poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Rozdział 22 - Bellagio cz.2

    Na jego nadgarstkach zapięto ciężkie, żelazne kajdany i zawieszono je łańcuchem za uchwyt na suficie. Jego poszargane ciało, zbesztane i pozbawione jakiejkolwiek godności, zwisało jak mięso gotowe do obdarcia ze skóry z rzeźni. Czy to jeszcze był w ogóle człowiek? Czy patrząc na miejsce, gdzie znajduje się twarz widzi się jedynie zdarte płaty skóry i zakrzepniętą krew na całej powierzchni, łącznie z okolicą oczu, to nadal można uznać tą osobę za istotę ludzką?
    Jego palce już praktycznie nie posiadały paznokci. Na głowie jedynie niewielkie powierzchnie zajmowały, kiedyś pięknie wijące się rude loczki, które w ciepłych promieniach świeciły jak najdroższy kamień, teraz pozlepiane krwią, skórą i wszystkimi substancjami, które miały kontakt z jego ciałem. W kilku miejscach kości przebiły się przez skórę po złamaniu. Ślady bo biciu batem, po ugryzieniach drapieżnych zwierząt, po elektrodach.
    Ale on jakby już się tym nie przejmował. Wiedział, że i tak będzie jeszcze długo żył, że będą tak długo przywracać go do życia, dopóki będzie mógł pełnić kartę przetargową. Nie czuł bólu. Po tak długim okresie jego ciało już się przyzwyczaiło do cierpienia. Jego nerwy już nie odbierały tego jako coś, co wzbudzałoby strach, jako coś niecodziennego. To teraz była jego codzienność. Nawet jego inne narządy zmysłów uodporniły się na panujące warunki. Po przeniesieniu do innej celi, gdzie kilka dni wcześniej zmarł inny więzień, jego węch nawet przez chwilę nie poczuł rozkładającego się, zgniłego ciała, które przez wilgoć już przypominało postać z filmu grozy.
    Ciężkie drzwi otworzyły się z wielkim trzaskiem. Nieco świeżego powietrza napłynęło do pomieszczenia. W progu stanął potężny mężczyzna z maczugą z kolcami. Na stopach miał buty wojskowe zaopatrzone stalowymi noskami, do jego mocniejszych uderzeń. Od jego łysej głowy odbijały się płomienie pochodni.
    Okrążył kilka razy chłopaka, patrząc z obrzydzeniem, ale zaraz fala śmiechu ogarnęła jego twarz.
- Wiesz co, nawet trochę ci współczuję. Dzień w dzień, tydzień za tygodniem, i nic. Nawet najmniejszego odzewu, że ktoś stara się cię uratować. To przykre, że jesteś takim zerem. A ja muszę na ciebie tracić czas. I niby dla kogo to robisz? Dla tej małej blondyneczki, która interesuje się tylko jak zadbać o swoje dobro? Tak bardzo ją kochasz? Patrz na mnie jak do ciebie mówię! - chwycił za pozostałości po jego włosach i uniósł jego głowę do góry. - Ale uszczęśliwię cię. Wkrótce się spotkacie. Już dzisiaj zobaczysz jak jej piękna buźka idzie pod mój nóż. A ona będzie miała pierwsze miejsce w spektaklu, gdzie będę pozbawiał cię życia. I obiecuję, że będzie to bardzo powolna i bolesna śmierć. - każde słowo wypowiadał z doskonałą precyzją. Chciał mieć pewność, że chłopak zrozumie każde jego słowo, i to dobitnie.
    „Powiem ci coś” - usłyszał mężczyzna w swojej głowie - „Nie obchodzi mnie co ze mną zrobicie. Ale przysięgam, że jeżeli kiedykolwiek ktoś z was ją tknie, to poruszę całą Ziemię, niebo oraz piekło, abyście cierpieli jak wszystkie wasze ofiary razem wzięte. Nie będzie żadnej litości” - mężczyzna aż się wzdrygnął, bo było to tak realistyczne, tak przepełnione chęcią mordu i cierpienia, że aż krew przestała na chwilę płynąć w jego żyłach.

***

    Przepychając się w tłumie jeszcze żwawych i pełnych energii gości oraz tych, którzy zabawy mieli już pod dostatkiem, w końcu doszli do miejsca gdzie były wydawane pieniądze do gry. Tillie grzecznie ukłonił się w stronę kobiety po drugiej stronie lady i podał jej plastikową, czarną kartę.
- Proszę wydać pięć milionów. - odparł półszeptem i ukradkiem zerknął na Lily. Kiedy dostał już swoje pieniądze w żetonach i kartach, oboje oddalili się w stronę sali. Jednak w połowie drogi niespodziewanie przystaną i zilustrował dziewczynę od góry do dołu.
- Czy coś się stało?
- Nigdy wcześniej cię nie widziałem w tym bunkrze Gabriela.
- Świat nadnaturalny nie kończy się jedynie na jednej Bibliotece. A właściwie co wilkołak robi po jasnej stronie? To dosyć niespotykane.
- Tak samo niespotykane jak mała, krucha blondyneczka w tak obrzydliwym miejscu jak to.
- Uważaj, bo ta mała blondyneczka może boleśnie gryźć. - Spojrzała na niego przeciągle z uniesionym kącikiem ust, po czym przekręciła się na piętach i powolnym krokiem zaczęła zmierzać w kierunku sali
- Auć. Zabolało.
- Miało boleć. - wymruczała pod nosem słysząc z oddali jego słowa
    Podeszła do stolika i usiadła na swoim poprzednim miejscu, co nie uszło uwadze reszty uczestników. Zwłaszcza pani McCall. Położyła wcześniej zabrane od mężczyzny żetony i karty na stole, i uśmiechnęła się do każdego kto również tam siedział. Podniosła rękę, aby wezwać barmana.
- Trzy części Gordona, jedna wódki i pół Lillet. Wstrząsnąć z lodem i dodać skórki pomarańczy.
- Oczywiście. - oddając lekki ukłon mężczyzna oddalił się w stronę baru, a Lily zaczęła wodzić za nim oczami. Ale był to jedynie pretekst, aby kątem oka zahaczyć o Pabla. Delikatnie głaskał kolano jednej z dziewczyn siedzących obok niego, patrząc jednocześnie gdzieś w nieznaną przestrzeń. „Spokojnie mój drogi. Już niedługo wszystko mi wyśpiewasz”
    Zaczęła się kolejna partia. Lily obiecała sobie, że teraz będzie uważniejsza. Teraz wygra. W pierwszym rozdaniu.
- Mamy trzech grających. Duża w ciemno milion. - karty zawędrowały na stół, a mężczyzna czekał na reakcję każdego z graczy. Każdy czekał, dlatego kolejna karta doszła do puli. Chińczyk po uprzednim zastanowieniu się i zmrużeniu, i tak wąskich oczu, wypowiedział słowa, które najprawdopodobniej zadecydowały o losie dalszej gry.
- Wszystko. Sześć milionów. - ułożone w idealny trójkąt żetony przesunął rękoma w stronę środka stołu. Starsza kobieta patrząc się na swoje zdobycze poprawiła lekko koka i stuknęła paznokciem o paznokieć. Jednak po chwili, jakby zrywając się, rzuciła swoje żetony na blat.
