poniedziałek, 22 lutego 2016

Rozdział 8 - Zamień strach przed nieznanym na ciekawość

Jejku. Zostawić was same na trzy dni. Wchodzę na blogera po trzech dniach nieobecności i co widzę? 2136 wyświetleń. I ja takie wow. Nabiłyście prawie z tysiaka w kilka dni. Dziękuję wam. Nawet nie wiecie jak ja się z tego cieszę :D
A teraz coś na co tak czekałyście. Może to rzuci trochę światła na te całą sytuację. Jeżeli dowiem się, że jeszcze bardziej poplątałam co chyba się zastrzelę. Długo pisałam ten rozdział, jest on inny od poprzednich. Nie lubię skracać historii, ale jak zobaczyłam ile mi wyszło tekstu linijka w linijkę, to się przeraziła. Mi samej już się za drugim razem tego czytać nie chciało. Ale teraz zostawiam go wam do oceny. Pozdrawiam :D



- Wszystko zaczęło się pod koniec siódmego wieku naszej ery. Konkretnie w Konstantynopolu. Jak można sobie wyobrazić, to nie były łatwe czasy. Zwłaszcza wtedy, miasto było mocno osłabione przez roszady pomiędzy rządzącymi. Ludziom nie żyło się łatwo. Panowała bieda, terror, co mniejsi nieprzyjaciele rabowali wioski, okradali ludzi. Jednak była jedna rodzina. Należeli do mieszczaństwa. Dosyć zamożnego. Ale różnili się od reszty. Pomagali chłopom. Byli dla nich łaskawi. Płacili za wykonaną pracę. Byli szanowani i lubiani wśród społeczeństwa. Jednak nie mogli być w pełni szczęśliwi. Kobieta – Rypsyma – nie mogła zajść w ciążę. Przez długi czas się starali. Bezskutecznie. Byli zrozpaczeni. Ludzie próbowali im pomóc, ale nic nie działało. Najznamienitsi znachorzy nie mogli nic zdziałać. Więc się poddali. Ale nie byli już tacy jak dawniej. Zamknęli się w sobie, nie wychodzili z domu. Wiedli życie całkowicie odciętych od świata samotników. Widziała to pewna kobieta. Jeżeli można tak o niej powiedzieć. Anielica. Podobno przepiękna z wyglądu. - zamilkł na chwilę przyglądając się uważnie Lily. Jakby chciał coś wyczytać z jej twarzy. Jego bystre oczy wprowadzały w nią zakłopotanie, a lekka poświata, padająca na jego lewą część ciała dodawała mu nobliwego wyglądu. - Pomogła im. Sprawiła, że Rypsyma zaszła w ciążę.
- Widzę tu pewnego rodzaju podobieństwo, do wcześniejszych wydarzeń.
- Podobieństwo. To dobre słowo. Jednak to, co się później wydarzyło już tak oczywiste nie było. - splótł palce na brzuchu i kontynuował opowieść. - Anielica spotkała się z Rypsymą i jej mężem Fotymem. Ostrzegła ich, że zawsze jest coś za coś, że muszą być przygotowani na każdą okoliczność. Ciąża rozwijała się prawidłowo. Nie było żadnych oznak, że może stać się coś złego. Aż do dnia porodu. Był trudny i długotrwały. Kilka godzin. Jednak udało się. Na świat przyszedł mały chłopiec, któremu dano imię Hektor. W przełożeniu na nasze mocno trzymający. Lecz nie tylko on się tego dnia narodził. Wraz z nim na świecie pojawiły się istoty nadnaturalne. Elfy, wilkołaki, strzygi, zmiennokształtni i cała masa innych. To właśnie było to coś. To była cena jaką trzeba było zapłacić za upragnione dziecko. Nadnaturalni zostali podzieleni na dwie grupy: dzieci cienia i dzieci światła. Źli i dobrzy. Proste. - Lily delikatnie trąciła głową, pokazując, że faktycznie jest to proste. „Nie, to nie jest proste. Nadnaturalni. Tego jeszcze nie było.” - Jak można się domyślać za bardzo się nie lubili. Ale o tym później. Mały Hektor spokojnie dorastał w kochającej go rodzinie. Jednak zawsze był nieco inny, niż reszta dzieci. Miał lepszy słuch, wzrok, powonienie. Był silniejszy od swoich rówieśników oraz szybszy. Przez to był odrzucany przez społeczeństwo. Był inny. Uważali go za dziwaka, traktowali jak wyrzutka. Odmieńca. Rodzice