piątek, 8 kwietnia 2016

Rozdział 14 - Przepraszam.

 Witajcie moje drogie. Witam was już w czternastym rozdziale. Jakoś dziwnie szybko mi się go napisało. A mianowicie podczas dzisiejszego meczu naszej męskiej reprezentacji w ręczną. Ktoś oglądał? 
A tak ze względu na moje bardzo nieładne zachowanie w dzień pierwszego kwietnia, i że niektóre mogą mieć na mnie jeszcze małego focha, przychodzę z małym podarkiem. Mam nadzieję, że już nikt nie będzie chciał do mnie przychodzić z przeróżną ostrą bronią. 
Tak więc zostawiam was z rozdziałem i pozdrawiam :D






   Dziewczyna stała na zboczu wysokiego urwiska. Przed nią rozciągała się wąska droga prowadząca krętym szlakiem w górę. Za nią przepaść w dół. Dobre trzysta metrów pokryte gęstym lasem. W dodatku strzeliste skały zakończone nieprzyjemnie wyglądającymi szpikulcami dodawały całemu miejscu mrocznego wyglądu. Całość zabezpieczała jedynie plastikowa barierka, o którą w tej chwili dziewczyna opierała się, jednocześnie dodając sobie pewności, że nie spadnie. Z nieba padał siarczysty deszcz zacinający w stronę północną. Duże krople odbijały się od asfaltu z charakterystycznym dźwiękiem tworząc malutką rzeczkę brudnej wody, w szybkim tempie spływającej w dół. Wiatr wykrzywiał konary drzew, a liście, które opadły z powody jesiennej pory wirowały tworząc kolorowe karuzele, przytłumione teraz czarną powłoką nocy. Powiewy wchodziły pomiędzy szczeliny, czego efektem były groźne zawodzenia. I mimo że stała w samym epicentrum wichury, ona nie była ani przemoknięta, a wiatr nawet nie ruszył na centymetr jej ciemnych włosów. Była tam, ale jakby obserwowała wszystko z innego wymiaru. Jakby nic jej to wszystko nie dotyczyło. Słysząc dźwięk nadjeżdżającego samochodu z górnej strony, mocniej przycisnęła się barierki. Czerwone audi minęło ją, powoli staczając się w dół. Ale nagle się zatrzymało. Nie wiedząc dlaczego. Wycieraczki dudniały odbijając się co chwilę, ściągając wodę z przedniej szyby. Światła oświetlały drogę na przodzie i dzięki temu dziewczyna mogła dostrzec jaki był powód zatrzymania pojazdu. Na środku asfaltu stała ludzka postać z zarzuconą peleryną, zakrywającą całą twarz. I stali tak dobre kilka minut. W końcu kierowca oraz pasażer wyszli z auta. Okazała się nimi para ludzi, kobieta i mężczyzna, około czterdziestki. Stanęli na przodzie opierając się lekko o ciepłą maskę. Samochód wydawał z siebie ciche brzęczenie, które przez szalejącą wokół burzę było ledwo co słyszalne.
- Jakże wielki zaszczyt nas spotkał. Co takiego uczyniliśmy, że wielka Mirochna stoi tu przed nami. - zapytał sarkastycznie mężczyzna
- Och. Mój drogi Stevie. - zaczęła postać w pelerynie – Ty dobrze wiesz czego ja od was chcę. - kobieta ściągnęła ze swojej głowy materiał pokazując twarz. Dziewczyna zrobiła wielkie oczy, gdy faktycznie patrzyła na Mirochnę. - Gdzie ona jest? - jej ciepły i delikatny głosik, który aż drażnił uszy w jednej chwili zmienił się pewny siebie i złowrogo brzmiący
- Ale kto? - zapytała zdziwiona kobieta
- Nie udawaj niewiniątka. Każdy wie, że sprawujecie opiekę nad Przeznaczoną. Tylko nie wiem dlaczego niby wy? Co było w was takiego wyjątkowego?
