czwartek, 21 kwietnia 2016

Rozdział 16 - Praca

- Mocniej! - jego ton głosu był tak surowy, że aż denerwował
- Już nie dam rady. - wypowiedziała powoli słowa łapiąc za każdym razem łapczywie powietrze. Pot spływał po całym jej ciele, sprawiając, że bokserka, którą miała na sobie, przykleiła się do pleców.
- Dasz! Musisz się tylko postarać. Do roboty! Mocniej!
- Robimy to już od trzech godzin. Odpuściłbyś już. - dudniące serce waliło w jej klatce, i mimo wielkiego wybuchu endorfin, ją ogarniało znużenie i czuła się całkowicie wykończona
- Nie wiedziałem, że z ciebie taki słabeusz. Takiego chuderlaczka jakim teraz jesteś to nawet ślepa kura powaliłaby na podłogę, a - nie dane mu było dokończenie zdania, gdyż to on leżał teraz na miękkiej macie, która wyścielała podłogę, trąc dłonią policzek – Miałaś walić w worek, a nie we mnie! - poczerwieniał zarówno ze złości, jak i od uderzenia. W jego oczach tliła się chęć mordu.
- On czerwony, ty czerwony. Nie widzę zbytnio różnicy. - odwróciła się na pięcie, a siadając na małej ławce wyścielanej poduszkami, zdjęła z rąk rękawice bokserskie i wzięła łyk wody z butelki stojącej na małym stoliku obok. Uspokoiła swój oddech oraz tętno, i patrzyła jak to Kastiel, mało elegancko, wstaje na równe nogi i zmierza w jej kierunku.
- Skarbie. Jeszcze raz tak zrobisz...
- To znów powiesz to samo. - wykręciła niepozornie oczami i rozłożyła się na siedzisku – Nie zauważyłeś, że to już któryś raz kiedy ci przywaliłam. Ogólnie nasza znajomość tak się zaczęła. Pomiędzy nami jest raczej skomplikowana relacja.
- Skomplikowana to jesteś ty. Ja chce tu z ciebie zrobić prawdziwego człowieka, abyś nie wyglądała jak wygłodniały pies, a ty co? Jesteś niereformowalna.
- A może po prostu mam złego nauczyciela? - założyła nogę na nogę, skrzyżowała ręce a usta wychyliła w triumfalny uśmiech. Czekała przepełniona pewnością siebie i czując, że ma przewagę psychiczną nad chłopakiem. Ten jednak zamiast ulec, podszedł do niej tak blisko, że ich twarze dzieliły zaledwie milimetry
- A może ty jesteś niekompetentnym uczniem? - poczuła bijący od niego zapach mięty wymieszany z anyżem. Było to tak przyjemne uczucie, gdy patrzył jej prosto w oczy, jak udawał, że jest na nią zły, ale w rzeczywistości jego oczy śmiały się wraz z jej, że chciała aby ten moment trwał wiecznie.
- A więc mamy dwie sprzeczne ze sobą teorie. Która wygra?
- Przekonajmy się. - zdawało się, że odstęp zrobił się jeszcze mniejszy. Serce ponownie dało jej wyraźnie o sobie znać. Jednak oczy jednego i drugiego cały czas pozostawały spokoje i opanowane.
    Ale wszystko co dobre musi się zawsze skończyć. Do siłowni, z głośnych trzaskiem, weszła Debra z wypiekami na twarzy. Jej strój jak zawsze pozostawiał wiele do życzenia. Spojrzała złowrogo na Lily. Z jej oczu jak zawsze wylewał się jad, jednak tym razem miał on działanie zabójcze. Przeniosła wzrok na Kastiela, a jej mina od razu zelżała. Słodziutki uśmieszek aż kuł.
- Koteczku. Czy mógłbyś mi pomóc? Nie poradzę sobie sama bez twoich silnych rąk. - jednak chłopak w dalszym ciągu wpatrywał się w w zielone oczy Lily, rażąc jednocześnie jej swoją mysią szarością. Kąciki jego ust powędrowały chytrze do góry, układając się w specyficzny dla niego, drański uśmiech
- Jeszcze wrócimy do tej rozmowy. - powiedział półgłosem, a podnosząc się do pozycji stojącej wskazał na bieżnię ustawioną pod ścianą – Masz zrobić trzy kilometry. I nie myśl, że się wywiniesz. Sprawdzę. - pogroził palcem i wyszedł. Kiedy drzwi siłowni się za nimi zamknęły, jej śmiech objął całe pomieszczenie. „Biedny Kastiel. Ale ma to, czego sam chciał.” Rozejrzała się po pokoju, zawieszając oko na każdym z urządzeń się tam znajdujących. Bieżnie, masę ławek do podnoszenia ciężarów, obok różnego rodzaju hantle, urządzenia na różne partie ciała. Zaczynając od ramionach, na łydkach kończąc. Rowerek, drążek do podnoszenia się, skakanki. No i na samym środku jeden, wielki, czerwony worek treningowy.

***

- Skup się na mnie. Na moim głosie. Tylko na nim. - spokojny głos Gabriela krążył do sali głównej, powtarzając po raz kolejny te same słowa
- Próbuję. Ale to na nic. - siedząc po turecku na podłodze patrzyła na równie zmęczonego mężczyznę co ona
- Nie mów tak. Bo faktycznie nic z tego nie będzie. Robisz postępy. W końcu się uda. Jeszcze raz. - skulił się kładąc łokcie na kolanach i powoli wypowiadał każde słowo – Nie interesuje cię nic. Dosłownie nic. Słyszysz tylko mój głos. On jest wszystkim co cię otacza. - Lily, aby lepiej wypełnić zadanie zamknęła oczy. Utrzymywała spokojny oddech. Faktycznie, słyszała jedynie Gabriela. Wszystko inne odeszło jakby na drugi plan. - Jesteś w stanie to zrobić. Więc wyjmij zatyczki z uszu. Ale dalej bądź skoncentrowana jedynie na mnie. - uniosła ręce wyjmując przy tym zatyczki, które każdego dnia i każdej nocy miała w swoich uszach, aby normalnie funkcjonować. Serce wypełniło się radością kiedy to po wykonaniu tej czynności, żadne niechciane dźwięki do niej nie dochodziły. Słyszała powolne bicie serce Gabriela, jego nieco płytki oddech. Była skupiona jedynie na jego osobie. Inny świat jakby przestał istnieć. - Doskonale. Teraz otwórz oczy. Spójrz przed siebie. - i to był punkt, którego nie lubiła najbardziej. Wtedy właśnie wszystko się waliło. Jednak ku wielkim obawom, podniosła powieki. I tak jak za każdym razem, skupienie jakie nagromadziła w swoim umyśle, pryskało jak mydlana bańka. Dźwięki wszystkiego kierowały się wprost do niej, wywołując przy tym niemały ból. Mała muszka spacerowała po zasłonie, ziarenko piasku przez powiew powietrza ruszyło się o milimetr, kropla potu uderzyła o podłogę tak głośno, jakby była to co najmniej kilkukilogramowa kula. Nie mogąc już wytrzymać, ponownie włożyła zatyczki do uszu, ciesząc się upragnioną ciszą. Oboje z Gabrielem opadli, ona na podłogę, on na oparcie fotela, po czym westchnął i przetarł zmęczone oczy. - Myślę, że na dzisiaj damy sobie już spokój.
- Popieram. - wymamrotała pod nosem spoglądając na malowidła na suficie
***

- Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden. Przerwa. - Kim odeszła od stopnia do ćwiczeń zwracając się do Lily twarzą, przybijając piątkę – Widzisz. Jednak nie było tak źle. - odparła łapiąc oddech po ćwiczeniach
- Może dla ciebie. - ona, w przeciwieństwie do koleżanki, nie mogła złapać tchu po wyczerpującym wysiłku. Oddychając ustami, położyła ręce na kolanach czekając, aż jej organizm powróci do normalnego funkcjonowania
- Oj nie przesadzaj. Pamiętasz jak było na początku? Ledwo co dawałaś radę zrobić półgodzinną sesję, a teraz? Szacunek mała. - uniosła dumnie głowę wiedząc, że to także jej zasługa, iż z kruchej i wątłej dziewczynki, stała się wysportowaną i pełną energii dziewczyną. Dodatkowo jej giętkość, która była w opłakanym stanie, poprawiła się diametralnie.
- Tobie to łatwo mówić, bo możesz się wyginać w każdą stronę, w jaką tylko zechcesz.
- Taki już dar dostałam. Co, kłócić się będę? - oparła otwierając butelkę z wodą
- Nie. Ale mogłabyś trochę odpuścić.
- W twoich snach. - uśmiechnęła się złowrogo – A i pamiętaj. Jutro mamy gimnastykę.
- Nieeeeeeeee! - padła na matę pod nią krzycząc na całą salę
- Taaaaaaaaak! - przerzuciła jeden ręcznik przez ramię, a drugi rzuciła na twarz Lily – Musisz być giętka, sprawna, szybka. Nie uczynisz tego siedząc na dupie.
- A może jednak? - zgarnęła ręcznik ukazując twarz pełną nadziei, ale jednocześnie rozczarowania, już na początku, znając odpowiedź
- Do zo! - czarnoskóra wyszła z sali, pozostawiając Lily samą sobie. Podniosła się do pozycji siedzącej, patrząc się w swoje odbicie w lustrach, zawieszonych jedno obok drugiego, na jednej ze ścian. Oprócz tego, ustawiona była tu wielka skrzynia, poręcze gimnastyczne, z sufitu zwisały liny do podciągania z drążkami, porozwieszane liczne hula-hop, na podłodze maty i stopnie. Wszystko wyglądało tutaj jakby była to profesjonalna sala treningowa przynajmniej jakiegoś mistrza świata.