starali mu uświadomić, że jeżeli jest inny, to nie znaczy, że jest gorszy. Jest wyjątkowy. Jedyny w swoim rodzaju. Ale wiesz jak to jest z małymi dziećmi. Bardziej biorą sobie do serca to co powiedzą inne dzieci, niż to co mówią rodzice. - Lily spuściła nieco wzrok. Z nią też tak było. Może nie do końca, ale podobnie. Była szykanowana przez jej słuch. Jednak ona się z tym pogodziła i nauczyła z tym żyć. - Rypsyma wraz z Fotymem i już dojrzewającym Hektorem wyjechali z miasta. Osiedlili się na przedmieściach i sami nauczali syna. Żyli spokojnie, przez nikogo nie niepokojeni. Do czasu. W Konstantynopolu szykowano się do wojny z kalifatem Umajjadów. Hektor miał wtedy dwadzieścia lat. Nigdy nie walczyć, nawet nie miał miecza w ręku. Został ogłoszony pobór do wojska. Znalazł się na liście. Więc musiał się stawić. Gdyby tego nie zrobił, jego rodzina i ona sam zostałby pozbawiony honoru i najprawdopodobniej zostaliby ścięci. Dzień przed jego wyjazdem do miasta, odwiedziła go Anielica. Ta sama, dzięki której przyszedł na świat. Podarowała mu w darze dwa przedmioty: lustro i miecz z rękojeścią w kształcie lilii. - znów spojrzał na Lily. Jednak tym razem dziwnie smutnym wzrokiem, jakby tak historia miała się źle skończyć. - Lustro umożliwiało mu kontakt z nią, a miecz zapewniał obronę przed wszelkimi atakami. Dodatkowo nikt nie mógł go pokonać. Kiedy miał miecz w ręku, śmierć zbierała wielkie plony. Broń została obdarzona boską mocą, więc nic co ludzkie albo, jak i to mówią ludzie, fantastyczne, nie mogło mu zaszkodzić. Był jeden warunek. Musiał mieć go w rękach. Następnego dnia stawił się w swoim oddziale. I znów był wyśmiewany. Tym razem przez wygląd. Był wątły, chudy, nieumięśniony. Takie chucherko. I zaczęła się roczna wojna. Hektor walczył dzielnie. Był podziwiany wśród dowódców. Szybko piął się w hierarchii. Na wojnie poznał pewną kobietę. Zakochali się w sobie. I tak dalej, i tak dalej. - pokręcił ręką dając znak, że nie ma zamiaru zagłębiać się w szczegóły – Kobieta zaszła w ciążę.
Kiedy wojna dobiegała końca, rozkazał jej wyjechać do jego rodziców. Chciał mieć pewność, że będzie bezpieczna. Piętnastego sierpnia 718 roku doszło do ostatecznej bitwy. Hektor dowodził jednym z legionów. Wygrali. Odparli najazd. Konstantynopol został uratowany, a co za tym idzie i cała Europa. Może zastanawiasz się jak to możliwe, że tak młody, niedoświadczony młodzieniec mógł zajść tak daleko? To dzięki jednemu z darów. Lustro. Dzięki niemu kontaktował się z Anielicą, która pomagała mu w szkoleniu, dawała rady, wskazówki. Jednak dla niego ta bitwa wcale nie okazała się taka wspaniała. Kiedy najeźdźcy odpływali, Hektor stanął na murze obronnym z mieczem wzniesionym ku górze, i lustrem dociśniętym do piersi. Jego chwała lśniła, ogarniała go duma. I to właśnie doprowadziło do jego zguby. Wraz za tym wszystkim szła pycha, pogarda dla tych z kim walczył. Zmarł. Starzała przebiła na wylot jego serce. Miejsce, z którego płynie nasze człowieczeństwo. Nie pomógł mu miecz. Dlaczego? Bo przestał być sprawiedliwy, utracił ludzkie uczucia, stał się pod pewnym względem zwierzęciem. I został za to ukarany. Jednak o tym akurat wie tylko nieliczna grupka z nas. - Lily delikatnie zmarszczyła brwi nie wiedząc o co konkretnie mu chodzi – Mówię o tym, że został zabity. Była o tym mowa tylko w kilku pismach jakie się zachowały i dla podtrzymywania jego wielkiej sławy nie mówi się o tym. Przedstawia się go jako wielkiego człowieka, który dożył późnych lat starości. Nie wiem z czym jest to związane, ale wspominanie o tym jest srogo karane.
