poniedziałek, 21 marca 2016

Rozdział 12 - Więcej informacji

   Twarz Gabriela przybrała dziwny wyraz. Emanowało z niej zarówno zdziwienie, coś co przypominało strach, jakby pewnego rodzaju zaciekawienie. Jednak wszystko było przykryte grubą warstwą obojętności. Zmrużył piwne oczy, zostawiając małe szparki.
- Może po prostu w jakiś sposób zaplatało ci się we włosy czy ubrania?
- I spadło mi znad głowy będąc na ubraniach? - odsunął fotel zza biurkiem, padł na niego i złączył ręce, splatając nieco pomarszczone palce na brzuchu. Co chwilę uderzał kciukiem o kciuk, dając ujście swojemu poddenerwowaniu – Proszę cię Gabriel - „Rany. Jak ja nie znoszę błagać.” - Ty dobrze wiesz co to jest.
- Nie wiem. - odpowiedział szczerze – Podejrzewam. A to są dwie różne rzeczy.
- A czy mógłbyś podzielić się ze mną tymi podejrzeniami?
- Nie chcę, aby spadły na ciebie kolejne zmartwienia. I tak masz już za dużo rzeczy do ogarnięcia. Przed tobą dużo pracy i nie chcę, abyś zaprzątała sobie głowę jakimiś bzdurami. - wstał i obszedł biurko, a podchodząc do Lily obdarzył ją lekkim, subtelnym uśmiechem – Ale obiecuję, że jak tylko zweryfikuję moje podejrzenia z zaistniałymi faktami, od razu się do ciebie zgłoszę. - minął dziewczynę i tym razem zatrzymał się naprzeciw Debry – Jesteś mi potrzebna. Potrzebuję twojej pomocy. - szatynka z dezaprobatą spojrzała na mężczyznę, ale chyba nie miała nic do gadania, bo ruszyła za nim jak tylko oddalił się na kilka kroków. Na pożegnanie podarowała wszystkim, którzy znajdowali się w pokoju, dzikie wejrzenie wyższości. I wyszła. Lily widząc jej zachowanie, prychnęła pod nosem kiwając niezrozumiale głową. Usiadła na biurku przesuwając przy tym lampkę o kilka centymetrów.
- A tak właściwie kim jest ta dziewczyna? - zerknęła na niewzruszone twarze chłopców. Alexy bawił się nitką, która wyszła z obszycia kanapy, a Nataniel pogwizdywał unosząc głowę do góry.
- Pytasz o Debrę? - spytał znudzony Alexy. Lily potaknęła stukając piętami o ścianę mebla – Od razu zaznaczę, że nie jest nadnaturalną.
- O tyle dobrze, że nie bezcześci żadnego gatunku. - wtrącił się blondyn
- Debra jest śmiertelną, ale pochodzi z rodziny wyroczni.
- Coś jak wyrocznie delfickie?
- Nie jak coś. Ona jest właśnie spokrewniona z tymi, które w Delfach przepowiadały przyszłość. Wyrocznie z racji, że nie są nadnaturalnymi, nie należą ani do jasnej, ani do ciemnej strony. To od nich zależy czy przejdą na czyjąś stronę, czy pozostaną neutralne. - Nic dziwnego, że rodzice cię nie chcieli. Cichy głosik zabrzmiał w głowie Lily, zwracając tym samym jej na coś uwagę.
- Wyrocznie przepowiadają przyszłość. Ale czy mogą dowiedzieć się co było w przeszłości?
- Nie. Tylko do przodu. Nigdy w tył. - odparł Nataniel jakby zaciekawiony intencją pytania – A co?
- A nie. Tak tylko pytam, aby lepiej zrozumieć. - jednak fakt, że wiedza dziewczyny o jej przeszłości jest taka duża nie dawała jej spokoju
- A jak ona się tutaj znalazła?
- Jej rodzina od pokoleń pomaga jasnej stronie. Więc ona raczej nie miała wyboru. Mieszkała tutaj od kiedy ukończyła dziesięć lat. Jej rodzice zamieszkali w Arze. Pełnią tam jakąś ważną fuchę. Kiedy tylko pojawił się Kastiel jakieś cztery lata temu, to mówię ci, miłość jak stąd do Waszyngtonu. Świata poza sobą nie widzieli. Ale jak chyba zdołałaś już zauważyć, większość osób tu zamieszkałych za ani jednym, ani za drugiem za bardzo nie przepada. Pewnego dnia Debra oznajmiła, że dłużej nie może tutaj żyć i tak po prostu sobie poszła. Po tym Kas zrobił się jeszcze bardziej nieznośny.