***
- I właśnie w taki sposób odradzają się feniksy. - w głosie Nataniela słychać była dumę i zadowolenie, z tak doskonale wykonanego zadania
- Ahhha. - przeciągnęła znużona – Ale nie musiałeś robić tego tak szczegółowo. – przyłożyła dłoń do ust, zakrywając swoje ziewanie – Wystarczyłoby mi wiedzieć, że coś takiego istnieje, co i gdzie robi i kropka. A nie cały referat mi tu prezentujesz.
- No ale chciałaś przecież wiedzieć wszystko. - zmarszczył zabawnie brwi opierając się o krzesło. Jego podirytowane oczy, zarówno rozczulały ją do granic możliwości, a jednocześnie rozśmieszały
- Ale o jednych rzeczach więcej, o drugich mniej. Nic tak naprawdę nie wiem o wilkołakach. Wiem o Stróżach, o wyroczniach, o centaurach, czy nie wiem... o syrenach. Ale o nich nie wiem nic. - ścisnął mocno wargi, niezadowolony faktem, że musi opowiadać o gatunku jaki reprezentuje najbardziej nielubiany, tutejszy domownik
- No niech ci będzie. - prychnął ponuro – A więc. W przeciwieństwie do tego co mówią ludzkie wyobrażenia, wilkołakiem nie można się stać. Nim się jest od urodzenia i kropka. Ich zdolnościami są doskonały słuch i węch. Są szybkie, zwinne. Szybko się regenerują. Najczęstszą transformacją jest pół przemiana. Mało jest osobników, które zamieniają się całkowicie w wilki. Najczęściej jednak są to alfy. A skoro już o nich. Wilki z natury są to stworzenia stadne. Tak jest i w tym wypadku. Przywódcą stada jej alfa – najsilniejszy z osobników. Poszczególni z członków to bety. Zwykle osobniki, mające standardowe zdolności. Ale jak wszędzie, zdarzają się wyjątki. Wilkołaki nie żyjące w stadzie to omegi. Są najsłabsze. Schwytanie takiego nie jest żadną trudnością. Są bezsilne wobec jakiegoś zagrożenia. - chłopak usiadł na kanapie, mając w myślach obraz bezbronnego Kastiela uciekającego wśród gęstego lasu, mając na twarzy przerażenie i strach o swoje życie
- Hej! Przestań wyobrażać sobie bezradnego Kastiela. - wzburzyła się lekko, jednak nie mogła nie przyznać, że taki obraz rozbawiłby ją do łez
- No ale...
- Żadnych ale. Chociaż na chwilę daj mi odpocząć od tych waszych kłótni. - gestykulowała dając upust swojemu poddenerwowaniu – Ostatnio to nawet o kromkę chleba mało co się nie pogryźliście.
- On zaczął. - warknął pod nosem, kuląc się jak zbity pies
- No to jak było z tymi omegami? - uniosła brwi z lekkiego poddenerwowania zmieniając przy tym temat
- Jeśli chodzi o to, to raczej wszystko. - mówił powoli, jakby zbity z tropu – Ale jest jeszcze cała otoczka. Na przykład księżyc. Jak wiadomo, sprawia on, że moc wilkołaków staje się jeszcze większa. Jednak całkowicie tracą nad sobą kontrolę. I nie pamiętają nic z tej nocy. Bardzo trudne jest opanowanie tego, ale się zdarzają takie osobniki. Jest jeszcze kamień księżycowy, który blokuje działanie księżyca. Ale za to zaćmienie księżyca pozbawia go umiejętności. Jest wtedy słabszy i brakuje mu energii. Ich najbardziej znienawidzoną rośliną jest tojad, czyli wilcze ziele. Z zależności w jaki sposób zostanie podany, może spowodować albo halucynacje, ogólne osłabienie, lub nawet śmierć. I to chyba już tyle.
- A coś o ich pochodzeniu?
- Powstały z połączenia krwi wilkołaka i człowieka. Krążą plotki, że było w niej jeszcze domieszka krwi wampira i elfa, ale to raczej mało prawdopodobne. Zwłaszcza patrząc na nasz przykład. - pogarda i niechęć jaka brzmiała w jego ustach była tak wyraźna, że nie dało się tego zignorować. Ale już nawet sam wyraz jego twarzy mówił sam za siebie.
- Od początku się nie znosicie, czy to tak z czasem przyszło? - zapytało ciekawsko rozkładając się na wielkim fotelu za biurkiem
- A co tu lubić? Nie wiem w ogóle, jak można tolerować tego osobnika. On... Nawet nic o nim nie wiemy. - wstał z miejsca i zaczął krążyć wokół mebli i kolumn, z głową uniesioną dumnie do góry. Nie wiedzieć dlaczego, ale takie zachowanie mocno ją rozbawiło. Widok jego zdenerwowanej twarzy, zmarszczek spowodowanych przyciągnięciem do siebie brwi i zamyślony wzrok, dawał jej wiele zabawy. - Co cię tak bawi?
- Ty. - odparła ciepło, spoglądając w jego bursztynowe oczy. Zagiął usta w tym swoim miłym, urzekającym uśmiechu i patrzyli na siebie dłuższą chwilę, obejmując się barwami swoich tęczówek. Jednak dla niego raczej trwało to zbyt długo, bo strząsną głową, przyprawiając w ruch swoje niewielkie loczki, i w pełnym skupieniu i powadze spojrzał przed siebie
- No dobrze. Na dzisiaj to już chyba koniec. Jutro będziemy przerabiać magiczne rośliny. Tak więc czekaj na mnie przy wejściu do ogrodu.

***

    Weszła wraz z Kentinem do przestronnego pomieszczenia, gdzie cały sufit zapełniony był świetlnymi kamieniami. Ściany były białe, a podłoga wyłożona czarną, gumową matą. Na każdej ze ścian, zawieszone były regały bez szyb, gdzie mieściła się wszelaka broń. Od białej po palną. Przeróżnego rodzaju łuki, miecze, sztylety, topory, karabiny, zwykłe pistolety, rewolwery. Była już tu kilkakrotnie, ale za każdym razem, ogrom asortymentu robi na niej ogromne wrażenie.
- No dobra. - zaczął chłopak zdejmując kurtkę i kładąc ją na podłodze – To co dzisiaj będziemy ćwiczyć?
- No ostatnio było rzucanie nożami do celu i całkiem nieźle mi wychodziło. Więc może spróbujemy czegoś innego?
- Hmm. - odwrócił się przykładając dłoń do brody skubiąc jej czubek – Więc dzisiaj pójdziemy w łuk. Prosty, angielski, refleksyjny, astrachański, janczarski, japoński, a może sportowy? A i masz jeszcze bloczkowy.
- Eee. Ty decydujesz.
- No to może lepiej angielski. Jak ogarniesz ten, to później powinno ci być łatwiej ze sportowym.
Drewniany czy coś sztucznego?
- Kurka, Kentin. Po co się mnie o takie rzeczy pytasz, jeżeli nic o tym nie wiem. Jak mnie nauczysz, to wtedy proszę bardzo. - lekki rumieniec złości wkradł się na jej policzki kiedy patrzyła na chłopaka
- No ok. To weźmiemy drewniany. A lotki z piór czy może z gumoplastiku?
- Kentin. - warknęła zaciskając zęby
- Spokojnie. Tylko żartowałem. Ale łatwo cię zdenerwować. - zaśmiał się pod nosem ściągając jeden z wielu łuków rozpieszczonych na ścianie. Swoim wyglądem odzwierciedlał wspaniały łuk Legolasa z „Władcy Pierścieni”. Całość wykonana z białego drewna, lekko uwypuklone ramiona. Majdan ozdobiony złotym motywem bluszczu. Podając jej broń, położył na podłodze obok kołczan wypełniony strzałami. - Załóż jeszcze to. Nie poranisz sobie palców. - podał jej jedną rękawiczkę jedynie na trzy palce. Środkowy, wskazujący i serdeczny. Po tym sam sięgnął go łuk – nieco większy od jej – wyciągnął jedną ze strzał, z wcześniej położonego kołczanu, po czym odszedł kilka kroków – Obserwuj mnie. Tu każdy szczegół jest ważny. Patrz na stopy, ramiona, barki, łokcie, dłonie. - chłopak ustawił się w odpowiedniej pozycji, naciągnął strzałę na cięciwę i celując w tarczę na samym końcu długiego pokoju, posłał ją w sam środek. Mając kamienny wyraz twarzy, odwrócił się na pięcie. Wyciągnął jedną strzałę i podał ją Lily – Teraz twoja kolej.
- Yyy. Chyba nie jestem przekonana czy jest to rozsądne.
- Jak coś to będzie na ciebie. - posyłając radosny uśmiech, stanął za dziewczyną i zaczął tłumaczył co ma robić – Strzelając z łuku stój bokiem do celu. Stopa, która jest bliżej owego punktu może być nieco przechylona w jego kierunku. I teraz. Jesteś praworęczna prawda? - potaknęła twierdząco – Więc łapiesz w tym miejscu lewą ręką, a prawą naciągasz cięciwę. Spróbuj. - niepewnym gestem umocowała strzałę w odpowiednim miejscu, starając się jak najmocniej wyciągnąć ją do siebie. Jednak skończyło się to niekontrolowanym machaniem grotu na wszystkie strony. - Ej. Nie wyżywaj się na mnie. - przylegając od tyłu do jej ciała, złapał za łuk i prawą rękę Lily – Popatrz. Tutaj masz takie kolorowe kuleczki. Bo bączek. Dzięki niemu strzała jest zawsze w jednym miejscu. Trzeba końcówkę założyć pomiędzy. I tak. Trzymając strzałę używasz trzech palców. Ale ją samą trzymasz tylko pomiędzy środkowym a wskazującym. W ten sposób. - ułożył jej palce w odpowiedniej konfiguracji i kontynuował tłumaczenie – Napinamy cięciwę aż do twarzy tak, aby przedramię prawej ręki i promień strzały tworzyły jedną linię. - pomógł jej w naciąganiu, gdyż to zadanie okazało się znacznie trudniejsze, a przede wszystkim wymagało bardzo dużo siły – Promień strzały można układać dwojako. Albo opieramy go na nadgarstku, albo na wysuniętym palcu wskazującym. Oczywiście znajduję się on po lewej stronie majdanu. - ton jego głosu sugerował, że powiedział coś tak oczywistego, że aż głupiego – A teraz skoncentruj się na tarczy. Na jej środku. Tam chcesz dotrzeć. To twój cel. - puścił dziewczynę, a co za tym idzie, również cięciwę, którą pomagał jej utrzymać w jednym miejscu. Samodzielne wykonanie zadania okazało się jednak dziwnie proste. Za proste. Wpatrywała się dłuższą chwilę w czerwoną kropkę w samym centrum tarczy. Wmawiała sobie, że tam trafi, że jej się uda. Przyciągnęła pewnie koniec strzały do swojego policzka. Po oddaniu kilki głębokich wydechów, wypuściła przedmiot z palców, jedynie delikatnie je uchylając. Świst powracającej do pierwotnego ułożenia cięciwy, lotki ocierające się o łuk, spowolniony oddech. To wszystko razem sprawiało, że czuła jakby świat wokół niej stanął. Widziała jedynie zmierzającą do celu strzałę. Śledziła każdy pokonany przez nią milimetr. Zauważała każde drganie, każdą lekką zmianę pozycji. Aż w końcu koniec. I mimo że nie trafiła prosto w sam środek, to znalazła się pośród kół na niej narysowanych. I to było powodem jej wielkiej dumy. Trafiła w tarczę. - No. No. Zadziwiasz mnie coraz bardzie. - Kentin spoglądał na tablicę z lekko uniesionym kącikiem ust. Był jakby zdziwiony, ale jednocześnie szczęśliwy takim rezultatem, już po pierwszej lekcji.

***

    I tak mijał jej dzień za dniem. Tydzień za tygodniem. Codziennie robiąc te same rzeczy. Treningi, nauka, kolejny trening. A jak nie to, to zawsze znalazło się jakieś inne zajęcie typu czyszczenie książek w sali głównej, czy przygotowywanie jedzenie, sprzątanie. Lily nie zastanawiała się zbytnio jaki jest sens takiego postępowania. Bo tak naprawdę nigdy praktycznie nie miała czasu tylko dla siebie. A gdy już zostawała sama, to jej poobijane i zmęczone ciało aż krzyczało o miękką kołdrę i materac. Cały czas ktoś przy niej był, zagadywał, proponował coraz to bardziej wymyślne formy spędzania czasu.
    Aż w końcu leżąc u siebie w pokoju, otoczona pierzyną i masą poduszek, niemogąc zasnąć przez dziwne uczucie strachu, które towarzyszyło jej od początku tego dnia, uświadomiła sobie jedną rzecz. Od kiedy to wszystko się zaczęła, ani razu nie pomyślała o Bashu. Jej głowa była tak bardzo wypełniona sprawami dziejącymi się tu i teraz, że myśli o bracie odeszły jakby na drugi plan. Ale teraz powróciły. A chęć działania razem z nimi.


niedziela, 17 kwietnia 2016

Rozdział 15 - Bolesne przemyślenia

Witam was serdecznie. Ciężki to był dla nie tydzień, oj jak ciężki. Mój kolega to nawet stwierdził, że mieliśmy taką mini sesję. Ale przetrwałam. Udało się. Tak więc z tego właśnie powodu moja aktywność na innych blogach nieco zmalała. Ale już powinno być nieco lepiej.
Szczerze mówiąc nie za bardzo wyszedł mi ten rozdział. Jest on taki jakby o niczym. Ale musiałam coś jeszcze wpleść przed następnym i wyjaśnić kilka spraw. Ale dobra, ocena już nie należy do mnie. Jednak obiecuję, że następny będzie lepszy.
A i jeszcze mam jedno do przekazania. Często się mówi, aby uważać na to, o czym się marzy, bo może się spełnić. I potwierdzam. Marzenia się spełniają i jestem tego przykładem.
I to chyba byłoby na tyle z mojej przemowy.
Pozdrawiam i życzę miłego tygodnia :D