- Więc dlaczego mi to mówisz? Dlaczego ryzykujesz?
- Bo jesteś kimś więcej, niż zwykłym nadnaturalnym. Musisz wiedzieć wszystko o tym świecie. A im więcej się o czymś wie, tym łatwiej jest później zrozumieć inne kwestie. - „Super. Teraz dowiaduję się, że jestem jakimś nienormalnym stworzeniem. Żyć nie umierać.” - A teraz wracajmy, bo zeszliśmy z tematu. Kiedy upadał, a upadł w głąb Morza Czarnego, nie wypuścił z rąk darów. Razem z nim spoczywały na jego dnie. Do czasu. - zamilkł na dłuższą chwilę i błądził oczami po pokoju jakby czegoś szukał. Lily lekko odkaszlnęła zwracając jego uwagę – Przepraszam. Mówiono, że znalazł je jego syn. Potem już o nich ani razu nie wspominano. Pierwsza wzmianka o nich, mówiła o królu Rybaku, który ich strzegł na zamku w Covbenic. Po nim pieczę przejął jeden z rycerzu króla Artura, Galahad. I znów pustka. Potem wiek piętnasty i tym razem Nowy York. Jednak ani razu nie była to potwierdzona informacja. Do tej pory pozostaje to wielką niewiadomą. Wiemy tylko, że dary zostały rozdzielone. Można znaleźć tylko lustro. Ono da wskazówkę jak dotrzeć do miecza. Na odwrót nie da rady. Tak zostało zapisane w starych księgach. Podobno są to słowa Anielicy, ale czy można w to wierzyć? Teraz przejdziemy do spraw związanych konkretnie z nadnaturalnymi. - oparł łokcie i biurko i stukał opuszkami o blat - Następcy Hektora nadali mu tytuł Pierwszego nadnaturalnego. Dlatego jest taki ważny w naszej historii. To on zapoczątkował nasze życie na tej planecie. Jego kochanka urodziła syna. Następcę. Zostaliśmy nazwani przez Anielicę Stróżami. To właśnie my mieliśmy pilnować ogólnego porządku. Tak jak już wcześniej powiedziałem, nadnaturalni podzieleni zostali na dwie grupy, które nieustannie ze sobą walczyły. Jak to w takich sytuacjach zawsze była. - wzdychnął bezradnie i przewrócił oczami – Anielica nie mogła już więcej patrzeć na to, jak te niewinne stworzenia odbierają sobie życie, tylko dlatego, że tak im się podoba. Dzięki jej zainteresowaniu, czarodzieje stworzyli wyspę. Arę. Z łaciny schronienie. Idealnie w miejscu przecięcia się południka i równoleżnika zerowego. Zostało stworzone dla wszystkich. Zarówno dzieci cienia, jak i światła. Mieli się nauczyć ze sobą żyć. Obok siebie. Ale najważniejsze. Powstała Wielka Rada. Składała się z przedstawicieli wszystkich gatunków nadnaturalnych. W ten sposób wszyscy zostali połączeni. Rada sprawowała pieczę nad każdym i wymierzała kary za nie przestrzeganie reguł jakie panowały. Powstały też Rady Starszych. Były to rady obejmujące jedynie jeden gatunek. I zasiadają w nich do dnia dzisiejszego, tylko najznamienitsi przedstawiciele danego gatunku dzieci światła. Ale Rady nie obejmowały wyłącznie wyspy. Każdy, gdziekolwiek na świecie by się znajdował, musiał ich przestrzegać i postępować zgodnie z określonymi zasadami. Nie było to jednak nic spektakularnego. Nie zabijać pobratymców, gatunków drugiej strony, nie rzucać się w oczy zwyczajnym ludziom i nie robić im krzywdy. Oczywiście zawsze znajdzie się grupka takich, dla których takie coś, to tylko świstek papieru. Robili co chcieli. Przez to powstało więzienie, dla takich jak oni. Malum. Tak się nazywało. - uśmiechnął się pod nosem – A myślisz, że gdzie pani Rowling znalazła inspirację na Azkaban? Tylko, że tam jest trochę bardziej podkoloryzowane. W Malum, swoje odsiadki wykonywali wszyscy. Bez względu na to, jakie przestępstwo popełnili. - jego uśmiech momentalnie zniknął, a twarz posmutniała. Wpatrywał się w komodę z papierami i zastanawiał się, jakich słów teraz użyć
- Gabriel? Czy coś się stało?