- Pani McCall przebija. Dwanaście milionów. - Lily odebrała swoja drinka i upijając jeden, wykwintny łyk spojrzała na swoją konkurentkę. Widziała w jej oczach ten strach. Ona wiedziała, że blondynka wróciła silniejsza. Jednak za nic nie chciała tego po sobie poznać. Ukrywała się dobrze. Ale nie wiedziała z jakim przeciwnikiem przyszło jej stoczyć walkę.
- Wszystko. - odłożyła kieliszek i z w wielką pewnością siebie pchnęła pieniądze jakie dostała. - Pięć milionów.
- Pani McCall. Jaka decyzja? - jej policzki dziwnie się zapadły a skóra zbladła. Mocno chwyciła za róg kart i uniosła je spoglądając na ich symbole. Zerknęła kątem oka na Lily, po czym rzuciła krótkie „wszystko”. I teraz rozpoczynała się ostateczna walka. Teraz to była dla dziewczyny walka o żyć albo umrzeć.
- Państwo, karty na stół. - mężczyzna w pełni wyluzowany rzucił swoje wierząc w swoje dzisiejsze szczęście. - Full – a uśmiech nie schodził z jego twarzy. Dopiero kiedy McCall delikatnie odwróciła swoje karty i podała bliżej, jego mina zamieniła się raczej z podkówkę. - Starszy full. Asy na szóstkach. - teraz miało się wszystko rozstrzygnąć. Wiedziała, że tym razem to ona zatriumfuje. Ona jest zwycięzcą. Kosmyk włosów opadł jej na twarz a ona sięgając po dwie karty, które w tej chwili były dla niej najważniejszymi rzeczami na całej kuli ziemskiej, przymknęła powieki i pomyślała o swoim bracie. „Już niedługo ten koszmar się skończy. Chociaż w taki sposób mogę ci pomóc”. Szybkim i zdecydowanym ruchem odwróciła karty słysząc za sobą szmery zachwytu i uznania. Ale największą nagrodą była zszokowana mina kobiety naprzeciw niej. Niedowierzanie? Może zdumienie? Złość? - Piątka i siódemka pik, poker. Czwórka do ósemki. Najstarszy układ. Pani Traynor wygrywa. - uśmiech zwycięstwa oświetlił jej twarz. Odetchnęła głęboko, jednak wiedziała, że to dopiero wierzchołek góry. Najważniejsze zadanie dopiero przed nią. Nagle usłyszała ciężkie i groźne kroki, które kierowały się idealnie w jej kierunku. Jednak kiedy wiedziała, że dzieli ich odległość jeszcze z trzech metrów, chwyciła kieliszek i uniosła go na wysokość swoich bioder. Poczuła jego wielką dłoń na swoim ramieniu i w momencie odwrotu wylała całą zawartość na jego spodnie, a dokładniej w okolice krocza. W głębi miała ochotę położyć się na ziemię i śmiać się w na cały głos, aż do momentu kiedy będzie na kompletnym bezdechu, jednak tutaj musiała utrzymać, mimo że gra się już skończyła, twarz zawodowego pokerzysty.
- No i coś ty najlepszego narobił! Kto cię tu zatrudnił!? - krzyczała wymachując rękoma a jej loki podskakiwały wraz z jej energicznymi ruchami
- Mój szef chce panią widzieć. - odparł nieco speszonym głosem łącząc dłonie
- A co jeżeli ja nie mam ochoty widzieć się z nim? - z głośnym trzaskiem odłożyła kieliszek na stół tupiąc przy tym zamaszyście obcasem
- Co ty wyrabiasz?! Dlaczego tak sobie utrudniasz? Już masz go w garści! - słyszała w słuchawce przekrzykujących się chłopaków i gdzieś w tle Gabriela. Ciężko oddychającego, a po jego czole spływała kropla potu.
- Uciszcie się! Dajcie jej pracować. Ona jest mądrzejsza niż wy tu wszyscy razem wzięci, więc mordy w kubeł! - ostry i stanowczy głos Kim zagłuszył wszystkich. Ona dopiero wiedziała jak sprawić ciarki u chłopaków. Natychmiast zamilkli. Nawet nie odważyli się pisnąć słówka. - Ignoruj ich. Wiem co robisz. Do dzieła dziewczyno. - powiedziała zbliżając się do mikrofonu
- Nie masz wyboru. To rozkaz. - jego głos zamienił się w niezwykle poirytowany i oschły
- Nie przypominam sobie, abym szła do wojska tylko do luksusowego kasyna. Jeżeli tak traktujecie swoich klientów to ja dziękuję.
- Przepraszam panią bardzo za zachowanie mojego kolegi. - zza pleców olbrzyma wyłonił się niziutki staruszek we fraku. Swoim wyglądem w ogóle nie pasował do tego miejsca. Miał ciepłą i radosną twarz. Świeciła optymizmem. - Obiecuję, że już nigdy to się nie powtórzy.
- Oby miał pan rację.
- Jeżeli byłaby pani tak uprzejma pójść ze mną do właściciela, bo bardzo jest zainteresowany pani osobą i z całego serca chciałby panią poznać. - „Serca? Myślę, że w jego przypadku zadziałała inna część ciała, umieszczona nieco niżej.” - To jak? Idziemy. - na jego podstarzałej twarzy pojawił się tak przemiły uśmiech, że nie dało mu się odmówić. Krocząc za jakże dziarskim mężczyzną, zbliżała się ku podwyższeniu gdzie przesiadywał on. I teraz dopiero musiała się wykazać się swoim sprytem i inteligencją.
Aby wejść za podest trzeba było pokonać kilka stopni pokrytych czarnym jak noc dywanem z jakimiś mieniącymi się drobinkami. Stanęła tuż przy nim i spojrzała na ochroniarza, którego dopiero co starała się jak najbardziej upokorzyć.
- Ekhem. - starała się zwrócił na siebie jego uwagę i uniosła dłoń w jego kierunku. Niechętnym krokiem podszedł i ująwszy ją, pomógł jej wejść na górę. Ta scenicznie kołysząc biodrami stanęła jakiś metr od Vargasa i krzyżując palce na torebce przegryzła delikatnie wargę.
- Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem. - zaczął cały czas siedząc
- To chyba dobrze, że twoje kasyno szczyci się taką popularnością. Miałam wiele innych do spędzenia czasu, ale wybrałam właśnie twoje. - każdy myślał, że jej głos stanie się podniecająco seksowny, a tu niespodzianka. Znudzony i jakby zniesmaczony tym, że przebywa w jego towarzystwie. Jednym ruchem ręki odprawił swoje kokieterki.
- Może zechciałabyś usiąść razem ze mną?
- Skoro nalegasz. - odparła jakby od niechcenia. Usiadła eksponując swoje pośladki i spojrzała na niego nieodgadnionym wzrokiem
- Jak masz na imię piękna istoto? - jego ręka z każdą chwilą zbliżała się do jej ciała
- Jestem Adriana Traynor.
- A dlaczego nigdy wcześniej cię tu nie widziałem?
- Przyjechałam do miasta na kilka dni. Interesy.
- To wiesz, można ten czas spędzić nie tylko na zwiększaniu swojego majątku. - jego głos był coraz niższy a dłoń wylądowała na ramieniu dziewczyny
- A jakie atrakcje możesz mi zaoferować? - przymrużyła oczy i nieco się do niego zbliżyła
- Nawet sobie nie wyobrażasz z jak bogatej oferty możesz skorzystać. - druga ręka zawędrowała w stronę jej kolana. Słyszała bicie jego serca. Nieco przyspieszyło. Jego źrenice stały się szklane, było w nich widać pożądanie. Te uwodzicielskie spojrzenia. Przysunęła się jeszcze bardziej lekko podnosząc, aby być jak najbliżej jego twarzy.