    Idąc spokojnie korytarzem, miała nareszcie chwilę na przemyślenia dotyczące ostatnich wydarzeń. Analizowała wszystko, klatka po klatce w swojej głowie. Jednocześnie miała przed oczami sylwetkę każdego, niedawno poznanego człowieka i wyrabiała sobie na jego temat opinię. Gabriel. Tajemniczy, ale godny zaufania. Widać w jego oczach tą szczerość. Stojąc obok niego ma się wrażenie, że objąłby w obronnym geście cały świat. Nataniel. Pomocny i uczynny. Bardzo kulturalny. Na pewno nie ma złych zamiarów. W końcu to syn Gabriela. Jego przenikliwe oczy wciąż krążyły po jej umyśle co niezmiernie utrudniało przejście do kolejnej osoby. Kim. Mówi to co myśli. Wyluzowana i raczej dogadująca się z większością osób. Nie skora do kłótni. Armin. Przeciwieństwo brata. Trzyma się raczej na uboczu, ale swoje dwa grosze lubi dorzucić. Jakby wybuchowy, ale starający się tonować. I właśnie, Alexy. Wszędzie go pełno, ciągle go słychać. Chodzące szczęście tryskające optymizmem. Debra. Tutaj zadanie było proste. Trzymać się jak najdalej. Kentin. Trzeźwo myślący, jakby nieco wystraszony życiem. Jednak była to pierwsza osoba, której zaufała w tym miejscu. Lysander i Violetta. Skryci, małomówni. Kryjący się w cieniu. Unikający towarzystwa innych. I w końcu Kastiel. Dziwna z nim sprawa. Na pierwszy rzut oka, typ na którego nawet nie warto patrzyć. Oschły i niezwykle arogancki, a jego wyższość i ego są wielkości kosmosu. Jednak rozmawiając z nim ostatnio, miała wrażenie, że ma chęć się przed nią otworzyć. Ewidentnie jest coś, przez co odpycha od siebie dobrych ludzi, a pozostawia tych niegodnych zaufania. To tak jakby bał się ich skrzywdzić, a mając kogoś takiego, jak na przykład Debra u swojego boku, jego strach o jej uczucia maleje. A no i jeszcze, oczywiście Albus i Wonka. Dziwne osobniki. Nie mówią jej wszystkiego co wiedzą. A wiedzą na pewno dużo. I o to ma do nich wielki żal. Ale z drugiej strony musi być jakiś powód takiego zachowania.
    Jej przemyślenia tak ją pochłonęły, że nawet nie słyszała wołanego przez Kim jej imienia. Dopiero położenie ręki czarnoskórej na jej ramieniu sprawiło, że wróciła myślami do świata ją otaczającego.
- Coś taka zamyślona? - wcześniej tego nie zauważyła, ale światło na korytarzu zrobiła się dużo jaśniejsze niż wcześniej i teraz postać dziewczyny aż lśniła od odbijających się od niej promieni
- A o tak o. Nic ważnego. - wzruszyła ramiona, próbując tym samym dodać swojej wypowiedzi autentyczności
- Yhym. Poczekaj bo uwierzę. Wołałam cię od kiedy wyszłaś z kuchni. - skrzyżowała ręce na piersi i ustawiła się w pozie gdzie biodro było widocznie przechylone na prawą stronę
- Czasami nawet błahe sprawy mogą porządnie zamknąć umysł. - ustawiła się w takiej samej i patrzyły sobie prosto w oczy z poważnymi minami. Kim nie wytrzymała jako pierwsza i wybuchnęła głośnym śmiechem, a Lily jej zawtórowała.
- Mogę spędzić z tobą trochę czasu? Wiesz. Jesteś tutaj pierwszą normalną dziewczyną, a mam czasami już dosyć towarzystwa tego podgatunku.
- No jasne. - zaczęły iść w kierunku pokoju Lily. Kiedy mijały mahoniowe drzwi, przed nimi stanął wyprostowany jak struna Lysander, a tuż przy nim, nieco skulona Violetta. Lily już chciała się przywitać, ale chłopak ugiął się z lekkim ukłonie i poszedł dalej, a dziewczyna nawet na nie nie spojrzała.
- Oni zawsze tacy są?
- Tak. Od kiedy się tu pojawili. Jedyna osoba z jaką rozmawia Lysander to Kastiel. A Violetta to całkiem jest oderwana od społeczeństwa. Jak już z kimś przebywa, to tylko z nim. - wtedy Lily przypomniała sobie jak białowłosy, razem z resztą domowników, przygotowywał posiłek i coś jej już wtedy nie pasowało
- Zaraz. A czy przypadkiem wampiry nie żywią się krwią?
- Tak, to prawda. Ale ludzki posiłek też im wystarcza. Nie daje im tyle energii co, właśnie krew, ale w tej chwili nie jest mu potrzebna całkowita siła. Ale jakby co, to mamy cały zapas.
- A jak to jest z wychodzeniem na dwór?
- Ogólnie to nie może. Ale są sposoby, aby efekty niepożądane zminimalizować. Ale o tym to ci już Nataniel poopowiada.
- A co? Ty pozwolenia nie dostałaś? - zakpiła sobie
- Tak. Oczywiście. Jakbym jeszcze zważała na to, na co oni mi pozwalają. Yhym. Nie. Po prostu on jest chodzącym mózgiem. To on się tym wszystkim zajmuje. Ja tam nawet nie chce wiedzieć jak to się wszystko odbywa. Ale widzę, że ty musisz się dowiedzieć wszystkiego.
- I obiecuję, że jeżeli nie da mi odpowiedzi na wszystkie pytania, to już po nim. - groźna mina zawitała na jej twarzy
- Mam nadzieję, że się postarasz. Niech wiedzą kto tu rządzi. - ponownie ich śmiech rozległ się po korytarzu, odbijając od gołych ścian - Ale myślę, że używanie siły w stosunku do Nata nie będzie konieczne.
- Aż tak bardzo jest uległy?
- Polubił cię. - gwałtowna cisza zagościła pomiędzy nimi. Lily nie bardzo wiedziała jak zinterpretować słowa dziewczyny. Lubi, ale z jakim sensie?
- Jest człowiekiem przyjaznym i sympatycznym, więc chyba nie ma problemów z kontaktami międzyludzkimi.
- Oj Lilka, Lilka. Wkrótce zobaczysz, że nie chodzi tu tylko o koleżeństwo. - odpowiedź już była na jej ustach, gdy uradowana otworzyła drzwi pokoju Lily – No to wchodzimy. - nieco rozdarta patrzyła na plecy Kim kierujące się w stronę łóżka, które chwile później padły wygodnie na jego powierzchnię. Grymas obrzydzenia i niechęci przewinął się po jej twarzy. - Egh. Jak ja nie znoszę tych łóżek.
- Łóżko jak łóżko. Byleby było gdzie spać i będzie dobrze. - blondynka położyła się obok czarnoskórej i przytuliła głowę o poduszkę. Czuła miłe ciepło płynące od piórowej pierzyny, dzięki czemu czuła, że zaraz odpłynie.
- Widzę, że jeszcze Alexy tu jeszcze nie był. - rozejrzała się po pokoju
- Skąd takie podejrzenia?
- Bo nic tu nie jest zmienione. I jeszcze ty masz nadal te same ubrania.
- Ale co on ma do moich ubrań? - zdziwienie pojawiło się na jej okrągłej twarzy
- Jak go dobrze poznasz to sama sobie odpowiesz na to pytanie.
- Ehh. No niech ci będzie. - w ciszy wpatrywała się w kremowy sufit nie wiedząc o czym myśleć. Dziwiła się, że po umyśle człowieka może krążyć tyle pytań w jednym czasie, a zaraz potem nic. Pustka. Próbowała jakoś na nowo zawiązać rozmowę, ale słowa w żaden sposób nie kleiły się ze sobą kiedy to chciała utworzyć jedno, logiczne zdanie. Jednak wtem coś jej błysnęło – A powiedz mi. Co Kentin miał na myśli, kiedy zapytał się Debry, czy duchy mają już dosyć jej obecności?
- Ahh. O tym ciemnym szympansie to nawet trudno się rozmawia. - skrzywiła się na samą myśl o ciemnowłosej – Wyrocznie mają zdolność do kontaktowania się z duchami. A właściwie to nie kontaktowania. To duchy decydują czy chcą z nią rozmawiać. Wyrocznie umieją wyczuwać ich obecność, ale nigdy ich nie zmuszą do rozmowy. - z każdym kolejnym słowem, przez ciało Lily przechodził nowy dreszcz. Zimno całkowicie ją ogarnęło. Zaczynała powoli porządkować sobie wszystko co dzieje się na ziemi. Ale świat pozaziemski, materia nieożywiona, to było coś, czego jej umysł nawet nie miał zamiaru jak na razie ogarniać. - No już. - Kim klepnęła ją lekko w kolano mając na twarzy uśmiech od ucha do ucha – Nie rób takiej miny. Wiem, że to straszne. Ale takie klimaty do niej pasują. Wiedźma jedna. A wiadomo. Może nawet teraz nad naszymi głowami ktoś sobie siedzi.
- Weź przestań! - teraz to czarnoskóra dostała w ramię, a Lily ze zdenerwowaniem objęła ramionami kolana, a plecy oparła o kolumnę łóżka od strony ściany
- Siemka dziewczyny! - drzwi otworzyły się bezszelestnie, a w progu stał jak zawsze roześmiany Alexy. W ręku trzymał ten sam worek, który Kentin przyniósł z mieszkania Lily. W jednej chwili poczuła zupełnie sprzeczne ze sobą emocje. Najpierw, wywołany przez powiew powietrza, strach, który nadal w niej gościł. W drugiej strony przypomniała sobie jak to jej nowy znajomy ma zginąć marnie, za dotykanie jej prywatnych rzeczy. Zalewały ją na przemian fale ciepła i zimna, a serce dziwnie przyspieszyło.
- Elo Al. - Kim nawet nie podnosząc się w pozycji leżącej uniosła rękę w górę witając się z chłopakiem – Chyba nawet wiem co się zaraz wydarzy. - złośliwy uśmiech zawitał na jej twarzy
- No Lily. Mamy bardzo dużo pracy. - Alexy położył ręce na biodrach a jego mina była tak skupiona, że aż trudno było uwierzyć, że to on
- No właśnie. Mam do ciebie jedno pytanko. - usiadła na łóżku i wpatrywała się w twarz chłopaka, sama mając bardzo poważną minę – Jakim prawem moje ubrania znalazły się w twoim posiadaniu?
- Nie możesz tak wyglądać. - przychylił worek po czym cała jego zawartość wylądowała na podłodze – Czarne, czarne, czarne. - przekładał każdą rzecz z ręki do ręki, krzywiąc się za każdym razem coraz bardziej – Wszystko czarne.
- A nie. Ta bluzka jest granatowa. A te spodnie po prostu ciemnoszare.
- Nie moja droga. One są wyblaknięte. - blondynka wzięła głęboki wdech starając zachować spokój, ale ledwo co powstrzymywany śmiech dziewczyny obok, w żadnym wypadku temu nie pomagał
- Po prostu lubię ten kolor. Czy jest w tym coś złego?
- Tak. Musisz porządnie wyglądać. Zwłaszcza kiedy przybędą członkowie Rady.
- Ale ja tu nie mam wyglądać. Co tych gostków obchodzi w będę ubrana? Bez przesady.
- Wiedziałem, że będą z tobą takie problemy. Dlatego już zrobiłem mały porządek. - podszedł w róg pokoju i dopiero wtedy dziewczyna zauważyła, że stoi tam nowiutka, ciemnobeżowa szafa z czarnymi pasami i rozsuwanymi drzwiami, na których zawieszone było lustro. Chłopak rozsunął drzwi i oczom Lily ukazała się wypełniona po brzegi przestrzeń, w różnego rodzaju, kolorowe ubrania.
- Ale...
- Żadnych ale. - stanowczy ton jaki płynął z jego ust odbijał się od ścian, mrożąc krew – Teraz przejdziemy do tego, jak masz to do siebie dobierać. Poprawimy też twój makijaż i fryzury. - podszedł bliżej i przeczesał palcami jej blond włosy – O zgrozo. Będziemy mieli dużo pracy. Później jeszcze omówimy wszystko związane z wystrojem pokoju. Przecież przez cały czas nie będziesz żyła wśród tych gołych ścian. - nie było nawet najmniejszego momentu, aby w jakikolwiek sposób zaprotestować, albo przynajmniej wtrącić w ten cały jego złowieszczy plan, swoje zdanie. Nie zostało jej więc nic innego, jak dać za wygraną niebieskowłosemu. Może uda jej się wynegocjować chociaż kilka rzeczy, które będą po jej myśli.
- No Lilka. Mówiłam ci, że z nim nie będziesz miała łatwo. - łzy, spowodowane nadmiernym śmiechem płynęły Kim po szczupłych policzkach, a oczy aż jaśniały ze współczucia dla nowej koleżanki

