poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Rozdział 22 - Bellagio cz.2

    Na jego nadgarstkach zapięto ciężkie, żelazne kajdany i zawieszono je łańcuchem za uchwyt na suficie. Jego poszargane ciało, zbesztane i pozbawione jakiejkolwiek godności, zwisało jak mięso gotowe do obdarcia ze skóry z rzeźni. Czy to jeszcze był w ogóle człowiek? Czy patrząc na miejsce, gdzie znajduje się twarz widzi się jedynie zdarte płaty skóry i zakrzepniętą krew na całej powierzchni, łącznie z okolicą oczu, to nadal można uznać tą osobę za istotę ludzką?
    Jego palce już praktycznie nie posiadały paznokci. Na głowie jedynie niewielkie powierzchnie zajmowały, kiedyś pięknie wijące się rude loczki, które w ciepłych promieniach świeciły jak najdroższy kamień, teraz pozlepiane krwią, skórą i wszystkimi substancjami, które miały kontakt z jego ciałem. W kilku miejscach kości przebiły się przez skórę po złamaniu. Ślady bo biciu batem, po ugryzieniach drapieżnych zwierząt, po elektrodach.
    Ale on jakby już się tym nie przejmował. Wiedział, że i tak będzie jeszcze długo żył, że będą tak długo przywracać go do życia, dopóki będzie mógł pełnić kartę przetargową. Nie czuł bólu. Po tak długim okresie jego ciało już się przyzwyczaiło do cierpienia. Jego nerwy już nie odbierały tego jako coś, co wzbudzałoby strach, jako coś niecodziennego. To teraz była jego codzienność. Nawet jego inne narządy zmysłów uodporniły się na panujące warunki. Po przeniesieniu do innej celi, gdzie kilka dni wcześniej zmarł inny więzień, jego węch nawet przez chwilę nie poczuł rozkładającego się, zgniłego ciała, które przez wilgoć już przypominało postać z filmu grozy.
    Ciężkie drzwi otworzyły się z wielkim trzaskiem. Nieco świeżego powietrza napłynęło do pomieszczenia. W progu stanął potężny mężczyzna z maczugą z kolcami. Na stopach miał buty wojskowe zaopatrzone stalowymi noskami, do jego mocniejszych uderzeń. Od jego łysej głowy odbijały się płomienie pochodni.
    Okrążył kilka razy chłopaka, patrząc z obrzydzeniem, ale zaraz fala śmiechu ogarnęła jego twarz.
- Wiesz co, nawet trochę ci współczuję. Dzień w dzień, tydzień za tygodniem, i nic. Nawet najmniejszego odzewu, że ktoś stara się cię uratować. To przykre, że jesteś takim zerem. A ja muszę na ciebie tracić czas. I niby dla kogo to robisz? Dla tej małej blondyneczki, która interesuje się tylko jak zadbać o swoje dobro? Tak bardzo ją kochasz? Patrz na mnie jak do ciebie mówię! - chwycił za pozostałości po jego włosach i uniósł jego głowę do góry. - Ale uszczęśliwię cię. Wkrótce się spotkacie. Już dzisiaj zobaczysz jak jej piękna buźka idzie pod mój nóż. A ona będzie miała pierwsze miejsce w spektaklu, gdzie będę pozbawiał cię życia. I obiecuję, że będzie to bardzo powolna i bolesna śmierć. - każde słowo wypowiadał z doskonałą precyzją. Chciał mieć pewność, że chłopak zrozumie każde jego słowo, i to dobitnie.
    „Powiem ci coś” - usłyszał mężczyzna w swojej głowie - „Nie obchodzi mnie co ze mną zrobicie. Ale przysięgam, że jeżeli kiedykolwiek ktoś z was ją tknie, to poruszę całą Ziemię, niebo oraz piekło, abyście cierpieli jak wszystkie wasze ofiary razem wzięte. Nie będzie żadnej litości” - mężczyzna aż się wzdrygnął, bo było to tak realistyczne, tak przepełnione chęcią mordu i cierpienia, że aż krew przestała na chwilę płynąć w jego żyłach.

***

    Przepychając się w tłumie jeszcze żwawych i pełnych energii gości oraz tych, którzy zabawy mieli już pod dostatkiem, w końcu doszli do miejsca gdzie były wydawane pieniądze do gry. Tillie grzecznie ukłonił się w stronę kobiety po drugiej stronie lady i podał jej plastikową, czarną kartę.
