sobota, 30 stycznia 2016

Rozdział 4 - Koszmar powraca

Bash szybkim ruchem ręki przeciągnął Lily za siebie, tak że widziała teraz tylko jego plecy. Jednak jej umysł nie mógł dalej przyswoić widoku postaci, które przez chwilą zobaczyła. Pod zamkniętymi powiekami widziała nadal dwie sylwetki. Jakby ludzie. Ale czy na pewno? Ich skóra była śnieżnobiała. Idealna biel świeciła na ich twarzach. Przypominało to odbijanie się niewielkiej poświaty świetlnej od lustra. Była również całkowicie nieskazitelna. Żadnej zmarszczki, piega, czy nawet jakiegokolwiek znamienia. Idealnie gładka. Pełne usta przykuwały wzrok. Do tego ich kolor – krwista czerwień. Wydatne kości policzkowe zaskarbiały sobie całą uwagę, kierując spojrzenie na oczy. W nich tkwiła ich zagadka. Czerń źrenic sprawiał, że obserwujący czuł się jakby tonął w głębokiej otchłani tajemniczości. Skrywały w sobie prawdę, kłamstwo, pewność, złość, okrutność i nienawiść do świata. Opadające na powieki ciemne, proste włosy jeszcze bardziej pogłębiały wrażenie ciemności i zła jakie od nich emanowało. Jednak nie zmieniało to faktu, iż były to postacie piękne. Coś w nich było, że człowiek tracił rozum.

- Widzę, że przyprowadziłeś Przeznaczoną wprost w nasze ręce. Jak miło gdy ktoś nas wyręcza w brudnej robocie. - zaśmiał się jeden z nich. Lily chciała zobaczyć co się dzieję, ale Bash skutecznie jej to utrudniał swoim mocnym uściskiem, który spoczywał na jej ramieniu, nie pozwalając dziewczynie na jakikolwiek ruch. W takiej sytuacji mogła zdać się jedynie na swój słuch – Oddaj nam ją po dobroci a nic ci nie zrobimy. Po co się narażać na gniew Mirochny, dla kogoś kto nawet nie jest twojej krwi? - postać rozłożyła ręce chcąc potwierdzić swoje słowa i wyjść na mniej srogą niż tak naprawdę była
- Właśnie Sebastianie, powiedz. - zaczął drugi zaskakująco ciepłym tonem – Dlaczego zdecydowałeś się pozostać w świecie ludzi. Przecież tam jest tak nudno.
- I być jej kolejną marionetką tak jak wy? Nie dziękuję. - prychnął z rozbawienia chłopak
- No cóż. Twoja strata. - szyderczy uśmiech jaki zawitał na ustach postaci, odsłaniając przy okazji bieluteńkie zęby umazane niewielką ilością krwi na dziwnie długich siekaczach, nie wróżył nic dobrego.
Po tym jak dziewczyna usłyszała pstryknięcie palców ponownie ją zemdliło. Wszystko przez to, że poruszyło się stworzenie, przez które wcześniej prawie nie straciła przytomności, a konkretniej przez jego zapach. Ostry, duszący, wgryzał się w nozdrza przez co miało się wrażenie, że nos zaraz eksploduje. Przypominał on jedno, wielkie wysypisko śmieci z najgorszymi odpadkami. Prawie padła, nie mogąc utrzymać się na równych nogach, jednak uścisk Basha był tak silny, że pozwalał jej utrzymać pionową postawę. Sam wygląd nie był równie zachęcający co zapach. Wysoki potwór, na około dwa metry, zielona, jakby trochę zgniła skóra pokryta wielkimi gulami. Na twarzy nieco zwisała. Wielkie, rozłożyste barki. Nogi wielkości kilku beczek. W skrócie wielkie, brzydkie, cuchnące coś.
Lily nie wiedziała o co chodzi białym postaciom, dlaczego tak mówiły do jej brata – jakby go znali – i nie chciała wiedzieć. Marzyła tylko o jednym – aby uciec z tej uliczki jak najdalej od tych dziwnych stworzeń, aby czuć się bezpieczną pośród wielu innych ludzi na ulicy. Przez jej głowę przechodziła masa pytać. „Dlaczego Bash nie ucieka? Dlaczego stoimy tu i czekamy jak te kaczki na wystrzał? W jaki sposób jest on taki spokojny?”
Nagle coś usłyszała. Ale nie w uszach, tylko w głowie. Głos Sebastiana. „Gdy krzyknę stop zaczniesz biec w stronę ulicy. Ale nie wyjdziesz na nią. Jakieś pięć metrów przez chodnikiem jest zakręt w kolejną uliczkę. Wbiegniesz tam. Na sam koniec. Będą tam na ciebie czekać. Uściskaj mój palec jeżeli zrozumiałaś”. Było to niezwykle dziwne uczucie. Tak jakby chłopak siedział w jej głowie. Słyszała wyraźnie każde słowo, mimo iż on nic nie mówił. Dreszcz przeszedł ją wzdłuż kręgosłupa jeszcze bardziej paraliżując całe ciało. „Spokojnie. Nie bój się. Będę tuż za tobą. A i weź mój naszyjnik. Przyda ci się. A teraz proszę, potwierdź, że zrozumiałaś.” W jej kieszeni od spodni sekundę później znajdował się owy naszyjnik. Lily uważnie patrzyła jak Bash delikatnie wkłada go ze swojej kieszeni bluzy do jej od spodni.
Po wzięciu głębokiego oddechu zacisnęła palce prawej dłoni na jego kciuku. No i się stało.