****

    Powolny odgłos stawianych na kamiennych płytkach obcasów, niósł się po całym labiryncie zakrętów i zawiłych korytarzy. Ściany z wystającymi drutami straszyły na odległość. Na ich powierzchni zaczepione były w dużych odstępach, płonące pochodnie. Całość wypełniania wilgoć od spadających z sufitu kropel wody, a zimno od posadzki biło po całych ciele. Odór rozkładających się ciał i krwi kuł w oczy i nozdrza.
    Długa suknia ciągnęła się za nią, zamiatając tym samym grubą warstwę kurzu. Obcisły gorset podkreślał jej szczupłe ciało, a głęboki dekolt duże piersi. Włosy spięte w wysokiego koka odkrywały jej delikatną twarz. Za nią kroczyli dwaj strażnicy z gatunku trolli. Zdawało się, że otaczające ją warunki w żadnym stopniu jej nie przeszkadzają. Jakby była już tak do nich przyzwyczajona, że nawet je polubiła.
    Stanęła przed jednymi z wielu drzwi, zaopatrzonych w stalowe zabezpieczenia i kraty, a po chwili jeden ze strażników, niezbyt zgrabnym ruchem, otworzył je po przekręceniu klucza w zamku. Przekroczyła wysoki próg i podeszła do klęczącego chłopaka. Ręce uniesione miał ku górze, sczepione ze sobą za pomocą żelaznych kajdan na łańcuchu. Na górnej części ciała nie miał żadnego ubrania. Dół przykrywały strzępki spodni. Cała jego skóra była pokryta ranami. Głębszymi i płytszymi. W jednym miejscu wystawała kość, a w drugim widać było widoczne złamania. Krew ściekała od samej góry, gromadząc się w rozległej kałuży na zimnej posadzce. Oczy były tak napuchnięte, że trudno było zobaczyć gdzie są źrenice. Siniaki i ropiejące rany nie uchodziły niezauważone.
    Za chłopakiem stał wysoki blondyn, trzymając w ręku pałkę, której kabel zaczepiony był do niewielkiego, elektrycznego urządzenia. Przyłożył ją do jego szyi, a prąd w niej płynący, rozniósł się po całym ciebie chłopaka. Jednak skrajne wycieńczenie nie pozwalało mu na jakikolwiek krzyk. Ale ból jaki owa pałka przysporzyła, był tak wielki, że co chwilę tracił przytomność, dając sobie chwilę wytchnienia. Wtedy Dake, biorąc wiadro lodowatej wody, sprawiał, że wracał do przykrej rzecywistości.
    Mirochna ruchem ręki poinformowała swojego towarzysza, aby na chwilę wstrzymał się od owego zajęcia. Sama podeszła do więźnia i podnosząc jego brodę ku górze, wywołała kolejny wytrysk krwi. Skatowany Sebastian dał radę jedynie wydobyć z siebie rozpaczliwy jęk.
- No widzisz do czeka ta mała cię doprowadziła? - cieniutki głosik przepełniony sztuczną słodyczą rozniósł się po pomieszczeniu – Dlaczego chcesz cierpieć za nią? Ona nie jest tego warta. Przez nią masz tylko same zmartwienia. Nigdy w pełni nie skorzystałeś z życia. Taki młody, przystojny i inteligentny mężczyzna jak ty. Tak mi cię szkoda.
- Twoja śmierć już nadchodzi. Pakuj walizki. - krew wypływająca z jego ust sprawiała, że wypowiedziane w ogromnych mękach słowa przypominały bełkot, jednak dobrze zrozumiały
- Przepraszam co? - udawane zaciekawienie pojawiło się na jej twarzy
- Krwawy Ogień już na ciebie czeka. - sromotne uderzenie wymierzone w opuchnięty policzek, zostawiło po sobie ślad w postawi zadrapania od długich paznokci i pieczenia zmieszanego z chęcią wymiotów
- Chcesz skończyć jak ten tutaj? - jej głos z fałszywie łagodnego, przemienił się w ostry, przepełniony jadem i goryczą. Wskazała palcem na szczątki zepchnięte w róg pomieszczenia, marszcząc przy tym brwi – Proszę bardzo. Ale ty takiego godnego pochówku jak on, nie dostaniesz. Do roboty!
    Odwróciła się i w szybkim tempie wyszła, zostawiając za sobą roześmianego rudowłosego. Kiedy jej zdenerwowana osoba przekroczyła ponownie próg, Dake wyciągnął klucz z kieszeni i rozpiął kajdany więżące jego dłonie. Upadł bezwładnie na posadzkę, delektując się krótką chwilą ulgi, jaką dały mu zimne kamienie. Jednak zaraz potem ciągnięcie za obie ręce przypomniało mu o swoim położeniu. Po raz drugi tego dnia wylądował w głębokiej dziurze wypełnionej ściekami.


piątek, 8 kwietnia 2016

Rozdział 14 - Przepraszam.

 Witajcie moje drogie. Witam was już w czternastym rozdziale. Jakoś dziwnie szybko mi się go napisało. A mianowicie podczas dzisiejszego meczu naszej męskiej reprezentacji w ręczną. Ktoś oglądał? 
A tak ze względu na moje bardzo nieładne zachowanie w dzień pierwszego kwietnia, i że niektóre mogą mieć na mnie jeszcze małego focha, przychodzę z małym podarkiem. Mam nadzieję, że już nikt nie będzie chciał do mnie przychodzić z przeróżną ostrą bronią. 
Tak więc zostawiam was z rozdziałem i pozdrawiam :D






   Dziewczyna stała na zboczu wysokiego urwiska. Przed nią rozciągała się wąska droga prowadząca krętym szlakiem w górę. Za nią przepaść w dół. Dobre trzysta metrów pokryte gęstym lasem. W dodatku strzeliste skały zakończone nieprzyjemnie wyglądającymi szpikulcami dodawały całemu miejscu mrocznego wyglądu. Całość zabezpieczała jedynie plastikowa barierka, o którą w tej chwili dziewczyna opierała się, jednocześnie dodając sobie pewności, że nie spadnie. Z nieba padał siarczysty deszcz zacinający w stronę północną. Duże krople odbijały się od asfaltu z charakterystycznym dźwiękiem tworząc malutką rzeczkę brudnej wody, w szybkim tempie spływającej w dół. Wiatr wykrzywiał konary drzew, a liście, które opadły z powody jesiennej pory wirowały tworząc kolorowe karuzele, przytłumione teraz czarną powłoką nocy. Powiewy wchodziły pomiędzy szczeliny, czego efektem były groźne zawodzenia. I mimo że stała w samym epicentrum wichury, ona nie była ani przemoknięta, a wiatr nawet nie ruszył na centymetr jej ciemnych włosów. Była tam, ale jakby obserwowała wszystko z innego wymiaru. Jakby nic jej to wszystko nie dotyczyło. Słysząc dźwięk nadjeżdżającego samochodu z górnej strony, mocniej przycisnęła się barierki. Czerwone audi minęło ją, powoli staczając się w dół. Ale nagle się zatrzymało. Nie wiedząc dlaczego. Wycieraczki dudniały odbijając się co chwilę, ściągając wodę z przedniej szyby. Światła oświetlały drogę na przodzie i dzięki temu dziewczyna mogła dostrzec jaki był powód zatrzymania pojazdu. Na środku asfaltu stała ludzka postać z zarzuconą peleryną, zakrywającą całą twarz. I stali tak dobre kilka minut. W końcu kierowca oraz pasażer wyszli z auta. Okazała się nimi para ludzi, kobieta i mężczyzna, około czterdziestki. Stanęli na przodzie opierając się lekko o ciepłą maskę. Samochód wydawał z siebie ciche brzęczenie, które przez szalejącą wokół burzę było ledwo co słyszalne.
- Jakże wielki zaszczyt nas spotkał. Co takiego uczyniliśmy, że wielka Mirochna stoi tu przed nami. - zapytał sarkastycznie mężczyzna
- Och. Mój drogi Stevie. - zaczęła postać w pelerynie – Ty dobrze wiesz czego ja od was chcę. - kobieta ściągnęła ze swojej głowy materiał pokazując twarz. Dziewczyna zrobiła wielkie oczy, gdy faktycznie patrzyła na Mirochnę. - Gdzie ona jest? - jej ciepły i delikatny głosik, który aż drażnił uszy w jednej chwili zmienił się pewny siebie i złowrogo brzmiący
- Ale kto? - zapytała zdziwiona kobieta
- Nie udawaj niewiniątka. Każdy wie, że sprawujecie opiekę nad Przeznaczoną. Tylko nie wiem dlaczego niby wy? Co było w was takiego wyjątkowego?
- Przeznaczona? To – to ona już się urodziła? To wspaniała wiadomość! - wykrzyczał mężczyzna. Mirochna zarzuciła materiał do tyłu i zrobiła kilka kroków do przodu, poruszając przy tym kobieco biodrami
- Wiecie. Jestem bardzo ciekawa jak ta mała sobie poradzi bez swoich opiekunów. - spojrzała swoimi dużymi oczami prosto w ich twarze, na które z każdą chwilą coraz bardziej wkradał się strach – Biedna sierotka zostanie sama. Bez żadnej pomocy. - wyszeptała powoli – A wtedy pojawi się jej zapomniany brat i zaprowadzi do prawdziwych rodziców. A wtedy już...
- Myślisz, że jesteśmy tacy głupi? - oburzyła się kobieta – Ale się mylisz. Nigdy jej nie dostaniesz.
- A o tym to już nie ty będziesz decydowała.
Złączone nogi Mirochny zaczęły obrastać grubą, prążkowana skórą węża w kolorze zachodzącego słońca. W jednej chwili jej tułów spoczywał na ogonie zwiniętym w okrąg. Patrzyła na ich wystraszone twarze mając nad nimi pełną władzę psychiczną. Oderwała się gwałtownie od podłoża i uderzając w ich ciała z ogromną siła, zaczęli spadać w dół, wprost na skały. Wzrok dziewczyny podążał za nimi. Lecąc to coraz niżej, ich ciała zmniejszały się, aż w końcu straciła ich z pola widzenia. Słychać było jedynie głośny chrupot kości i przerywanego ciała. Kiedy dziewczyna podniosła głowę idealnie na nią leciało czerwone auto. Serce, które waliło bezlitośnie powiedziało jej aby zakryła twarz dłońmi, jednak i tak miała świadomość, że wraz ze spotkaniem samochodu z jej osobą, to nie pomoże. Jednak kiedy nic nie poczuła, otworzyła powoli oczy i zrobiła niewielki otwór pomiędzy dłońmi. Ponownie znajdowała się w swoim pokoju w Bibliotece. Opadła na oparcie krzesła, na którym siedziała i z wyraźną ulgą wypuściła z siebie powietrze. Oddech miała nieregularny, a głowa pulsowała od nadmiaru dopiero co widzianych wydarzeń.
- Tak to było, moja droga Debro. - w lustrze na komodzie ukazała się sylwetka dobrze jej znanej kobiety
- Ale dlaczego mi to pokazałaś?
- Bo im więcej wiesz o jej życiu, tym jesteś silniejsza. A ona z każdą chwilą będzie słabła. Chyba właśnie tego chcesz, prawda?
- Tak. - odpowiedziała niepewnie
- Dobrze. - uśmiechnęła się – I pamiętaj. Jesteś wyjątkowa. Twoja moc przewyższa każdą inną istniejącą na tym świecie. A z naszą pomocą widzisz wszystko i wszędzie. - już miała odpowiedzieć, gdy pukanie do jej drzwi sprawiło, że lustro ponownie pokazywało jej odbicie
- Debra. Chodź do jadalni. - usłyszała dobrze jej znany głos Nataniela
- Już idę. - odparła ponuro i spojrzała prosto w samą siebie. Przyjęła wyprostowaną postawę, uniosła wysoko podbródek i wyszła z pokoju, ponownie pokazując swoją wyższość nad innymi