- Proszę wydać pięć milionów. - odparł półszeptem i ukradkiem zerknął na Lily. Kiedy dostał już swoje pieniądze w żetonach i kartach, oboje oddalili się w stronę sali. Jednak w połowie drogi niespodziewanie przystaną i zilustrował dziewczynę od góry do dołu.
- Czy coś się stało?
- Nigdy wcześniej cię nie widziałem w tym bunkrze Gabriela.
- Świat nadnaturalny nie kończy się jedynie na jednej Bibliotece. A właściwie co wilkołak robi po jasnej stronie? To dosyć niespotykane.
- Tak samo niespotykane jak mała, krucha blondyneczka w tak obrzydliwym miejscu jak to.
- Uważaj, bo ta mała blondyneczka może boleśnie gryźć. - Spojrzała na niego przeciągle z uniesionym kącikiem ust, po czym przekręciła się na piętach i powolnym krokiem zaczęła zmierzać w kierunku sali
- Auć. Zabolało.
- Miało boleć. - wymruczała pod nosem słysząc z oddali jego słowa
    Podeszła do stolika i usiadła na swoim poprzednim miejscu, co nie uszło uwadze reszty uczestników. Zwłaszcza pani McCall. Położyła wcześniej zabrane od mężczyzny żetony i karty na stole, i uśmiechnęła się do każdego kto również tam siedział. Podniosła rękę, aby wezwać barmana.
- Trzy części Gordona, jedna wódki i pół Lillet. Wstrząsnąć z lodem i dodać skórki pomarańczy.
- Oczywiście. - oddając lekki ukłon mężczyzna oddalił się w stronę baru, a Lily zaczęła wodzić za nim oczami. Ale był to jedynie pretekst, aby kątem oka zahaczyć o Pabla. Delikatnie głaskał kolano jednej z dziewczyn siedzących obok niego, patrząc jednocześnie gdzieś w nieznaną przestrzeń. „Spokojnie mój drogi. Już niedługo wszystko mi wyśpiewasz”
    Zaczęła się kolejna partia. Lily obiecała sobie, że teraz będzie uważniejsza. Teraz wygra. W pierwszym rozdaniu.
- Mamy trzech grających. Duża w ciemno milion. - karty zawędrowały na stół, a mężczyzna czekał na reakcję każdego z graczy. Każdy czekał, dlatego kolejna karta doszła do puli. Chińczyk po uprzednim zastanowieniu się i zmrużeniu, i tak wąskich oczu, wypowiedział słowa, które najprawdopodobniej zadecydowały o losie dalszej gry.
- Wszystko. Sześć milionów. - ułożone w idealny trójkąt żetony przesunął rękoma w stronę środka stołu. Starsza kobieta patrząc się na swoje zdobycze poprawiła lekko koka i stuknęła paznokciem o paznokieć. Jednak po chwili, jakby zrywając się, rzuciła swoje żetony na blat.
- Pani McCall przebija. Dwanaście milionów. - Lily odebrała swoja drinka i upijając jeden, wykwintny łyk spojrzała na swoją konkurentkę. Widziała w jej oczach ten strach. Ona wiedziała, że blondynka wróciła silniejsza. Jednak za nic nie chciała tego po sobie poznać. Ukrywała się dobrze. Ale nie wiedziała z jakim przeciwnikiem przyszło jej stoczyć walkę.
- Wszystko. - odłożyła kieliszek i z w wielką pewnością siebie pchnęła pieniądze jakie dostała. - Pięć milionów.
- Pani McCall. Jaka decyzja? - jej policzki dziwnie się zapadły a skóra zbladła. Mocno chwyciła za róg kart i uniosła je spoglądając na ich symbole. Zerknęła kątem oka na Lily, po czym rzuciła krótkie „wszystko”. I teraz rozpoczynała się ostateczna walka. Teraz to była dla dziewczyny walka o żyć albo umrzeć.