- Jednak historia Dementorów jest już jak najbardziej prawdziwa. Ale o tym za chwilkę. Dzięki działalności takich buntowników, ludzie zaczynali podejrzewać, że dzieje się coś niedobrego. Zwłaszcza jeden ródb szczególnie zaistniał w naszej historii. Ród Cacciatore. Dostali przydomek Łowcy. Charakteryzował ich pewien znak, który był przekazywany z pokolenia na pokolenie. - mężczyzna wyjął z szuflady wielką księgę, przekręcił kilka kartek i podał Lily – Piorun z zaokrągleniami. Twierdzili, że pochodziliśmy z gwiazd. Ale to co nienaturalne nie może być w pełni z normalnej natury.
- Przecież do niedorzeczność.
- Wiem. Do tego spójrz – wskazał na znak na kartce papieru – groty strzał. Aby jeszcze bardziej podkreślić, że trzeba nas zniszczyć. Polowali na wszystkie istoty nadnaturalne. Dobre, złe. Nie obchodziło ich to. - przybrał ponury wyraz twarzy i nieco skulił plecy – Odrywali wróżkom skrzydła, wampirom wyrywali serca, nimfy zamykali w klatkach, syrenom odcinali ogony, ogry wrzucano do ognia, gryfy dostawały trujące owoce, karły topiono. To wszystko tylko dlatego, że byli inni. To był czarny okres z naszych dziejach. Niektóre stworzenia wyginęły, niektóre przeżyły tylko w kilkuosobowych stadach. I wtedy wszyscy się zjednoczyliśmy przeciwko jednemu wrogowi. Dobro i zło. Ramię w ramię walczyło z Łowcami. Wygraliśmy. Mimo to oni w dalszym ciągu prowadzili te sadystyczne działania. Ale wiedzieliśmy teraz jak im to skutecznie uniemożliwić. W dodatku zostało ich tylko garstka. Powoli ludzie zaczęli się buntować. Nie chcieli ginąć. Dlatego podpisano pokój. Obiecali, że wszystkie swoje wątpliwości będą konsultować z Radą. Powoli robiło się ich coraz mniej, aż w końcu o nich zapomniano. Ale coś słyszałem plotki, że ponownie się odradzają. Ale to tylko plotki. - machnął ręką – Wszystko toczyło się świetnie. Nadnaturalni żyli w normalnym społeczeństwie albo na Arze, nikt nikomu nie przeszkadzał. Panował wśród nas pokój. - obrócił tułów na fotelu wpatrując się w ścianę, w całości pokrytą ręcznie tkanym gobelinem. Przedstawiał jakąś kobietę stojącą nad ciałami dziesiątek mężczyzn i kobiet, a w tle widać było wybuchający wulkan – Do momentu aż ona się nie pojawiła – powiedział szeptem – Zabiła ich. Zabiła wszystkich. - jego głos drżał, był niespokojny
- Gabriel. - zaczęła spokojnie. Nic to nie dało. Ciągle powtarzał „Zabiła ich” - Gabriel! - wykrzyczała w jego stronę i potrząsnęła za lewą rękę, bo tylko do niej dosięgała. Spojrzał na nią przerażonym wzrokiem. Odpowiedziała tym samym. Nie wiedziała co ma powiedzieć.
- Przepraszam cię najmocniej. Jak tylko o tym wspominam to...