- No to pokaż na co cię stać. - wyszeptała mu do ucha delikatnie je przegryzając. I w tym samym momencie nieco zagłuszone, ale dla niej idealnie słyszalne wilcze warknięcie w słuchawce doprowadził do uśmiechu na jej ustach, na których zresztą zaraz spoczął gorący pocałunek. Jego usta były niezwykle miękkie. Czuć było od nich żar niczym z płonącej lawy. Smakował miętą i porzeczkami. Czuły dotyk sprawił, że rozpływała się pod jego delikatnością. Jednak w porę jej umysł powrócił do świata realnego, przypominając sobie, że nie jest tutaj dla przyjemności. Odsunęła głowę uwalniając złączone usta i spojrzała mu prosto w oczy. W te duże, brązowe oczy, które same nawoływały. - Może przejdziemy w jakieś bardziej ustronne miejsce. - wyszeptała ponownie rzucając podekscytowane spojrzenie. Poczuł jak jej gorący, słodki oddech musnął mu policzek.
- Chodź ze mną. - odparł wstając i chwytając ją za rękę
    Przemierzali wspólnie szerokie korytarze odziane w bogate malowidła i rzeźby. Ściany w kolorze zimnego beżu oświetlane były jedynie za pomocą małych, okrągłych świateł na suficie. Dzięki temu aura tajemniczości i niewiadomego rozchodziła się na wszystkie strony, odkrywając przed gościem z każdym krokiem coraz to nowsze doświadczenia.
    Ręka Pabla oplotła już jej talię. Co raz spoglądał na jej twarz, a odpowiadała na to delikatnym uśmiechem. Powoli dochodzili do wielkich, czarnych drzwi, ze złotą klamką i zawiasami. Po ich dwóch stronach stali napakowani ochroniarze w garniturach i czarnych okularach, jakby faktycznie w pomieszczeniu nie brakowało ciemności.
- Nikt nie ma prawa nam przeszkadzać. Jeżeli ktoś tu wejście spotka go bardzo surowa kara. - mężczyźni pokiwali głowami i jeden z nich kartą otworzył drzwi.
    Weszli do środka, ale nie dane jej było rozejrzeć się po pomieszczeniu, bo momentalnie poczuła na swoich plecach zimny powiew ściany z jednej, z drugiej strony gorące ciało mężczyzny przywarte do niej. Całował ją po całej szyi co wywoływało u niej fale przyjemności oraz gęsią skórkę na całym ciele. Dłonie opadły w dół na jej pośladki, gładząc wcześniej kawałek po kawałku plecy. Czuł żar jej ciała i miękkość uda na kroczu. Szybkim ruchem zrzuciła z niego marynarkę, jednak nie w tym celu, o którym sam myślał. Jego pocałunki schodziły coraz niżej. Odchyliła głowę na bok w geście niby podniecenie, jednak ta zerknęła na środkową część pokoju, gdzie lewitowała plastikowa karta klucz. I wtedy całe przedstawienie mogło zacząć się od nowa.
    Odepchnęła go do tyłu odchodząc kilka kroków dalej. Był zdezorientowany i w pewien sposób zły. Jak myśliwy, któremu zwierzyna posłusznie się nie poddała. Dopiero po chwili zauważył obok niej swoją kartę unoszącą się w powietrzu.
- Co do? - wstał na równe nogi w ekspresowym tempie patrząc z niedowierzaniem
- Teraz, skoro jesteśmy już sami i nikt nam nie będzie przeszkadzał, możemy przejść do interesów. - odparła lodowatym tonem poprawiając kosmyk włosów
- Kto cię nasłał?! - krzyknął. Niby gniewnie, ale rozgoryczenie i jakby cień upokorzenia był tak słyszalny
- Proszę nie rozśmieszaj mnie. - zaśmiała się sztucznie – Działam na swój własny rachunek. Po co miałabym wykonywać taką robotę dla kogoś, jeżeli sama mogę zgarnąć za to profity. - już miał się zrywać do komputera stojącego na lipowym biurku, jednak blondynka szybko zgasiła jego zamiary
- Wszystko jest wyłączone. Żadne alarmy nie zadziałają. Drzwi zablokowane. Nie możesz nic zrobić. - wygrywała. Miała wyraźną przewagę. Ale to jak na razie był dopiero początek trudnego boju
- Kim jesteś? Kimś z nadnaturalnego świata. Tylko kim?
- To nie jest ważne. Ważne jest to czego ja chcę w tej chwili. I ty mi to dasz. - pewność siebie jaka w tej chwili z niej wypływała oraz chęć wydostania się już z tego miejsca, łączyło się w jeden groźny ładunek, który w każdej chwili mógł eksplodować
- A czego chcesz? - oparł się o kant biurka i skrzyżował ręce na piersi
- Powiedź mi gdzie jest lustro Anielicy. - poważny, niski głos i wyraźnie wypowiedziane zgłoski każdego słowa
- Myślisz, że ja wiem? - widocznie go to rozbawiło – Tego przedmiotu szukają i ludzie i nadnaturalni od setek lat i myślisz, że ja wiem gdzie ono jest?
- Tak. I albo mi powiesz po dobroci, albo wyciągnę to z ciebie siłą. - zrobiła kilka kroków w przód stukając paznokciem o paznokieć
- Jest w Bibliotece Aleksandryjskiej. - odparł nieco ściszonym głosem
- Nie opowiadaj mi tu bzdur! Przecież wszyscy wiedzą, że zostało przeniesione z Aleksandrii do Anglii. A potem ślad po nim zaginął.
- To jeżeli jesteś taka rozeznana, to po co ci ja?
- Bo wiesz gdzie znajduje się w chwili obecnej. - karta została położona na stoliku z ciemnego drewna. Mężczyzna zaczął błądzić zagubionym wzrokiem w przestrzeni przed sobą, jednak niczego nie mógł dojrzeć. Ale nagle poczuł uścisk na swojej szyi. Mocny, odbierający mu w sporej części dostęp do powietrza. - Mów co wiesz!
- Miesiąc temu pojawiła się u mnie zjawa. Duch jakieś kobiety. I dała mi kartkę.
- Jaką kartę!? - cierpliwość coraz bardziej uciekała z jej ciała
- Powiedziała, że Przeznaczona będzie wiedziała, o co chodzi, że tam znajduje się lustro. - ostatkami sił próbował łapać powietrze, a jego twarz robiła się coraz bardziej sina
- Gdzie jest ta kartka?
- W tamtej szkatułce. - wskazał palcem na małą, srebrną szkatułkę ozdobioną dziesiątkami szlachetnych, kolorowych kamieni. Lily kiwnęła głową, po czym Alexy zabrał dłoń, uwalniając tym samym Vargasa. Szybko łapał powietrze kaszląc i ocierając dłonią obolałą szyję. Dziewczyna podeszła we wskazane miejsce i wyjęła ową karteczkę złożoną na cztery części. Były tam zapisane cztery linijki tekstu pismem, które wydawało jej się dziwnie znajome.
- Co tu jest napisane? - spytał Alexy wciąż nie pokazując swojego oblicza
- Żegnajcie, lasy zielone. Żegnajcie rzeki błękitne. Już wrzesień idzie przez łąki. I wrzosem liliowo kwitnie.