- Państwo, karty na stół. - mężczyzna w pełni wyluzowany rzucił swoje wierząc w swoje dzisiejsze szczęście. - Full – a uśmiech nie schodził z jego twarzy. Dopiero kiedy McCall delikatnie odwróciła swoje karty i podała bliżej, jego mina zamieniła się raczej z podkówkę. - Starszy full. Asy na szóstkach. - teraz miało się wszystko rozstrzygnąć. Wiedziała, że tym razem to ona zatriumfuje. Ona jest zwycięzcą. Kosmyk włosów opadł jej na twarz a ona sięgając po dwie karty, które w tej chwili były dla niej najważniejszymi rzeczami na całej kuli ziemskiej, przymknęła powieki i pomyślała o swoim bracie. „Już niedługo ten koszmar się skończy. Chociaż w taki sposób mogę ci pomóc”. Szybkim i zdecydowanym ruchem odwróciła karty słysząc za sobą szmery zachwytu i uznania. Ale największą nagrodą była zszokowana mina kobiety naprzeciw niej. Niedowierzanie? Może zdumienie? Złość? - Piątka i siódemka pik, poker. Czwórka do ósemki. Najstarszy układ. Pani Traynor wygrywa. - uśmiech zwycięstwa oświetlił jej twarz. Odetchnęła głęboko, jednak wiedziała, że to dopiero wierzchołek góry. Najważniejsze zadanie dopiero przed nią. Nagle usłyszała ciężkie i groźne kroki, które kierowały się idealnie w jej kierunku. Jednak kiedy wiedziała, że dzieli ich odległość jeszcze z trzech metrów, chwyciła kieliszek i uniosła go na wysokość swoich bioder. Poczuła jego wielką dłoń na swoim ramieniu i w momencie odwrotu wylała całą zawartość na jego spodnie, a dokładniej w okolice krocza. W głębi miała ochotę położyć się na ziemię i śmiać się w na cały głos, aż do momentu kiedy będzie na kompletnym bezdechu, jednak tutaj musiała utrzymać, mimo że gra się już skończyła, twarz zawodowego pokerzysty.
- No i coś ty najlepszego narobił! Kto cię tu zatrudnił!? - krzyczała wymachując rękoma a jej loki podskakiwały wraz z jej energicznymi ruchami
- Mój szef chce panią widzieć. - odparł nieco speszonym głosem łącząc dłonie
- A co jeżeli ja nie mam ochoty widzieć się z nim? - z głośnym trzaskiem odłożyła kieliszek na stół tupiąc przy tym zamaszyście obcasem
- Co ty wyrabiasz?! Dlaczego tak sobie utrudniasz? Już masz go w garści! - słyszała w słuchawce przekrzykujących się chłopaków i gdzieś w tle Gabriela. Ciężko oddychającego, a po jego czole spływała kropla potu.
- Uciszcie się! Dajcie jej pracować. Ona jest mądrzejsza niż wy tu wszyscy razem wzięci, więc mordy w kubeł! - ostry i stanowczy głos Kim zagłuszył wszystkich. Ona dopiero wiedziała jak sprawić ciarki u chłopaków. Natychmiast zamilkli. Nawet nie odważyli się pisnąć słówka. - Ignoruj ich. Wiem co robisz. Do dzieła dziewczyno. - powiedziała zbliżając się do mikrofonu
- Nie masz wyboru. To rozkaz. - jego głos zamienił się w niezwykle poirytowany i oschły
- Nie przypominam sobie, abym szła do wojska tylko do luksusowego kasyna. Jeżeli tak traktujecie swoich klientów to ja dziękuję.
- Przepraszam panią bardzo za zachowanie mojego kolegi. - zza pleców olbrzyma wyłonił się niziutki staruszek we fraku. Swoim wyglądem w ogóle nie pasował do tego miejsca. Miał ciepłą i radosną twarz. Świeciła optymizmem. - Obiecuję, że już nigdy to się nie powtórzy.
- Oby miał pan rację.
- Jeżeli byłaby pani tak uprzejma pójść ze mną do właściciela, bo bardzo jest zainteresowany pani osobą i z całego serca chciałby panią poznać. - „Serca? Myślę, że w jego przypadku zadziałała inna część ciała, umieszczona nieco niżej.” - To jak? Idziemy. - na jego podstarzałej twarzy pojawił się tak przemiły uśmiech, że nie dało mu się odmówić. Krocząc za jakże dziarskim mężczyzną, zbliżała się ku podwyższeniu gdzie przesiadywał on. I teraz dopiero musiała się wykazać się swoim sprytem i inteligencją.