- Szczególnie na mnie się uwziął. - warknął Nataniel przeciągając się na fotelu, jeszcze bardziej wysuwając długie nogi do przodu, odsłaniając chude kostki i kawałek brzucha. I mimo że był to tylko kawałek, to już można było stwierdzić, że jest on mocno umięśniony. Kiedy tylko wrócił do poprzedniej pozycji, oczy Lily powędrowały gdzieś na bok, aby tylko nie zauważył, że mu się przygląda i to z takim zaciekawieniem.
- Co masz na myśli? - spytała lekko speszonym głosem cały czas mając wzrok zawieszony w przestrzeń, w której nie było miejsca dla blondyna
- Ciągle się mnie o coś czepia. - oznajmił oburzonym tonem – Jak chce się wyładować, to jak myślisz na kim? Tylko coś ostatnio przerzucił się na Armina.
- Obaj nie jesteście od niego lepsi. - stwierdził niebieskowłosy kąśliwym głosem, unosząc przy tym brwi
- No a co ja mam niby zrobić? - Nat wyrzucił ręce w górę – Przecież jak nie będę się bronił, to ten cwel już całkiem będzie robił co mu się żywnie podoba.
- Ej! Skończcie już. Jakoś nie bardzo mnie interesuje to z kim kto jest w sprzeczce. A wracając do Debry to jakim cudem jest znowu tutaj?
- Wróciła jakieś dwa miesiące temu. I oczywiście od razu omotała sobie Kastiela wokół palca. Nie rozumiem jak on może być takim idiotą. - Alexy pokiwał nieporadnie głową
- Bo głupim ludem łatwo się kieruje. - odpowiedział Nat obojętnym tonem – Ale koniec już z tym rozczulaniem się nad tym podgatunkiem gatunku – wstał z fotela i przeszedł kilka kroków. Stawiał je niezwykle łagodnie. Jakby podłoga była kruchą taflą szkła, która nawet przez niewielki nacisk mogłaby się stłuc – Najważniejsze teraz jest to, abyś opanowała swój słuch, musimy znaleźć dary i przede wszystkim nie możemy pozwolić, aby Mirochna w jakiś sposób cię do siebie przyciągnęła.
- Ale dlaczego ona chciałaby mnie po swojej stronie?
- W jednej z ksiąg zapisane jest, że Przeznaczona będzie początkiem, albo też końcem naszego istnienia. Więc albo ją pokonasz, albo się do niej przyłączysz.
- Ale dlaczego niby ja? - zapytała gorzko, jakby z wyrzutem – Wszyscy po kolei wmawiają mi, że jestem kimś wyjątkowym. Jakimś, nie wiem, superbohaterem. Batmanem czy Supermenem. A tak naprawdę jestem zwykłą dziewczyną. - blondyn robiąc trzy kroki w przód złapał ją za ramiona i zaciskając swoje smukłe palce na granatowej tkaninie, która przylegała do jej ciała, spojrzał swoimi bursztynowymi oczami prosto w jej zieleń. Zlękła się widząc takie zachowanie chłopaka i dała temu upust lekko drgając, ledwo zauważalnie pod jego dotykiem.
- Nie jesteś zwykła dziewczyną. Gdyby tak było, to rozkownik by cię zabił. Rozumiesz? Jesteś jedną z nas. - widząc trwogę jaka zagościła wśród Lily, która została wywołana jego zachowaniem, rozluźnił palce, ale cały czas spoczywały na jej ciele. - Poza tym Mirochna nie tylko dlatego cię potrzebuje. Może wiesz, albo i nie, jest lamią. Czyli pół człowiek, pół wąż. Rozumie się, że węże co jakiś czas linieją. Tak też jest z lamiami. Tylko że u nich, podczas tego procesu, i tylko wtedy, te osobniki mogą zdobyć maksymalną moc. Siłę większą niż może się komukolwiek śnić. Jednak jest pewne ale. Musi być to po pierwsze odpowiednia pora, czyli podczas obrączkowego zaćmienia Słońca. A to przypada właśnie w tym roku. A ty jesteś jej potrzebna do zainicjowana ceremonii. Potrzebuje krwi w dziedzica Anioła. Czyli ciebie.
- Już powiedziałam, że to nie o mnie chodzi.
- Spokojnie. W końcu w to uwierzysz. Nadejdzie taki dzień. - uśmiechnął się delikatnie pokazując dołeczki, które dodawały mu uroczego wyrazu. W końcu puścił ręce Lily i cofnął się o krok. Zwinnym ruchem odsunął rękaw koszuli, odsłaniając tym samym zegarem umocowany na nadgarstku dzięki skórzanemu paskowi z obszyciem z kolorze dojrzałego awokado. Spojrzał na tarczę i rozszerzył oczy. - No Al. Trzeba się zbierać. Obiad trzeba przygotować. Chodź. - odszedł kilka kroków i ponownie spojrzał na Lily – Idziesz z nami?