- Już w porządku. Też tak czasami reaguję na niektóre tematy. - wbiła oczy w lśniącą podłogę
- To kontynuujmy. - pośpieszył sam siebie – Stało się to dokładnie dwieście lat temu. Już nieco wcześniej niektórzy podejrzewali, że się coś stanie. Część dzieci cienia dziwnie się zachowywała. Ale o wszystkim zdecydowało jedno wydarzenie. Równo co dwieście lat gwiazdy Tarva i Alambil, czyli Pan Zwycięstwa i Pani Pokoju, pozdrawiają się nawzajem, co jest oznaką nadchodzącego szczęścia. Szczęście nie nadeszło. Przyszła zagłada. Dzieci cienia objęły władzę. Zdołano ich wyprzeć z wyspy i skutecznie zabezpieczyć, aby tylko osoby pożądane mogły się tam znaleźć. Na czele buntu stanęła Mirochna. Była lamią. Pół wężem, pół kobietą. Jednak umie przybierać całkowicie ludzką postać. Znalazła się w łaskach Starszych Rady. I tak to się właśnie skończyło. Wszystkich zabiła. - wziął głęboko wdech a powietrze zostało wypuszczone z dziwnym świszczeniem – Od tego czasu dzieci cienia prześladują jasną stronę. Musimy się ukrywać. Dementorzy, którzy pilnowali więźniów pozostali po stronie Mirochny. Skazani zostali wypuszczeni na wolność. I właśnie oznaką tego co się stało był wybuch wulkanu Tambora . Ten rok został nazwany rokiem bez lata... To jak już wiesz jest Biblioteka. - wskazał ręką na pomieszczenie, jakby chciał objąć tym gestem wszystko co jeszcze znajdowało się na zewnątrz – Były to nasze miejsca. Nasze domy. Specjalnie wybudowane dla Stróży. Szczyciły się wielką chwałą. Były na każdym kontynencie. W wielu miastach. A teraz? Zostało ich zaledwie dziesięć. Dzięki znajomych czarodziejom, udało zachować się te największe. Umieścili je pod ziemią. Do tego założyli specjalną barierę, przez którą żadne dziecko cienia się nie przedostanie. To była dodatkowa ochrona, bo sam budynek został zbudowany z jarzębu. Jest to bariera przed nieproszonymi gośćmi.
- Zaraz. - Lily zmarszczyła brwi – Dobrze rozumiem, że na przykład wilkołaki to dzieci cienia? - potrząsnął twierdząco mężczyzna – To co tu robi Kastiel?
- Nigdy nie możemy odmówić pomocy. A on jej potrzebował. Nie możemy go stąd wyrzucić. To jest dom dla wszystkich. Jeżeli ktoś wyrzeknie się ciemnej strony na pewno będzie tutaj mile widziany. - zamilkł i spojrzał dziewczynie prosto w oczy. Jego błyszczały. Już nie przypominały pełnych strachu i niepewności, takich jakie miał zaledwie chwilę wcześniej – Tego dnia Anielica znów pojawiła się na ziemi. Przepowiedziała. Obiecała. Jej słowa zostały spisane i starannie ukryte, jednak przekazywane każdemu dziecku światła. Gdy Tarva ją powita a Alambil się pokłoni.
Przyjdzie ta co ma nas zbawić i uchronić od zagłady...
- Ją pokona sama. Z anielicy darem. Lilę w dłoni dzierżąc, biały jeleń zjawi się, i ogłosi wszem i wobec, że to dzieję się. Ona potomkinią tej co nas zrodziła. - recytowała dalej Lily w zamyśleniu. Słowa same napływały jej do ust. Nie umiała nad tym zapanować
- Skąd to znasz? - wygląd niezwykle zabawnie, kiedy jego zmarszczki ze zdziwienia podniosły się do góry tworząc na powierzchni twarzy coś w rodzaju fal
- Mama mi to śpiewała jako kołysankę.
- Zapewne była Stróżem. - zamyślił się – To jesteś ty. To ty masz dać nam zwycięstwo w tej długiej, za długiej, wojnie.
- Ale skąd ta pewność? Co chwilę ktoś powtarza, że jestem jakąś Przeznaczoną. Skąd to wiecie? Przecież to może być każdy.
- Naszyjnik. - zmarszczyła pytająco brwi – Anielica przekazała go temu co spisywał jej słowa. Miał trafić właśnie do Przeznaczonej.
- Ale w jaki sposób?
- Nie wiem. - wzruszył ramionami – Niektórych rzeczy nie da się wyjaśnić. Czasami tak jest, że jakiś przedmiot szuka swojego właściciela. I w tym przypadku właśnie tak się stało. Lily. - splótł dłonie na biurku i nagle spoważniał – Jesteś naszym jedynym ratunkiem. Druga taka sytuacja się nie powtórzy. Jesteś nam potrzebna.