- Przeznaczona? To – to ona już się urodziła? To wspaniała wiadomość! - wykrzyczał mężczyzna. Mirochna zarzuciła materiał do tyłu i zrobiła kilka kroków do przodu, poruszając przy tym kobieco biodrami
- Wiecie. Jestem bardzo ciekawa jak ta mała sobie poradzi bez swoich opiekunów. - spojrzała swoimi dużymi oczami prosto w ich twarze, na które z każdą chwilą coraz bardziej wkradał się strach – Biedna sierotka zostanie sama. Bez żadnej pomocy. - wyszeptała powoli – A wtedy pojawi się jej zapomniany brat i zaprowadzi do prawdziwych rodziców. A wtedy już...
- Myślisz, że jesteśmy tacy głupi? - oburzyła się kobieta – Ale się mylisz. Nigdy jej nie dostaniesz.
- A o tym to już nie ty będziesz decydowała.
Złączone nogi Mirochny zaczęły obrastać grubą, prążkowana skórą węża w kolorze zachodzącego słońca. W jednej chwili jej tułów spoczywał na ogonie zwiniętym w okrąg. Patrzyła na ich wystraszone twarze mając nad nimi pełną władzę psychiczną. Oderwała się gwałtownie od podłoża i uderzając w ich ciała z ogromną siła, zaczęli spadać w dół, wprost na skały. Wzrok dziewczyny podążał za nimi. Lecąc to coraz niżej, ich ciała zmniejszały się, aż w końcu straciła ich z pola widzenia. Słychać było jedynie głośny chrupot kości i przerywanego ciała. Kiedy dziewczyna podniosła głowę idealnie na nią leciało czerwone auto. Serce, które waliło bezlitośnie powiedziało jej aby zakryła twarz dłońmi, jednak i tak miała świadomość, że wraz ze spotkaniem samochodu z jej osobą, to nie pomoże. Jednak kiedy nic nie poczuła, otworzyła powoli oczy i zrobiła niewielki otwór pomiędzy dłońmi. Ponownie znajdowała się w swoim pokoju w Bibliotece. Opadła na oparcie krzesła, na którym siedziała i z wyraźną ulgą wypuściła z siebie powietrze. Oddech miała nieregularny, a głowa pulsowała od nadmiaru dopiero co widzianych wydarzeń.
- Tak to było, moja droga Debro. - w lustrze na komodzie ukazała się sylwetka dobrze jej znanej kobiety
- Ale dlaczego mi to pokazałaś?
- Bo im więcej wiesz o jej życiu, tym jesteś silniejsza. A ona z każdą chwilą będzie słabła. Chyba właśnie tego chcesz, prawda?
- Tak. - odpowiedziała niepewnie
- Dobrze. - uśmiechnęła się – I pamiętaj. Jesteś wyjątkowa. Twoja moc przewyższa każdą inną istniejącą na tym świecie. A z naszą pomocą widzisz wszystko i wszędzie. - już miała odpowiedzieć, gdy pukanie do jej drzwi sprawiło, że lustro ponownie pokazywało jej odbicie
- Debra. Chodź do jadalni. - usłyszała dobrze jej znany głos Nataniela
- Już idę. - odparła ponuro i spojrzała prosto w samą siebie. Przyjęła wyprostowaną postawę, uniosła wysoko podbródek i wyszła z pokoju, ponownie pokazując swoją wyższość nad innymi

***

Cisza w pokoju trwała jeszcze kilka minut. Nikt nawet nie drgnął na centymetr, w powietrzu unosił się dźwięk płytkich oddechów. Kastiel słyszał u każdego z osobna przyspieszone tętno. U Gabriela dostrzegł kątem oka spływającą kroplę potu, która toczyła się po skroni w dół. Kiedy Lily przełknęła w trudem ślinę, położyła ciągle trzęsącą się rękę na blacie stołu i odwróciła tyłem do ekranu. Spojrzała po kolei, każdemu z osobna prosto w oczy. Dominował szok i niedowierzanie. „Ale co on tam robi?”, „Jak to możliwe?”, „Czy to oznacza, że oni są spokrewnieni?”, „Skąd on ją zna?” Takie myśli plątały się po głowach chłopaków. Jedynie Gabriel miał czysty umysł. Znał odpowiedzi na te pytania i był świadomy okrutności jakiej dokonuje ciemna strona, ale patrząc na człowieka, którego od zawsze traktował jak własnego syna, człowieka, który ostatkiem sił utrzymywał się przy życiu, skatowanego i pozbawionego godności, to serce przepoławiało mu się na pół. Spojrzał na twarz Lily. Po policzkach spływały liczne krople łez, jednak zdawało się, że nawet tego nie zauważa, będąc pogrążoną w innym świecie.