***

Cisza w pokoju trwała jeszcze kilka minut. Nikt nawet nie drgnął na centymetr, w powietrzu unosił się dźwięk płytkich oddechów. Kastiel słyszał u każdego z osobna przyspieszone tętno. U Gabriela dostrzegł kątem oka spływającą kroplę potu, która toczyła się po skroni w dół. Kiedy Lily przełknęła w trudem ślinę, położyła ciągle trzęsącą się rękę na blacie stołu i odwróciła tyłem do ekranu. Spojrzała po kolei, każdemu z osobna prosto w oczy. Dominował szok i niedowierzanie. „Ale co on tam robi?”, „Jak to możliwe?”, „Czy to oznacza, że oni są spokrewnieni?”, „Skąd on ją zna?” Takie myśli plątały się po głowach chłopaków. Jedynie Gabriel miał czysty umysł. Znał odpowiedzi na te pytania i był świadomy okrutności jakiej dokonuje ciemna strona, ale patrząc na człowieka, którego od zawsze traktował jak własnego syna, człowieka, który ostatkiem sił utrzymywał się przy życiu, skatowanego i pozbawionego godności, to serce przepoławiało mu się na pół. Spojrzał na twarz Lily. Po policzkach spływały liczne krople łez, jednak zdawało się, że nawet tego nie zauważa, będąc pogrążoną w innym świecie.
- Ja tego tak nie zostawię. Nie pozwolę, aby Bash tak cierpiał, i to przeze mnie. - odparła w końcu po kolejnej fali milczenia
- Nie możesz nic zrobić. - odparł spokojnie mężczyzna
- Mogę. Oni chcą mnie. Nie jego. - otarła wierzchem dłoni mokre miejsca na twarzy, jednak kolejne krople spływały w coraz szybszym tempie
- No właśnie. - zaczął Nataniel – Chcą ciebie i zrobią wszystko, aby ten cel osiągnąć. Dosłownie wszystko.
- Ale nie mogę siedzieć i udawać, że nic się nie stało!
- My... - chłopak przeczesał niecierpliwie palcami włosy – Wydaje mi się, ale... nie ma dla niego ratunku. - smutek jaki wyszedł z jego ust był tak przygnębiający, że atmosfera stała się jeszcze bardziej grobowa
- Nie... nie. To niemożliwe. Nie mogą zabrać mi wszystkich, którzy są dla mnie ważni. To jedyna osoba na tym świecie, która jest mi tak bliska i wciąż żyje. Jeżeli on umrze to umrę i ja. Nie będę miała już kogo kochać.
- Lily. - Gabriel podszedł do dziewczyny i położył obie ręce na jej ramionach delikatnie je pocierając – Obiecuję, że zrobię wszystko, poruszę niebo i ziemię, aby sprowadzić go żywego. Dobrze? - spojrzał w jej zapłakane oczy przecierając delikatnie twarz z łzy, która dopiero co wypłynęła spod powieki. Jego opanowanie i nadzwyczajnie pewny ton głosy sprawiał, że w jej serce wkradał się dziwny spokój, który jednocześnie pchał ją w jego kierunku. Sprawiał, że coraz bardziej mu ufała. Kiedy widział, że nadmiar emocji uszedł z dziewczyny, objął ją w pewnych uścisku. - Przykro mi, że musiałaś na to patrzeć. - wyszeptał jej do ucha. Po chwili odsunął się a na twarzy wkradł się uśmiech kiedy zilustrował ją od stóp do głowy – Czy on naprawdę cię tam nie karmił? No spójrzcie! Sama skóra i kości. - nie mogła powstrzymać rozweselenia, które wkradło się w jej serce.
- Dziękuje. Za wszystko.
- No dobrze. Idź na chwilę do siebie i zrób coś z tą twarzą, bo określenie siedem nieszczęść to za lekkie określenie. Chyba nie chcesz przestraszyć reszty domowników?
Już nic nie odpowiedziała. Uśmiech od ucha do ucha zagościł na jej twarzy, która poza szklanymi i podpuchniętymi oczami, wyróżniała się zaczerwieniem przypominającym dojrzałą truskawkę. Uśmiech poprawił nieco jej wygląd, ale tylko w niewielkim stopniu. Wyszła na korytarz zostawiając męską grupkę w swoim towarzystwie. Szła prosto, na chybił trafił. Jak będzie miała szczęście, to w miarę szybko odnajdzie miejsce, które zostało nazwane jej pokojem. Przyglądając się swoim nogom osadzonym w czarnych tenisówkach, przypomniała sobie jeden, lecz jakże istotny szczegół. Idąc tam pierwszy raz zauważyła, że tuż przy drzwiach, z dywanu wystaje jedna, malutka nitka. Było to tak zauważalne, ponieważ był to jedyny defekt w tej całej idealnej krainie, zwanej Biblioteką. Tak więc nie zostało jej nic, jak tylko uważne przyglądanie się każdemu fragmentowi dywanu, który znajdował się do jej prawej stronie. Szła i szła. Minęła windę, potem wejście do ogrodu, i jeszcze raz winda. Zacisnęła stanowczo zęby, a ręce zwinęła w pięści, jednak ukryła swój gniew w kieszeniach nie zamierzając się poddać. Była pewna co do swoich spostrzeżeń i zamierzała się ich uparcie trzymać. Po ponownym obejściu pomieszczenia przed oczami mieniła jej się złota poświata nitki wplątanej pomiędzy włókna dywanu. Widziała ją wszędzie. Na ścianach, na rękach, na suficie. Oparła się o ścianę biorąc chwilę wytchnienia dla swojego wzroku. Ponownie zerknęła na dół i ujrzała malutką nitkę zwiniętą w spiralkę wychodzącą z niewielkiego zgięcia. „To miejsce jej coraz bardziej wkurzające.”
Otworzyła drzwi wchodząc do pomieszczenia spowitego półmrokiem o pomarańczowym zabarwieniu. Na wejściu buchnął w jej stronę powiew starego kurzu i wilgoci, których wcześniej nie zauważyła, albo była za bardzo zmęczona, aby czuć cokolwiek. Podeszła do łóżka i oparła się o jedną w kolumn siadając przy tym na zimnej podłodze, przez co jedna z desek wyraziła swoje niezadowolenie niemiłym dla uchu skrzypnięciem. Chłód działał na nią relaksacyjnie. Ciągle spięte mięśnie pod wpływem odosobnienia i panującej wkoło ciszy, rozluźniły się na tyle, aby emocje nie brały już góry. Jej spokój nie trwał jednak długo, gdy tak piękny dźwięk ciszy zniweczyło pukanie do drzwi. Wydając z siebie niezadowolony jęk, zmusiła się do wstania po czym chwytając za klamkę otworzyła drzwi cofając się o kilka kroków, robiąc tym samym dwumetrowy odstęp pomiędzy nią o osobą, która była po przeciwnej stronie. Tą osobą okazał się Kastiel. Spojrzała uważnie w jego szare oczy przepełnione smutkiem, jednak twarz emanowała obojętnością i niechęcią do wszystkiego co dookoła niego się znajdowało.
- Zaraz przyjdę. - odparła chłodno i stanowczo, a jej powaga dodawała jej dobrych kilku lat
- Możemy porozmawiać? - o dziwo, w przeciwieństwie do jego wyrazu twarzy, głos miał spokojny, jakby błagający. Jednak Lily aż za dobrze znała ludzi, którzy próbują wzbudzić w kimś litość po samym wyglądzie czy zachowaniu
- A niby o czym? Bo ja nie mam żadnego tematu, na jaki mogłabym z tobą rozmawiać.
- Proszę. - „Słowo proszę w ustach Kastiela? Coś tu nie gra.” - Mogę wejść? - jasna poświata lamp odbijała się od jego czerwonych włosów tworząc na nich istny ogień, co w żaden sposób nie poprawiało jego położenia
- A jaka jest różnica pomiędzy pokojem a korytarzem? Żadna. Więc móc, to co chcesz powiedzieć. - jej ton głosu, pełen nienawiści i niechęci do chłopak, aż odbijał się po ścianach, niosąc się dalej wzdłuż pomieszczenia
- Oj no weź. - zrobił kilka kroków w przód przechodząc przez próg
- Wtargnąłeś tutaj.
- Tak sądzisz? - jego przemądrzałe zachowanie tak ją zdenerwowało, że pchnęła go z całej siły w umięśnioną klatkę piersiową. Upadł w łomotem na podłogę. Spojrzał na nią zszokowany, jakby nie wiedział co ma zrobić. Zadowolona przechyliła głowę na bok.
- Tak właśnie myślę. - niezgrabnie podniósł się z podłogi. Spojrzał głęboko w jej oczy. Czuła dziwne uczucie. Jakby jej zieleń i jego szarości mieszały się ze sobą. Odczuła coś jakby poczucie winy gdy jego smutna sylwetka odwróciła się i zaczęła odchodzić. - No dobra. Chodź. - „Obiecuję. Jeżeli moja słaba psychika ponownie mnie w coś wplącze, to chyba wypiorę się całkowicie z emocji.” - mina zaskoczonego chłopaka była bezcenna. Rozszerzone oczy i lekko rozchylone usta, które chciałyby coś powiedzieć, ale nie wiedziały co, wyglądały groteskowo. Kastiel wszedł po pokoju i oparł się o ścianę tuż przy zasłonach krzyżując przy tym ręce na piersi. - No to słucham.
- Uwierz mi. Naprawdę nie chciałem wtedy tego powiedzieć. No... tego o twoich rodzicach.
- A ja wierzę, że jesteś bardziej wkurzający niż komar, który chce się mną pożywić.
- No ale trochę mnie lubisz. Przyznaj to.
- Zwariowałeś. Odbiło ci. Bujasz w obłokach. Nie lubię cię ani trochę. - wypowiadając każde słowo energicznie gestykulowała dodając im pewniejszego wyrazu
- To pozwól, abym przekonał cię do zmiany zdania.
- Czemu? - teraz i ona skrzyżowała ręce. Wpatrywali się w siebie z daleka. Oddechy obojga były równomierne i spokojne. Jednak Lily czuła, że nie jest tutaj bezinteresownie. I nie chodzi tu o zwykłe przeprosiny.
- Bo nie jestem taki zły. Bo uważam, że mamy więcej wspólnego niż ci się wydaje.
- Co niby mamy wspólnego? Och czekaj... Też uważasz, że jesteś upierdliwy?
- Widzisz. W tym na przykład jesteśmy podobni.
- Nic nie widzę. Jeżeli już skończyłeś to możesz sobie pójść. - podeszła do drzwi otwierając je i wskazała na nie ruchem ręki
- Możesz sobie myśleć co chcesz, ale mi naprawdę jest przykro. Wtedy... ja po prostu nie byłem sobą.
- Aha. Oczywiście. Jakiś dziwny ludek wszedł w twój umysł i zaczął nim kierować.
- Można tak powiedzieć. - coś co miało być z początku kiepskim żartem z jej strony, teraz maksymalnie ją zdziwiło – Są takie chwile w moim życiu, gdy tracę całkowitą kontrolę nad swoim zachowaniem. - Lily powoli zamknęła drzwi i z zaciekawieniem spoglądała na chłopaka, który ruszył się z miejsca siadając na podłodze, tuż przy łóżku. Tam gdzie zaledwie chwilę wcześniej spoczywała ona.
- Ale zaraz. To jest związane z tym, że jesteś wilkołakiem?
- Trochę tak, trochę nie. Ja po prostu... Nie dobra. Nie będę ci o tym opowiadał. To nie twoja sprawa. - już zbierał się do wstania jednak Lily powstrzymała go ruchem ręki
- Jak już zacząłeś, to skończ. - usiadła przy drugiej kolumnie
- Są rzeczy bardziej skomplikowane niż może ci się wydawać. Ale jednocześnie, tak jak mówiłem, nie powinno cię to interesować. Masz inne zadania niż moje życie. Po prostu chciałbym cię przeprosić za to wydarzenie, i za wszystkie inne, które mogą nadejść.
- Ale im więcej o was wiem, tym łatwiej byłoby mi oswoić tą całą sytuację.
- Może kiedyś. - na jego twarzy pojawił się uśmiech – Możemy zacząć od początku? Bo nasza znajomość jakoś nie zaczęła się zbyt normalnie.
- A czy cokolwiek tutaj jest normalne? - prychnęła śmiechem w czym zawtórował jej Kastiel.
- Nie. Nic tutaj nie należy do normalnych. Nawet to łóżko zostało zrobione z jakiegoś magicznego drzewa. - wskazał ręką na mebel za swoimi plecami, a wykonując gwałtowny ruch dotknął opuszkami jej przedramienia. Poczuła od niego dziwne ciepło. Był o wiele cieplejszy niż wszyscy inni ludzie. Czuła to nawet siedząc kawałek od jego osby. Nagle wstał i spoglądając na nią z góry wyciągnął w jej kierunku rękę zwieńczoną długimi, szczupłymi palcami. - Chodź. Bo faktycznie zaraz same kości z ciebie zostaną.
- Nie wiem czy dam radę cokolwiek przełknąć. - przez oczami ponownie stanął jej obraz konającego brata. Jego zakrwawiona twarz, poraniona klatka, ledwo co otwierające się oczy.
- Wiem, że jest ci trudno. Bash jest moim przyjacielem. A do tego grona należy bardzo niewielka liczba osób. Ale nic nie jadłaś od dwóch dni, ani nic nie piłaś. Jak tak dalej pójdzie to nawet nie będziesz miała siły się ruszyć. A czeka ciebie jeszcze długa droga. - wzdychnęła żałośnie chwytając jego pomocną dłoń
- Niech ci będzie. Ale wiedz, że jeszcze ci do końca nie wybaczyłam.
- Ale jestem na dobrej drodze do całkowitego darowania.
- A to się jeszcze okaże.
Wyszli razem na korytarz w bardzo pozytywnych nastrojach. To był pierwszy raz, od kiedy tutaj przybyła, kiedy przestała patrzeć na świat tylko w ciemnych barwach. Czuła, że wszystko co ją spotkało to był jeden, wielki koszmar. Teraz, o dziwo dzięki towarzystwu Kastiela, spojrzała na to wszystko z innej strony. Tej lepszej.
Weszli razem do kuchni napotykając ciekawe spojrzenia wszystkich, którzy się tam znajdowali. A mianowicie praktycznie wszystkich domowników. Kentin, Alexy, Armin, Gabriel, Kim, Nataniel.
- Och. Widzę, że już wszystko wróciło do poprawnego stanu rzeczy. - lekki uśmiech Gabriela oddawał jego ulgę z takiego obrotu spraw
- Można tak powiedzieć. Pomóc w czymś?
- Nie. Już wszystko gotowe. Siadaj proszę. - Nataniel spokojnym gestem wskazał na jedno z krzeseł.
Spojrzała na stół. Na blacie przykrytym gładkim obrusem stały dwa naczynia żaroodporne, wypełnione zapiekanką składającej się makaronu rurek, mięsa mielonego, masy pieczarek, cebuli, czuć było sporą ilość ziół i przypraw, a wszystko przykryte było zarumienioną warstwą sera. Widząc to od razu poczuła jak wielki głód jej doskwiera. Posłusznie usiadła na wskazanym miejscu i czekała na resztę, aż będzie mogła zacząć posiłek. Po jej lewej stronie zasiadła Kim, a po prawej Nataniel. Kastiel usiadł naprzeciwko zachowując na twarzy swój specyficzny, zaczepny uśmieszek. Zza pół ścianki wyłoniła się postać Debry. Ponownie miała na sobie dosyć skąpy strój. Zasiadła obok czerwonowłosego, wtulając się zaraz w jego ramię. Ten jednak nie zmienił swojego wyrazu.
- Co Debruś? Już nawet duchy nie mogą wytrzymać twojej obecności? - zapytał złośliwym tonem Kentin
- Weź się zamknij aniołku. Życie ci nie miłe?
- Och. Jakież ono było wspaniałe. Dopóki ty się nie pojawiłaś. - już kolejna fala jadu dopływała do ust, aby porazić nią wszystkich obecnych, jednak Gabriel w odpowiednim momencie zareagował
- No dobrze. Bierzcie. Jedzcie.
- Nie czekamy na Lysandra i Violettę? - zapytał zdziwiony Armin
- Powiedział mi, że trochę się spóźnią.
Zaczął się posiłek. Jako pierwsza za naczynie chwyciła Kim. Biorąc wcześniej do ręki szpatułkę, nałożyła sobie na talerz już wcześniej pokrojoną porcję. Zaraz po niej po jedzenie zabrała się Lily. Robiąc tą samą czynność co dziewczyna obok, po chwili mogła już smakować posiłku. Miękki makaron rozpływał się w jej ustach, a ser i przyprawy dodawał całości ostrego aromatu. Fakt, że potrawa została tak dobrze przygotowana, oraz to, że głód malał w niewielkim stopniu sprawiał, że chciała wziąć jeszcze jeden kawałek. Jednak z jakiegoś powodu wahała się czy to zrobić. Jednak jej rozmyślania przerwała wisząca przed jej oczami, a potem ułożona spokojnie na talerzu porcja zapiekanki. Sprawcą tego wydarzenia okazał się Alexy, który teraz spokojnie zasiadał na swoim krześle. Widząc jej zdziwioną minę udał powagę i przyjął wyprostowaną postawę.
- Jeżeli zostanie choćby jeden okruszek to obiecuję, że będziesz musiała mnie znosić przez następne siedem dni, dwadzieścia cztery godziny na dobę.
- Tak! Błagam! Zabierz mnie od niego. - Armin wskazał palcem brata mając przy tym minę błagającego pieska