Aby wejść za podest trzeba było pokonać kilka stopni pokrytych czarnym jak noc dywanem z jakimiś mieniącymi się drobinkami. Stanęła tuż przy nim i spojrzała na ochroniarza, którego dopiero co starała się jak najbardziej upokorzyć.
- Ekhem. - starała się zwrócił na siebie jego uwagę i uniosła dłoń w jego kierunku. Niechętnym krokiem podszedł i ująwszy ją, pomógł jej wejść na górę. Ta scenicznie kołysząc biodrami stanęła jakiś metr od Vargasa i krzyżując palce na torebce przegryzła delikatnie wargę.
- Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem. - zaczął cały czas siedząc
- To chyba dobrze, że twoje kasyno szczyci się taką popularnością. Miałam wiele innych do spędzenia czasu, ale wybrałam właśnie twoje. - każdy myślał, że jej głos stanie się podniecająco seksowny, a tu niespodzianka. Znudzony i jakby zniesmaczony tym, że przebywa w jego towarzystwie. Jednym ruchem ręki odprawił swoje kokieterki.
- Może zechciałabyś usiąść razem ze mną?
- Skoro nalegasz. - odparła jakby od niechcenia. Usiadła eksponując swoje pośladki i spojrzała na niego nieodgadnionym wzrokiem
- Jak masz na imię piękna istoto? - jego ręka z każdą chwilą zbliżała się do jej ciała
- Jestem Adriana Traynor.
- A dlaczego nigdy wcześniej cię tu nie widziałem?
- Przyjechałam do miasta na kilka dni. Interesy.
- To wiesz, można ten czas spędzić nie tylko na zwiększaniu swojego majątku. - jego głos był coraz niższy a dłoń wylądowała na ramieniu dziewczyny
- A jakie atrakcje możesz mi zaoferować? - przymrużyła oczy i nieco się do niego zbliżyła
- Nawet sobie nie wyobrażasz z jak bogatej oferty możesz skorzystać. - druga ręka zawędrowała w stronę jej kolana. Słyszała bicie jego serca. Nieco przyspieszyło. Jego źrenice stały się szklane, było w nich widać pożądanie. Te uwodzicielskie spojrzenia. Przysunęła się jeszcze bardziej lekko podnosząc, aby być jak najbliżej jego twarzy.
- No to pokaż na co cię stać. - wyszeptała mu do ucha delikatnie je przegryzając. I w tym samym momencie nieco zagłuszone, ale dla niej idealnie słyszalne wilcze warknięcie w słuchawce doprowadził do uśmiechu na jej ustach, na których zresztą zaraz spoczął gorący pocałunek. Jego usta były niezwykle miękkie. Czuć było od nich żar niczym z płonącej lawy. Smakował miętą i porzeczkami. Czuły dotyk sprawił, że rozpływała się pod jego delikatnością. Jednak w porę jej umysł powrócił do świata realnego, przypominając sobie, że nie jest tutaj dla przyjemności. Odsunęła głowę uwalniając złączone usta i spojrzała mu prosto w oczy. W te duże, brązowe oczy, które same nawoływały. - Może przejdziemy w jakieś bardziej ustronne miejsce. - wyszeptała ponownie rzucając podekscytowane spojrzenie. Poczuł jak jej gorący, słodki oddech musnął mu policzek.
- Chodź ze mną. - odparł wstając i chwytając ją za rękę
    Przemierzali wspólnie szerokie korytarze odziane w bogate malowidła i rzeźby. Ściany w kolorze zimnego beżu oświetlane były jedynie za pomocą małych, okrągłych świateł na suficie. Dzięki temu aura tajemniczości i niewiadomego rozchodziła się na wszystkie strony, odkrywając przed gościem z każdym krokiem coraz to nowsze doświadczenia.
    Ręka Pabla oplotła już jej talię. Co raz spoglądał na jej twarz, a odpowiadała na to delikatnym uśmiechem. Powoli dochodzili do wielkich, czarnych drzwi, ze złotą klamką i zawiasami. Po ich dwóch stronach stali napakowani ochroniarze w garniturach i czarnych okularach, jakby faktycznie w pomieszczeniu nie brakowało ciemności.
- Nikt nie ma prawa nam przeszkadzać. Jeżeli ktoś tu wejście spotka go bardzo surowa kara. - mężczyźni pokiwali głowami i jeden z nich kartą otworzył drzwi.