- Ja tego tak nie zostawię. Nie pozwolę, aby Bash tak cierpiał, i to przeze mnie. - odparła w końcu po kolejnej fali milczenia
- Nie możesz nic zrobić. - odparł spokojnie mężczyzna
- Mogę. Oni chcą mnie. Nie jego. - otarła wierzchem dłoni mokre miejsca na twarzy, jednak kolejne krople spływały w coraz szybszym tempie
- No właśnie. - zaczął Nataniel – Chcą ciebie i zrobią wszystko, aby ten cel osiągnąć. Dosłownie wszystko.
- Ale nie mogę siedzieć i udawać, że nic się nie stało!
- My... - chłopak przeczesał niecierpliwie palcami włosy – Wydaje mi się, ale... nie ma dla niego ratunku. - smutek jaki wyszedł z jego ust był tak przygnębiający, że atmosfera stała się jeszcze bardziej grobowa
- Nie... nie. To niemożliwe. Nie mogą zabrać mi wszystkich, którzy są dla mnie ważni. To jedyna osoba na tym świecie, która jest mi tak bliska i wciąż żyje. Jeżeli on umrze to umrę i ja. Nie będę miała już kogo kochać.
- Lily. - Gabriel podszedł do dziewczyny i położył obie ręce na jej ramionach delikatnie je pocierając – Obiecuję, że zrobię wszystko, poruszę niebo i ziemię, aby sprowadzić go żywego. Dobrze? - spojrzał w jej zapłakane oczy przecierając delikatnie twarz z łzy, która dopiero co wypłynęła spod powieki. Jego opanowanie i nadzwyczajnie pewny ton głosy sprawiał, że w jej serce wkradał się dziwny spokój, który jednocześnie pchał ją w jego kierunku. Sprawiał, że coraz bardziej mu ufała. Kiedy widział, że nadmiar emocji uszedł z dziewczyny, objął ją w pewnych uścisku. - Przykro mi, że musiałaś na to patrzeć. - wyszeptał jej do ucha. Po chwili odsunął się a na twarzy wkradł się uśmiech kiedy zilustrował ją od stóp do głowy – Czy on naprawdę cię tam nie karmił? No spójrzcie! Sama skóra i kości. - nie mogła powstrzymać rozweselenia, które wkradło się w jej serce.
- Dziękuje. Za wszystko.
- No dobrze. Idź na chwilę do siebie i zrób coś z tą twarzą, bo określenie siedem nieszczęść to za lekkie określenie. Chyba nie chcesz przestraszyć reszty domowników?
