piątek, 1 kwietnia 2016

Rozdział 13 - Dzień gniewu i cierpienia

Zabiją mnie, nie zabiją. Zabiją mnie, nie zabiją. Zabiją mnie, nie zabiją. Nie. Na pewno mnie zabiją. A może jednak nie? Może po prostu mnie wyklną i przejdą obok? O nie. Znam je już trochę i wiem, że tak łatwo to mi tego nie darują. Jestem skończona. A tyle morzeń przede mną. Tyle do zrobienia. A właśnie, chyba czas zacząć uczyć się metagenez. Wieczorem się zrobi. Zabiją mnie. Poćwiartują na malutkie kawałeczki, spalą, a to co zostało rzucą psom na pożarcie. Już po mnie. Muszę się gdzieś ukryć. Tylko gdzie? Nie. Wszędzie mnie znajdą. Nie ma dla mnie ratunku!
Może jak powiem im prawdę to może nie będzie tak źle? O nie. Wtedy to już w ogóle.  A może?
Prima Aprilis! Wiem. Hańba mi.
PS. Mnie nie da się tak łatwo pozbyć. Będę walczyć. I pamiętajcie człowieki. Nie smutajcie się smutnym smutkiem.
A w ramach przeprosin wstawiam rozdział już dzisiaj. A błagając o wybaczenie jest on dużo dłuższy niż zwykle.






- Łał. - z ust Lily wydobył się cichy szept wyrażający zachwyt. Przyglądając się pięknej oprawie terenu coś sobie uświadomiła. Uniosła wzrok kierując oczy na niebo. Błękit kontrastował z promieniującym słońcem, które oślepiało jasnym blaskiem. Chmury w postaci idealnie białych bałwanów, plątały się jak statki na głębokim morzu. W powietrzu unosił się zapach samochodowych spalin, które próbowały zamaskować różnorodne kwiaty. Klaksony rozzłoszczonych kierowców, dzwonki rowerzystów, rozmowy przechodniów, kolorowe reklamy na wysokich wieżowcach, sygnały alarmowe karetek czy też policji. Wszystko mieszało się ze sobą, tworząc jakby brudną smugę na powierzchni kryształowego naczynia, jakim był ogród. Odwracając się, spojrzała na Armina, który w dalszym ciągu opierał się o drzewo.
- Jak już wiesz, Biblioteka została jakby to powiedzieć, schowana pod ziemię. Cała Biblioteka. Wliczając w to ogród. A że był na jej dachu, no to się jakby no, nie zmieścił. Ale spokojnie. Nikt nas nie widzi. Bariera zabezpieczająca obejmuje także ten teren. Ci wszyscy ludzie myślą, że przechodzą obok opuszczonego hangaru.
- Bardzo przyjemnie patrzeć na to wszystko co dzieje się na zewnątrz. - skrzywiła się gdy kolejna porcja spalin otoczyła jej nos
- Nie powiedziałem, że i ty nie możesz ich nie widzieć. - zrobił dwa kroki w przód, nadepnął na jeden z kamieni, który był nieco bardziej wysunięty do góry niż reszta. Gdy tylko zabrał nogę, wszystko zniknęło. Wszystko z wyłączeniem ogrodu. Świat zewnętrzny przestał istnieć. Cisza zagościła w jej umyśle. Wokół błąkał się aromat z drzewa cytrynowego, zmieszanego z dojrzałą gruszą.
- Ale jak? Jak to możliwe?
- Magia Lily. Magia. - ponownie skrzyżował ręce na piersi i oparł się o konar – Jeszcze dużo jej spotkasz podczas swojego życia.
- Taa. Nie musisz mnie co do tego przekonywać. - nagle usłyszała nad swoją głową głośny świst skrzydeł, po czym ich trzepot podczas lądowania. Na rozwidlonej gałęzi wielkiego dębu usiadł Albus, jak zawsze w dostojnej pozie. Łeb uniósł wysoko do góry, a jego długie szpony wbiły się głęboko w korę drzewa.
- Cześć Albi. - z szerokim uśmiechem powitał go Armin, jednak po tym jak ptak zgromił go śmiertelnym spojrzeniem pogardy dla tego ludzkiego osobnika, jego mina lekko zelżała, jednak tylko w niewielkim stopniu
- Możesz odejść. - odezwał się Albus do chłopaka nawet na niego nie spoglądając. Jego ciemne oczy wbite były w sylwetkę Lily. Nie mogła z nich nic wyczytać. Po protu patrzył.
- Ależ jaśnie panie. Jakże bym śmiał. - brunet udał oburzenie – Przecie jak ta młoda dziewica trafi z powrotem na salony? - jednak kiedy nie dostał żadnej odpowiedzi wzdychnął pod nosem – Dobra. Czekam na dole. - machnął ręką i sobie poszedł, a jego głośne kroki robione na betonowych schodach odbijały się głośnym echem, które z każdą chwilą coraz to bardziej cichło
- Czyli to ty chciałeś się ze mną spotkać? - pytanie padło w tonie niepewności i jeszcze większego zdziwienia
- I jeszcze ja. - zza fontanny w podskokach wyłoniła się postać Wonki, na grzbiecie którego plątało się kilka zaschniętych listków
- No to mamy komplet. Ale możecie mi wytłumaczyć w jakim celu mnie tu ściągnęliście? - rozłożyła ręce na boki oczekując rychłej odpowiedzi
- Mamy do ciebie małą prośbę. - zaczął lemur – A chodzi mianowicie o dzień, w którym pierwszy raz nas spotkałaś.