- STOP!
Zmierzający w ich stronę zielony olbrzym na chwilę się zatrzymał mając zdezorientowaną minę. To samo białe istoty. A Lily? Biegła. Biegła ile sił miała w nogach. Nie oglądając się za siebie zmierzała ku końcowi uliczki szukając zakrętu. Za sobą słyszała krzyki wielu osób. Ale w takim stanie ducha i ciała nie mogła stwierdzić do kogo który należy. Doleciały do niej jedynie pojedyncze słowa: „Za nią. Dureń. Łap. Bierzemy.” Słów już nie słyszała, ale za to potężny huk za nią a i owszem. Kroki były bardzo wyraźne. Jeden za drugim coraz bardziej przybliżał monstrum do dziewczyny. W końcu Lily znalazła się z miejscu gdzie był zakręt. Zdyszana i przepełniona strachem dziewczyna położyła trzęsącą się dłoń na murze i niespokojnie wyszukiwała wzrokiem brata. Jednak jego za nią nie było. Znajdował się dokładnie w tym samym miejscu gdzie go zostawiła. Był ciągnięty w głąb ciemnego zaułku przez dwie postacie. Próbował się wyrwać, ale widać było, że ich siła przewyższała siłę prawdopodobnie każdego normalnego człowieka. Podczas szarpaniny ich spojrzenia skrzyżowały się na sekundę i ponownie usłyszała ten sam dziwny głos w głowie. „Nie bój się. Nic mi nie będzie. Idź. Ratuj życie. Oni ci wszystko wyjaśnią. I proszę pamiętaj, że zawsze cię kochałem. Biegnij!”
Nic. Pustka. Nie było już nic. Ani głosu w głowie, ani Basha. Jego sylwetka zniknęła w ciemności wraz w jednym wyraźnym okrzykiem „Proszę!”. Na to słowo Lily momentalnie dostrzegła zbliżającego się potwora. Podążał prosto na nią. Jej nogi same poderwały się do ucieczki. Nie myślała o niczym. Jej umysł był w tym momencie całkowicie pusty. Nie było strachu, pytań, niepewności, obrzydzenia. Nic. Po prostu biegła szukając jakiegokolwiek ratunku przed potworem, którego dopadnięcie równałoby się z rychłą śmiercią.
Dotarła na sam koniec, gdzie jej oczy spotkały się z wielkim murem z czerwonej cegły. Kiedy odwróciła się zobaczyła jak niebezpieczeństwo zbliża się wielkimi krokami. Ślina z pyska rozpraszała się na wszystkie strony a jego wielkie łapy niszczyły wszystko co napotkały po drodze. Instynktownie Lily szukała czegoś do obrony. Pod ręką znajdował się jedynie niewielkich rozmiarów łom. Po złapaniu go w ręce nie musiała długo czekać aż zada pierwszy cios. Dziewczyna już dawno nie czuła w sobie takiej złości. Aż coś rozrywało ją od środka. Na samą myśl o ginącym spojrzeniu brata z czeluściach ciemności miała ochotę zamienić w pył wszystko wkoło. Jednak uderzenie jakie wykonała po uniku przed stworem w jego plecy, tylko jeszcze bardziej go rozzłościło a sam łom wygiął się w pół. W jednej chwili cała złość z niej uszła, a na jej miejsce wszedł strach. Źrenice gwałtownie rozszerzył się a stopy jakby odmówił posłuszeństwa. Zrobiła jedynie kilka kroków w tył i gdy wiedziała, że nic więcej nie może zrobić opadła na ziemię, plecami uderzając o ścianę, skryła głowę w dłoniach kuląc kolana i czekała. Czekała na najgorsze. Czas dłużył się niesamowicie. Od samego początku. Od kiedy to znalazła się lekko potłuczona na ziemi wyczuwalnie ciepłej od promieni słonecznych, aż do teraz minęło nie więcej niż dwie minuty. A dla Lily? Cała wieczność.
Zacisnęła mocno powieki i oczekiwała. Liczyła sekundę za sekundą i nic. Jednak w momencie delikatnego rozluźnienia organizmu coś blisko niej chrupnęło, jakby się złamało. Po tym dźwięk jakby ktoś bawił się jakoś breją. I huk. Lily pod nogami poczuła wibracje, aż cała się zatrzęsła. Coś kapnęło jej na rękę i powoli po niej spływało. Po czym głos. Niski, lekko szorstki ale melodyjny.

- Kurwa. Dlaczego? Czemu znowu ogr? - ktoś trzepnął ręką próbując usunąć z niej gęsty śluz - Zawsze to ja muszę na nie trafiać. - Lily podniosła głowę i natychmiast zmrużyła oczy przez oślepiające promienie słoneczne padające na jej twarz. Gdy oczy przyzwyczaiły się już od takiej jasności ujrzała chłopaka z intensywnie czerwonymi włosami, a słońce jeszcze bardziej potęgowało efekt prawie ognia na jego głowie, ciemne rzęsy tworzyły otoczkę wokół głębokiej szarości jaką przyjmowały jego źrenice. Jego rysy twarzy nie były ostre, ale też nie był to typ grzecznego chłopca. Po samej twarzy można już było się dowiedzieć, że ma się do czynienia z zawziętym osobnikiem. Jednak to nie twarz przykuła całkowitą uwagę dziewczyny, tylko jego dłonie, a właściwie ich zakończenia. Pazury. Długie, ostro zakończone, całe czarne. Lily przyglądała się chłopakowi z zafascynowaniem, ale także z wielkim przerażeniem. - Co się tak patrzysz? Wiem, że jestem wybitnie oszałamiający i kobiety lgnął do mnie całymi stadami, ale nie oznacza to, że musisz się gapić na mnie jakbym był kosmitą. - stwierdził z wyrzutem po czym jego paznokcie zaczęły się kurczyć, aż wyglądy tak jak każdego innego człowieka. Usta Lily natychmiast opadły w dół – No co? Wilkołaka nie widziałaś? A no tak. Normalna. Ale z wami jest uciążliwe życie.

Wyciągnął dłoń aby pomóc dziewczynie wstać. Dopiero kiedy znajdowała się na równych nogach zorientowała się, że zielony stwór, przed którym dopiero co uciekała, leżał tuż pod jej stopami. Na sam jego widok odskoczyła o dwa kroki w bok. Czerwonowłosy prychnął głośnym śmiechem na widok jej reakcji po czym zaczął się rozglądać dookoła, mrucząc pod nosem coś o jakieś ścierce. Lily nie czekając na dalszy rozwój wypadków podążyła szybkim krokiem w miejsce gdzie ostatni raz widziała brata. Dochodziła już do końca drugiej uliczki, gdy usłyszała jak chłopak krzyczy coś do niej z wyraźnym tonem złości w głosie. To był dla niej sygnał, aby przyspieszyć gwałtownie kroku. Gdy znajdowała się już prawie na miejscu przed jej twarzą, jak spod ziemi, wyrosła czerwona czupryna.