Już nic nie odpowiedziała. Uśmiech od ucha do ucha zagościł na jej twarzy, która poza szklanymi i podpuchniętymi oczami, wyróżniała się zaczerwieniem przypominającym dojrzałą truskawkę. Uśmiech poprawił nieco jej wygląd, ale tylko w niewielkim stopniu. Wyszła na korytarz zostawiając męską grupkę w swoim towarzystwie. Szła prosto, na chybił trafił. Jak będzie miała szczęście, to w miarę szybko odnajdzie miejsce, które zostało nazwane jej pokojem. Przyglądając się swoim nogom osadzonym w czarnych tenisówkach, przypomniała sobie jeden, lecz jakże istotny szczegół. Idąc tam pierwszy raz zauważyła, że tuż przy drzwiach, z dywanu wystaje jedna, malutka nitka. Było to tak zauważalne, ponieważ był to jedyny defekt w tej całej idealnej krainie, zwanej Biblioteką. Tak więc nie zostało jej nic, jak tylko uważne przyglądanie się każdemu fragmentowi dywanu, który znajdował się do jej prawej stronie. Szła i szła. Minęła windę, potem wejście do ogrodu, i jeszcze raz winda. Zacisnęła stanowczo zęby, a ręce zwinęła w pięści, jednak ukryła swój gniew w kieszeniach nie zamierzając się poddać. Była pewna co do swoich spostrzeżeń i zamierzała się ich uparcie trzymać. Po ponownym obejściu pomieszczenia przed oczami mieniła jej się złota poświata nitki wplątanej pomiędzy włókna dywanu. Widziała ją wszędzie. Na ścianach, na rękach, na suficie. Oparła się o ścianę biorąc chwilę wytchnienia dla swojego wzroku. Ponownie zerknęła na dół i ujrzała malutką nitkę zwiniętą w spiralkę wychodzącą z niewielkiego zgięcia. „To miejsce jej coraz bardziej wkurzające.”
Otworzyła drzwi wchodząc do pomieszczenia spowitego półmrokiem o pomarańczowym zabarwieniu. Na wejściu buchnął w jej stronę powiew starego kurzu i wilgoci, których wcześniej nie zauważyła, albo była za bardzo zmęczona, aby czuć cokolwiek. Podeszła do łóżka i oparła się o jedną w kolumn siadając przy tym na zimnej podłodze, przez co jedna z desek wyraziła swoje niezadowolenie niemiłym dla uchu skrzypnięciem. Chłód działał na nią relaksacyjnie. Ciągle spięte mięśnie pod wpływem odosobnienia i panującej wkoło ciszy, rozluźniły się na tyle, aby emocje nie brały już góry. Jej spokój nie trwał jednak długo, gdy tak piękny dźwięk ciszy zniweczyło pukanie do drzwi. Wydając z siebie niezadowolony jęk, zmusiła się do wstania po czym chwytając za klamkę otworzyła drzwi cofając się o kilka kroków, robiąc tym samym dwumetrowy odstęp pomiędzy nią o osobą, która była po przeciwnej stronie. Tą osobą okazał się Kastiel. Spojrzała uważnie w jego szare oczy przepełnione smutkiem, jednak twarz emanowała obojętnością i niechęcią do wszystkiego co dookoła niego się znajdowało.
- Zaraz przyjdę. - odparła chłodno i stanowczo, a jej powaga dodawała jej dobrych kilku lat
- Możemy porozmawiać? - o dziwo, w przeciwieństwie do jego wyrazu twarzy, głos miał spokojny, jakby błagający. Jednak Lily aż za dobrze znała ludzi, którzy próbują wzbudzić w kimś litość po samym wyglądzie czy zachowaniu
- A niby o czym? Bo ja nie mam żadnego tematu, na jaki mogłabym z tobą rozmawiać.
- Proszę. - „Słowo proszę w ustach Kastiela? Coś tu nie gra.” - Mogę wejść? - jasna poświata lamp odbijała się od jego czerwonych włosów tworząc na nich istny ogień, co w żaden sposób nie poprawiało jego położenia
- A jaka jest różnica pomiędzy pokojem a korytarzem? Żadna. Więc móc, to co chcesz powiedzieć. - jej ton głosu, pełen nienawiści i niechęci do chłopak, aż odbijał się po ścianach, niosąc się dalej wzdłuż pomieszczenia
- Oj no weź. - zrobił kilka kroków w przód przechodząc przez próg
- Wtargnąłeś tutaj.
- Tak sądzisz? - jego przemądrzałe zachowanie tak ją zdenerwowało, że pchnęła go z całej siły w umięśnioną klatkę piersiową. Upadł w łomotem na podłogę. Spojrzał na nią zszokowany, jakby nie wiedział co ma zrobić. Zadowolona przechyliła głowę na bok.