- Chodzi o ten dzień gdy chciałam
- Tak. Dokładnie o ten. - przerwał jej Albus – Kategorycznie zabraniam ci mówienia komukolwiek, że my tak wtedy byliśmy.
- W ogóle nie miałam zamiaru nikomu o tym mówić. Sama chciałabym wymazać to wspomnienie z pamięci.
- Tym lepiej.
- Ale niby dlaczego nie mogłabym nikomu o tym mówić? Co było złego w tym, że mnie powstrzymaliście?
- Nie powinniśmy tam wtedy być. - odparł spokojnie Wonka wspinając się na jeden z krzaków bzu, gdzie jego długi, puchaty ogon zwisając, powoli poruszał się to w lewo, to w prawo – Wiesz... chodzi o to, że my już od dawna wiedzieliśmy, że to o ciebie chodzi. Że to ty jesteś Przeznaczoną.
- Ale... chwila moment. Jak to? Skąd?
- Twoja matka – na te słowa Lily aż wzdrygnęła a oczy samoistnie się rozszerzyły „Moja matka?” - powiedziała nam o tym. - „Tylko że, która matka? A może wiedzą coś na temat moich biologicznych rodziców?”. Nadzieja narastała w niej z każdą mijającą chwilą. - Hanna powierzyła nam twoją osobę. Mieliśmy cię pilnować, abyś nie zrobiła sobie, albo ktoś ci nie zrobić żadnej krzywdy. - i nagle cała nadzieja zniknęła. Ulotniła się jak zdmuchnięte piórko, za pomocą niewielkiego powiewu wiatru, którym okazało się jedno słowo, Hanna.
- Ale dlaczego was o to poprosiła? - obojętny ton, jaki wkradł się w jej głos nie uszedł uwadze orła
- To smutne, że coś się kończy, że masz jeszcze nadzieję, że to się odbuduje, że będzie jak dawniej, ale z drugiej strony wiesz, że tak nie będzie.
- Nie bardzo wiem, jak mam to podczepić pod odpowiedź do mojego pytania. - usłyszane słowa w żaden sposób nie były dla niej zrozumiałe. Zastanawiała się, dlaczego ostatnio natrafia na same zdania, których znaczenia nie rozumie. Nie dość, że nie rozumie otaczającej jej rzeczywistości, to jeszcze nikt nie może powiedzieć niczego w dwóch prostych zdaniach.
- Nie wiemy nic na temat twoich biologicznych rodziców. Wiemy jedynie tyle, że to oni poprosili Hannę i Steva o opiekę nad tobą. Ale szczegółów nie znamy. - Wonka krzątający się pomiędzy gałęziami wydał z siebie dziwny dźwięk, jakby odkaszlnięcia, za co Albus uderzył do długimi skrzydłami w kręgosłup, co skutkowało momentalnym upadkiem zwierzęcia na miękką kołderkę idealnie przystrzyżonej trawy, w kolorze głębokiej zieleni. - Tylko tyle od ciebie chcieliśmy. Mamy nadzieję, że dotrzymasz słowa.
- Coś wiecie, ale nie chcecie mi o tym powiedzieć. - wzburzenie rosło w niej coraz bardziej, a zmarszczone czoło wyrażało stan dusza w jakim się znajdowała
- Poprosiła nas o to, ponieważ wiedziała, że nie będą już długo żyć. To po pierwsze. A po drugie, zdawała sobie sprawę z faktu, że nie będziesz bezpieczna. Nawet nie wiesz ile razy odsuwaliśmy od ciebie niebezpieczeństwo.
- Nie zmieniaj tematu. - rozkazała, a w jej głosie usłyszeć można była wrogość i oburzenie. Było to tak szorstkie i obdarte z pozytywnych emocji, że nawet wiecznie niewzruszony Albus się zląkł
- To już wszystko. Chodź Wonka. - nawet nie zdołała zareagować, gdy orzeł, chwytając lemura za grzbiet, odfrunęli gdzieś poza jej obszar widzenia. Czuła jak buzuje w niej złość. Dobrze, że nie było nikogo żywego w jej otoczeniu, bo najprawdopodobniej źle by się to dla niego skończyło. Weszła na trawnik i kilka razy uderzyła o mały krzaczek poziomek.
- Dlaczego każdy coś przede mną ukrywa? I tak całe życie! - kiedy ostatnie uderzenie spowodowało zmniejszenie napięcia, usiadła na brzegu fontanny, gdzie drobne krople krystalicznie czystej wody otulały całą jej osobę – Najpierw rodzice, potem Bash, Gabriel, teraz oni. Jestem ciekawa kto będzie następy. A może w ogóle nie ma następnych? Może już nawet nie ma kto więcej mnie oszukiwać? - wypowiadając ostanie głoski na jej kolana spadło jedno, malutkie źdźbło – No tak. Ciebie mi tu aby brakowało.
