co ma nas zbawić i uchronić od zagłady...
- Ją pokona sama. Z anielicy darem. Lilę w dłoni dzierżąc, biały
jeleń zjawi się, i ogłosi wszem i wobec, że to dzieję się. Ona
potomkinią tej co nas zrodziła. - recytowała dalej Lily w
zamyśleniu. Słowa same napływały jej do ust. Nie umiała nad tym
zapanować
- Skąd to znasz? - wygląd niezwykle zabawnie, kiedy jego zmarszczki
ze zdziwienia podniosły się do góry tworząc na powierzchni twarzy
coś w rodzaju fal
- Mama mi to śpiewała jako kołysankę.
- Zapewne była Stróżem. - zamyślił się – To jesteś ty. To ty
masz dać nam zwycięstwo w tej długiej, za długiej, wojnie.
- Ale skąd ta pewność? Co chwilę ktoś powtarza, że jestem jakąś
Przeznaczoną. Skąd to wiecie? Przecież to może być każdy.
- Naszyjnik. - zmarszczyła pytająco brwi – Anielica przekazała
go temu co spisywał jej słowa. Miał trafić właśnie do
Przeznaczonej.
- Ale w jaki sposób?
- Nie wiem. - wzruszył ramionami – Niektórych rzeczy nie da się
wyjaśnić. Czasami tak jest, że jakiś przedmiot szuka swojego
właściciela. I w tym przypadku właśnie tak się stało. Lily. -
splótł dłonie na biurku i nagle spoważniał – Jesteś naszym
jedynym ratunkiem. Druga taka sytuacja się nie powtórzy. Jesteś
nam potrzebna.
- Ja nic z tego nie rozumiem. Chcesz mi wmówić, że jestem jakąś
wybraną przez jakiegoś starego dziadka co spisywał słowa anioła?
I mam do tego wszystkiego wyzwolić was spod niewoli? - w jej ustach
brzmiało to jak kiepski żart – Odbiło wam! Skąd mam niby
wiedzieć, że to wszystko to nie jakaś zmyślona opowiastka? Co?
- Od jak dawna masz takie ataki? - spojrzała na niego pytającym
wzrokiem – Takie, jaki wydarzył się przed chwilą.
- Od około trzech lat. Tylko ostatnio coraz bardziej nabierają na
sile. Brat dawał mi jakieś tabletki, które je łagodziły, ale
raczej niewiele działały.
- Twój dar się odzywa. - no to teraz pomyślała, że to nie jej
jest potrzebny psychiatryk – Każdy nadnaturalny je dostaje. Może
być to niezwykła siła, szybkość, różne zdolności. Ujawnia się
je w wieku około dziesięciu lat, bo potem... dzieje się właśnie
to co u ciebie. Tylko, że jeszcze nigdy nie widziałem, aby było to
tak intensywne. Ci co zdecydowali się żyć, jak zwyczajni ludzie,
kupują od czarodziei spowalniacze, aby ich dzieci nigdy nie
dowiedziały się o istnieniu innego świata. Ale nigdy nikt nie
dostał daru związanego z naturą albo zmysłami. - przerwał na
chwilę – Oprócz ciebie. - wstał i przeszedł na drugi koniec
pokoju – Co tylko potwierdza to, że jesteś kimś wyjątkowym.
- A jeśli się mylisz? Jeśli szukacie kogoś innego?
- Ja się rzadko mylę.
- Ale jednak.
- Powiedzmy, że intuicja mi to mówi.
- Ona też się czasem może mylić.
- Czemu się tak temu opierasz? - dotknął plecami komodę, a przez
półmrok jaki panował w pokoju wygląda niezwykle groźnie
- Bo... A jak ty byś się zachowywał na moim miejscu? Żyjesz sobie
spokojnie, aż tu nagle, w jednym momencie z Londynu trafiam do Los
Angeles, Bash zostaje porwany, mnie goni cuchnące monstrum,
dowiaduję się, że wilkołaki, wampiry i jakieś elfy istnieją, a
do tego mam ocalić świat. I to wszystko jednego dnia. Jak myślisz?
Jak ja mam się czuć? - czuła jak powoli głos zaczyna jej się
załamywać, więc próbowała jak najszybciej zakończyć wypowiedź
- Zamień strach przez nieznanym na ciekawość. - uśmiechnął się,
po czym zrobił dziwnie ciekawską minę - Sebastian Nixon to twój
brat? - jego ciało twierdziło, że oczekuje konkretnej odpowiedzi
- Tak. - powiedziała niepewnie – Ale skąd znacz mojego...
Jednak nim dokończyła zdanie, drzwi otworzyły się z głośnym
skrzypnięciem a w progu stanęła ciemnoskóra dziewczyna.
Rozejrzała się po pokoju, wyraźnie szukając Gabriela. Kiedy już
dosięgnęła go wzrokiem, spoważniała.
-
Starsza Shermanksy
chce z tobą rozmawiać. Podobno to pilne.
- Dobrze.
Chodźmy. Elviry nie wolno denerwować. - zaśmiał się pod nosem
- Zaraz! Nie odpowiedziałeś na moje
pytanie! - ale jego już nie było. Zniknął w otchłani korytarza.