- Rozumiesz coś z tego?
- Nic. Ale kogokolwiek był to duch, musiał mnie znać i wiedzieć, że kiedyś to rozgryzę.
- Alexy. Macie już to po co przyszliście. Wynoście się stąd. - usłyszał w słuchawce i położył dłoń na jej ramieniu
- Chodźmy już. Pomyślimy o tym w innym miejscu niż to. - wtem mina Lily mocno spoważniała. Przymknęła oczy i wsłuchiwała się w to, co dzieje się za drzwiami
- Mamy towarzystwo. - stwierdziła pośpiesznie i zwróciła się twarzą do Pabla
- Jest stąd inne wyjście?
- I tak już za dużo powiedziałem. Myślisz, że uciec też ci pomogę?
- Nie wydaje mi aby Mirochna była zadowolona z tego, że pomagasz innym a nie jej.
- Ludzie Mirochny tu są? - Alexy zerwał się z krzykiem spod drzwi
- Jest za tym regałem. Pociągnij książkę Williama Blake'a. Tą czerwoną.
- Widzisz. Nie było to takie trudne. - szybkim krokiem podeszła do wskazanego miejsca i otworzyła drugie drzwi – Gdzie prowadzą?
- Na drugą stronę budynku. Stara, brudna uliczka.
- Świetnie. Idziemy. - już była o krok od progu gdy wielkie wrota, którymi dopiero co wchodziła padły ofiarą środków wybuchowych. Potworny huk rozrywający błonę bębenkową. Zapach dynamitu rozniósł się po pokoju. Twarde drewno rozpadło się na miliony kawałków, większych i mniejszych, raniąc wszystkich w środku.
- Lili! Alexy! Odezwijcie się! Co się tam dzieje?! - Gabriel wrzeszczał do mikrofonu a jego dłonie drżały jakby zaraz miały wypaść z zawiasów. 
    Dziewczyna na chwilę straciła przytomność przez uderzenie głową o ścianę. Powoli jej powieki zaczęły się podnosić. W kłębach czarnego jak smoła dymu dostrzegła dwie sylwetki, które wyróżniały się znacząco na tle. Śnieżnobiała skóra i czarne tęczówki. Krwistoczerwone usta i długie kły wysuwające się spod warg. Za nimi stały jeszcze ze trzy inne istoty, których nie umiała zidentyfikować. Świat coraz mniej się rozmywał. Przekręciła głowę na bok szukając Alexego. Dostrzegła jego pomarańczową bransoletkę pod grubą powierzchnią kurzu i pyłu, który wytworzył się przez uszkodzenie ścian. Nigdzie nie widziała Vargasa. Próbowała wstać, ale przez krew, które wypływała z rany na głowie, jej dłonie ślizgały się po powierzchni. Była dziwnie otumaniona. Jakby ktoś wyssał z niej życie. Każdy ruch był dla niej ciężarem. Bała się. Ściskało ją w żołądku. „To nie może się tak skończyć. Nie po tym co przeszliśmy. To nie może być koniec.” Płakała. Wewnątrz siebie. Ból praktycznie rozrywał jej ciało. Postanowiła, że tak nie może tego zostawić. Przyłożyła wierzch dłoni do ściany i tak się wspierając uniosła się do pozycji stojącej. Brudna mgła zaczęła opadać i dzięki temu dostrzegła tuż przed sobą niebieskowłosego przyjaciela osłaniającego ją całym ciałem.
- Idź stąd. Uciekaj.
- Nie zostawię cię samego.
- Ja postaram się jak najbardziej ich opóźnić. A ty uciekaj. Już.
- Nie! Oni...
- Bez dyskusji! Wynocha! - siłą wepchał ją w długi korytarz i zamknął drzwi-biblioteczkę. Długo wpatrywała się w ciemność po jego postaci gdzie teraz była gruba ściana.
- Alexy. - wyszeptała do siebie.
    Łzy napłynęły jej do oczu. Czuła dziwne wyrzuty sumienia. Czy to była jej wina? Czy to przez nią? Nie mogła go stracić. Podbiegła i starała się otworzyć wcześniej zamknięte drzwi. Nic z tego. Jedyne co, to całkowicie zdarła swoje paznokcie. Nie wiedziała co się tam dzieje. Nic nie słyszała. Głucha cisza. Nic już nie mogła zrobić. Jeszcze ostatni raz uderzyła w ścianę i zdjęła wysokie obcasy i pędząc, ile tylko sił jej zostało, przez długi, zimny korytarz szukała wyjścia.
    Dostrzegła je dopiero po jakimś kilometrze. Proste, plastikowe drzwi w kolorze brudnej zieleni. Dochodząc praktycznie w nie wpadła. A potem powietrze i jasny blask księżyca. Była wolna. Uwolniła się. Ale za jaką cenę? Wiedziała co musi zrobić. Znaleźć swoich i powiedzieć im co się stało, że ich wspólny przyjaciel potrzebuje natychmiastowego ratunku.
    Widząc koniec alejki wychodzącej na główną ulicę, ruszyła w tamtym kierunku. Jednak jeżeli już jedna rzecz się sypie to wszystko inne leci już jak domino. Nie zrobiła nawet dwóch kroków gdy padła jak długa na ziemię. Ale owa ziemia była nienaturalnie miękka. Czuła dziwny metaliczny zapach. Pod palcami jakąś dziwną, lepką substancję. Ruszyła dłonią do przodu i natknęła na coś miękkiego. Uniosła głowę i poczuła jak zbiera jej się na wymioty.
    Leżała na rozszarpanym ciele cała pokryta krwią. Wnętrzności rozpływały się na wierzchu. Gwałtownym ruchem odskoczyła wystraszona, wręcz przerażona. Nie wiedziała co się dzieje. Trudno było rozpoznać w tym ciele człowieka. Twarz rozszarpana na kawałeczki. W niewielkich rozmiarów można było stwierdzić, że było to dziecko. Jednak kto potraktowałby w tak barbarzyński sposób dziecko? Wpatrywała się w zwłoki jak zaczarowana. Po palcu spływała kropla czerwonej substancji. Jej usta nieznacznie się rozchyliły a ciało drżało. Nic nie było w stanie zmienić tego stanu.
    A jednak. Wiatr zawiał niosąc ze sobą informację z zaświatów. Cienkie źdźbła trawy zaczęły układać się w słowa. Jedno po drugim dochodziło na swojego miejsce. „Za tobą. Uciekaj”.
    Odwróciła się, ale było już za późno. Głuche uderzenie metalu w dolną część jej głowy ponownie pozbawił jej przytomności. Ale najpierw świat przykryła gęsta mgła gdzie dźwięki rozchodziły się jak zacięta płyta, a potem ciemność. Bolesna ciemność.


poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Rozdział 21 - Bellagio cz.1

- Dalej podtrzymuję, że to bardzo zły pomysł. - mruknął czerwonowłosy wbity w oparcie kanapy
- A ja w dalszym ciągu się z nim zgadzam, więc coś jest na rzeczy. - kontynuował blondyn
- A poza tym...
- Czy w tej chwili masz zamiar powiedzieć coś, czego już wcześniej nie powiedziałeś? - poważny głos Gabriela rozbrzmiał odbijając się echem po Sali Głównej, czego efektem była gęsia skórka na ciele każdego, kto w danej chwili znajdował się w pomieszczeniu
- Raczej...