- Ja nic z tego nie rozumiem. Chcesz mi wmówić, że jestem jakąś wybraną przez jakiegoś starego dziadka co spisywał słowa anioła? I mam do tego wszystkiego wyzwolić was spod niewoli? - w jej ustach brzmiało to jak kiepski żart – Odbiło wam! Skąd mam niby wiedzieć, że to wszystko to nie jakaś zmyślona opowiastka? Co?
- Od jak dawna masz takie ataki? - spojrzała na niego pytającym wzrokiem – Takie, jaki wydarzył się przed chwilą.
- Od około trzech lat. Tylko ostatnio coraz bardziej nabierają na sile. Brat dawał mi jakieś tabletki, które je łagodziły, ale raczej niewiele działały.
- Twój dar się odzywa. - no to teraz pomyślała, że to nie jej jest potrzebny psychiatryk – Każdy nadnaturalny je dostaje. Może być to niezwykła siła, szybkość, różne zdolności. Ujawnia się je w wieku około dziesięciu lat, bo potem... dzieje się właśnie to co u ciebie. Tylko, że jeszcze nigdy nie widziałem, aby było to tak intensywne. Ci co zdecydowali się żyć, jak zwyczajni ludzie, kupują od czarodziei spowalniacze, aby ich dzieci nigdy nie dowiedziały się o istnieniu innego świata. Ale nigdy nikt nie dostał daru związanego z naturą albo zmysłami. - przerwał na chwilę – Oprócz ciebie. - wstał i przeszedł na drugi koniec pokoju – Co tylko potwierdza to, że jesteś kimś wyjątkowym.
- A jeśli się mylisz? Jeśli szukacie kogoś innego?
- Ja się rzadko mylę.
- Ale jednak.
- Powiedzmy, że intuicja mi to mówi.
- Ona też się czasem może mylić.
- Czemu się tak temu opierasz? - dotknął plecami komodę, a przez półmrok jaki panował w pokoju wygląda niezwykle groźnie
- Bo... A jak ty byś się zachowywał na moim miejscu? Żyjesz sobie spokojnie, aż tu nagle, w jednym momencie z Londynu trafiam do Los Angeles, Bash zostaje porwany, mnie goni cuchnące monstrum, dowiaduję się, że wilkołaki, wampiry i jakieś elfy istnieją, a do tego mam ocalić świat. I to wszystko jednego dnia. Jak myślisz? Jak ja mam się czuć? - czuła jak powoli głos zaczyna jej się załamywać, więc próbowała jak najszybciej zakończyć wypowiedź
- Zamień strach przez nieznanym na ciekawość. - uśmiechnął się, po czym zrobił dziwnie ciekawską minę - Sebastian Nixon to twój brat? - jego ciało twierdziło, że oczekuje konkretnej odpowiedzi
- Tak. - powiedziała niepewnie – Ale skąd znacz mojego...
Jednak nim dokończyła zdanie, drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem a w progu stanęła ciemnoskóra dziewczyna. Rozejrzała się po pokoju, wyraźnie szukając Gabriela. Kiedy już dosięgnęła go wzrokiem, spoważniała.
- Starsza Shermanksy chce z tobą rozmawiać. Podobno to pilne.
- Dobrze. Chodźmy. Elviry nie wolno denerwować. - zaśmiał się pod nosem
- Zaraz! Nie odpowiedziałeś na moje pytanie! - ale jego już nie było. Zniknął w otchłani korytarza. Lily zacisnęła zęby i uderzyła wewnętrzną stroną dłoni w blat biurka z taką siłą, że jedna z szuflad lekko się odchyliła. Wstała, aby ją zamknąć, ale wtedy zobaczyła pewne zdjęcie. Oprawione było w ramkę z jasnego drewna, a na jej powierzchni wydrążone zostały jakieś słowa w języku, którego Lily nie znała. Jednak najważniejsze było zdjęcie. Przedstawiało Gabriela i, jak już zdołała się domyśleć, jego syna, a wraz z nimi jej rodzice i Sebastian. Trzymali się roześmiani za ramiona, a za nimi wiła się zielona polana. „Skąd on znał moich rodziców? I Basha?” Odłożyła zdjęcie na miejsce i zasunęła szufladę, udając się w stronę wyjścia. „No to teraz naprawdę będzie musiał się tłumaczyć”.