- A gdzie to się nasze znaleźne wybiera? Czyżbyś się mnie wystraszyła? - ironiczny uśmiech zawitał na jego przystojnej twarzy
- Gdyby jeszcze było czego. Myślisz, że taki farbowany cwaniaczek jak ty może mnie wystraszyć? Jeżeli nie masz już więcej pytań do mnie, to chcę przejść. - odepchnęła go jednym ruchem ręki i poszła przed siebie.
- O nie. Tak to się bawić nie będziemy. - złapał ją mocno za ramię i skierował jej twarz ku niemu – Słuchaj. Nie mam najmniejszej ochoty użerać się z tobą, durnym człowiekiem. Więc teraz grzecznie pójdziesz ze mną, wymażemy ci to wszystko z twojej małej główki i wszyscy będziemy szczęśliwi. - pociągnął ją za sobą. Ale dziewczyna nie miała najmniejszego zamiaru gdziekolwiek iść, zwłaszcza z takim kimś jak ta niewyżyta zakała. Stanęła i kopnęła go prosto w kolano. Bash często jej mówił: „Jak coś, to celuj zawsze w kolano. Tam łatwiej trafisz niż w krocze. A boli podobnie” Chłopak od razu ją puścił i skulił się sycząc z bólu. - Dopadnę cię. I wtedy nie będę już taki miły. - wysyczał a ona gwałtownie rzuciła się do ucieczki. Jednak zarówno kończący się zaułek, jak i męski, tylko że teraz należący już do kogoś innego, głos zatrzymał jej zryw.
- Kastiel! Do licha ciężkiego, co ty robisz? - Lily odwróciła się i z daleka widziała sylwetkę młodego chłopaka z długimi, brązowymi włosami. - W taki sposób nigdy, żaden normalny, nie będzie za tobą szedł jak baranek. Naprawdę nie możesz okazać choć trochę zrozumienia? - mając ręce położone na biodrach, mówił do swojego znajomego z wyraźnym wyrzutem
- Ona mnie uderzyła! - warknął
- Jak się nie umiesz bronić przez dziewczynami to co ja ci poradzę. - na twarzy bruneta pojawił się uśmiech, którego Lily z takiej odległości nie była zdolna dostrzec, ale słyszała wyraźne rozbawienie w jego głosie. Nagle ucichł a jego twarz spoważniała. Przyglądał się dziewczynie przez dłuższą chwilę w skupieniu.
- A ty co? Ducha zobaczyłeś? - zdziwił się czerwonowłosy spoglądając na chłopaka obok, będąc już na równych nogach, ale czując cały czas dyskomfort w nodze
- To ona. Przeznaczona. - wyszeptał w zadumie
- Że niby ona? - wskazał palcem na Lily nie dowierzając słowom kolegi – No to będziemy mieli wesoło jeżeli już teraz się buntuje. - uniósł jeden kącik ust i skrzyżował ręce na piersi – Będzie wesoło.

A Lily stała pod murem będąc oddaloną od nich o jakieś 50 metrów, słyszała każde wypowiedziane przez nich słowo i nie wiedziała czy ma płakać czy zacząć się śmiać, przez to, że jej życie po raz kolejny staje się jednym wielkim koszmarem.



sobota, 16 stycznia 2016

Rozdział 3 - Już czas.

***
Gdy Tarva ją powita, a Alambil się pokłoni.
Przyjdzie ta co ma nas zbawić i uchronić od zagłady.
Ją pokona sama. Z anielicy darem.
Lilę w dłoni dzierżąc, biały jeleń zjawi się, i ogłosi wszem i wobec, że to dzieję się.
Ona potomkinią tej co nas zrodziła.
Tym ją pokochacie i znienawidzicie.
Ale nie ona jedyna. Lecz Aravir też tu jest.
Znów rozbłysło niebo, bo to jedna z nich.
Będąc razem się zjednoczą i odnowią świat przez klejnotu czar.
***

-Mamo! - Lily zbudziła się głośno krzycząc - Mamo. - podnosząc się do pozycji siedzącej wyszeptała słowa, których tak bardzo jej brakowało w życiu

Zamknęła oczy i opadła na poduszki. Poczuła wewnętrzną pustkę. Nie widziała czy ma wstać, znów iść spać, czy zrobić coś zupełnie innego. Wszystko przez sen, w którym nie było nic prócz kołysanki, którą śpiewała jej kiedyś mama. Najchętniej zgłosiłaby nieprzygotowanie do życia na cały dzień. Była dziwnie przygnębiona, jakby miała wrażenie, że coś się zaraz stanie niedobrego. Jednak musiała zapanować nad wszelkimi depresyjnymi objawami, ponieważ nie chciała, aby powróciło to co było kiedyś. Czuła na siebie niewyobrażalną złość, że tak postępowała, że przyniosła tyle cierpienia bliskim, że była dla nich takim ciężarem. Jednak znów najchętniej zamknęłaby się w pokoju i wsłuchiwała się w słodką ciszę, jeden z piękniejszych dźwięków. Ale niestety musiała jutro wstać do najbardziej znienawidzonej instytucji przez młodzież jaką jest szkoła. Do tego nowej. Zbytnio jej to nie przeszkadzało. Jako dziecko często z rodzicami i bratem musiała się przeprowadzać, z niewiadomych dla niej powodów. Później nieco się to uspokoiło bo razem z Bashem mieszkała u babci. Ale potem stało się to z powrotem normalnością. Przenosił się z jednego miejsca kraju do drugiego, no a gdzie on, tam i ona. Nie miała nigdy bliższych przyjaciół, no bo niby kiedy miałaby zdobyć czyjąś sympatię? Średni czas pobyty w jednym mieście szacowała na około rok. Ale do wszystkiego można się przyzwyczaić. Ich wspólne towarzystwo po pewnym czasie zupełnie jej wystarczało do szczęścia.
Nagle poczuła jakby była obserwowana. To dziwne uczucie kiedy masz to wrażenie, że ktoś cały czas wytęża swój wzrok tylko na twoją osobę. Otworzyła oczy i podniosła lekko głowę rozglądając się po pokoju. Jej źrenice rozszerzyły się diametralnie i momentalnie znajdowała się na równych nogach. Cofała się powoli, aż w końcu jej plecy spotkały się z zimną ścianą, przez co dodatkowo przez jej ciało przeszedł dreszcz. Wpatrywała się w parę pomarańczowych lampek, które co chwilę delikatnie poruszały się to w lewo, to w prawo. Lily zamurowało. Serce biło jej jak szalone, czuła jakby zaraz miało przedrzeć się przez klatkę piersiową i uciec z jej ciała. Tętnice i żyły na jej szyi i nadgarstkach pulsowały jak rozszalała pompa pod wpływem dudniącej krwi. Nie oddychała. Od momentu gdy pierwszy raz zobaczyła świecące punkty wstrzymywała oddech i nie zamierzała w najbliższym czasie go wypuścić z płuc. A każdy mięsień był tak napięty jak cięciwa w łuku. Strach ogarnął całe jej ciało.
Wyciągnęła delikatnie drżącą dłoń i szukała po ścianie kabla, gdzie był włącznik światła. Przycisnęła przycisk i nareszcie powietrze opuściło jej ciało, które już się rozluźniło a głowa dziewczyny opadła w dół w geście ulgi. Cała sytuacja, przez którą Lily poczuła się jak bezradne dziecko, była spowodowana przez małe zwierzątko zwane lemurem. Przyglądał się jej uważnie, jakby była czymś dziwacznym. Tylko w tej chwili zadała sobie podstawowe pytanie: „Co do jasnej cholery robi lemur w środku Londynu? I do tego jeszcze w jej pokoju?” Spokojnie zeszła z łóżka i powolutku podeszła do komody wyciągając dłoń, aby tylko zwierzę się nie wystraszyło. Jednak kiedy tylko była w połowie drogi lemur zeskoczył z mebla i czmychnął przez okno na zewnątrz. Lily od razu pobiegła za nim i spojrzała w dół. Kolejne pytanie: „W jaki sposób on zeskoczył z dziewiątego piętra i nic mu się w dodatku nie stało?” Spojrzał na nią z dołu i machnął głową jakby chciał, aby dziewczyna za nim poszła. Lily patrzyła na niego przez chwilę zastanawiając się co zrobić.
Wtem znów jej serce szybciej zabiło kiedy to tuż przed jej twarzą przeleciał ogromny ptak, który usiadł na metalowej poręczy obok niej. Zerkał na nią co chwilę, jakby potwierdzał ją z założeniu, aby poszła razem z lemurem.
Niespodziewanie coś sobie uświadomiła. Ona już widziała te zwierzęta. „Nie. To niemożliwe.”- pomyślała w duchu. I wcale nie chodziło o to, że były to popularne zwierzęta, które gdzieś tam się przewinęły w mediach. Widziała konkretnie te zwierzęta. Pamiętała charakterystyczną szramę na dziobie ptaka i jego przenikliwe oczy, przez które miało się wrażenie, że obserwując cię poznaje całą twoją duszę. I ten lemur – jego ruchy, takie delikatne, płynne, czyste, jakby w ogóle nie dotykał ziemi. Teraz już wiedziała, że musi za nimi iść. „Być może to dalej jest sen” pomyślała i wyszła z pokoju kierując się w stronę drzwi wyjściowych pewnym krokiem, będąc cały czas w piżamie. Wkładając buty na nogi usłyszała jak drzwi do pokoju Basha otwierają się cicho, potem kroki i nareszcie jego postać pojawiła się przy niewielkim wieszaku na ubrania. Był tak zaspany, że oczy same zlepiały się w całość a jego czupryna była strasznie rozczochrana. Wyglądał na zdezorientowanego tym co się dzieje.