- Hej Lily. - usłyszała łagodny głos, który odszedł kilka minut wcześniej – Gabriel prosił, abym przyprowadził cię na dół. Musicie omówić kilka spraw.
- Jeżeli chce znowu plątać mi w głowie to może sobie darować. - warknęła pod nosem sama do siebie, lecz pojedyncze słowa dotarły jednak do uszu chłopaka
- Co mówiłaś? Nie zrozumiałem w całości. - Lily wciągnęła głęboko powietrze, wypełniając nim całe płuca, wyprostowała plecy a na jej twarzy zawitał tak dobrze jej znany, fałszywy uśmiech przesycony słodyczą
- Chodźmy już. - odparła spokojnym tonem i ruszyła przed siebie, wymijając chłopaka i robiąc delikatne kroki na schodach, docierając po chwili na sam dół. - W którą teraz stronę?
- W lewo. - wypowiedział jakby niepewny swoich słów, a może spowodowane było to jakimś rodzajem strachu? Zdziwienia? Lily ruszyła w danym kierunku. Patrzyła przed siebie. Nie tak jak poprzednim razem. Nie rozglądała się na ściany, na drzwi, dywan, lampy. Po prostu stawiała samoistnie kroki. W głowie, która zwykle była przepełniona przeróżnymi myślami, panowała pustka. - Tutaj. - usłyszała po raz kolejny głos Armina. Otworzył przed nią drzwi, aby weszła jako pierwsza.
Przekraczając wysoki próg ujrzała pomieszczenie, które chyba jako jedyne w całym budynku oświetlone zostało lampami ledowymi w kształcie okręgów. Ściany pokryte były ciemnoszarymi płytami 3D, które dzięki padającemu na nie światłu wydawało się jakby były tam wgłębienia, przez co pokój sprawiał wrażenie większego. Krawędzie każdej płytki pokryte były niebieską farbą ze spraya. Na środku stał dwumetrowy, srebrny stół w kształcie elipsy, a dookoła niego, przytwierdzone do podłogi w kolorze czerni z metalicznym połyskiem, wysokie i szerokie krzesła bez podłokietników z czerwonym siedziskiem, a całość pokryta materiałem przypominającym aluminium. Na samym blacie stołu przytwierdzony został dotykowy ekran, który dawał od siebie jasny blask. Poniżej wiele paneli na jasnych płytkach, z masą przycisków i małych ekranów. Na jednej ze ścian, a właściwie na trzy-czwarte jej powierzchni, wisiał telewizor. W każdym z górnych rogów umocowane były głośniki zbudowane w ścianę. Po drugiej stronie przylegał do dwóch sąsiadujących ze sobą ścian rząd biurek, na których stały nowoczesne monitory, mnóstwo czarnych klawiatur, kable i myszki plątały się po blatach, a komputery stały na podłodze, a wszędzie powpinane był dziesiątki pendrive'ów.
- O. Już jesteście. Chodźcie. - na twarzy Gabriela tańczył smutny uśmiech, ale szczery uśmiech. Aż za bardzo szczery. Jednak nie zdawał sobie sprawy w jakie kłopoty może się wpakować – Proszę Lily, usiądź. - mężczyzna wskazał na jedno z krzeseł – Armin. Do pracy. - Lily usiadła na krześle po przeciwnej stronie stołu. Na trzech innych miejscach spoczywali po kolei od Lily jak zwykle niczym nieinteresujący się Kastiel, Kentin i Nataniel. Brunet podszedł do jednego z komputerów, otworzył kilka plików po czym wrócił się do dotykowego ekranu. Przejechał po nim kilka razy palcem i wszystko co było na jego pulpicie, znalazło się na telewizorze. Gabriel wstał i opierając się o stół skrzyżował ręce – Jako że mamy jeszcze chwilę do obiadu to postanowiłem przedstawić ci tych, przez których to wszystko się dzieje. Oto Mirochna. - na ekranie pokazało się zdjęcie kobiety. Pięknej kobiety. Na około nie więcej niż trzydzieści lat. Jeżeli nie urodziła się w Chinach, to na pewno jej rodzina z tamtą pochodziła. Delikatna twarz w kształcie trójkąta. Żuchwa ciągnęła się z obu stron prostą linią, a łącząc się na brodzie układała się w idealne półkole. Duże, brązowe oczy otoczone zarówno od góry, jak i od dołu czarnymi kreskami, które tylko je powiększały i wydobywały kolor z tęczówek. Długi nos, nieco zaokrąglony w dół przy jego zakończeniu. Pod nim duże usta pokryte soczystą czerwienią. Patrząc na to zdjęcie miało się wrażenie, że jest to kolejna modelka z okładki albo wybiegu. Ani przez chwilę nie przeszło jej przez myśl, że jest