- No to zamknij łaskawie swoją jadaczkę. Poznałem już wasz punkt widzenia na tę sprawę i przyjąłem do wiadomości, że jest inny. Ale to mój głos jest teraz ostateczny a decyzja zapadła. Więc siedzieć cicho i mnie nie denerwować. - z faktu, że takie słowa były w tym domu rzadkością ze strony Gabriela, momentalna cisza ogarnęła każdy zakamarek. Lekka obawa zapanowała w ich umysłach, dlatego milczenie wydało im się najlepszym rozwiązaniem. Więc teraz każdy siedział ze skulonymi plecami, jeden uderzał palcami o palce, inny tupał nogą, ktoś jeszcze skubał koniuszek koszuli. Nerwy wymieszane z niepewnością łączyły się w wybuchową mieszankę. Powietrze w pomieszczeniu wypełniało się napięciem, które miało bardzo negatywny wydźwięk jeśli chodzi o ich stan psychiczny.
- Niech to! Ile to może trwać!
- Jeżeli tam jest mój brat, to usiądź wygodnie, bo jeszcze sobie poczekasz.

***

- Ja tego nie włożę!
- Włożysz i to w tej chwili. - jeszcze nigdy nie słyszała w jego głosie takiej powagi, ale ona raziła determinacją – Musisz znacząco wyróżniać się wśród tylu ludzi. A poza tym, sama chciałaś tam iść, więc musisz teraz ponosić konsekwencje swoich czynów. - i to był argument, którego w żaden sposób nie mogła przebić. Miał rację i z tego tytułu musiała być pokorna jak baranek. Chwyciła za torbę i podążyła za duży, czarny parawan ozdobiony białymi ilustracjami instrumentów, za którym już stał manekin z suknią. Spojrzała na swoje zmęczone odbicie w lustrze myśląc „Do dzieła” i zaczęła się długa walka pomiędzy nią, a tym wszystkim co miała mieć na sobie.

- Żyjesz tam jeszcze? - zawołała zniecierpliwiona Kim
- Chcesz się zamienić i sprawdzić jak trudno zakłada się taki stanik? - z tonie przepełnionym goryczą przeplatała się wyraźna nuta zniecierpliwienia
- To ja tu lepiej sobie postoję i poczekam. - odparła szybko
- Mądry wybór.
- A może ci pomogę? Mając pomoc pójdzie to dwa razy szybciej. - tym pytaniem zaskoczył ją nie na żarty
- Wiesz, że większość dziewczyn jest dosyć wstydliwa jeśli chodzi o pokazywanie takiej ilości swojego ciała mężczyznom?
- Ale przecież dobrze wiesz, że w moim przypadku nie będzie tu żadnego podtekstu seksualnego.
- Wiem, ale to nie zmienia faktu, że wciąż jesteś facetem. Więc wybacz, ale poradzę sobie sama.
    Czekali wspólnie krążąc z coraz większą niecierpliwością po pokoju. Grube obcasy dziewczyny odbijały się od drewnianej podłogi, a słuchawki zawieszone na szyi chłopaka co raz to odbijały się od siebie cicho postukując. Jednak ich uwaga w jednej chwili skupiła się w jednym punkcie, gdy odgłos stawianych kroków na wysokich szpilkach wydobył się zza parawanu.
    Stanęła przed przyjaciółmi gładząc jeszcze powierzchnię sukni i spojrzała na ich twarze. Twarze, które emanowały zachwytem na jej widok. Długie, blond włosy opadły na jej plecy tworząc idealnie prostą taflę, elastyczny materiał przylegał do jej ciała dając wrażenie drugiej skóry. Wyćwiczone ciało tylko podkreślało jej piękno. Od czubków butów, które jedynie w niewielkim kawałku wystawały spod sukni, odbijało się światło kamieni. Jej wygląd sprawił, że oboje zaniemówili, a to jeszcze nie był koniec przygotowywać.
- No no. Muszę ci powiedzieć, że nie spodziewałem się, że tak dobrze wyjdzie mi ta sukienka.
- No wiesz. Gdyby nie piękna modelka, to i sukienka straciłaby na swoim wdzięku. - uśmiechnęła się dumnie strącając kosmyk włosów z czoła. Spojrzała kątem oka na zegarek wiszący na ścianie a oczy rozszerzyły się na wielkość monety – To już ta godzina? Musimy się pośpieszyć!
- Gdybyś dała sobie pomóc...
- Zamknij się i rób ten makijaż! - wrzasnęła Kim podając mu kuferek ze wszystkim czego aktualnie potrzebował.
   Lily czuła na swojej skórze miły dotyk pędzli i gąbek. Grzecznie wykonywała każde polecenie chłopaka – zamknij oczy, otwórz, broda do góry, głowa na lewo, wciągnij policzki. A po pół godzinie jej twarz nabrała całkowicie nowego wyrazu. Na jej powiekach – zarówno górnej jak i dolnej - pojawiło się mocne smoky eye, które rozjaśniał biały, matowy cień na środku powieki. Ramę dla oka stanowiła lekka, ledwo zauważalna przez ilość czarnego cienia, kreska. Całość zwieńczała gęsta zasłona, fakt faktem sztucznych, ale zawsze rzęs. Brwi delikatnie podkreślone ciemniejszą kredką, a na policzkach zebrał się cały komplet kosmetyków. Zarówno bronzer, jak i róż, i rozświetlacz. Wszystko ze sobą połączone w odpowiednich proporcjach pięknie modelowało jej twarz. Usta jedynie lekko muśnięte bezbarwnym błyszczykiem, który dodawał jej dziewczęcego wdzięku. Wszystko było gotowe po szybkim pofalowaniu końcówek włosów.
    Stanęła na równe nogi i ponownie spojrzała im w oczy. Podziw jaki od nich bił był zaskakujący. Dopiero gdy spojrzała w lustro umieszczone na ścianie zrozumiała ich zachowanie. Wyglądała pięknie. Jak nie ona. Gdyby ktokolwiek spojrzał na jej zdjęcie w „stanie” normalnym i teraz, miałby trudności, aby uwierzyć, że to ta sama osoba.
- No no. Muszę przyznać, że nigdy bym nie powiedziała, że zrobisz z niej taką sex bombę.
- Ma się te talenty. - dumny uśmiech aż garnął się na jego wiecznie roześmianą twarz
- Alexy, jesteś geniuszem w swojej dziedzinie. - stwierdziła blondynka wciąż wpatrując się w swoje odbicie
- Już nie przesadzajcie. Wiem, że jestem wielki, ale teraz chodźmy bo mnie reszta zaraz zje, że tak długo to trwało. - już przechodząc przez próg przypomniał sobie jeszcze o dwóch ważnych rzeczach, które musiały być, aby wypełnić cały wizerunek. Podbiegł do szafy z ubraniami i wyjął z niej zgrabną kopertówkę wyszywaną cekinami oraz kremową narzutkę na ramiona.