- A gdzie to się młoda dama wybiera w środku nocy? - spytał podchodząc do drzwi blokując tym samym wyjście
- To tylko ci się śni braciszku. Uszczypnij się a zaraz wylądujesz w swoim kochanym łóżeczku. Tak? Dobrze. A teraz chciałabym przejść.
- Myślisz, że jestem taki głupi​?
- No cóż. Jakby to ująć...
- Zamorduję na miejscu. - wysyczał przez zęby – Ale strój to masz dosyć oryginalny. - przeskanował siostrę od góry do dołu
- No wiesz, z modą się nie dyskutuje. - stwierdziła obojętnym tonem, z jeszcze bardziej obojętnym wyrazem twarzy wzruszając ramionami
- Do łóżka. Już. - skrzyżował ręce a jego oblicze przybrało srogi wyraz
- Nie będziesz mi mówił co mam robić. Jestem prawie dorosła. - teraz i ona skrzyżowała ręce. Wpatrywali się sobie w oczy, które świeciły przez niewielką ilość światła, które padało na ich oboje z lampki nad lustrem. Ich usta zacisnęły się tworząc trawie idealne linie.
- Prawie robi wielką różnicę. - wymruczał i złapał siostrę za ramię – Nie będziesz mi się szlajała po nocy. Jestem za ciebie odpowiedzialny i odpowiadam za każdy twój ruch. Więc nie rób mi więcej problemów i idź spać, jak cię grzecznie proszę.

Poprowadził ją kilka kroków do przodu, lecz nie dotarli co celu jakim był jej pokój. Lily ugryzła brata w nadgarstek przez co z jego ust wydobył się głośny krzyk. Natychmiast uwolniła ramię z jego uścisku i pobiegła do drzwi. Bash patrzył na nią z niedowierzaniem, ze zdziwieniem, że jego mała siostrzyczka zrobiła coś takiego. Lily tylko spojrzała na niego przepraszającym wzrokiem i wybiegła z mieszkania.
Po chwili znajdowała się w małej uliczce. Świat wokół niej, jak to o tej porze dnia i roku w Londynie, spowity był gęstą mgłą. Tylko gdzieniegdzie przebijało się jasne światło latarni. Zimny powiew wiatru przeszedł dziewczynę mrożąc ją aż do kości. Nie dość, że była to dopiero wczesna wiosna, to jeszcze chłód bił ją po nogach od kamiennej drogi. Lekka mżawka opadała na jej twarz, tworząc na niej błyszczącą mgiełkę. Dziewczyna była mocno zagubiona. Z jednej strony dziwna siła ciągnęła ją w stronę tajemniczych zwierząt, a z drugiem wróciłaby do domu i przeprosiła brata za incydent jaki się odbył. Wzięła głęboki oddech, aby oczyścić umysł. Uniosła głowę a na balkonie kamienicy naprzeciwko siedział tej sam ptak, którego przed chwilą miała przy głowie. Wraz z tym obrazkiem jej wszelkie wątpliwości zniknęły. Spojrzała w lewo i w prawo szukając lemura. Stał tuż za zakrętem, cały czas czekając na Lily. Ruszyła w jego kierunku szybkim tempem, bo już słyszała zbieganie brata na klatce schodowej. Biegła jak najszybciej jednak nie była nawet w połowie drogi gdy do jej uszu dobiegł krzyk z jej imieniem. I to nawet nie zdrobnienia, tylko tym razem użył pełnej wersji. Najczęściej jak je słyszała pokorniała, ale nie tym razem. Stanęła i odwróciła się w jego stronę. Spojrzała mu prosto w oczy. Stał w półcieniu. Widać było tylko jego tułów, ponieważ nogi otuliła mgła jak mięciutka kołderka.

-Przepraszam. - wyszeptała. Wtedy chłopak zerknął na ptaka. Patrzył na niego przez dłużą chwilę. Lily wydawało się, że porusza ustami, jednak zorientowała się, że to prawdopodobnie późna pora i niewyraźny obraz spowodowany pogodą plączą jej w głowie, no bo kto normalny – a za takiego czasami uważała brata – gada do zwierząt. Bash kiwnął głową i opuścił głowę
- Lily! Poczekaj! Pójdę z tobą! - wtedy osłupiała. Patrzyła na jego zmęczoną twarz nie wierząc w to co usłyszała – Pójdę z tobą. Nareszcie musisz poznać prawdę. - podszedł do niej. Był tyłem do latarni więc jedyne co widziała dziewczyna to obrys jego sylwetki
- Jaką prawdę? O czym ty mówisz?
- Powiem ci na miejscu. Teraz chodź.