to kobieta, która doprowadziła do śmierci dzieciątek, nie setek, a może i tysięcy żyć. - Niewinnie wygląda co? Wszyscy tak uważali. Taka delikatna. Taka niewinna. Jak dziecko. Co ona mogłaby zrobić? I pomyśleć, że ma już ponad dwieście lat. - Armin ponownie dotknął ekranu i tym razem ukazało się zdjęcie chłopaka, około dwadzieścia lat. Dłuższe, blond włosy na szczupłej twarzy, gdzie wystawały kości policzkowe. Szeroka broda, na której znajdował się jasny, dosyć gęsty zarost. Pod gęstymi brwiami kryły się małe tęczówki w kolorze bezchmurnego, letniego południa. - Dakota Walsh. Czarodziej. Ta rasa nie jest związana z żadną ze stron. Najpierw to byli zwykli ludzie, który bawili się w eliksiry i jakieś proste zaklęcia. Te stawały się coraz potężniejsze, aż w końcu magia całkowicie ich pochłonęła. Ale nie o tym. Dake uciekł od swoich rodziców gdy ci coraz bardziej przybliżali się do jasnej strony. Miał wtedy coś koło dziesięciu lat. Włóczył się po całej Ameryce. Jako że wtedy jeszcze do końca nie opanował swoich magicznych zdolności, stwarzał ogromne zagrożenie zarówno dla siebie, jak i zwykłych ludzi i nadnaturalnych. Stróże i elfy poszukiwały go przez długie miesiące. Ale gdy tylko wiadomość o samotnym czarodzieju dotarła do Mirochny od razu wysłała po niego swoich ludzi. Oficjalnie my zostaliśmy już dawno wybici, więc nie mamy zbyt dużego pola do manewru. Od tamtego czasu całe zło jakie w niej jest, przelewa na tego chłopaka. Na nasze nieszczęście jest to jeden z potężniejszych czarodziei. - Lily wpatrywała się uważnie w ekran po chwilę mrużąc oczy przez nadmiar światła. Obojętny wzrok i zamyślona twarz nie uszła uwadze Nataniela.
- Lily. Coś się stało? - zapytał z pełną troską w głosie
- Mam dziwne wrażenie, że już kiedyś go widziałam.
- Jak to? Jego? Ale gdzie? Kiedy? - Kentin zerwał się z krzesła na te słowa, a zadając kolejne pytania wyczekiwał niezwłocznej odpowiedzi
- Nie mam pojęcia. - wzruszyła ramionami pokazując swoją bezradność – Ale jestem pewna, że na pewno chociaż raz go już widziałam.
- Na pewno nie był to przypadek. - stwierdził Gabriel – Ale teraz opowiedzcie mi wszystko jeszcze raz, po kolei i ze szczegółami co się wydarzyło wczoraj w zaułku. - w powietrzu rozniósł się podirytowany jęk Kastiela. Ale to nie on odezwał się jako pierwszy. Zrobił to Kentin.
- Ech. Tak jak już wcześniej mówiłem, tego dnia to ja i Kastiel mieliśmy sprawdzić okolice. A jeszcze ty nam powiedziałeś, że mamy szczególnie uważać to wzięliśmy więcej broni. Kiedy mieliśmy już wychodzić to Albus nas powiadomił, że coś się dzieje na skrzyżowaniu Rockwood i Belmont Ave. Więc niezwłocznie się tam udaliśmy. Jako że jest to tuż za rogiem w kilka minut już tam byliśmy. Rozdzieliliśmy się. Usłyszałem krzyki i kiedy już dotarłem w miejsce skąd dochodziły to spotkałem Kastiela i Lily, a jakiś kawałek od nich leżał Gronul. Tego co się działo gdy mnie nie było to osioł nie chciał mi powiedzieć. - kątem oka spojrzał na czerwonowłosego, który wydawał się tym wszystkim nie przejmować. Sprawiał wrażenie, że nawet nie wie o czym jest mowa. - Gabriel ruchem ręki wskazał, aby chłopak uzupełnił opowieść kolegi, ale jak zwykle nic sobie z tego nie zrobił. Rozłożył się wygodnie na krześle zakładając nogę na nogę. Dopiero głośne chrząknięcie, już nieco zdenerwowanego mężczyzny spowodowało, że chłopak zareagował. Położył ręce na stole łącząc ze sobą dłonie.
- Po rozdzieleniu łaziłem po uliczkach. Aż w końcu wyczułem tego stwora. Co jak co, ale smród ogrów wyczuwam na kilometr. Zabiłem go. Tyle. - wzrok Gabriela jednak wskazywał, że ta wypowiedź go nie satysfakcjonuje – Gronul gonił Lily i chciał ją zabić. Więc wpiłem w jego kark pazury.
- Nie wydaje mi się. - odezwała się Lily sprowadzając na siebie zaciekawiony wzrok pięciu par oczu
- O. Jaka odważna się nagle zrobiłaś. Ale wiedz skarbie, że gdybym się wtedy tam nie znalazł to twoje kruche kosteczki leżałyby sobie spokojnie w tym zarzyganym zaułku.