- Przykro mi, ale nie zamierzam cierpieć za ciebie. - Lily mogła z uśmiechem na twarzy dokończyć posiłek, po czym skierowała się spokojnie do swojego pokoju



A i jeszcze, z racji tego, że ostatnio zapomniałam to pod tym rozdziałem wstawiam zdjęcia Mirochny i Dake'a. 


piątek, 1 kwietnia 2016

Rozdział 13 - Dzień gniewu i cierpienia

Zabiją mnie, nie zabiją. Zabiją mnie, nie zabiją. Zabiją mnie, nie zabiją. Nie. Na pewno mnie zabiją. A może jednak nie? Może po prostu mnie wyklną i przejdą obok? O nie. Znam je już trochę i wiem, że tak łatwo to mi tego nie darują. Jestem skończona. A tyle morzeń przede mną. Tyle do zrobienia. A właśnie, chyba czas zacząć uczyć się metagenez. Wieczorem się zrobi. Zabiją mnie. Poćwiartują na malutkie kawałeczki, spalą, a to co zostało rzucą psom na pożarcie. Już po mnie. Muszę się gdzieś ukryć. Tylko gdzie? Nie. Wszędzie mnie znajdą. Nie ma dla mnie ratunku!
Może jak powiem im prawdę to może nie będzie tak źle? O nie. Wtedy to już w ogóle.  A może?
Prima Aprilis! Wiem. Hańba mi.
PS. Mnie nie da się tak łatwo pozbyć. Będę walczyć. I pamiętajcie człowieki. Nie smutajcie się smutnym smutkiem.
A w ramach przeprosin wstawiam rozdział już dzisiaj. A błagając o wybaczenie jest on dużo dłuższy niż zwykle.