Złapał ja za rękę. Lily przypomniało się dzieciństwo. Jak to kiedyś chodzili razem za rękę po walijskich pagórkach, albo na klifach Seven Sisters bądź też jak pomagał jej wejść na kamienie w Stonehenge. Zawsze pilnował, aby nic się jej nie stało, nawet na chwilę nie spuszczał jej z oczu. Brakowało jej tamtych chwil. Wtedy wszystko wydawało się prostsze. Nie tak jak teraz, gdy muszą sobie radzić zupełnie sami.
Bash ciągnął ją krętymi uliczkami, którymi nigdy wcześniej nie chodziła. Milczał, cały czas milczał. Mimo wielu prób nawiązania jakiegokolwiek monologu, ten jakby nie zwracał na nią uwagi. Lemur prowadził ich z ziemi a ptak z nieba. Jak tylko zgubili jedno z oczu, odzywało się drugie i wskazywało drogę.
Nareszcie doszli do jednej z uliczek nieopodal centrum. Doskonale było stąd widać Big Bena. Chłopak kucnął i wziął od czarno białego zwierzęcia kulkę. Świeciła mocnym, niebieskim światłem. Do tego wokół niej była dziwna otoczka, która dodawała jej magicznego charakteru.

- Jesteś gotowa? - uśmiechnął się smutno, był widocznie przygnębiony zaistniałą sytuacją
- Jak mam wiedzieć czy jestem gotowa, jeżeli nie mam pojęcia na co.
- Na coś co obróci twoje życie do góry nogami.
- Znowu mówisz zagadkami. Wiesz jak ja tego nie lubię. - oburzyła się dziewczyna – Nie możesz powiedzieć tego jak normalny człowiek?
- Najpierw trzeba być normalnym. - uśmiechnął się ale tym razem szczerze i nawet można było zobaczyć tam niewielkie rozbawienie

Bash odszedł kilka kroków i idealnie w tym samym momencie gdy zegar wybił godzinę drugą rzucił kulką o ulicę. Lily obserwowała i jego, i to co się dzieje w kulką z ciekawością i zafascynowaniem. Nie mogła oderwać oczu od miejsca gdzie się roztrzaskała kiedy to odłamki zaczęły się topić i rozpływać, tworząc jednolitą całość łącząc się ze sobą. Od niebieskiej tafli bił biały, oślepiający blask. Zaparło dziewczynie dech w piersiach. Jeszcze nigdy wcześniej nie widziała czegoś tak pięknego. Wyglądało tak jakby na powierzchni tego czegoś znajdowały się miliony małych diamencików. Na pierwszy rzut oka nic nie odbijało się w dziwnej tafli. Jednak gdy Lily podeszła bliżej zauważyła, że widać tam było tętniące życiem miasto. Jakby była to przezroczysta ściana pomiędzy dwoma światami. „Ale to przecież niemożliwe” pomyślała. Kucnęła i delikatnie przyłożyła palec to tafli. Pod dotykiem na powierzchni pojawiły się rozchodzące okręgi tak jak na zwykłej wodzie. Patrzyła na to nie wiedząc co ma zrobić. Z jednej strony była gotów nawet wskoczyć w niebieską poświatę, ale jednak coś mówiło jej aby tego nie robiła, aby trzymała się od tego z daleka.

- Idziemy? - zapytał się chłopak wyciągając do niej dłoń
- Ale gdzie?
- Tam. - wskazał palcem miasto znajdujące się po drugiej stronie
- To przecież niemożliwe. - wstała i spojrzała na brata jak na idiotę
- Wszystko jest możliwe tylko trzeba uwierzyć. - wzięła głęboki oddech, zamknęła oczu i chwyciła Basha za rękę.
- Ufasz mi? - zapytał, spojrzał na jej czerwoną od zimna twarz, pełną zwątpienia i niepewności
- Prowadź. - jedną dłonią dalej ja trzymał a drugą położył na jej ramieniu
- Pomyśl o czymś przyjemnym, o jakieś szczęśliwej chwili. - od razu przypomniało jej się jak to kiedyś odgrywając się za przemianę lalki Barbie z żołnierza, zabrała jego ulubiony samochód wyścigowy, wykręciła z niego koła i pochowała w całym mieszkaniu, przez co miał zajęcie na cały tydzień – Teraz zrób trzy kroki to przodu.

Mimo rozluźnienia jakie przyniosło wspomnienie, całe jej ciało było spięte. Kroki, które stawiała były tak sztywne jakby były pokryte warstwą lodu. Kiedy stawiała nogę chcąc zakończyć trzeci krok nie poczuła pod sobą stabilnego gruntu, przez co gwałtownie drgnęła i już miała się wycofać gdy usłyszała cisze „Nie bój się. Jestem przy tobie.” Uspokoiła ducha i powoli położyła nogę w tym, dla niej przerażającym, miejscu. Noga zapadła się a ona znów usłyszała cichy szept brata „Teraz druga noga”. Tak też zrobiła. Postawiła drugą nogę.
Wtem poczuła jakby nic dookoła niej nie istniało, jakby rzeczywistość zniknęła. Wszędzie panowała ciemność. Jedynie gdzieś w oddali iskrzył się niewielki płomyczek. Nie była w pomieszczeniu. Była to pusta przestrzeń, w której nie było widać żadnych granic. Jakaś dziwna siła pchała ją w stronę światła. Biegła ile miała sił w nogach a światło coraz mocniej biło ją po oczach. W końcu padła prosto w nie i poczuła … że leży na ziemi. Oczy jej się rozszerzyły gdy zorientowała się, że znajduje się w samym środku miasta. Leżała na ciepłej kostce w jakieś uliczce. Na ulicy w tę i z powrotem jeździły samochody, a na chodniku przewijały się dziesiątki ludzi. Słońce grzało ją po głowie przez co od razu zrobiło jej się ciepło, zwłaszcza po tym jak przez tak długi czas stała na deszczu w samej piżamie. Nie dowierzała w to co widzi. „Może to jednak tylko sen”. Chciała w to wierzyć, ale podświadomie wiedziała, że to wszystko dzieje się naprawdę. Rozglądała się nerwowo szukając rudej czupryny brata. Serce jej prawie stanęło gdy wokół siebie widziała tylko mury budynków. Nagle jednak przez wcześniej niezauważone przez nią przejście wybiegł Bash z roztarganymi włosami. Spojrzał na nią rozbawiony i podał rękę pomagając wstać. Zamęt roił się w głowie Lily. Nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć, a tym bardziej co niby ma powiedzieć. W jednej chwili teleportuje się do miejsca, gdzie jest środek dnia z ciemnej nocy w jakiej opuściła Londyn. Odwróciła się do chłopaka z przerażeniem bijącym po oczach.