- Nie jestem tego pewna. Wtedy faktycznie miałam wrażenie, że to jedyne co ode mnie chce. Ale jak teraz na to patrzę to raczej chciał mnie złapać. Nie zabić, ale porwać. Kiedy uciekałam słyszałam jak dwie inne istoty, które dawały mu rozkazy, wrzeszczą na niego. Wtedy wszystko się ze sobą mieszało, ale teraz to układa się w jedną całość. - Gabriel przyłożył dłoń do brody skubiąc ją ze zdenerwowaniem – Chcieli mnie żywą.
- Czyli już o tobie wiedzieli. - odparł blondyn spoglądając na postać Dake'a
- To niemożliwe. - mężczyzna przechodził z jednego skraju pokoju do drugiego – Tarva i Alambil przez około tydzień od pojawienia się na niebie kryją się wśród pozostałych gwiazd, bo dopiero po pewnym czasie się witają. Tylko kilka teleskopów, które istnieją na ziemi może je dostrzec wcześniej. A na pewno ciemna strona takiego nie ma. A czarami tego nie przezwyciężysz. To zbyt wielka magia.
- Więc co sugerujesz?
- Nie wiem. Nie mamy tutaj szpiega, bo nikt nie wiedział o twoim pojawieniu właśnie u nas. - kiedy zrobił rundkę wokół pomieszczenia stanął i wbił wzrok w Lily – No nic. Zastanowimy się nad tym później. Oni mogą nam tylko podskoczyć, gdy nareszcie mamy Przeznaczoną.
- Dla mnie najważniejszy jest brat. To on mnie najbardziej w tym wszystkim obchodzi.
- Kurde no! - Kastiel zerwał się nie wiedząc czemu i gniewnie spojrzał na dziewczynę – Ciągle nawijasz tylko o swoim braciszku. Płyta ci się zacięła czy co? A może rodzice nie nauczyli już innych słów. - spojrzenia każdego kto był wewnątrz skakały z osoby na osobę, poza tą dwójką. Lily nie okazywała żadnych uczuć. Przykryła je grubą maską obojętności, jednak wewnątrz aż cała krzyczała.
- Kastiel uspokój się. - nakazał Gabriel znacznie wzburzony zachowaniem chłopaka
- Niby dlaczego?! Już nawet głosu na nią podnieść nie mogę? Bo co? Ucieknie do mamusi z płaczem? Taka z niej Przeznaczona jak ze mnie syrena! Poskarży się po drodze tatusiowy i przyśle go na postrach do mnie?
Nie zdołał już wypowiedzieć kolejnego zdania, a miał na to widoczny zamiar, ponieważ przedramię gniotło jego gardło uniemożliwiając wydobycie z siebie jakiegokolwiek dźwięku. W jednej chwili poczuł bolesne uderzenie plecami o ścianę, a ćwieki na kurtce skrupulatnie raniły jego skórę na plecach. Został przyciśnięty do płaskiej powierzchni trzymany za gardło, a stopy dyndały mu w powietrzu. Przed sobą widział wściekłe spojrzenie blondynki. Oczy wypełnił żywy ogień a z każdego zakamarka ciała biły piekielne błyskawice. Jej usta złożyły się w prostą linię, a zakrzywione brwi dodawały jej potężniejszego wyrazu. W jednej chwili wszystko co w niej siedziało wyszło na zewnątrz z podwójną siłą rażenia. Chłopak nie wiedział co robić. Myślenie całkowicie zostało wyłączone. Czy się wystraszył? Chyba to za dużo powiedziane. Ale na pewno nie spodziewał się takiej reakcji, więc element zaskoczenie wziął górę.
- Jeszcze raz, chociaż raz, w jakiś najmniejszy sposób obrazisz moją rodzinę, to obiecuję, że nawet te twoje pazurki uciekną przede mną gdzie pieprz rośnie. - wyszeptała mu na ucho pozostawiając na jego skórze dziwny chłód – Zrozumiano? - chłopak zrobił gest przypominający kiwnięcie głowa. Po tym ponownie miał możliwość swobodnego oddechu.
- Lily. To chyba nie było konieczne. - stwierdził Nataniel
- Było. Jak najbardziej było. - zerknęła pogardliwie na czerwonowłosego ocierającego swoją szyję.
Ponownie usiadła na krześle, a gdy całe napięcie z niej uszło zaczęła się zastanawiać jak to możliwe, że uniosła cięższego od siebie chłopaka trzymając go jedynie za gardło. Nie była jej jednak dane na całkowite rozmyślenie sprawy, gdyż obraz na telewizorze zaczął się rozmazywać, aż w końcu całkiem zniknął. Każdy spojrzał na Armina, który walił palcami jednoczenie we dwie klawiatury.
- Armin? Co się stało? - zapytał niepewnie Kentin
- Dobre pytanie. Zaraz. Chyba widzę o co chodzi. - po kilku kolejnych kliknięciach zarówno w klawisze, jak i w myszkę z jego ust wydobył się cichy jęk pełen trwogi – O-o. Houston, mamy problem. Coś...