- Tak właśnie myślę. - niezgrabnie podniósł się z podłogi. Spojrzał głęboko w jej oczy. Czuła dziwne uczucie. Jakby jej zieleń i jego szarości mieszały się ze sobą. Odczuła coś jakby poczucie winy gdy jego smutna sylwetka odwróciła się i zaczęła odchodzić. - No dobra. Chodź. - „Obiecuję. Jeżeli moja słaba psychika ponownie mnie w coś wplącze, to chyba wypiorę się całkowicie z emocji.” - mina zaskoczonego chłopaka była bezcenna. Rozszerzone oczy i lekko rozchylone usta, które chciałyby coś powiedzieć, ale nie wiedziały co, wyglądały groteskowo. Kastiel wszedł po pokoju i oparł się o ścianę tuż przy zasłonach krzyżując przy tym ręce na piersi. - No to słucham.
- Uwierz mi. Naprawdę nie chciałem wtedy tego powiedzieć. No... tego o twoich rodzicach.
- A ja wierzę, że jesteś bardziej wkurzający niż komar, który chce się mną pożywić.
- No ale trochę mnie lubisz. Przyznaj to.
- Zwariowałeś. Odbiło ci. Bujasz w obłokach. Nie lubię cię ani trochę. - wypowiadając każde słowo energicznie gestykulowała dodając im pewniejszego wyrazu
- To pozwól, abym przekonał cię do zmiany zdania.
- Czemu? - teraz i ona skrzyżowała ręce. Wpatrywali się w siebie z daleka. Oddechy obojga były równomierne i spokojne. Jednak Lily czuła, że nie jest tutaj bezinteresownie. I nie chodzi tu o zwykłe przeprosiny.
- Bo nie jestem taki zły. Bo uważam, że mamy więcej wspólnego niż ci się wydaje.
- Co niby mamy wspólnego? Och czekaj... Też uważasz, że jesteś upierdliwy?
- Widzisz. W tym na przykład jesteśmy podobni.
- Nic nie widzę. Jeżeli już skończyłeś to możesz sobie pójść. - podeszła do drzwi otwierając je i wskazała na nie ruchem ręki
- Możesz sobie myśleć co chcesz, ale mi naprawdę jest przykro. Wtedy... ja po prostu nie byłem sobą.
- Aha. Oczywiście. Jakiś dziwny ludek wszedł w twój umysł i zaczął nim kierować.
- Można tak powiedzieć. - coś co miało być z początku kiepskim żartem z jej strony, teraz maksymalnie ją zdziwiło – Są takie chwile w moim życiu, gdy tracę całkowitą kontrolę nad swoim zachowaniem. - Lily powoli zamknęła drzwi i z zaciekawieniem spoglądała na chłopaka, który ruszył się z miejsca siadając na podłodze, tuż przy łóżku. Tam gdzie zaledwie chwilę wcześniej spoczywała ona.
- Ale zaraz. To jest związane z tym, że jesteś wilkołakiem?
- Trochę tak, trochę nie. Ja po prostu... Nie dobra. Nie będę ci o tym opowiadał. To nie twoja sprawa. - już zbierał się do wstania jednak Lily powstrzymała go ruchem ręki
- Jak już zacząłeś, to skończ. - usiadła przy drugiej kolumnie
- Są rzeczy bardziej skomplikowane niż może ci się wydawać. Ale jednocześnie, tak jak mówiłem, nie powinno cię to interesować. Masz inne zadania niż moje życie. Po prostu chciałbym cię przeprosić za to wydarzenie, i za wszystkie inne, które mogą nadejść.
- Ale im więcej o was wiem, tym łatwiej byłoby mi oswoić tą całą sytuację.
- Może kiedyś. - na jego twarzy pojawił się uśmiech – Możemy zacząć od początku? Bo nasza znajomość jakoś nie zaczęła się zbyt normalnie.