- Mam nadzieję, że to nie jest prawdziwe futro. - powiedziały obie praktycznie równocześnie, mając ten sam błagający ton głosu
- Nie jestem sadystą. Wyluzować moje panie. - zbulwersowany ruszył do przody, jednak kącik ust wciąż lekko unosił mu się ku górze
    Cicho. Bardzo cicho. W tle jedynie szybkie stukanie paznokciem o drewnianą poręcz schodów. Jeden okupował kanapę, inny skulił się na podłodze, opierając swoje plecy o kolumnę, a jeszcze jeden wpatrywał się w migoczące iskierki, skaczące w wielu kierunkach sprawiając, że ciemność pomieszczenia co raz zanikała, wraz z każdą kolejną ich falą. Gabriel jak zawsze zasiadł wygodnie w swoim skórzanym fotelu, jednak jego splecione palce, wzrok wpatrzony w drzwi wejściowe oraz powaga jaka z nich biła sprawiały, że jego spokój, który był jego znakiem rozpoznawczym w całym nadnaturalnym świecie, zniknął jak za pomocą magicznej różdżki.
    I w ten drzwi otworzyły się na roścież. Stanęła w nich w pełnej klasie. Uniosła głowę do góry, ramiona do tyłu, plecy proste. Spokojnie, krok za krokiem szła do przodu. Pierwszy stopień, potem drugi, i tak aż do samego końca. Kiedy znalazła się już na samym dole zerknęła na twarze wszystkich zgromadzonych i starała się samodzielnie odczytać swoją zieloną głębią, co myślą.
- No i jak wyglądam? - przełamała niezręczną ciszę jaka zapadła wraz w momentem jej wejścia
- Jak puszczalska panienka z nieco lepszego domu, która czeka na szaloną noc w łazience jakiegoś ekskluzywnego baru, na który jej w życiu nie będzie stać. - cieniutki głosik wypełniony śmiercionośnym jadem. Jej szpilki słychać było tuż po tym jak wyszła ze swojego pokoju. Szkaradny uśmiech widniał na twarzy wypełnionej nadmiarem makijażu. Kentin wraz z Arminem już wstawali, aby w nieco mocniejszych słowach odpowiedzieć na taki atak ze strony szatynki, jednak kiedy delikatnym, acz znaczącym ruchem ręki Lily poprosiła o spokój, wiedziano, że to ona teraz zabierze głos.
- Wiesz co Debra. Kiedyś mój znajomy pochodzący z Chin zacytował mi ich tradycyjne przysłowie. Co też uczynię i tobie. Nie podchodź do byka od przodu, do konia od tyłu, a to idioty w ogóle. Tak więc wybacz, ale mam ważniejsze rzeczy do roboty niż przesiadywanie w takim towarzystwie jak twoje. - podeszła do biurka zostawiając samotną dziewczynę, która nie mogła liczyć w tej chwili na czyjąkolwiek pomoc. Spojrzała łagodnym wzrokiem na mężczyznę za biurkiem, a wraz z jej lekkim uśmiechem całe ciśnienie, które w nim zalegało, opadło. Poczuł się znacznie lepiej. Pstryknął palcami wskazując na Armina, który chwytając za srebrną walizkę, znalazł się tuż obok nich.
- To wkładasz do ucha. Dzięki temu będziesz słyszeć wszystko to co do ciebie mówimy. - podał jej maleńki kawałek plastiku w kolorze skóry. Miał kształt zaokrąglonego stożka. - Dzięki temu – wskazał na maleńki kryształek – my będziemy wszystko słyszeć i widzieć. - zamontował go pośród wielu innych na powierzchni sukienki – I w ten sposób jesteś już gotowa.
- Nadal jesteś pewna, że chcesz to zrobić? - stanowczy lecz łagodny ton Gabriela tylko pogłębiał jej chęć wyjścia z tego podziemia, które od jakiegoś czasu mogła nazywać domem
- Jeszcze nigdy wcześniej nie byłam tak pewna swojej decyzji.
    Zachowując pełnię klasy i elegancji, stawiała delikatnie kroki, wspinając się po kamiennych schodach wyłożonych czerwonym, perskim dywanem z zielonym ornamentem. Wkoło plątało się wielu ludzi. Mężczyźni w drogich smokingach, kobiety starsze i młodsze w bogatych sukniach i kostiumach. Przed wejściem stało dwóch mężczyzn w garniturach z kaszmiru z granatowymi muszkami. Spokojnie podeszła do jednego z nich, wpatrując się mu prosto w oczy.
- Poproszę zaproszenie. - sięgnęła do kopertówki i wyjmując wizytówkowy papier z czarnym atramentem na jego wierzchu, podała do zgrabnym ruchem wprost w jego dłoń. Spojrzał na zgłoski wypisane eleganckim pismem po czym oddał zaproszenie dziewczynie – Proszę pani Traynor. Życzę udanej zabawy.
- Dziękuję. - odparła z lekkim uśmiechem wciąż wpatrując się w jego oczy, które z każdą sekundą stawały się coraz bardziej speszone
    Weszła spokojnie do pomieszczenia, które wręcz tonęło od nadmiaru złota. Ściany pokryte idealnie wypolerowanym drewnem jaśminowym z miodowym odcieniu, a szczeliny pomiędzy deskami wypełnione złoceniem. Podłoga oraz kolumny, które ustawione były wzdłuż korytarza z jasnożółtego marmuru, który dzięki światłu, jakie padało ze szklanych żyrandoli, większych niż nie jeden pokój, faktycznie przybierał barwę szlachetnego kruszcu. Po bokach długie, ciągnące się daleko zza obszar wzroku, recepcje, gdyż kasyno od niedawna sprawowało rolę również ekskluzywnego hotelu. Oczywiście gdzie złoto, tam nie może zabraknąć również królewskiej czerwieni w postaci kuszących swoją intensywną barwą dywanów. Sprawiały wrażenie, jakby była to rzeka świeżej krwi, po której chodzi się jakby była to chmura wypełniona najdroższym pierzem.
    Wewnątrz było jeszcze więcej ludzi. Tiule, pióra, krawaty, brokaty, żele i wysmakowane chusteczki. Wszystko mieszało się ze sobą tworząc jedną, wielką, kolorową plamę. A wokół nich krążyli młodzi mężczyźni w białych koszulach, czarnych kamizelkach z dzianiny i idealnie białych rękawiczkach, którzy zabierali wierzchnie odzienie i kierowali się w stronę recepcji.
    Również ją dopadł jeden z nich. Po uprzejmym skinieniu tułowia i zapytaniu czy może, odebrał od niej futro i odniósł, tak jak robił to z setką innych. W tym samym czasie znaczna liczba osób przebywających w holu zwróciła uwagę na jej osobę. Nie wiedziała czy to za sprawą tego, że jest tu pierwszy raz, czy też jej wyglądu. Jednak według niej, niczym szczególnym nie wyróżniała się spośród dziesiątek innych kobiet w tym kasynie.
    Kiedy stanęła na chwilę, aby rozejrzeć się wokół poczuła za sobą delikatny świst powietrza, czuła każdy jego ruch. Dzięki temu czuła się pewniej. Alexy czuwał tuż przy jej boku i dzięki temu nie musiała przed niczym się hamować.
    Dochodząc do końca korytarza napotkała schody na dół, a przed nią ukazał się obraz, który mogła wcześniej zobaczyć tylko w filmach o Jamsie Bondzie.