    Weszli do środka, ale nie dane jej było rozejrzeć się po pomieszczeniu, bo momentalnie poczuła na swoich plecach zimny powiew ściany z jednej, z drugiej strony gorące ciało mężczyzny przywarte do niej. Całował ją po całej szyi co wywoływało u niej fale przyjemności oraz gęsią skórkę na całym ciele. Dłonie opadły w dół na jej pośladki, gładząc wcześniej kawałek po kawałku plecy. Czuł żar jej ciała i miękkość uda na kroczu. Szybkim ruchem zrzuciła z niego marynarkę, jednak nie w tym celu, o którym sam myślał. Jego pocałunki schodziły coraz niżej. Odchyliła głowę na bok w geście niby podniecenie, jednak ta zerknęła na środkową część pokoju, gdzie lewitowała plastikowa karta klucz. I wtedy całe przedstawienie mogło zacząć się od nowa.
    Odepchnęła go do tyłu odchodząc kilka kroków dalej. Był zdezorientowany i w pewien sposób zły. Jak myśliwy, któremu zwierzyna posłusznie się nie poddała. Dopiero po chwili zauważył obok niej swoją kartę unoszącą się w powietrzu.
- Co do? - wstał na równe nogi w ekspresowym tempie patrząc z niedowierzaniem
- Teraz, skoro jesteśmy już sami i nikt nam nie będzie przeszkadzał, możemy przejść do interesów. - odparła lodowatym tonem poprawiając kosmyk włosów
- Kto cię nasłał?! - krzyknął. Niby gniewnie, ale rozgoryczenie i jakby cień upokorzenia był tak słyszalny
- Proszę nie rozśmieszaj mnie. - zaśmiała się sztucznie – Działam na swój własny rachunek. Po co miałabym wykonywać taką robotę dla kogoś, jeżeli sama mogę zgarnąć za to profity. - już miał się zrywać do komputera stojącego na lipowym biurku, jednak blondynka szybko zgasiła jego zamiary
- Wszystko jest wyłączone. Żadne alarmy nie zadziałają. Drzwi zablokowane. Nie możesz nic zrobić. - wygrywała. Miała wyraźną przewagę. Ale to jak na razie był dopiero początek trudnego boju
- Kim jesteś? Kimś z nadnaturalnego świata. Tylko kim?
- To nie jest ważne. Ważne jest to czego ja chcę w tej chwili. I ty mi to dasz. - pewność siebie jaka w tej chwili z niej wypływała oraz chęć wydostania się już z tego miejsca, łączyło się w jeden groźny ładunek, który w każdej chwili mógł eksplodować
- A czego chcesz? - oparł się o kant biurka i skrzyżował ręce na piersi
- Powiedź mi gdzie jest lustro Anielicy. - poważny, niski głos i wyraźnie wypowiedziane zgłoski każdego słowa
- Myślisz, że ja wiem? - widocznie go to rozbawiło – Tego przedmiotu szukają i ludzie i nadnaturalni od setek lat i myślisz, że ja wiem gdzie ono jest?
- Tak. I albo mi powiesz po dobroci, albo wyciągnę to z ciebie siłą. - zrobiła kilka kroków w przód stukając paznokciem o paznokieć
- Jest w Bibliotece Aleksandryjskiej. - odparł nieco ściszonym głosem
- Nie opowiadaj mi tu bzdur! Przecież wszyscy wiedzą, że zostało przeniesione z Aleksandrii do Anglii. A potem ślad po nim zaginął.
- To jeżeli jesteś taka rozeznana, to po co ci ja?
- Bo wiesz gdzie znajduje się w chwili obecnej. - karta została położona na stoliku z ciemnego drewna. Mężczyzna zaczął błądzić zagubionym wzrokiem w przestrzeni przed sobą, jednak niczego nie mógł dojrzeć. Ale nagle poczuł uścisk na swojej szyi. Mocny, odbierający mu w sporej części dostęp do powietrza. - Mów co wiesz!
- Miesiąc temu pojawiła się u mnie zjawa. Duch jakieś kobiety. I dała mi kartkę.
- Jaką kartę!? - cierpliwość coraz bardziej uciekała z jej ciała
- Powiedziała, że Przeznaczona będzie wiedziała, o co chodzi, że tam znajduje się lustro. - ostatkami sił próbował łapać powietrze, a jego twarz robiła się coraz bardziej sina
- Gdzie jest ta kartka?