- A czy cokolwiek tutaj jest normalne? - prychnęła śmiechem w czym zawtórował jej Kastiel.
- Nie. Nic tutaj nie należy do normalnych. Nawet to łóżko zostało zrobione z jakiegoś magicznego drzewa. - wskazał ręką na mebel za swoimi plecami, a wykonując gwałtowny ruch dotknął opuszkami jej przedramienia. Poczuła od niego dziwne ciepło. Był o wiele cieplejszy niż wszyscy inni ludzie. Czuła to nawet siedząc kawałek od jego osby. Nagle wstał i spoglądając na nią z góry wyciągnął w jej kierunku rękę zwieńczoną długimi, szczupłymi palcami. - Chodź. Bo faktycznie zaraz same kości z ciebie zostaną.
- Nie wiem czy dam radę cokolwiek przełknąć. - przez oczami ponownie stanął jej obraz konającego brata. Jego zakrwawiona twarz, poraniona klatka, ledwo co otwierające się oczy.
- Wiem, że jest ci trudno. Bash jest moim przyjacielem. A do tego grona należy bardzo niewielka liczba osób. Ale nic nie jadłaś od dwóch dni, ani nic nie piłaś. Jak tak dalej pójdzie to nawet nie będziesz miała siły się ruszyć. A czeka ciebie jeszcze długa droga. - wzdychnęła żałośnie chwytając jego pomocną dłoń
- Niech ci będzie. Ale wiedz, że jeszcze ci do końca nie wybaczyłam.
- Ale jestem na dobrej drodze do całkowitego darowania.
- A to się jeszcze okaże.
Wyszli razem na korytarz w bardzo pozytywnych nastrojach. To był pierwszy raz, od kiedy tutaj przybyła, kiedy przestała patrzeć na świat tylko w ciemnych barwach. Czuła, że wszystko co ją spotkało to był jeden, wielki koszmar. Teraz, o dziwo dzięki towarzystwu Kastiela, spojrzała na to wszystko z innej strony. Tej lepszej.
Weszli razem do kuchni napotykając ciekawe spojrzenia wszystkich, którzy się tam znajdowali. A mianowicie praktycznie wszystkich domowników. Kentin, Alexy, Armin, Gabriel, Kim, Nataniel.
- Och. Widzę, że już wszystko wróciło do poprawnego stanu rzeczy. - lekki uśmiech Gabriela oddawał jego ulgę z takiego obrotu spraw
- Można tak powiedzieć. Pomóc w czymś?
- Nie. Już wszystko gotowe. Siadaj proszę. - Nataniel spokojnym gestem wskazał na jedno z krzeseł.
Spojrzała na stół. Na blacie przykrytym gładkim obrusem stały dwa naczynia żaroodporne, wypełnione zapiekanką składającej się makaronu rurek, mięsa mielonego, masy pieczarek, cebuli, czuć było sporą ilość ziół i przypraw, a wszystko przykryte było zarumienioną warstwą sera. Widząc to od razu poczuła jak wielki głód jej doskwiera. Posłusznie usiadła na wskazanym miejscu i czekała na resztę, aż będzie mogła zacząć posiłek. Po jej lewej stronie zasiadła Kim, a po prawej Nataniel. Kastiel usiadł naprzeciwko zachowując na twarzy swój specyficzny, zaczepny uśmieszek. Zza pół ścianki wyłoniła się postać Debry. Ponownie miała na sobie dosyć skąpy strój. Zasiadła obok czerwonowłosego, wtulając się zaraz w jego ramię. Ten jednak nie zmienił swojego wyrazu.
- Co Debruś? Już nawet duchy nie mogą wytrzymać twojej obecności? - zapytał złośliwym tonem Kentin
- Weź się zamknij aniołku. Życie ci nie miłe?
- Och. Jakież ono było wspaniałe. Dopóki ty się nie pojawiłaś. - już kolejna fala jadu dopływała do ust, aby porazić nią wszystkich obecnych, jednak Gabriel w odpowiednim momencie zareagował
- No dobrze. Bierzcie. Jedzcie.