- Witam moich kochanych przyjaciół. - obraz ponownie się pojawił, jednak nie było to zdjęcie jak wcześniej. Toczyła się rozmowa video, a drugim rozmówcą był chłopak, którego sylwetka była przed chwilą przedstawiana – O. I widzę, że Lily też tu jest. Miło mi cię znowu widzieć. - na jego twarzy pojawił się sztucznie smutny uśmiech – Stęskniłem się za tobą. - blondynkę zamurowało. Dosłownie. Nie wiedziała co ma zrobić. Patrzyła się na jego błękitne oczy, w których aż tańczyły iskierki szczęścia. Złego szczęścia. - Gabrielu. Dlaczego nie podzieliłeś się z nami tak miłą informacją. My też wyczekiwaliśmy jej przyjścia. Taki z ciebie kompan?
- Armin! Zrób coś do cholery! - krzyk Nataniela przyćmił ostanie słowa Dake'a a wstając gwałtownie z siedziska uderzył wewnętrzną częścią dłoni, czego efektem był dźwięk trzaskającego ekranu roznoszący się po pokoju
- Bash – jęk spleciony z szeptem wymieszał się w ustach Lily tworząc jeden wyraz. Wpatrywała się w przestrzeń za blondynem. Jej nieobecne oczy, przerażony wyraz twarzy i bicie serce, które słyszał każdy w pokoju sprawiało, że sytuacja stała się jeszcze poważniejsza. Jej myśli zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Czarna dziura zapukała do jej umysłu wsysając w swoje wnętrze wszystkie racjonalne wyjścia z tej sytuacji.
- A tak. Ktoś chciałby z tobą porozmawiać. - unosząc prawą rękę pstryknął palcami, co spowodowało powstanie dwóch karłów z siedzeń po obu stronach ekranu. Ich czarne brody sięgały aż do kolan, a rzadkie włosy związane w warkocz gubiły się na tle ciemnych skór na ich ciele. Chwycili Basha go za barki powodując tym samym wydobycie się z jego ciała wyraźnego odgłosu łamanych kości. Dźwięk był tak wyrazisty, a tym samym tak nieprzyjemny, że zarówno Nataniel jak i Armin skrzywili się, jakby to oni sami cierpieli z bólu. Obwisłe ciało uniesiono do góry i wleczono w stronę blondyna cały czas ciągnąc go jedynie za górną cześć ciała. Nagie stopy nie dawały żadnego dźwięku ocierając się o podłogę gdyż brodziły w gęstej strudze jego własnej krwi. Zbliżająca się sylwetka w małym stopniu przypominała człowieka. Z czubka głowy wypływały wąskie strużki krwi, zakrywające fioletowo-żółte sińce zarówno pod okiem, jak i na policzku. Skóra od skroni aż po żuchwę była tak opuchnięta, że zdawało się iż przez nawet niewielki dotyk może eksplodować. Oczy w połowie przykrywały zaczerwienione powieki, które z każdą chwilą coraz mocniej opadały w dół. Na ramionach zarzuconą miał cienką koszulę w kratę, przez co głęboka rana przecinająca jego klatkę piersiową była jak na wyciągnięcie ręki. Ktoś kto nie był odporny na tego typu widoki zagwarantowane miał omdlenie na miejscu. Krwawienie powoli ustępowało, jednak widocznym skutkiem tego procesu było uwidocznienie się mięśni i prześwitów żeber. Resztę ciała przykrywały czarne spodnie przesiąknięte cieczą. Ale można było się domyślać, że stan nóg nie był lepszy od reszty ciała. Kiedy karły znalazły się pod nogami Dake'a, ten chwycił chłopaka za jego rude włosy, teraz posklejane od krwi, podniósł w górę i przysunął do kamery. Lily patrząc na cierpienie tak bliskiej jej sercu osoby chciała płakać. W środku aż trzęsła się z nadmiaru emocji. Negatywnych emocji. Widząc tak zbesztanego człowieka twarz wykrzywiła się w wewnętrznym lamencie. Z ust wydobywały się pojedyncze, ciężki oddechy. Głowa pulsowała jakby coś się w niej gotowało. Obraz zamazywał się z każdą przelatującą niemiłosiernie długo sekundą, przez co dziewczyna musiała złapać się blatu stołu aby utrzymać równowagę. „Wiedziałem, że sobie poradzisz.” Usłyszała w swojej cichy głosik. Cichy i melodyjny. Już go słyszała. Na pewno. Tak dziwnego uczucia nie da się wymazać z pamięci. To był Bash. „Nie przejmuj się mną. Rób co masz robić. Oni wiedzą jak postępować. Gabriel porządnie się tobą zaopiekuje. I pamiętaj. Pod żadnym pozorem nie ufaj ciemnym. Nikomu. Nigdy.”
- NIE!! - kolejne słowa nie nadeszły, gdyż potężne uderzenie z pięści w brzuch pozbawiło chłopaka przytomności. Lily widziała ten pełen satysfakcji uśmiech Dake'a. Obrzydliwie wypełniał się chęcią dalszych tortur.
- Pamiętaj – zwrócił się do Lily – Siedząc tutaj mu nie pomożesz. - momentalnie ekran telewizora spowiła czerń. Każdy po kolei stał na baczność wlepiając oczy w miejsce, gdzie dosłownie chwilę wcześniej patrzyli na ledwo przytomnego przyjaciela.