Lily zacisnęła zęby i uderzyła wewnętrzną stroną dłoni w blat
biurka z taką siłą, że jedna z szuflad lekko się odchyliła.
Wstała, aby ją zamknąć, ale wtedy zobaczyła pewne zdjęcie.
Oprawione było w ramkę z jasnego drewna, a na jej powierzchni
wydrążone zostały jakieś słowa w języku, którego Lily nie
znała. Jednak najważniejsze było zdjęcie. Przedstawiało Gabriela
i, jak już zdołała się domyśleć, jego syna, a wraz z nimi jej
rodzice i Sebastian. Trzymali się roześmiani za ramiona, a za nimi
wiła się zielona polana. „Skąd on znał moich rodziców? I
Basha?” Odłożyła zdjęcie
na miejsce i zasunęła szufladę, udając się w stronę wyjścia.
„No to teraz naprawdę będzie musiał się tłumaczyć”.
O...o...o....
OdpowiedzUsuńSzok. No to będzie się działo. Oj, będzie...
Lily ma uratować świat? A ile ona ma lat? I czym jest ta moc, którą ona ma? Zaciekawiłaś mnie, i to moooocno o_O
Pisz dalej, bo ciekawość mnie pożre. Przy okazji, zapraszam do mnie na nowy rozdział i drugiego bloga: Czerwona Rzeka;)
Mam nadzieję, że sprostam oczekiwaniom. A lat ma 17 :D
UsuńI może niekoniecznie cały świat. Jego cząstkę. XD
Cieszę się, że rozdział się podobał.
Już zabieram się za zaległe rozdziały u ciebie.
Pozdrawiam i dzięki za komentarz :D
Ale genialnie piszesz i ten pomysł....no cudo <3
OdpowiedzUsuńNa pewno zostanę tu na dłużej XD
Z niecierpliwością czekam na next.
Pozdrawiam i życzę weny <3
Cieszę się, że ci się podobało. Pomysł na początku miałam nieco inny, ale po rozmyślaniach doszłam do wniosku, że będzie zbyt podobny do pewnego filmu. I tak oto powstało takie coś.
UsuńNastępny postaram się napisać jak najszybciej. :D
Pozdrawiam.
O la la...
OdpowiedzUsuńPowiem ci, że ten rozdział bardzo mi się spodobał ^^
Pomysł naprawdę mnie zaintrygował. Jest super!
I że Lily ma zakończyć tamtą wojnę?
Ale jak? Bo wątpię by wymachując lilią coś zdziałała.... chociaż...
A może chodzi o ten dar anielicy?
Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału!
Pozdrawiam, dużo weny i pomysłów.
Zapraszam:
OdpowiedzUsuńhttp://czerwonarzeka.blogspot.com/?m=1
Oh, nareszcie się udało. Już od kilku dni staram się znaleźć odpowiednią ilość czasu na przeczytanie oraz skomentowanie nowego rozdziału. I jak zwykle odetchnąć pełną piersią mogę dopiero w piątek.
OdpowiedzUsuńRozdział zdecydowanie wyjaśnił wiele kwestii. Chociaż nadal czuję pewne zagubienie, jednakże związane jest ono z niewiedzą, kto kim się narodził. Rozumiesz? Rozchodzi się o rasy, ale głupio byłoby, gdybyś wszystko i wszystkich opisała na jednym wydechu, więc słusznie trzymasz mnie w klatce ciekawości. Przynajmniej nie marudzę, że wszelkie aspekty opowiadania zostały mi podane na srebrnej tacy.
Historię, którą opowiedział Gabriel czytałam z wielkim przejęciem. Dziwne to, albowiem zazwyczaj wolę krótkie i zwięzłe dialogi oraz więcej opisów przyrody, uczuć, czy poczynać bohaterów. Także przedstawiłaś dawne dzieje w sposób nad zwyczaj dobry, skoro w połowie rozdziału nie zaczęłam ziewać.
Ta wojna pomiędzy dobrymi, a złymi istotami - chociaż dla niektórych może wydawać się oklepana, przeżuta i wypluta oraz odgrzewana trzy razy - dla mnie zawsze będzie czymś fascynującym. Od gówniary mam styczność z tym motywem, toteż najzwyczajniej w świecie przyzwyczaiłam się do niego. Ponadto cieszę się, że ta cała zgraja potworków (wybacz mi moją ignorancję, ale nie wiedziałam, jak inaczej mogłabym ich określić; stowarzyszenie, sekta?) nie składa się wyłącznie z dzieci światła. Przygarnęli nawet takiego buńczucznego Kastiela, dumnie reprezentującego wilkołaki.
Chyba powoli zaczęłam rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Myślę, że jeszcze kilka rozdziałów i już na dobre zagłębię się w fabule. Wciągnęłam się bardzo. Lily, jako przodek Anielicy (córka, tak mi się wydaje) będzie miała trudne zadanie do wykonania. Już nie mogę się doczekać, aż przejdziesz do bardziej "ruchomych scen", zawierających opisy walk, czy chociażby próby odnalezienia lusterka oraz miecza.
Życzę samych dobroci. Gorąco pozdrawiam i do następnego! (^.^)/
No cóż ja mogę napisać :D Świetny rozdział jak zawsze ^^ Coraz to lepsze pomysły :D
OdpowiedzUsuń