- Gdzie my jesteśmy? - zapytała niepewnie nie wiedząc tak naprawdę czy chce znać odpowiedź na to pytanie

Śmiech. Śmiech rozbrzmiał w jej uszach. Szyderczy i zły. Pogardliwy. Do tego powolne klaskanie. Wszystko doprowadziło do dreszczy, które przechodziły po jej plecach. Jednak to co zobaczyła gdy się odwróciła przyprawiło ją o gwałtowne zawroty głowy i nudności. To był kolejny raz tego dnia, gdy nie wierzyła w to co widzi. Nie wierzyć własnym oczom? Czy to jest możliwe?


niedziela, 10 stycznia 2016

Rozdział 2 - Przeszłość w pigułce

Lily leżała na świeżo ściętym trawniku. Zapach trawy, kory z niedalekich dębów oraz kwiatów z rabatki oddalonej od dziewczyny o zaledwie około metr, otulał ją jak miękka kołderka, sprawiał, że czuła jakby miała wokół siebie niewidzialną otoczkę oddzielającą od świata. Do tego wczesnowiosenne promienie słoneczne ocieplały jej jeszcze bladą skórę. Blond włosy rozrzucone były wokół głowy a klatka piersiowa opadała i unosiła się powoli, jakby była we śnie. Splątała swoje dłonie na brzuchu i wsłuchiwała się w słodki śpiew ptaków. Całe otoczenie przypominało jej dzieciństwo.
Śpij kochanie moje śpij”. Znów myślała o rodzicach. Znów zadawała sobie to samo pytanie co zawsze „Dlaczego ją zostawili? Co ich do tego pchnęło?” Pod zamkniętymi powiekami widziała ich rozmazane twarze. Ale przede wszystkim słyszała w głowie ich głosy. Bardzo wyraźne i donośnie. Matki - która każdego wieczoru śpiewała jej tą samą kołysankę - ciepły i spokojny, pełen troski i miłości. Ojca – niski i basowy, poważny, ale jednak czuło się w nim chęć obronienia jego małej dziewczynki przez całym złym światem. Zastanawiała się dlaczego ludzie, którzy otaczali ją takim uczuciem jakim jest miłość do dziecka, tak postąpili. Wiedziała, że ją kochali. Była tego pewna, ich głosy nie kłamały. Czy jakby było inaczej codziennie przychodziliby do jej małego, oświetlonego jedynie malutką lampeczką na etażerce pokoiku i powtarzali, że zawsze będą się nią opiekować? I dawaliby się jej przytulać tak długo aż nie zabolały ją jej małe rączki?
Skarciła się w duchu. Już tyle razy obiecywała sobie, że nie będzie ich wspominać. Ma nową rodzinę, maleńką ale nową. Wiedziała, że musi o nich zapomnieć, bo i tak nie było najmniejszej szansy, aby jeszcze kiedyś ich zobaczyła. Jednak ciągle musiała się zmuszać do nierozpamiętywania o jej dawnym życiu, musiała bo inaczej w przyszłości nie żyłaby prawdziwym życiem. Ale jak tu zapomnieć, gdy część twojego serca chce znaleźć się w najodleglejszym miejscu na świecie, zamknąć się tam na cztery spusty i płakać. Po protu płakać. Nic więcej.

- Nawet nie waż się rozbić tego co zamierzasz. - powiedziała bardzo zimno i jeszcze bardziej poważnie mając cały czas zamknięte oczy
- Nietoperzu ty jeden. - usłyszała wściekły, męski głos zza jej głową – Jesteś niemożliwa. Dałabyś mi fory. Chociaż ten jeden raz. - chłopak usiadł obok niej na trawie i wpatrywał się rozdrażniony na siostrę
- Już o tym rozmawialiśmy. Jestem młodsza, więc to ja mam dostawać fory. I kropka. - na jej obliczu pojawił się obraz satysfakcji
- Tak właściwie to ty rozmawiałaś. Nie dałaś mi dojść do słowa. - stwierdził z wyrzutem
- Jak widać były ku temu konkretne powody.
- Co tym razem mnie zdradziło? - odparł już nie zdenerwowany tylko z uczuciem bezradności. Lily uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Był to niezwykle złośliwy uśmiech, taki jak tylko młodsze rodzeństwo mogło posłać pokonanemu starszemu. Na jego nieszczęście zdarzało się to ostatnio coraz częściej. Sebastian był jak większość rodziców – nie podobało mu się, że Lily dorasta. Ale jednak powód był zupełnie inny niż w normalnych okolicznościach. Gdy miała lat osiem, dziesięć, czternaście, a nawet piętnaście z łatwością dokuczał swojej młodszej siostrze, pochodząc od tyłu i strasząc ją na amen. Jednak od jakiegoś czasu role zaczęły się odwracać. Bash wiedział dlaczego tak jest. I wbrew temu o czym wszyscy myśleli, nie było to spowodowane tym, że wycwaniła się pod tym kątem i znalazła na niego jakiś sposób. Rzeczywistość była zupełnie inna.
- Twój naszyjnik uderzył o guzik. - otworzyła oczy i spojrzała na Basha. Od naszyjnika, o którym wspomniała odbijały się pojedyncze promienie słoneczne, rozchodząc się na wszystkie strony z niewielkim blaskiem. Biżuteria, o której mowa ma kształt sierpowatego księżyca. Zrobiona została z kamienia zwanego nocą Kairu. Na prawie czarnym minerale wydawało się, że wtopione było coś podobnego do brokatu, przez co faktycznie wyglądało to jak pięknie rozgwieżdżone niebo. W wewnętrznej części księżyca był niewielki, podłużny otwór, jakby brakowało jakieś części.
Lily często zastanawiało dlaczego ciągle go nosi, nigdy się z nim nie rozstawał. Spytała go o to raz, czy dwa ale za każdym razem zbywał ją jakąś wymówką, że w tej chwili nie ma czasu. Wiedziała tylko, że dostał go od matki kilka dni przez tą tragiczną śmiercią.