- Nie czekamy na Lysandra i Violettę? - zapytał zdziwiony Armin
- Powiedział mi, że trochę się spóźnią.
Zaczął się posiłek. Jako pierwsza za naczynie chwyciła Kim. Biorąc wcześniej do ręki szpatułkę, nałożyła sobie na talerz już wcześniej pokrojoną porcję. Zaraz po niej po jedzenie zabrała się Lily. Robiąc tą samą czynność co dziewczyna obok, po chwili mogła już smakować posiłku. Miękki makaron rozpływał się w jej ustach, a ser i przyprawy dodawał całości ostrego aromatu. Fakt, że potrawa została tak dobrze przygotowana, oraz to, że głód malał w niewielkim stopniu sprawiał, że chciała wziąć jeszcze jeden kawałek. Jednak z jakiegoś powodu wahała się czy to zrobić. Jednak jej rozmyślania przerwała wisząca przed jej oczami, a potem ułożona spokojnie na talerzu porcja zapiekanki. Sprawcą tego wydarzenia okazał się Alexy, który teraz spokojnie zasiadał na swoim krześle. Widząc jej zdziwioną minę udał powagę i przyjął wyprostowaną postawę.
- Jeżeli zostanie choćby jeden okruszek to obiecuję, że będziesz musiała mnie znosić przez następne siedem dni, dwadzieścia cztery godziny na dobę.
- Tak! Błagam! Zabierz mnie od niego. - Armin wskazał palcem brata mając przy tym minę błagającego pieska

- Przykro mi, ale nie zamierzam cierpieć za ciebie. - Lily mogła z uśmiechem na twarzy dokończyć posiłek, po czym skierowała się spokojnie do swojego pokoju



A i jeszcze, z racji tego, że ostatnio zapomniałam to pod tym rozdziałem wstawiam zdjęcia Mirochny i Dake'a. 


7 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Witaj ;)
      Na początek, nie przepraszaj już tak bardzo. Może i nie jestem osobą, która łatwo wybacza, ale nie znoszę, gdy ktoś przeprasza bez ustanku. To denerwujące, postanowiłam jednak, iż przebaczę ci twój brzydki postępek, gdyż poczęstowałaś nas małymi podarkami. Mrrr, ciasto... ;)
      Ten początek rozdziału mnie... zatkał? Czyżby Debra była po ciemnej stronie mocy? Rozmawiała na dodatek z Mirochną przez lustro. Jakie moce ma ta Debra, skoro wężowa kobieta mówiła o niej, że jest wyjątkowa? Nie podoba mi się to. Jeszcze na dodatek Mirochna pokazała, jak opiekunowie Lily zginęli. Cieszy mnie to, że nam to opisałaś, ale nie cieszy mnie Debra. Mam złe przeczucia co do niej...
      Och, Kastiel przeprosił naszą główną bohaterkę. I dobrze, że to zrobił, bo gdyby było inaczej, to... Ach, oszczędzę drastycznego opisu.
      I na koniec powiem tyle: zdjęcie Mirochny jest straszne. To znaczy, w jej twarzy widzę, jakie z niej ziółko. Dake to samo.
      Rozdział uszczęśliwił mnie z kilku powodów. Zaczynam już snuć domysły, co może zdarzyć się dalej... W międzyczasie zapraszam:
      http://historiamojejosobowosci.blogspot.com/?m=1
      Wszystkiego dobrego i do następnego:3

      Usuń
  2. No nie...ja autentycznie się nabrałam! xD Ale dobrze, że jednak jesteś :D Rozdział jak zwykle świetny i nie mogę się doczekać kolejnego! Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj.
    Foch minął. A za komentowanie zabieram się później. Muszę przetrawić ten rozdział :>.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj.