- Łał. - z ust Lily wydobył się cichy szept wyrażający zachwyt. Przyglądając się pięknej oprawie terenu coś sobie uświadomiła. Uniosła wzrok kierując oczy na niebo. Błękit kontrastował z promieniującym słońcem, które oślepiało jasnym blaskiem. Chmury w postaci idealnie białych bałwanów, plątały się jak statki na głębokim morzu. W powietrzu unosił się zapach samochodowych spalin, które próbowały zamaskować różnorodne kwiaty. Klaksony rozzłoszczonych kierowców, dzwonki rowerzystów, rozmowy przechodniów, kolorowe reklamy na wysokich wieżowcach, sygnały alarmowe karetek czy też policji. Wszystko mieszało się ze sobą, tworząc jakby brudną smugę na powierzchni kryształowego naczynia, jakim był ogród. Odwracając się, spojrzała na Armina, który w dalszym ciągu opierał się o drzewo.
- Jak już wiesz, Biblioteka została jakby to powiedzieć, schowana pod ziemię. Cała Biblioteka. Wliczając w to ogród. A że był na jej dachu, no to się jakby no, nie zmieścił. Ale spokojnie. Nikt nas nie widzi. Bariera zabezpieczająca obejmuje także ten teren. Ci wszyscy ludzie myślą, że przechodzą obok opuszczonego hangaru.
- Bardzo przyjemnie patrzeć na to wszystko co dzieje się na zewnątrz. - skrzywiła się gdy kolejna porcja spalin otoczyła jej nos
- Nie powiedziałem, że i ty nie możesz ich nie widzieć. - zrobił dwa kroki w przód, nadepnął na jeden z kamieni, który był nieco bardziej wysunięty do góry niż reszta. Gdy tylko zabrał nogę, wszystko zniknęło. Wszystko z wyłączeniem ogrodu. Świat zewnętrzny przestał istnieć. Cisza zagościła w jej umyśle. Wokół błąkał się aromat z drzewa cytrynowego, zmieszanego z dojrzałą gruszą.
- Ale jak? Jak to możliwe?
- Magia Lily. Magia. - ponownie skrzyżował ręce na piersi i oparł się o konar – Jeszcze dużo jej spotkasz podczas swojego życia.
- Taa. Nie musisz mnie co do tego przekonywać. - nagle usłyszała nad swoją głową głośny świst skrzydeł, po czym ich trzepot podczas lądowania. Na rozwidlonej gałęzi wielkiego dębu usiadł Albus, jak zawsze w dostojnej pozie. Łeb uniósł wysoko do góry, a jego długie szpony wbiły się głęboko w korę drzewa.
- Cześć Albi. - z szerokim uśmiechem powitał go Armin, jednak po tym jak ptak zgromił go śmiertelnym spojrzeniem pogardy dla tego ludzkiego osobnika, jego mina lekko zelżała, jednak tylko w niewielkim stopniu
- Możesz odejść. - odezwał się Albus do chłopaka nawet na niego nie spoglądając. Jego ciemne oczy wbite były w sylwetkę Lily. Nie mogła z nich nic wyczytać. Po protu patrzył.
- Ależ jaśnie panie. Jakże bym śmiał. - brunet udał oburzenie – Przecie jak ta młoda dziewica trafi z powrotem na salony? - jednak kiedy nie dostał żadnej odpowiedzi wzdychnął pod nosem – Dobra. Czekam na dole. - machnął ręką i sobie poszedł, a jego głośne kroki robione na betonowych schodach odbijały się głośnym echem, które z każdą chwilą coraz to bardziej cichło
- Czyli to ty chciałeś się ze mną spotkać? - pytanie padło w tonie niepewności i jeszcze większego zdziwienia
- I jeszcze ja. - zza fontanny w podskokach wyłoniła się postać Wonki, na grzbiecie którego plątało się kilka zaschniętych listków
- No to mamy komplet. Ale możecie mi wytłumaczyć w jakim celu mnie tu ściągnęliście? - rozłożyła ręce na boki oczekując rychłej odpowiedzi
- Mamy do ciebie małą prośbę. - zaczął lemur – A chodzi mianowicie o dzień, w którym pierwszy raz nas spotkałaś.
- Chodzi o ten dzień gdy chciałam
- Tak. Dokładnie o ten. - przerwał jej Albus – Kategorycznie zabraniam ci mówienia komukolwiek, że my tak wtedy byliśmy.
- W ogóle nie miałam zamiaru nikomu o tym mówić. Sama chciałabym wymazać to wspomnienie z pamięci.
- Tym lepiej.
- Ale niby dlaczego nie mogłabym nikomu o tym mówić? Co było złego w tym, że mnie powstrzymaliście?
- Nie powinniśmy tam wtedy być. - odparł spokojnie Wonka wspinając się na jeden z krzaków bzu, gdzie jego długi, puchaty ogon zwisając, powoli poruszał się to w lewo, to w prawo – Wiesz... chodzi o to, że my już od dawna wiedzieliśmy, że to o ciebie chodzi. Że to ty jesteś Przeznaczoną.
- Ale... chwila moment. Jak to? Skąd?
- Twoja matka – na te słowa Lily aż wzdrygnęła a oczy samoistnie się rozszerzyły „Moja matka?” - powiedziała nam o tym. - „Tylko że, która matka? A może wiedzą coś na temat moich biologicznych rodziców?”. Nadzieja narastała w niej z każdą mijającą chwilą. - Hanna powierzyła nam twoją osobę. Mieliśmy cię pilnować, abyś nie zrobiła sobie, albo ktoś ci nie zrobić żadnej krzywdy. - i nagle cała nadzieja zniknęła. Ulotniła się jak zdmuchnięte piórko, za pomocą niewielkiego powiewu wiatru, którym okazało się jedno słowo, Hanna.
- Ale dlaczego was o to poprosiła? - obojętny ton, jaki wkradł się w jej głos nie uszedł uwadze orła
- To smutne, że coś się kończy, że masz jeszcze nadzieję, że to się odbuduje, że będzie jak dawniej, ale z drugiej strony wiesz, że tak nie będzie.
- Nie bardzo wiem, jak mam to podczepić pod odpowiedź do mojego pytania. - usłyszane słowa w żaden sposób nie były dla niej zrozumiałe. Zastanawiała się, dlaczego ostatnio natrafia na same zdania, których znaczenia nie rozumie. Nie dość, że nie rozumie otaczającej jej rzeczywistości, to jeszcze nikt nie może powiedzieć niczego w dwóch prostych zdaniach.
- Nie wiemy nic na temat twoich biologicznych rodziców. Wiemy jedynie tyle, że to oni poprosili Hannę i Steva o opiekę nad tobą. Ale szczegółów nie znamy. - Wonka krzątający się pomiędzy gałęziami wydał z siebie dziwny dźwięk, jakby odkaszlnięcia, za co Albus uderzył do długimi skrzydłami w kręgosłup, co skutkowało momentalnym upadkiem zwierzęcia na miękką kołderkę idealnie przystrzyżonej trawy, w kolorze głębokiej zieleni. - Tylko tyle od ciebie chcieliśmy. Mamy nadzieję, że dotrzymasz słowa.
- Coś wiecie, ale nie chcecie mi o tym powiedzieć. - wzburzenie rosło w niej coraz bardziej, a zmarszczone czoło wyrażało stan dusza w jakim się znajdowała
- Poprosiła nas o to, ponieważ wiedziała, że nie będą już długo żyć. To po pierwsze. A po drugie, zdawała sobie sprawę z faktu, że nie będziesz bezpieczna. Nawet nie wiesz ile razy odsuwaliśmy od ciebie niebezpieczeństwo.
- Nie zmieniaj tematu. - rozkazała, a w jej głosie usłyszeć można była wrogość i oburzenie. Było to tak szorstkie i obdarte z pozytywnych emocji, że nawet wiecznie niewzruszony Albus się zląkł
- To już wszystko. Chodź Wonka. - nawet nie zdołała zareagować, gdy orzeł, chwytając lemura za grzbiet, odfrunęli gdzieś poza jej obszar widzenia. Czuła jak buzuje w niej złość. Dobrze, że nie było nikogo żywego w jej otoczeniu, bo najprawdopodobniej źle by się to dla niego skończyło. Weszła na trawnik i kilka razy uderzyła o mały krzaczek poziomek.
- Dlaczego każdy coś przede mną ukrywa? I tak całe życie! - kiedy ostatnie uderzenie spowodowało zmniejszenie napięcia, usiadła na brzegu fontanny, gdzie drobne krople krystalicznie czystej wody otulały całą jej osobę – Najpierw rodzice, potem Bash, Gabriel, teraz oni. Jestem ciekawa kto będzie następy. A może w ogóle nie ma następnych? Może już nawet nie ma kto więcej mnie oszukiwać? - wypowiadając ostanie głoski na jej kolana spadło jedno, malutkie źdźbło – No tak. Ciebie mi tu aby brakowało.
- Hej Lily. - usłyszała łagodny głos, który odszedł kilka minut wcześniej – Gabriel prosił, abym przyprowadził cię na dół. Musicie omówić kilka spraw.
- Jeżeli chce znowu plątać mi w głowie to może sobie darować. - warknęła pod nosem sama do siebie, lecz pojedyncze słowa dotarły jednak do uszu chłopaka
- Co mówiłaś? Nie zrozumiałem w całości. - Lily wciągnęła głęboko powietrze, wypełniając nim całe płuca, wyprostowała plecy a na jej twarzy zawitał tak dobrze jej znany, fałszywy uśmiech przesycony słodyczą
- Chodźmy już. - odparła spokojnym tonem i ruszyła przed siebie, wymijając chłopaka i robiąc delikatne kroki na schodach, docierając po chwili na sam dół. - W którą teraz stronę?
- W lewo. - wypowiedział jakby niepewny swoich słów, a może spowodowane było to jakimś rodzajem strachu? Zdziwienia? Lily ruszyła w danym kierunku. Patrzyła przed siebie. Nie tak jak poprzednim razem. Nie rozglądała się na ściany, na drzwi, dywan, lampy. Po prostu stawiała samoistnie kroki. W głowie, która zwykle była przepełniona przeróżnymi myślami, panowała pustka. - Tutaj. - usłyszała po raz kolejny głos Armina. Otworzył przed nią drzwi, aby weszła jako pierwsza.
Przekraczając wysoki próg ujrzała pomieszczenie, które chyba jako jedyne w całym budynku oświetlone zostało lampami ledowymi w kształcie okręgów. Ściany pokryte były ciemnoszarymi płytami 3D, które dzięki padającemu na nie światłu wydawało się jakby były tam wgłębienia, przez co pokój sprawiał wrażenie większego. Krawędzie każdej płytki pokryte były niebieską farbą ze spraya. Na środku stał dwumetrowy, srebrny stół w kształcie elipsy, a dookoła niego, przytwierdzone do podłogi w kolorze czerni z metalicznym połyskiem, wysokie i szerokie krzesła bez podłokietników z czerwonym siedziskiem, a całość pokryta materiałem przypominającym aluminium. Na samym blacie stołu przytwierdzony został dotykowy ekran, który dawał od siebie jasny blask. Poniżej wiele paneli na jasnych płytkach, z masą przycisków i małych ekranów. Na jednej ze ścian, a właściwie na trzy-czwarte jej powierzchni, wisiał telewizor. W każdym z górnych rogów umocowane były głośniki zbudowane w ścianę. Po drugiej stronie przylegał do dwóch sąsiadujących ze sobą ścian rząd biurek, na których stały nowoczesne monitory, mnóstwo czarnych klawiatur, kable i myszki plątały się po blatach, a komputery stały na podłodze, a wszędzie powpinane był dziesiątki pendrive'ów.
- O. Już jesteście. Chodźcie. - na twarzy Gabriela tańczył smutny uśmiech, ale szczery uśmiech. Aż za bardzo szczery. Jednak nie zdawał sobie sprawy w jakie kłopoty może się wpakować – Proszę Lily, usiądź. - mężczyzna wskazał na jedno z krzeseł – Armin. Do pracy. - Lily usiadła na krześle po przeciwnej stronie stołu. Na trzech innych miejscach spoczywali po kolei od Lily jak zwykle niczym nieinteresujący się Kastiel, Kentin i Nataniel. Brunet podszedł do jednego z komputerów, otworzył kilka plików po czym wrócił się do dotykowego ekranu. Przejechał po nim kilka razy palcem i wszystko co było na jego pulpicie, znalazło się na telewizorze. Gabriel wstał i opierając się o stół skrzyżował ręce – Jako że mamy jeszcze chwilę do obiadu to postanowiłem przedstawić ci tych, przez których to wszystko się dzieje. Oto Mirochna. - na ekranie pokazało się zdjęcie kobiety. Pięknej kobiety. Na około nie więcej niż trzydzieści lat. Jeżeli nie urodziła się w Chinach, to na pewno jej rodzina z tamtą pochodziła. Delikatna twarz w kształcie trójkąta. Żuchwa ciągnęła się z obu stron prostą linią, a łącząc się na brodzie układała się w idealne półkole. Duże, brązowe oczy otoczone zarówno od góry, jak i od dołu czarnymi kreskami, które tylko je powiększały i wydobywały kolor z tęczówek. Długi nos, nieco zaokrąglony w dół przy jego zakończeniu. Pod nim duże usta pokryte soczystą czerwienią. Patrząc na to zdjęcie miało się wrażenie, że jest to kolejna modelka z okładki albo wybiegu. Ani przez chwilę nie przeszło jej przez myśl, że jest to kobieta, która doprowadziła do śmierci dzieciątek, nie setek, a może i tysięcy żyć. - Niewinnie wygląda co? Wszyscy tak uważali. Taka delikatna. Taka niewinna. Jak dziecko. Co ona mogłaby zrobić? I pomyśleć, że ma już ponad dwieście lat. - Armin ponownie dotknął ekranu i tym razem ukazało się zdjęcie chłopaka, około dwadzieścia lat. Dłuższe, blond włosy na szczupłej twarzy, gdzie wystawały kości policzkowe. Szeroka broda, na której znajdował się jasny, dosyć gęsty zarost. Pod gęstymi brwiami kryły się małe tęczówki w kolorze bezchmurnego, letniego południa. - Dakota Walsh. Czarodziej. Ta rasa nie jest związana z żadną ze stron. Najpierw to byli zwykli ludzie, który bawili się w eliksiry i jakieś proste zaklęcia. Te stawały się coraz potężniejsze, aż w końcu magia całkowicie ich pochłonęła. Ale nie o tym. Dake uciekł od swoich rodziców gdy ci coraz bardziej przybliżali się do jasnej strony. Miał wtedy coś koło dziesięciu lat. Włóczył się po całej Ameryce. Jako że wtedy jeszcze do końca nie opanował swoich magicznych zdolności, stwarzał ogromne zagrożenie zarówno dla siebie, jak i zwykłych ludzi i nadnaturalnych. Stróże i elfy poszukiwały go przez długie miesiące. Ale gdy tylko wiadomość o samotnym czarodzieju dotarła do Mirochny od razu wysłała po niego swoich ludzi. Oficjalnie my zostaliśmy już dawno wybici, więc nie mamy zbyt dużego pola do manewru. Od tamtego czasu całe zło jakie w niej jest, przelewa na tego chłopaka. Na nasze nieszczęście jest to jeden z potężniejszych czarodziei. - Lily wpatrywała się uważnie w ekran po chwilę mrużąc oczy przez nadmiar światła. Obojętny wzrok i zamyślona twarz nie uszła uwadze Nataniela.