Oczy dziewczyny ponownie się zamknęły na samą myśl o adopcyjnych rodzicach. Nagle jej klatka piersiowa zaczęła szybko się poruszać a pod powiekami zebrały się krople łez, które zaraz stłumiła. Pamiętała dzień, w którym będąc w szkole przyszła po nią policja i zabrała razem z bratem do babci – ich jedynej żyjącej rodziny - mieszkającej po zupełnie drugiej stronie kraju. To był cios prosto w serce. Nie dość, że straciła ludzi, których tak kochała, to jeszcze straciła po raz kolejny swoje życie i to w tak krótkim czasie, ponieważ od adopcji minęło zaledwie siedem lat. Przez wiele tygodni, nawet miesięcy dziewczyna do nikogo się nie odzywała. Ciągle zamykała się w pokoju i unikała jakiegokolwiek towarzystwa. Lekarze podejrzewali nawet wczesne stadium depresji. Cały czas płakała, krzyczała jak to nienawidzi życia i rzucała przeróżnymi rzeczami o ściany. Jej pokój wyglądał jakby przeszło tam tornado, a potem poprawiła lawina błotna i powódź. Lily czuła wewnętrzną pustkę. Jakby ktoś przyszedł i wyssał z niej duszę oraz wszystkie uczucia, pozostawiając jak na złość smutek, ból, rozpacz i wściekłość na cały otaczający ją świat. Nie chciała tak żyć – nawet nie nazywała już tego życiem. Istnienie na tej planecie było dla niej jak więzienie, w którego był tylko jeden ratunek – śmierć. Ale któregoś dnia coś się zmieniło. Lily wyszła z pokoju spokojnym krokiem, zeszła na dół do salonu i usiadła tak jak normalni ludzie na kanapie razem z bratem i babcią pytając tak po prostu co na obiad. To był ogromny szok dla Sebastiana. Od zawsze ją kochał, chociaż często była to bardzo szorstka miłość, to jednak miłość prawdziwa. Chciał dowiedzieć się co sprawiło, że siostra tak zmieniła swoje nastawienie do świata i życia, ale po dłuższym obmyśleniu całej sprawy odpuścił, obawiając się, że sytuacja powtórzy się i już wtedy mógłby stracić ją na zawsze.
Kiedy Bash skończył osiemnaście lat oboje usamodzielnili się na tyle, że mogli wyprowadzić się do własnego mieszkania. I tak już od kilku lat.

- Halo. Ziemia do nietoperza. Odbiór. - Sebastian pstryknął palcami przed twarzą dziewczyny ewidentnie rozbawiony
- Co? - otworzyła momentalnie oczy i rozejrzała się wokół. Znów zobaczyła twarz brata - roześmianą i pełną ledwo widocznych piegów, które ujawniły pod wpływem słońca, którego promienie padały na jego rudą czuprynę sprawiając, że przybrała kolor dorodnej marchewki – Sorki. Zamyśliłam się trochę.
- Właśnie widzę. - przeskanował jej twarz swoimi piwnymi oczami, które nieco się zmartwiły, ale po chwili znów były pełne uciechy – O czym tak myślałaś?
- O wszystkim i o niczym. - odparła beznamiętnie zbywając go, aby nie drążył tematu. Chłopak wiedział już o co chodzi. Znów myślała, że przynosi pecha na wszystkich ludzi wokół siebie. A przynajmniej miała to gdzieś z tyłu głowy. Tak jak chciała nie drążył. Wiedział, że nawet niewielkie zaczepienie o temat przeszłości sprawi u niej wielki ból i będą to kolejne dni wzajemnego milczenia, a tego nie chciał. Wstał i wyciągnął rękę w jej stronę.
- Chodź. Obiecałaś, że pomożesz mi z tymi pudłami.
- Nigdzie nie idę. Tu mi dobrze. - aby jeszcze bardziej podkreślić swój protest poprawiła swoje ułożenie
- O nie. Tak to się bawić nie będziemy.

Chłopak kucnął zza jej głową, wyciągnął ręce i zaczął ją bezlitośnie łaskotać. Lily darła się wniebogłosy i przebierała nogami i rękami, aby w jakiś sposób uderzyć brata. Nic to nie dało. Łaskotki były coraz to bardziej nieznośne. Oboje śmiali się tak głośno, aż z domu naprzeciwko wyszła starsza pani i zaczęła machać w ich stronę drewnianą laską krzycząc: „Małolaty wy jedne! Nie macie gdzie tego robić? Ludzie na was patrzą! Nie wstyd wam?!” Leżeli teraz na trawie obok siebie ciągle się śmiejąc, ale już nie z łaskotek, tylko z faktu za kogo zostali wzięci. Śmiech Lily stał się po chwili bezgłośny, aż zaczęła się skręcać nie mogąc złapać powietrza w płuca.

- Ej. Nietoperz. Bo się zapowietrzysz. - wyrazy przebijały się przez wybuchy rechotu połączone z cieknącymi łzami po jego zaróżowionych policzkach

Ale wtem oboje ucichli. Lily z powodu przeszywającego ukłucia z tyłu głowy, przez który gwałtownie złapała się za potylicę i zwinęła w kłębek, a Bash w reakcji na to co się dzieje. Jej twarz wyglądała jakby ktoś odpompował z niej całą krew, była tak blada, a jej zielone oczy zrobiły się prawie czarne. Dziewczyna nic nie czuła poza bólem, który zaraz rozprzestrzenił się na całe ciało. Nie mogła poruszyć żadną kończyną bo miała wrażenie jakby zaraz coś miało rozerwać ją od środka. Słyszała. Nie widziała nic, tylko słyszała. W tej chwili miała wrażenie, że nawet samochód jadący dobre kilka metrów od niej jest tuż obok. Usłyszała jak Bash wstaje i chwyta ją za ramiona i kilkukrotnie wypowiada jej imię, na co odpowiedziała cichym, skrzeczącym jękiem. Trwało to zaledwie kilka sekund. Ból minął a wyraz twarzy dziewczyny uspokoił się. Na jej obliczu ponownie pojawiły się kolory a oczy wróciły do normalnego stanu. Usiadła na ziemi jakby nigdy nic i spojrzała na brata. Cały się trząsł. Każdy element jego ciała drżał z przerażenia a na skórze miał gęsią skórkę. Bał się, panicznie się bał. Nie wiedział co ma zrobić. Już kilkakrotnie pojawiały się takie ataki, ale jeszcze nigdy tak gwałtowne. Przerażała go myśl o tym, że któregoś razu taki atak może skończyć się tragicznie, ale także fakt, że opóźniacze, na które mówił lekarstwa, przestawały działać. A jeżeli przestawały działać to oznaczało, że już wkrótce będzie musiał powiedzieć jej prawdę. „Jeszcze nie teraz.” Pomyślał sobie w duchu i z oczami pełnymi troski podniósł siostrę na równe nogi.

- Musisz wziąć tabletki. Jak mniemam nie zrobiłaś tego jeszcze dzisiaj. - zerknął na nią w wyrzutem chcą zamaskować swoje obawy
- Właśnie o to chodzi, że brałam.


Na te słowa stanął jak wryty i teraz to jego twarz była blada jak kartka papieru.  

środa, 6 stycznia 2016

Rozdział 1 - Odzyskana nadzieja

Nataniel siedział w ogromnym fotelu intensywnie wpatrując się w szkiełko teleskopu. Pokój spowity był ciemnością. Tylko gdzieniegdzie błyszczały żółte kule, dające wystarczająca ilość światła, aby widzieć wysunięte przed siebie ręce. Po kilku godzinach jakie chłopak spędził w samotności, ciągłym milczeniu i zupełnej ciszy, mosiężne drzwi powoli odchyliły się i weszła przez nie wysoka dziewczyna ubrana w bluzkę w odcieniu świeżo ściętej trawy z dekoltem typu cowl neck oraz czarnych, dopasowanych spodniach. Spojrzała troskliwie na swojego fratris siedzącego przy urządzeniu.