- Musimy mu pomóc. - bycie twardą i nieugiętą w takich momentach nie jest raczej wykonalne dla nikogo, a zwłaszcza dla Lily, która w tak krótkim czasie musiała zmagać się z wieloma przeciwnościami i wrażeniami, które dotkliwie odbiły się na jej i tak już zrujnowanej psychice. Pojedyncze krople zaczęły mozolnie wydobywać się z jej oczu.
- Przykro mi, ale jest to chyba niemożliwe w tej chwili. - Gabriel próbował udawać spokój, ale jego drżący głos doszczętnie rujnował zamierzony efekt


5 komentarzy:

  1. Hm, jestem obrażona i długim rozdziałem mnie nie udobruchasz. Napiszę komentarz i wyruszam na wyprawę. Możesz zacząć się obawiać.
    Intrygują mnie te dwa zwierzaki. Niby zwykły orzeł oraz lemur, a jednak to własnie im została powierzona opieka nad Lily - Przeznaczoną. Jaką rolę odgrywają, tego nie wiem, ale czuję, że są kimś więcej niż tylko małymi istotkami.
    Pojawienie się Dakoty całkowicie mnie zaskoczyło. Kogo jak kogo, ale jego na pewno się nie spodziewałam. Miłe zaskoczenie, naprawdę. Chociaż wypadałoby skarcić go za obrzydliwe potraktowanie brata głównej bohaterki, to ja tego nie dokonam. Lubię Dake'a i ponadto mam słabość do psycholi, więc ten człowiek urzekł mnie podwójnie.
    Lily w końcu zaczyna przemyślanie używać swoich mocy i muszę przyznać, że robi to nad wyraz pięknie. Kastiela darzę dużą sympatią, ale tym razem w pełni zasłużył na bęcki. Rodziców nie wolno obrażać, choćby zmuszał cię do tego Piramidogłowy poprzez trzymanie swojego ogromnego miecza tuż na twoją głową. Nie i koniec, kropka. Reguła względnie znana i obowiązująca. Główna bohaterka miała pełne prawo go poddusić. Brawa dla Lily!
    Po tym rozdziale śmiało mogę stwierdzić, że zaczyna robić się ciekawie. Wprost nie mogę się doczekać, aż wreszcie będzie miała miejsce jakaś walka. Jestem istotą rządną rozlewu krwi.
    Obejdziesz się smakiem serdecznych pozdrowień. Dobroci także Ci nie prześlę. Natomiast idę polerować grabie oraz szukać pochodni. Pewnie leży gdzieś na dnie szafy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczuwałam coś, ale nie przypuszczałam, że to zrobisz... argh, nie wiem, czy ci wybaczę. Przyłączę się do Panienki Kernit. Musisz mieć tę świadomość, że niedawno w bitwie zdobyłam kilka narzędź samej Śmierci do zadawania cierpienia. Ostre, długie i lśniące, idealnie będą pasować do ognistego kręgu, w którym cię zamknę. Zguba cię nie minie, moja droga. Będziesz do końca swych dni żałować tego żartu, a datę pierwszego kwietnia dwa tysiące szesnastego roku pamiętać będziesz całe życie.
    Może rozdział udobrucha mnie trochę, choć wątpię w to. A te słodkie kocie oczka Shreka z pewnością do ciebie nie należą. Ja wiem, że cieszysz się z tego zwycięstwa, ale, jak to u mnie Torra powiedziała, zemsta jest słodka. Być może jednak oszczędzę ci życie, ale zadam takie rany i blizny takie ci się porobią, że nigdy ich nie wyleczysz.
    Teraz idę czytać rozdział. Błagaj niebiosa o to, aby mi się spodobało. Inaczej marny twój los.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm... myślę i myślę... Przebaczyć? Hm... hm... Dobra. Już wiem.
      Znaj me dobre serce i ciesz się z łaski, jaką cię obdarowałam, albowiem w tej właśnie chwili udzielam ci rozgrzeszenia. Wiedz jednak, iż nic takiego by nie nastąpiło, gdybym wcześniej nie dostała jakże pysznego ciasta, a takie podarunki wpływają na moje samopoczucie. Może i nie wybaczyłam ci całkowicie, ale sądzę, że jutro będzie po.wszystkim. Postaram się ukryć to wspimnienie w otchłani mojego zaśmieconego złem charakteru.
      Rozdział? Mrr, moje klimaty. Na miejscu Lily uczyniłabym dokładnie to samo. Kastiel zasłużył sobie na tę agresję ze strony dziewczyny. Och, tu się wyraźnie przrjawia moja osobowość. Troszkę głębiej schowana, ale wciąż gdzieś jest.
      Albus i Wonka to dość ciekawi bohaterowie. Tacy tajemniczy. Coś czuję, że jeszcze nie jedną ważną rolę odegrają w twoim opowiadaniu.
      Mirochna, Dake... i w ogóle cała zła strona przeciwko dobrej. Już w tej chwili rządna jestem mocnej bitwy, takiej porządnej, która wywołałaby u mnie większe emocje. Niestety, chyba będę musiała trochę poczekać...