- Lily. Coś się stało? - zapytał z pełną troską w głosie
- Mam dziwne wrażenie, że już kiedyś go widziałam.
- Jak to? Jego? Ale gdzie? Kiedy? - Kentin zerwał się z krzesła na te słowa, a zadając kolejne pytania wyczekiwał niezwłocznej odpowiedzi
- Nie mam pojęcia. - wzruszyła ramionami pokazując swoją bezradność – Ale jestem pewna, że na pewno chociaż raz go już widziałam.
- Na pewno nie był to przypadek. - stwierdził Gabriel – Ale teraz opowiedzcie mi wszystko jeszcze raz, po kolei i ze szczegółami co się wydarzyło wczoraj w zaułku. - w powietrzu rozniósł się podirytowany jęk Kastiela. Ale to nie on odezwał się jako pierwszy. Zrobił to Kentin.
- Ech. Tak jak już wcześniej mówiłem, tego dnia to ja i Kastiel mieliśmy sprawdzić okolice. A jeszcze ty nam powiedziałeś, że mamy szczególnie uważać to wzięliśmy więcej broni. Kiedy mieliśmy już wychodzić to Albus nas powiadomił, że coś się dzieje na skrzyżowaniu Rockwood i Belmont Ave. Więc niezwłocznie się tam udaliśmy. Jako że jest to tuż za rogiem w kilka minut już tam byliśmy. Rozdzieliliśmy się. Usłyszałem krzyki i kiedy już dotarłem w miejsce skąd dochodziły to spotkałem Kastiela i Lily, a jakiś kawałek od nich leżał Gronul. Tego co się działo gdy mnie nie było to osioł nie chciał mi powiedzieć. - kątem oka spojrzał na czerwonowłosego, który wydawał się tym wszystkim nie przejmować. Sprawiał wrażenie, że nawet nie wie o czym jest mowa. - Gabriel ruchem ręki wskazał, aby chłopak uzupełnił opowieść kolegi, ale jak zwykle nic sobie z tego nie zrobił. Rozłożył się wygodnie na krześle zakładając nogę na nogę. Dopiero głośne chrząknięcie, już nieco zdenerwowanego mężczyzny spowodowało, że chłopak zareagował. Położył ręce na stole łącząc ze sobą dłonie.
- Po rozdzieleniu łaziłem po uliczkach. Aż w końcu wyczułem tego stwora. Co jak co, ale smród ogrów wyczuwam na kilometr. Zabiłem go. Tyle. - wzrok Gabriela jednak wskazywał, że ta wypowiedź go nie satysfakcjonuje – Gronul gonił Lily i chciał ją zabić. Więc wpiłem w jego kark pazury.
- Nie wydaje mi się. - odezwała się Lily sprowadzając na siebie zaciekawiony wzrok pięciu par oczu
- O. Jaka odważna się nagle zrobiłaś. Ale wiedz skarbie, że gdybym się wtedy tam nie znalazł to twoje kruche kosteczki leżałyby sobie spokojnie w tym zarzyganym zaułku.
- Nie jestem tego pewna. Wtedy faktycznie miałam wrażenie, że to jedyne co ode mnie chce. Ale jak teraz na to patrzę to raczej chciał mnie złapać. Nie zabić, ale porwać. Kiedy uciekałam słyszałam jak dwie inne istoty, które dawały mu rozkazy, wrzeszczą na niego. Wtedy wszystko się ze sobą mieszało, ale teraz to układa się w jedną całość. - Gabriel przyłożył dłoń do brody skubiąc ją ze zdenerwowaniem – Chcieli mnie żywą.
- Czyli już o tobie wiedzieli. - odparł blondyn spoglądając na postać Dake'a
- To niemożliwe. - mężczyzna przechodził z jednego skraju pokoju do drugiego – Tarva i Alambil przez około tydzień od pojawienia się na niebie kryją się wśród pozostałych gwiazd, bo dopiero po pewnym czasie się witają. Tylko kilka teleskopów, które istnieją na ziemi może je dostrzec wcześniej. A na pewno ciemna strona takiego nie ma. A czarami tego nie przezwyciężysz. To zbyt wielka magia.
- Więc co sugerujesz?
- Nie wiem. Nie mamy tutaj szpiega, bo nikt nie wiedział o twoim pojawieniu właśnie u nas. - kiedy zrobił rundkę wokół pomieszczenia stanął i wbił wzrok w Lily – No nic. Zastanowimy się nad tym później. Oni mogą nam tylko podskoczyć, gdy nareszcie mamy Przeznaczoną.
- Dla mnie najważniejszy jest brat. To on mnie najbardziej w tym wszystkim obchodzi.
- Kurde no! - Kastiel zerwał się nie wiedząc czemu i gniewnie spojrzał na dziewczynę – Ciągle nawijasz tylko o swoim braciszku. Płyta ci się zacięła czy co? A może rodzice nie nauczyli już innych słów. - spojrzenia każdego kto był wewnątrz skakały z osoby na osobę, poza tą dwójką. Lily nie okazywała żadnych uczuć. Przykryła je grubą maską obojętności, jednak wewnątrz aż cała krzyczała.
- Kastiel uspokój się. - nakazał Gabriel znacznie wzburzony zachowaniem chłopaka
- Niby dlaczego?! Już nawet głosu na nią podnieść nie mogę? Bo co? Ucieknie do mamusi z płaczem? Taka z niej Przeznaczona jak ze mnie syrena! Poskarży się po drodze tatusiowy i przyśle go na postrach do mnie?
Nie zdołał już wypowiedzieć kolejnego zdania, a miał na to widoczny zamiar, ponieważ przedramię gniotło jego gardło uniemożliwiając wydobycie z siebie jakiegokolwiek dźwięku. W jednej chwili poczuł bolesne uderzenie plecami o ścianę, a ćwieki na kurtce skrupulatnie raniły jego skórę na plecach. Został przyciśnięty do płaskiej powierzchni trzymany za gardło, a stopy dyndały mu w powietrzu. Przed sobą widział wściekłe spojrzenie blondynki. Oczy wypełnił żywy ogień a z każdego zakamarka ciała biły piekielne błyskawice. Jej usta złożyły się w prostą linię, a zakrzywione brwi dodawały jej potężniejszego wyrazu. W jednej chwili wszystko co w niej siedziało wyszło na zewnątrz z podwójną siłą rażenia. Chłopak nie wiedział co robić. Myślenie całkowicie zostało wyłączone. Czy się wystraszył? Chyba to za dużo powiedziane. Ale na pewno nie spodziewał się takiej reakcji, więc element zaskoczenie wziął górę.
- Jeszcze raz, chociaż raz, w jakiś najmniejszy sposób obrazisz moją rodzinę, to obiecuję, że nawet te twoje pazurki uciekną przede mną gdzie pieprz rośnie. - wyszeptała mu na ucho pozostawiając na jego skórze dziwny chłód – Zrozumiano? - chłopak zrobił gest przypominający kiwnięcie głowa. Po tym ponownie miał możliwość swobodnego oddechu.
- Lily. To chyba nie było konieczne. - stwierdził Nataniel
- Było. Jak najbardziej było. - zerknęła pogardliwie na czerwonowłosego ocierającego swoją szyję.
Ponownie usiadła na krześle, a gdy całe napięcie z niej uszło zaczęła się zastanawiać jak to możliwe, że uniosła cięższego od siebie chłopaka trzymając go jedynie za gardło. Nie była jej jednak dane na całkowite rozmyślenie sprawy, gdyż obraz na telewizorze zaczął się rozmazywać, aż w końcu całkiem zniknął. Każdy spojrzał na Armina, który walił palcami jednoczenie we dwie klawiatury.
- Armin? Co się stało? - zapytał niepewnie Kentin
- Dobre pytanie. Zaraz. Chyba widzę o co chodzi. - po kilku kolejnych kliknięciach zarówno w klawisze, jak i w myszkę z jego ust wydobył się cichy jęk pełen trwogi – O-o. Houston, mamy problem. Coś...
- Witam moich kochanych przyjaciół. - obraz ponownie się pojawił, jednak nie było to zdjęcie jak wcześniej. Toczyła się rozmowa video, a drugim rozmówcą był chłopak, którego sylwetka była przed chwilą przedstawiana – O. I widzę, że Lily też tu jest. Miło mi cię znowu widzieć. - na jego twarzy pojawił się sztucznie smutny uśmiech – Stęskniłem się za tobą. - blondynkę zamurowało. Dosłownie. Nie wiedziała co ma zrobić. Patrzyła się na jego błękitne oczy, w których aż tańczyły iskierki szczęścia. Złego szczęścia. - Gabrielu. Dlaczego nie podzieliłeś się z nami tak miłą informacją. My też wyczekiwaliśmy jej przyjścia. Taki z ciebie kompan?
- Armin! Zrób coś do cholery! - krzyk Nataniela przyćmił ostanie słowa Dake'a a wstając gwałtownie z siedziska uderzył wewnętrzną częścią dłoni, czego efektem był dźwięk trzaskającego ekranu roznoszący się po pokoju
- Bash – jęk spleciony z szeptem wymieszał się w ustach Lily tworząc jeden wyraz. Wpatrywała się w przestrzeń za blondynem. Jej nieobecne oczy, przerażony wyraz twarzy i bicie serce, które słyszał każdy w pokoju sprawiało, że sytuacja stała się jeszcze poważniejsza. Jej myśli zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Czarna dziura zapukała do jej umysłu wsysając w swoje wnętrze wszystkie racjonalne wyjścia z tej sytuacji.
- A tak. Ktoś chciałby z tobą porozmawiać. - unosząc prawą rękę pstryknął palcami, co spowodowało powstanie dwóch karłów z siedzeń po obu stronach ekranu. Ich czarne brody sięgały aż do kolan, a rzadkie włosy związane w warkocz gubiły się na tle ciemnych skór na ich ciele. Chwycili Basha go za barki powodując tym samym wydobycie się z jego ciała wyraźnego odgłosu łamanych kości. Dźwięk był tak wyrazisty, a tym samym tak nieprzyjemny, że zarówno Nataniel jak i Armin skrzywili się, jakby to oni sami cierpieli z bólu. Obwisłe ciało uniesiono do góry i wleczono w stronę blondyna cały czas ciągnąc go jedynie za górną cześć ciała. Nagie stopy nie dawały żadnego dźwięku ocierając się o podłogę gdyż brodziły w gęstej strudze jego własnej krwi. Zbliżająca się sylwetka w małym stopniu przypominała człowieka. Z czubka głowy wypływały wąskie strużki krwi, zakrywające fioletowo-żółte sińce zarówno pod okiem, jak i na policzku. Skóra od skroni aż po żuchwę była tak opuchnięta, że zdawało się iż przez nawet niewielki dotyk może eksplodować. Oczy w połowie przykrywały zaczerwienione powieki, które z każdą chwilą coraz mocniej opadały w dół. Na ramionach zarzuconą miał cienką koszulę w kratę, przez co głęboka rana przecinająca jego klatkę piersiową była jak na wyciągnięcie ręki. Ktoś kto nie był odporny na tego typu widoki zagwarantowane miał omdlenie na miejscu. Krwawienie powoli ustępowało, jednak widocznym skutkiem tego procesu było uwidocznienie się mięśni i prześwitów żeber. Resztę ciała przykrywały czarne spodnie przesiąknięte cieczą. Ale można było się domyślać, że stan nóg nie był lepszy od reszty ciała. Kiedy karły znalazły się pod nogami Dake'a, ten chwycił chłopaka za jego rude włosy, teraz posklejane od krwi, podniósł w górę i przysunął do kamery. Lily patrząc na cierpienie tak bliskiej jej sercu osoby chciała płakać. W środku aż trzęsła się z nadmiaru emocji. Negatywnych emocji. Widząc tak zbesztanego człowieka twarz wykrzywiła się w wewnętrznym lamencie. Z ust wydobywały się pojedyncze, ciężki oddechy. Głowa pulsowała jakby coś się w niej gotowało. Obraz zamazywał się z każdą przelatującą niemiłosiernie długo sekundą, przez co dziewczyna musiała złapać się blatu stołu aby utrzymać równowagę. „Wiedziałem, że sobie poradzisz.” Usłyszała w swojej cichy głosik. Cichy i melodyjny. Już go słyszała. Na pewno. Tak dziwnego uczucia nie da się wymazać z pamięci. To był Bash. „Nie przejmuj się mną. Rób co masz robić. Oni wiedzą jak postępować. Gabriel porządnie się tobą zaopiekuje. I pamiętaj. Pod żadnym pozorem nie ufaj ciemnym. Nikomu. Nigdy.”
- NIE!! - kolejne słowa nie nadeszły, gdyż potężne uderzenie z pięści w brzuch pozbawiło chłopaka przytomności. Lily widziała ten pełen satysfakcji uśmiech Dake'a. Obrzydliwie wypełniał się chęcią dalszych tortur.
- Pamiętaj – zwrócił się do Lily – Siedząc tutaj mu nie pomożesz. - momentalnie ekran telewizora spowiła czerń. Każdy po kolei stał na baczność wlepiając oczy w miejsce, gdzie dosłownie chwilę wcześniej patrzyli na ledwo przytomnego przyjaciela.
- Musimy mu pomóc. - bycie twardą i nieugiętą w takich momentach nie jest raczej wykonalne dla nikogo, a zwłaszcza dla Lily, która w tak krótkim czasie musiała zmagać się z wieloma przeciwnościami i wrażeniami, które dotkliwie odbiły się na jej i tak już zrujnowanej psychice. Pojedyncze krople zaczęły mozolnie wydobywać się z jej oczu.
- Przykro mi, ale jest to chyba niemożliwe w tej chwili. - Gabriel próbował udawać spokój, ale jego drżący głos doszczętnie rujnował zamierzony efekt