- W tamtej szkatułce. - wskazał palcem na małą, srebrną szkatułkę ozdobioną dziesiątkami szlachetnych, kolorowych kamieni. Lily kiwnęła głową, po czym Alexy zabrał dłoń, uwalniając tym samym Vargasa. Szybko łapał powietrze kaszląc i ocierając dłonią obolałą szyję. Dziewczyna podeszła we wskazane miejsce i wyjęła ową karteczkę złożoną na cztery części. Były tam zapisane cztery linijki tekstu pismem, które wydawało jej się dziwnie znajome.
- Co tu jest napisane? - spytał Alexy wciąż nie pokazując swojego oblicza
- Żegnajcie, lasy zielone. Żegnajcie rzeki błękitne. Już wrzesień idzie przez łąki. I wrzosem liliowo kwitnie.
- Rozumiesz coś z tego?
- Nic. Ale kogokolwiek był to duch, musiał mnie znać i wiedzieć, że kiedyś to rozgryzę.
- Alexy. Macie już to po co przyszliście. Wynoście się stąd. - usłyszał w słuchawce i położył dłoń na jej ramieniu
- Chodźmy już. Pomyślimy o tym w innym miejscu niż to. - wtem mina Lily mocno spoważniała. Przymknęła oczy i wsłuchiwała się w to, co dzieje się za drzwiami
- Mamy towarzystwo. - stwierdziła pośpiesznie i zwróciła się twarzą do Pabla
- Jest stąd inne wyjście?
- I tak już za dużo powiedziałem. Myślisz, że uciec też ci pomogę?
- Nie wydaje mi aby Mirochna była zadowolona z tego, że pomagasz innym a nie jej.
- Ludzie Mirochny tu są? - Alexy zerwał się z krzykiem spod drzwi
- Jest za tym regałem. Pociągnij książkę Williama Blake'a. Tą czerwoną.
- Widzisz. Nie było to takie trudne. - szybkim krokiem podeszła do wskazanego miejsca i otworzyła drugie drzwi – Gdzie prowadzą?
- Na drugą stronę budynku. Stara, brudna uliczka.
- Świetnie. Idziemy. - już była o krok od progu gdy wielkie wrota, którymi dopiero co wchodziła padły ofiarą środków wybuchowych. Potworny huk rozrywający błonę bębenkową. Zapach dynamitu rozniósł się po pokoju. Twarde drewno rozpadło się na miliony kawałków, większych i mniejszych, raniąc wszystkich w środku.
- Lili! Alexy! Odezwijcie się! Co się tam dzieje?! - Gabriel wrzeszczał do mikrofonu a jego dłonie drżały jakby zaraz miały wypaść z zawiasów. 
    Dziewczyna na chwilę straciła przytomność przez uderzenie głową o ścianę. Powoli jej powieki zaczęły się podnosić. W kłębach czarnego jak smoła dymu dostrzegła dwie sylwetki, które wyróżniały się znacząco na tle. Śnieżnobiała skóra i czarne tęczówki. Krwistoczerwone usta i długie kły wysuwające się spod warg. Za nimi stały jeszcze ze trzy inne istoty, których nie umiała zidentyfikować. Świat coraz mniej się rozmywał. Przekręciła głowę na bok szukając Alexego. Dostrzegła jego pomarańczową bransoletkę pod grubą powierzchnią kurzu i pyłu, który wytworzył się przez uszkodzenie ścian. Nigdzie nie widziała Vargasa. Próbowała wstać, ale przez krew, które wypływała z rany na głowie, jej dłonie ślizgały się po powierzchni. Była dziwnie otumaniona. Jakby ktoś wyssał z niej życie. Każdy ruch był dla niej ciężarem. Bała się. Ściskało ją w żołądku. „To nie może się tak skończyć. Nie po tym co przeszliśmy. To nie może być koniec.” Płakała. Wewnątrz siebie. Ból praktycznie rozrywał jej ciało. Postanowiła, że tak nie może tego zostawić. Przyłożyła wierzch dłoni do ściany i tak się wspierając uniosła się do pozycji stojącej. Brudna mgła zaczęła opadać i dzięki temu dostrzegła tuż przed sobą niebieskowłosego przyjaciela osłaniającego ją całym ciałem.
- Idź stąd. Uciekaj.