      Bash, wytrzymaj jeszcze i nie umieraj. Nie możesz opuścić Lily... nie, nie możesz opuścić mnie. Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo cię lubię? Masz zostać wśród żywych. To rozkaz. MÓJ rozkaz, a takich się nie lekceważy.
      I cóż więcej mogę powiedzieć? Ha, nic. Spodziewaj się mnie tylko uzbrojoną w gwóźdź. Tak, dobrze przeczytałaś, gwóźdź. Nie martw się, nie zrobię ci krzywdy. To tylko broń na wszelki wypadek. Tobie nic się nie stanie. Dziękuj mi mą dobroduszność.
      Zapraszam do siebie, na blog Czerwona Rzeka i tego o Słodkim Flircie. Pozdrawiam i do następnego! :3

      Usuń
  3. Pfff! Myślisz, że te słodkie oczęta kota ze Shreka mnie udobruchają?!
    No, to masz rację. A o stresie, spowodowanym strachem o życie Lily całkowicie zapomniałam, gdy przeczytałam rozdział. Także nie bój się (a może jednak bój...), nie użyję przeciwko tobie mej jakże zacnej siekierki.

    Jak mogłaś z mojego kochanego Dake'unia zrobić psychola? Okej, często pojawia się motyw, że jest gwałcicielem (pff!), ale psycholem? Nie, tak właściwie, to fajnie. Mam słabość do sadystów (pomijając fakt, że sama uwielbiam patrzeć, jak ludzie cierpią <3). Rudy. Rudy, nie poddawaj się. Żyj. Żyj dla Lily...
    ... albo umrzyj, żeby się poryczała.
    I żeby 'pocieszał' ją Armin.
    Najlepiej w łóżku.
    Hyhyhyhyhyhyhyhyhy
    Nie. Muszę się ogarnąć -.-'.
    No, w końcu Lilka użyła tych swoich mocy i przywaliła wilkołakowi. Kastuś to mój mąż, ale i tak kocham czytać o tym, kiedy ktoś daje mu w pizdu. Czyjejś rodziny się nie obraża, zwłaszcza, gdy nie ma się bladego pojęcia, jaka jest sytuacja. Zasłużył sobie na to.
    Czemu zawsze, kiedy piszesz o Albusie, wyobrażam sobie Dumbledore'a ;/? To chyba jakieś zboczenie zawodowe -,-'. W każdym razie, on i Wonka strasznie mnie intrygują. Czuję, że będą odgrywać ważną rolę w opowiadaniu.
    Jak zwykle super. Pozdrowionka i do następnego :33

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj.
    Kiedy napisałaś, że nas opuszczasz, dostałam nerwowego tiku pod prawym okiem. Potem szczęka zjechała mi do samej podłogi, a na koniec o mało się nie udusiłam, gdyż przestałam oddychać. Miałam focha, więc weszłam dopiero dzisiaj po odreagowaniu emocji. Czytałam początek i myślałam, że zaraz wyrzucę telefon przez okno, a to, że mieszkam w dwupiętrowym domu, oznaczałoby, że on nie przeżyje. Prima Aprilis. Od dzisiaj nienawidzę tego święta. I każdy kto w te święta zrobi mi głupi żart, typu masz brudną mordę, zginie śmiercią tragiczną. A ja będę czekać z tego przyjemność. A co do rozdziału. Czizys, Dakota? Nie no. Kiedy o nim przeczytałam to miałam dziesięcio minutowego wgapa w ekran telefonu. Joł. Stęsknił się? Skąd on ją zna? Co on zrobi jej bratu? A co zrobi Lily? Pójdzie do niego? I najważniejsze pytanie: Dakota ma brodę?! Nie lubię facetów z brodą. Serio. To okropne gdy ktoś ma brodę i na przykład je drożdżówkę, a okruszki zostają mu na brodzie. (O.o) A i Dake magiem? Uuu...(XD) Kastiel. Totalny pesymista i kobieciarz. Czy to da się połączyć? Najwyraźniej tak. Najlepiej będzie jak odłoży na bok te swoje żale typu: Łeeee...Debra mnie żuciła, świat jest niesprawiedliwy, on ma mnie w dupie...a ja jestem super szekszi? Nie obraża się rodziców. Gdyby nie oni tego czerwonego czegoś na świecie by nie było. No i kto wtedy oślepiałby nas tą swoją zajebistością? Znów ta trawa -,-. Nie będę tu przemyślać i tak dalej, tylko poczekam aż sprawa się wyjaśni. Oł szit. Mirchona zabija dzieci? Dobra nie będę mówić, że mi smutno czy też ciężko na sercu, bo bym cię okłamała. Mam źle wykształcone współczucie bliźniemu XD. Okej, okej teraz tylko muszą zatrzymać Lily, aby nie uciekła. Ale coś mi się wydaje, że jednak i tak to zrobi. Pozdrawiam, życzę dużo weny twórczej, dużo czasu oraz cierpliwości w pisaniu. Do następnego bardzoooo z niecierpliwością :>>>.

    OdpowiedzUsuń