- Nataniel. Mówiłam ci abyś nie siedział tyle przy teleskopie. Do tego w takich warunkach. Co jak co, ale ty powinieneś wiedzieć, że wywar poprawia wzrok tylko na krótki czas. - poczekała kilka sekund na odpowiedź, jednak chyba żadna siła nie oderwałaby jej przyjaciela od pracy – Spokojnie. Pojawią się wtedy gdy nadejdzie czas. Nie przyspieszysz tego psując sobie oczy. Słuchasz mnie w ogóle? Nataniel!

Ale on jak siedział, tak ani nie drgnął. Nawet nie udawał, że jej słucha. Najprawdopodobniej w ogóle nie słyszał tego, że weszła do pokoju, a tym bardziej faktu iż kierowane były w jego stronę jakieś słowa. Był jak zaczarowany w swoim małym świecie.
Dziewczyna podeszła do fotela. W smudze niewielkiego światła wydobywającego się z kul jej karnacja wydawała się być bardziej karmelowa niż w rzeczywistości była. Kiedy stanęła na podeście oddzielającym siedzisko i urządzenie od reszty podłogi spostrzegła, że ubrania Nataniela są okropnie pomięte, jakby tam spał. Dookoła porozrzucane były sterty papierów, a palce chłopaka były ubrudzone ołówkiem. Wzdychnęła w duchu i pokręciła bezradnie głową.
Już zmierzała do drzwi, którymi przed chwilą weszła, gdy nagle blondyn zerwał się z miejsca sprawiając, że fotel przewrócił się na bok. Mrugnął kilka razy aby wyostrzyć wzrok i ponownie przyłożył oko do szkiełka. Dziewczyna stanęła lekko zaniepokojona tym co się przed chwilą wydarzyło. Patrzyła na niego wyczekując jakiś wyjaśnień.
Po około minucie odszedł od teleskopu i spojrzał na przyjaciółkę. Jego twarz promieniała, oczy błyszczały z podniecenia a dzięki żółtej, świetlnej poświacie, wyglądał jakby spłynęła na niego jakaś moc.

-Kim. Mogłabyś zawołać tutaj mojego ojca? To bardzo ważna sprawa. - jego wygląd wcale nie odzwierciedlał tego w jaki sposób do niej mówił. Wypowiadał słowa spokojnie, opanowanie i z tą jego gracją i starannością, zwracając uwagę na każdy akcent.
- Nie. Dopóki nie powiesz mi o co chodzi. - skrzyżowała ręce na piersi i patrzyła się prosto w jego piwne oczy nie mając najmniejszego zamiaru dać mu wygrać
- Jeszcze nie. Muszę mieć potwierdzanie. Nie mogę robić wam nadziei a potem wszystko zepsuć. - Kim podniosła wesoło jeden kącik ust
- Cóż. Kastiel miałby kolejną okazję, aby cię walnąć. - odwzajemnił skromnie uśmiech i położył jej rękę na ramieniu
- Nie tym razem. Jeszcze nie. - ostatnie słowa powiedział już prawie szeptem a z jego oczu powoli znikał błysk i dziwna radość, więc Kim musiała kolejny raz wypełnić jego prośbę. Zawsze jak było to coś ważnego nic jej nie mówił, za każdym razem obiecywała sobie, że to ostatni raz gdy mu ulega, i tym razem też tak było. Spuściła ręce wzdłuż ciała i wyszła bez słowa.

Nataniel odwrócił się i podszedł do jednego z obrazów wiszących na ścianie. Już niedługo wszystko się skończy. Będziemy wolni. Pomyślał cały czas wpatrując się w płótno w złotej ramie, przedstawiający Pierwszego nadnaturalnego. W dłoniach trzymał dwa dary od Anielicy, dzięki której istniał. W lewej lustro, a w prawej miecz z rękojeścią w kształcie lilii. Wspaniałe przedmioty, pełne mocy potrzebnej światu, jak i coś co mogło go zniszczyć. Wyglądał na dumnego, pewnego swoich umiejętności, jakby ktoś tchnął w niego całkiem nowe życie. I tak w rzeczywistości było.
Drzwi otworzyły się a przez próg wszedł mężczyzna w średnim wieku. Światło podkreślało jego jasno brązowe włosy oraz większość niewielkich zmarszczek jakie znajdowały się na jego czole i wokół oczu. Chłopak od razu oderwał wzrok od malowidła i przeniósł go na sylwetkę osoby, która w bardzo krótkim czasie przemierzyła całą długość pokoju i znajdowała się już przy nim.

- Coś się stało synu? Kim była zaniepokojona gdy prosiła mnie, abym tu przyszedł.
- Myślę, że nadszedł już ten czas. - mężczyzna otworzył szerzej oczy i wciągnął głęboko powietrze w płuca. Uważnie przyglądał się swojemu dziecku czy to co mówi jest prawdą – Tylko chcę, abyś zweryfikował moje podejrzenia. Chcę mieć stuprocentową pewność, zanim będziemy mogli o tym wszystkim powiedzieć.
- Dobrze. - odrzekł po chwili namysłu, jakby z nutą niedowierzania i wątpliwości, ale próbował jak najlepiej to ukryć, aby kolejny raz nie zranić zawczasu syna. Podszedł do teleskopu, schylił się i przez dłuższy czas wytężał wzrok, skupiając całą swoją uwagę na tym co dzieje się na nieboskłonie. Wtem się wyprostował i obrócił tułów w stronę chłopaka – Idź do mojego gabinetu i roześlij wszystkim przedstawicielom Bibliotek i do Ary wiadomość, że już wkrótce Przeznaczona się ujawni. - jego głowa wróciła do poprzedniej pozycji i tym razem patrzył na miejsce gdzie kiedyś było okno. - Już wkrótce odzyskamy naszą suwerenność. Nasz gatunek przestanie być wyśmiewany i nękany. Koniec z tym. - jego głos był pewny, dumny i pełen chluby. Wyprostował się jak struna a w kąciku oczy zaczęły się kłębić niewielkie kropelki łez

Nataniel wstrzymywał oddech podczas przemowy ojca. Wpatrywał się w niego jak zaczarowany. Miał wrażenie, że żadne inne dźwięki nie istnieją poza słowami Gabriela. Oczy mu świeciły radością. Był dumny z siebie z tego, że to on jako pierwszy ujrzał zbliżającego się Tarve na firmamencie.

- Ekhm. Chyba miałeś coś zrobić. - surowo zwrócił uwagę chłopcu

- A tak. Już idę. Przepraszam.