- Nie. Jeszcze tu przez chwilę zostanę. Muszę coś przemyśleć.
- Jak chcesz. Tylko nam się nie zgub. - zaśmiał się Alexy, po czym spoważniał – Ale pamiętaj, że mamy do pogadania. - wskazał na nią palcem. Nagle się rozejrzał z wyraźnym zdezorientowaniem na twarzy – A tak właściwie to gdzie do licha jest Kentin? - faktycznie. Lily pamiętała, że był tuż za nią gdy wchodziła do pokoju, po czym zniknął. Nie zaprzątając sobie dalej tym głowy wyszli i pozostawili Lily samej sobie.
    Zeskoczyła z biurka i weszła do schodach, dotykając miękkiego dywanu. Przechodziła przyglądając się kolejnemu regałowi wypełnionego po brzegi różnorodnymi książkami. Wszystkie były obrócone brzegami do osoby, gdzie wypisane zostały ich tytuły. Jedne zostały oprawione w skórę, inne w materiał. Zaczynając od zwykłej bawełny, przez jedwab a kończąc na nowoczesnym poliestrze. Niektóre prążkowane, inne ze zgrubieniami. Na niektórych umocowane zostały szlachetne kamienie, albo były splatane szlachetną nitką ze złota lub srebra. Ponadto były okładki zrobione z samego złota. Lily przechodziła gładząc dłonią każdą z nich, która była na jednakowej wysokości. Czuła na palcach ich różnorakie struktury a w powietrzu unosił się charakterystyczny dla nich zapach. Woń papieru, atramentu i kurzu, który osadził się na dawno niedotykanych pozycjach rozchodził się wokół niej powodując nawrót wspomnień. Przed oczami miała wizję jak razem z mamą chodziła do Biblioteki Brytyjskiej, gdzie spędzały całe godziny na wertowaniu kolejnych stron, przeszukiwaniu alejek i wspólnym czytaniu ulubionych opowiadań.
    Przystanęła i spojrzała na tytuły. Wśród wielu, z których nic jej nie mówiły, widziała kilka najbardziej znanych dzieł na świecie. „Anna Karenina”, „Dracula”, „Baśnie”, „Baśnie z tysiąca i jednej nocy”, „Duma i uprzedzenie”, „Zabić drozda”, „Wichrowe Wzgórza”, „Mały Książę” i wiele, wiele innych. Wysunęła rękę i sunąć palcem po okładkach, zamknęła oczy chcąc sprawdzić co los przyniesie. Po przejściu kilku kroków zatrzymała się, chwyciła jedną z książek i otworzyła oczy sprawdzając na jaki tytuł natrafiła. Jej matka powiedziała kiedyś, że jest to jeden z jej ulubionych sposób, aby znaleźć jakieś wskazówki dotyczące życia. „Nostalgia anioła”. „No i co ja mam przez to niby rozumieć? Że umarłam? No chyba bym to zauważyła”. Otworzyła książkę na losowej stronie i wybrała spośród wielu linijek tekstu jedną. „Naiwnie miała nadzieję, że któregoś dnia ból zelżeje, nie wiedząc, że będzie jej ciążył na nowe i odmienne sposoby przez resztę życia.” Odłożyła książkę na miejsce, stwierdzając, że nigdy nie była dobra w zagadkach więc co ma sobie dodawać kolejnych rozmyślań.
    Wychodząc na pochłonięty złotą poświatą korytarz, uświadomiła sobie jaki błąd popełniła zostając w pokoju. „Tylko nam się nie zgub. Już widzę jak próbuje powstrzymać śmiech.” Ruszyła w lewą stronę, mając nadzieję, że po raz kolejny tego dnia doczeka się cudu. Szła i szła, przyglądając się drzwiom. Wszystkie takie same, ten sam wzór na ich powierzchni. „Ciekawe co oznaczają te liście i żołędzie? Przecież muszą coś oznaczać.” Potem przyszło kolejne pytanie. Jak długi jest ten korytarz? Szła już dobre czterdzieści metrów i ani razu nie minęła windy, którą tu przybyła. Aż w końcu...cud. Gdzieś z niedalekiej oddali usłyszała ciche śmiechy i odgłosy rozmowy. Ruszając w ich stronę, coraz bardziej zbliżała się do źródła. Uchyliła powoli drzwi i weszła do jasnego korytarza. Pod sobą miała bielone panele z dębu, bez widocznych słojów na swojej powierzchni. Ściany pomalowane zostały na ciepły beż. Korytarz był szeroki, a oświetlały go tak jak wszystkie inne pomieszczenia żółte kamienie, jednak tutaj nie dawały one takiej poświaty. Przeszła dalej napotykając na białą ściankę działową oddzielającą miejsce, w którym się znajdowała od reszty pomieszczenia. Lekko wychyliła się do przodu, sprawdzając czego może się spodziewać.