8 komentarzy:

  1. O...o...o....
    Szok. No to będzie się działo. Oj, będzie...
    Lily ma uratować świat? A ile ona ma lat? I czym jest ta moc, którą ona ma? Zaciekawiłaś mnie, i to moooocno o_O
    Pisz dalej, bo ciekawość mnie pożre. Przy okazji, zapraszam do mnie na nowy rozdział i drugiego bloga: Czerwona Rzeka;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że sprostam oczekiwaniom. A lat ma 17 :D
      I może niekoniecznie cały świat. Jego cząstkę. XD
      Cieszę się, że rozdział się podobał.
      Już zabieram się za zaległe rozdziały u ciebie.
      Pozdrawiam i dzięki za komentarz :D

      Usuń
  2. Ale genialnie piszesz i ten pomysł....no cudo <3
    Na pewno zostanę tu na dłużej XD
    Z niecierpliwością czekam na next.

    Pozdrawiam i życzę weny <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że ci się podobało. Pomysł na początku miałam nieco inny, ale po rozmyślaniach doszłam do wniosku, że będzie zbyt podobny do pewnego filmu. I tak oto powstało takie coś.
      Następny postaram się napisać jak najszybciej. :D
      Pozdrawiam.

      Usuń
  3. O la la...
    Powiem ci, że ten rozdział bardzo mi się spodobał ^^
    Pomysł naprawdę mnie zaintrygował. Jest super!
    I że Lily ma zakończyć tamtą wojnę?
    Ale jak? Bo wątpię by wymachując lilią coś zdziałała.... chociaż...
    A może chodzi o ten dar anielicy?

    Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału!
    Pozdrawiam, dużo weny i pomysłów.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszam:
    http://czerwonarzeka.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  5. Oh, nareszcie się udało. Już od kilku dni staram się znaleźć odpowiednią ilość czasu na przeczytanie oraz skomentowanie nowego rozdziału. I jak zwykle odetchnąć pełną piersią mogę dopiero w piątek.
    Rozdział zdecydowanie wyjaśnił wiele kwestii. Chociaż nadal czuję pewne zagubienie, jednakże związane jest ono z niewiedzą, kto kim się narodził. Rozumiesz? Rozchodzi się o rasy, ale głupio byłoby, gdybyś wszystko i wszystkich opisała na jednym wydechu, więc słusznie trzymasz mnie w klatce ciekawości. Przynajmniej nie marudzę, że wszelkie aspekty opowiadania zostały mi podane na srebrnej tacy.
    Historię, którą opowiedział Gabriel czytałam z wielkim przejęciem. Dziwne to, albowiem zazwyczaj wolę krótkie i zwięzłe dialogi oraz więcej opisów przyrody, uczuć, czy poczynać bohaterów. Także przedstawiłaś dawne dzieje w sposób nad zwyczaj dobry, skoro w połowie rozdziału nie zaczęłam ziewać.
    Ta wojna pomiędzy dobrymi, a złymi istotami - chociaż dla niektórych może wydawać się oklepana, przeżuta i wypluta oraz odgrzewana trzy razy - dla mnie zawsze będzie czymś fascynującym. Od gówniary mam styczność z tym motywem, toteż najzwyczajniej w świecie przyzwyczaiłam się do niego. Ponadto cieszę się, że ta cała zgraja potworków (wybacz mi moją ignorancję, ale nie wiedziałam, jak inaczej mogłabym ich określić; stowarzyszenie, sekta?) nie składa się wyłącznie z dzieci światła. Przygarnęli nawet takiego buńczucznego Kastiela, dumnie reprezentującego wilkołaki.
    Chyba powoli zaczęłam rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Myślę, że jeszcze kilka rozdziałów i już na dobre zagłębię się w fabule. Wciągnęłam się bardzo. Lily, jako przodek Anielicy (córka, tak mi się wydaje) będzie miała trudne zadanie do wykonania. Już nie mogę się doczekać, aż przejdziesz do bardziej "ruchomych scen", zawierających opisy walk, czy chociażby próby odnalezienia lusterka oraz miecza.
    Życzę samych dobroci. Gorąco pozdrawiam i do następnego! (^.^)/

    OdpowiedzUsuń
  6. No cóż ja mogę napisać :D Świetny rozdział jak zawsze ^^ Coraz to lepsze pomysły :D

    OdpowiedzUsuń