- Nie zostawię cię samego.
- Ja postaram się jak najbardziej ich opóźnić. A ty uciekaj. Już.
- Nie! Oni...
- Bez dyskusji! Wynocha! - siłą wepchał ją w długi korytarz i zamknął drzwi-biblioteczkę. Długo wpatrywała się w ciemność po jego postaci gdzie teraz była gruba ściana.
- Alexy. - wyszeptała do siebie.
    Łzy napłynęły jej do oczu. Czuła dziwne wyrzuty sumienia. Czy to była jej wina? Czy to przez nią? Nie mogła go stracić. Podbiegła i starała się otworzyć wcześniej zamknięte drzwi. Nic z tego. Jedyne co, to całkowicie zdarła swoje paznokcie. Nie wiedziała co się tam dzieje. Nic nie słyszała. Głucha cisza. Nic już nie mogła zrobić. Jeszcze ostatni raz uderzyła w ścianę i zdjęła wysokie obcasy i pędząc, ile tylko sił jej zostało, przez długi, zimny korytarz szukała wyjścia.
    Dostrzegła je dopiero po jakimś kilometrze. Proste, plastikowe drzwi w kolorze brudnej zieleni. Dochodząc praktycznie w nie wpadła. A potem powietrze i jasny blask księżyca. Była wolna. Uwolniła się. Ale za jaką cenę? Wiedziała co musi zrobić. Znaleźć swoich i powiedzieć im co się stało, że ich wspólny przyjaciel potrzebuje natychmiastowego ratunku.
    Widząc koniec alejki wychodzącej na główną ulicę, ruszyła w tamtym kierunku. Jednak jeżeli już jedna rzecz się sypie to wszystko inne leci już jak domino. Nie zrobiła nawet dwóch kroków gdy padła jak długa na ziemię. Ale owa ziemia była nienaturalnie miękka. Czuła dziwny metaliczny zapach. Pod palcami jakąś dziwną, lepką substancję. Ruszyła dłonią do przodu i natknęła na coś miękkiego. Uniosła głowę i poczuła jak zbiera jej się na wymioty.
    Leżała na rozszarpanym ciele cała pokryta krwią. Wnętrzności rozpływały się na wierzchu. Gwałtownym ruchem odskoczyła wystraszona, wręcz przerażona. Nie wiedziała co się dzieje. Trudno było rozpoznać w tym ciele człowieka. Twarz rozszarpana na kawałeczki. W niewielkich rozmiarów można było stwierdzić, że było to dziecko. Jednak kto potraktowałby w tak barbarzyński sposób dziecko? Wpatrywała się w zwłoki jak zaczarowana. Po palcu spływała kropla czerwonej substancji. Jej usta nieznacznie się rozchyliły a ciało drżało. Nic nie było w stanie zmienić tego stanu.
    A jednak. Wiatr zawiał niosąc ze sobą informację z zaświatów. Cienkie źdźbła trawy zaczęły układać się w słowa. Jedno po drugim dochodziło na swojego miejsce. „Za tobą. Uciekaj”.
    Odwróciła się, ale było już za późno. Głuche uderzenie metalu w dolną część jej głowy ponownie pozbawił jej przytomności. Ale najpierw świat przykryła gęsta mgła gdzie dźwięki rozchodziły się jak zacięta płyta, a potem ciemność. Bolesna ciemność.


4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mówił ci ktoś że jesteś Polsatem ? Jeżeli nie to ja będę pierwsza a jeżeli tak, to ja to powtórzę "Jesteś Polsatem !!"
    Uwielbiam taki dreszczyk emocji:) Mam nadzieję że z Alexym jak i Lilly będzie wszystko gites i wyjdą z "tego czegoś " w jednym kawałku
    Pozdrawiam życzę weny i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    wiesz może co to Katalog blogów Słodkiego Flirtu? Pewnie, że tak! Stworzyłam Spis blogów Słodkiego Flirtu, właśnie na kształt tamtego. Jeśli zdecydujesz się na dołączenie do spisu, to śmiało pisz!
    Tu masz link: http://spisblogowslodkiegoflirtu.blogspot.com/
    Pozdrawiam, życzę dalszych sukcesów w dziedzinie pisania!

    OdpowiedzUsuń
  4. hej, hej. Dlaczego tutaj jest tak cicho ?

    OdpowiedzUsuń