      Tak jak wspomniałam wyżej, nie gniewam się już na cb. Powiem więcej. Teraz jak na to patrzę to chce mi się śmiać. Hehe, dobre to było, chociaż trochę "straszne" XD. Zdaje mi się, że Debra będzie chyba współpracować z Mirchoną. Jako, że nikt jej nie lubi chce pokazać innym, że jest od nich lepsza, bla, bla, bla, porwie Lily i zaprowadzi ją tam. Może myślę źle, ale nie umiem się powstrzymywać przed pisaniem takich oto bzdur z mojej chorej wyobraźni. To silniejsze ode mnie ;-;
      A co do Kastiela. Czizys, niech się w końcu dzecyduje czy jest dobry czy zły (okej, nie oto mi chodziło, ale trudno.)Lily i jej atak na Kasa *oklaski z pogwizdywaniem*. Ja bym jeszcze coś dodała, no nie wiem może sierpowy? :)). Ale to tylko ja! No. Lysandra chyba nie było, bo on nie je zwykłego jedzenia, no nie? Chyba, że je. (O.o). Ten Dake jest o wiele lepszy niż tamten w postaciach. Tamten wyglądał jak żul spod biedronki XD. Ogółem rozdział mega. Pozdrawiam, życzę weny twórczej, czasu i cierpliwości w pisaniu :>>. Do następnego, szybciuchem mi tu! C:

      Usuń
  4. Jak zwykle spóźniona... (-,-) No ale, co mam poradzić, że słodkie lenistwo ogarnęło mój umysł? Mimo wszystko witam Cię serdecznie!
    Jako, iż głód mi niezmiernie doskwiera, na widok pysznie prezentującego się ciasta cała złość ze mnie uleciała. Tak, jakby zachowały się jeszcze jakieś jej malutkie cząstki.
    Pojęcia bladego nie mam, co kombinuje Mirochna na spółkę z Debrą. Nigdy nie lubiłam dziewczyny, ale żeby wdawać się w sojusz ze śmiertelnym wrogiem "organizacji", do której się przynależy? Toż to zakrawa na totalną głupotę. Przeczuwam, że w najmniej odpowiednim momencie brunetka przejdzie na złą stronę mocy i tyle by było z jej obecności w Bibliotece. Ech, chyba już zaczynam współczuć Kastielowi. Spodziewam się, iż zdrada ze strony Debry właśnie w niego uderzyłaby najbardziej.
    A skoro o chłopaku mowa - bardzo mi zaimponował, gdy przyszedł do Lily, żeby ją przeprosić. Wprawdzie na początku myślałam, że robi to "bo tak wypada", a nie ze względu na szczere chęci. Jednakże pomyliłam się i niezwykle się z tego powodu cieszę. Ponadto zaintrygowały mnie słowa Kastiela. Dlaczego traci kontrolę nad własnym zachowaniem i co jest tego powodem? Jejuuu... Znowu przysparzasz mi dodatkowych pytań, na które zapewne nie poznam prędko odpowiedzi. (>.<)
    Tym opisem zapiekanki jeszcze bardziej wzmógł się we mnie głód. Jak na złość rodziców nie ma, a ja nie posiadam smykałki do gotowania. Czasami mama boi się wpuszczać mnie do kuchni, żebym przypadkiem czegoś nie zepsuła. Grunt to poparcie ze strony najbliższych.
    Zdjęcia są świetne. O ile Mirochna nie zrobiła na mnie większego wrażenia (owszem, niezwykle urodziwa z niej istota), tak Dake'em jestem zachwycona. Taki cuuudowny. (*o*) Jejku, gdyby tylko nie był przeżarty złem do szpiku kości... A może własnie dlatego, tak bardzo go lubię?
    Życzę wszystkiego dobrego. Przesyłam mnóstwo pozytywnej energii. Pozdrawiam gorąco i do następnego! (^.^)/

    OdpowiedzUsuń
  5. Znowu jestem głodna :) tak to jest, gdy czyta się odjazdowy rozdział ;) dawaj kolejny rozdział ;)
    zapraszam do mnie

    OdpowiedzUsuń