    Całość podzielona była jakby na trzy części. W pierwszej tuż przy schodach odbywały się standardowe rozgrywki karciane. Pokera, blackjacka, brydża, bakarata. W drugiej ustawione były stoły do gry w ruletkę czy koło fortuny. Ale również wprowadzono bardziej nowoczesne technologie jak automaty. Również wygląd obu sal różnił się od siebie. Pierwsza była niezwykle dostojna. Sufit w kształcie kopuły z kryształowym sklepieniem z kamienia. Dzięki temu pomieszczenie zyskiwało na większości. Z niego zwisały lampy na czerwonych wstęgach z zielonymi i białymi kryształami. Na środku stała fontanna, na której wyryte były symbole rodziny Vargas. Po obu stronach rozciągających się dywanów stały ogromne dębowe stoły do gry a wokół nich ustawione krzesła z naturalnej skóry w kolorze beżu. Przy każdym ze stołów stał krupier ubrany tak samo jak mężczyźni w holu. Było to bardzo jasne pomieszczenie oraz wypełnione zielenią. Gdzie nie spojrzeć stała jakaś bogato zdobiona lampa albo dorodny kwiat.
    Obok jednak był zupełnie inny świat. Gdy sklepienia się skończyły, sufit powoli zaczął się obniżać. W końcu doszedł po linii prostopadłej ze ścianą co wyglądało dosyć odważnie. Tutaj zastosowano już podwieszany sufit w kształcie koła, w środku którego zawieszono rozległe acz płaskie oświetlenie. W koło stały białe i czarne kanapy z pikowaną tapicerką. Na podłodze szara mozaika. W centralnej części skupiały się stoły do ruletki, jedno koło fortuny, a po zewnętrznej stronie, tuż przy ścianie, kilka automatów.
    W trzeciej części, która była wyglądem bardzo zbliżona do poprzedniej, stał długi bar z kilkoma barmanami oraz parkiet do tańczenia. Tutaj również gościły wygodne kanapy, ale także stołki barowe oraz w dalszej części, bardziej odseparowanej od reszty, stoły gdzie można było spożyć posiłek.
    Dopiero kiedy Lily spojrzała na parkiet dostrzegła, że wokół rozbrzmiewa muzyka. Jednak takiej melodii jeszcze nigdy nie słyszała. Spokojna, pełna klasy, jednak miała coś w sobie, coś co sprawiało, że chciała tam jak najszybciej pójść i skorzystać z jednej z tych rozrywek.
Już by się tak stało, gdyby nie dostrzeżenie przez Lily jej celu. Tak. Pablo Vargas. Siedział rozłożony na wielkiej kanapie, na podwyższeniu w środkowej części. Po obu jego stronach siedziały dwie dziewczyny w nieco skąpych strojach i przymilały mu się na wszystkie możliwe sposoby. Lecz ten zachowywał się jakby ich w ogóle nie było. W lewej jak i z prawej strony stali ochroniarze, którzy zdecydowanie przesadzili z siłownią i sterydami.
- Lily. To on. Spróbuj zwrócić na siebie jego uwagę. - usłyszała w słuchawce poddenerwowany głos Armina
    Nie odpowiedziała nie chcąc, aby ktoś to zauważył. Zeszła powoli po schodach i skierowała się w stronę baru, jednak szła jak najbliżej podwyższenia, na którym znajdował się Vargas. Kiedy była już w jednej linii w nim, zwolniła kroku i odwróciła głowę w jego stronę. Spojrzała prosto na niego. Zauważył to. Zauważył jej przeciągłe spojrzenie a potem lekki uśmiech na twarzy. Teraz wiedziałam, że pójdzie już z górki.
    Zamówiła sobie szklankę martini z lodem i powróciła do pierwszej sali tą samą drogą, jednak tym razem bez spoglądania na mężczyznę. Nie był tym faktem zadowolony. To była jego zdobycz tego wieczoru. Ona była już jego własnością.
- No to co panowie. W co dzisiaj sobie zagramy? - powiedziała szeptem zasłaniając usta szklanką
- Poker rzecz jasna. Będziesz miała idealne miejsce do obserwacji z tego miejsca.
    Podeszła do stołu gdzie właśnie zakończyła się poprzednia rozgrywka i zaczynała kolejna. Usiadła na krześle tak, że teraz miała wzrok Pabla w linii prostej po tym jak podniosła głowę. Wraz z nią było tam również trzech innych graczy. Jeden Chińczyk, Afrykańczyk oraz jedna kobieta najprawdopodobniej ze Stanów, która usiadła naprzeciwko niej. Uniosła lewą rękę, wzywając tym samym kobietę z czerwonym, obcisłym kombinezonie, która zajmowała się rozdawaniem żetonów pieniężnych. Podała jej kartkę i wyszeptała do ucha słowo „wszystko”. Spojrzała na kobietę siedząco naprzeciwko. Starsza, około pięćdziesiątki, w eleganckiej, czarnej sukni z dekoltem w serek. Włosy nieco posiwiałe, spięte w sztywnego koka. Patrzyła na dziewczynę jakby była jej śmiertelnym wrogiem. Robiła to z taką goryczą i dezaprobatą, że aż miło było pomyśleć, co by się stało gdyby tego wieczora wygrała.
    Kiedy jej pieniądze pojawiły się na stole, a była to kwota równa pięćdziesiąt milionów, dopiero podniosła wzrok spoglądając na swój cel. Udawał, że spogląda gdzieś w głąb sali, lecz jego wzrok co chwile plątał się wokół jej osoby. Uśmiechnęła się w duchu, nie chcąc dać po sobie poznać jakichkolwiek emocji.
- Panie i panowie. Rozpoczynamy grę. Odmiana Hold'em bez limitu. Pięć kart na stole, po dwie dla graczy. Pan Ho pięć tysięcy mała w ciemno, pan Kalari dziesięć tysięcy duża w ciemno. - oboje mężczyźni rzucili żetony na stół i można było zacząć rozgrywkę – Dziękuję. Miłej gry i życzę powodzenia. - Lily ponownie rzuciła okiem na kobietę, ponieważ wiedziała, że to będzie jej główny przeciwnik w tym momencie. A ona jakby nie zwracała na nią uwagi. Zachowywała się, jakby Lily była jedynie niewielką przeszkodą do osiągnięcia kolejnego zwycięstwa. Karty zostały rzucone i każdy spojrzał jakie przypadły mu w udziale. Lily pozostawała w dalszym ciągu z tą samą mimiką, jednak kobieta jakby się zamyśliła. Czyżby los się od niej uśmiechnął? Pomyślała. - Czworo grających. - trzy karty pojawiły się na stole. Piątka, ósemka i dziewiątka kier. - Pan Ho rozpoczyna.
- Czekam.
- Czekam. - odparł również siedzący obok
- Pięćdziesiąt tysięcy. - odparła kobieta i położyła dwa żetony.
- Podstawienie. - spojrzały sobie prosto w oczy. Obie były niezwykle zdeterminowane. Jednak starsza zacisnęła lekko wargi i poruszyła nimi w obu kierunkach. Czyżby ktoś tu blefował? Lily rzuciła również dwa żetony i czekała na rozwój wydarzeń.
- Wyrównanie. - jego wzrok ponownie powędrował na mężczyzn, którzy jeden po drugim rzucili mu karty – Pas. - zebrał żetony i dołożył jeszcze jedną kartę, dziewiątkę trefl. - Pani McCall. - po dłuższym zastanowieniu i spojrzeniu kilkukrotnie na blondynkę rzuciła kolejne pieniądze.
- Przebicie sto tysięcy. - jednak ponownie zagryzła wargę jakby niepewnie
- Hmm. No niech będzie. - i kolejne pieniądze padły na stole
- Wyrównanie.
- Ona blefuje. Na pewno nie ma dobrych kart. - usłyszała prosto w swoim uchu. Niezbyt podniosła ją to na duchu. Była niezwykle zdeterminowana, ale wiedziała, że to może nie wystarczyć. Krople niepewności co chwilę w nią uderzały. Czuła ogarniające ją ciepło ludzkich ciał. Perfumy łączyły się ze sobą tworząc nieestetyczną plamę. Zapach alkoholu do tego potęgował gorzkie odczucia.
I kolejna karta powędrowała na stół. Dwójka kier.
- Pani McCall. - czarno-białe żetony padły na blat a zaraz potem przyłączyła się Lily z lekkim uśmiechem – Wyrównanie. Pani McCall, proszę pokazać karty. Full. Dwójki na dziewiątkach. Pani Traynor. - odsunęła od siebie karty nie odkręcając ich, co oznaczało, że tym razem pasuje.
- Co ty wyprawiasz? Miałaś taką okazję! - głos Kentina jeszcze bardziej wzbudził z niej chęć wygranej, a wiedziała, że w niedalekiej przyszłości to się wydarzy
    Kolejne karty padały na stole, coraz to wyższe kwoty wypowiadano. W kolejnych partiach to dwaj mężczyźni co raz wygrywali, lecz ani jedna ani druga zbytnio nie włączały się do gry. Czekały na swoje pięć minut.
    Gra toczyła się już ponad godzinę. Następne cztery karty zostało wyłożonych i kolejne dwie dla każdego gracza. Chińczyk czekał, drugi dał trzysta tysięcy ze swojej puli.
- Wyrównanie. - po ruchu Lily – Również. - nie dawała za wygraną – Trzech grających. - kolejna karta doszła to reszty. Mężczyzna stuknął w stół co oznaczało czekanie. Lily spojrzała głęboko w oczy kobiecie i sprawdziła swoje karty – Pani Traynor. - ponownie spojrzenie na panią McCall i delikatnym ruchem przejechała po kartach gdzie były wyższe nominały. Chwyciła jedną i z gracją położyła na powierzchni. - Przebicie. Pięćset tysięcy. - kobieta ponownie zagryzła lekko wargę i wpatrywała się z czerwoną tabliczkę. Ze skupieniem na twarzy rzuciła dwie czerwone tabliczki. - Przebicie. Milion.
- To raczej nie mój dzień. - mężczyzna rzucił karty i odszedł od stołu
- Pas. Dwóch grających. Pani kolej. - spojrzał na Lily, która krążyła swoim głębokim spojrzeniem po twarzy rywalki. Obserwowała każdą zmianę w mimice, każdy ruch najmniejszej zmarszczki, krążenie oczami.
- Dwa. - i dwie niebieski karty trafiły na stół
- Stawka dwa miliony. Pani kolej. - założyła rękę na rękę i lekko przymrużyła oczy
- Wszystko. - szybkim ruchem posunęła wszystkie pieniądze zebrane w małych, drewnianych krążkach i kartach, i ponownie spojrzała na blondynkę, z dziwną pewnością siebie i wyczekiwaniem na jej ruch
- Wchodzę. - bez chwili zastanowienia również rzuciła się w grę, z której nie było już odwrotu i rzuciła okiem w stronę Pabla. Podparł brodę ręką i wpatrywał się w rozgrywkę z nie mniejszym zainteresowaniem jak sami grający
- Panie, odkrywany karty. - Lily rzuciła jako pierwsza. Król i as kier. Znów rzut oka na kobietę.
- Full. Króle na asach. Pani kolej. - z miną zbitą jakby z tropu, zdziwioną i bezradną położyła dwie karty na stole, jedna pod drugą.
- Cóż. Takie życie. - opadły jej ramiona i delikatnie przeciągnęła jedną na bok. - Ups. Chyba wygrałam. - gdyby ktoś teraz mógł podstawić dziewczynie lustro, aby zobaczyła swoją minę. Zszokowanie, niedowierzanie. Jakby straciła z rąk coś, co należało tylko do niej. A McCall? Taki szyderczy uśmiech mogła przebić tylko Debra. Pstryknęła palcami uniesionej ręki, aby wezwać kelnera. - Poproszę kieliszek szampana. Też chcesz? - ironiczna chęć była miłą i uczucie bycia panią świata, tego dla blondynki było za wiele.
- Szanowni państwo. Gramy już dwie godziny. Ogłaszam pół godziny przerwy. - Lily momentalnie zerwała się z miejsca i ruszyła w stronę holu.
- Dajcie mi więcej pieniędzy. Wiem, że mogę ją pokonać. - mówiła do przyjaciół znajdujących się na zewnątrz, ustawiając się tak, aby nikt nie widział ani nie słyszał co robi
- Nie. Znajdź inny sposób.
- Wiem, że to moja wina. Chciałam zrobić to zbyt szybko. Ale...
- Nie mogę. Przegrałaś. Teraz wykombinuj jak...
- Przepraszam. - niski głos mężczyzny rozbrzmiał zza plecami Lily. Ze strachu przed zdemaskowaniem aż podskoczyła. Usłyszała w jego głosie tą dziwną aurę, która pozwalała jej rozróżniać gatunki. Szorstka i ostra. Wilkołak. - Proszę mi wybaczyć. Nie chciałem pani przestraszyć. Moje nazwisko Tillie. - był to około pięćdziesięcioletni mężczyzna z francuskim akcentem. Coś co niezwykle przykuwało uwagę to blizna, która przecinała jego lewe oko. Głęboka. Brzydko się zagoiła.
- Czy my się znamy? - przez odgłosy muzyki i rozmów toczących się wokół tej dwójki, jej głos sprawiał wrażenie przydymionego. Jednak jej wizerunek aż błyszczał. Z wielkich żyrandoli padało światło, dzięki któremu jej włosy stawały się złote, a suknia uwydatniała jej desperację, ale jednocześnie chęć dalszej walki. I wygranej. On natomiast miał twarz szarą i ponurą. Ale było w niej coś, co dawało mu atut akceptacji u otoczenia.
- Nie. Ale wiem, że gdzieś tu, w pobliżu znajduje się mój stary przyjaciel Gabriel. Nieprawdaż?
- Nie. Myli się pan. - stanowczo, acz sprawiała wrażenie niezwykle delikatnej
- Och proszę cię. Czuję na tobie jego zapach już na drugim końcu sali.
- Dobrze Lily. Mówi prawdę. Znamy się. - usłyszała w słuchawce uspokajający ton
- Czego pan chce?
- Jestem pod wrażeniem twojej gry. Możesz to wygrać, a ja ci w tym pomogę. Pięć milionów. - oddychała powoli i spokojnie obserwując jego zachowanie, czy przypadkiem nie ma zamiaru wciągnąć ją w coś czego nie chce
- Gabriel, co o tym myślisz? - i długo nic. Słychać było jedynie szmer przesuwanego palca po blacie obok komputera
- Dobrze. - odparł żwawo – Wisi mi z dawnych lat przysługę, więc niech teraz się odpłaci.
- Jaki werdykt?
- Niech będzie. Pięć milionów.  


Cześć wszystkim. Oj nie było mnie tu trochę. Ale sporo się pozmieniało ostatnio i wydarzyło więc musiałam poświęcić czas na coś innego niż pisanie. Trochę mi tego brakowało. Ale mam nadzieję, że już wszystko wróci do starego rytmu. Tak więc już zabieram się za pisanie kolejnego rozdziału. 
Pozdrawiam Was i do następnego :)