    Pierwsze co zobaczyła to wielki, okrągły stół z metalowymi, cienkimi nogami. Na jego powierzchni rozłożony został idealnie wyprasowany, zielony obrus. Na nim spoczywała biała zastawa stołowa z czerwonym ornamentem. Najpierw duży, kwadratowy talerz, na nim miska w takim samym kształcie, jednak odróżniała się delikatnie zaokrąglonymi krawędziami. A na nich, w poprzek również czerwone chusteczki zwinięte w wachlarz. Po bokach rozłożone sztućce zgodnie z zasadami savoir vivre. Dokoła stołu rozstawione były krzesła z ciemnobrązowego drewna z piaskowym oparciem ze skóry. Na jednym z nich rozłożył się wygodnie Kastiel, zaginając nogi na kolejnym z krzeseł. Ręce założył za kark pomrukując sobie pod nosem. Dalej, za długą szafką z ciemnego drewna w jasnym blatem, Lysander wraz z Violettą kroili warzywa. Chłopak, mimo że miał ręce całe w wodzie z pomidora nie zdjął swoich rękawiczek. Przy gazowej kuchence stał Nataniel mieszając na patelni cebulę. Ze srebrnej, dwudrzwiowej lodówki, Kentin wyciągał półmisek z jakimś mięsem a Gabriel, chyba z racji, że jest najwyższy z całego towarzystwa wyciągał z jednej z wielu szafek zawieszonych nad ich głowami, słoik z makaronem. A Alexy odziany w grube, różowe rękawiczki do zmywania, toczył wraz z Kim bitwę na pianę, która nagromadziła się w zlewozmywaku, wydając przy tym głośne fale śmiechu.
    Patrząc na taki obrazek można by stwierdzić, że ma się do czynienia z normalną rodziną, która spędza miło czas podczas wspólnego gotowania. Jednak Lily była świadoma, że do normalności to im jeszcze daleko.
    Z zamyślenia gwałtownie wyrwał ją dźwięk zbliżających się kroków. Odwracając się, stanęła twarzą w twarz z niebieskookim brunetem. Był równy wzrostem z Lily. Na jego czoło opadała gęsta grzywka z gęstych, ciemnych włosów. Oczy świeciły błękitem Morza Karaibskiego, a czarne źrenice tylko wydobywały z nich kolor. Delikatne rysy twarzy, które dodatkowo zostały uwypuklone przez uśmiech, na pewno nie dawały mu poważnego wyglądu. Pod szerokim nosem, różowe, wydatne usta. W małych uszach umieszczony były czarne tunele.
- Jak chcesz jeść to musisz pomóc. - cała twarz aż śmiała się patrząc na Lily
- To chyba ten czerwony osobnik będzie dzisiaj głodował. - machnął od niechcenia ręką
- Na tego to w ogóle brak słów. Przestaliśmy na niego zwracać uwagę. - lekko zmarszczył brwi – Chcesz do nich dołączyć? - spytał jakby oczekując odpowiedzi przeczącej
- A co?
- A ktoś chciałby z tobą porozmawiać.
- Kto?
- Zobaczysz. Chodź.
    Chłopak skierował się w stronę drzwi wyjściowych, a Lily dopiero po chwili zastanowienia ruszyła za nim. „O kogo może mu chodzić? Przecież wszyscy są tutaj.” Idąc dwa kroki za Arminem dostrzegła jak z jego tylnej kieszeni luźnych, oliwkowych bojówek wystaje nowiutkie PSP. Chłopak idąc nie odezwał się ani razu, więc dziewczyna stwierdziła, że to ona musi zrobić pierwszy krok.
- Armin prawda? - zapytała niepewnie
- Tak. Zgadza się. - nieco zwolnił tępa i teraz szli będąc w jednej linii
- Raczej nie łączy cię z Alexym nic więcej aniżeli geny.
- Co racja, to racja. Jesteśmy zupełnymi przeciwieństwami. Nawet nie należymy do tego samego gatunku. - zaśmiał się po cichu
- Jak się tutaj znaleźliście?
- Rodzice przez długi czas ukrywali to wszystko przed nami. Tak samo jak ty, dostawaliśmy od nich tabletki, aby opóźnić moment kiedy to dar będzie chciał już wyjść z ukrycia. Tylko że podsłuchaliśmy ich rozmowę jak mieliśmy – zamyślił się na chwilę robiąc przy tym udawaną minę myśliciela – jakieś dwanaście lat. Już nie mogli się wymigać. Opowiedzieli nam całą historię. Mieliśmy dwie możliwości. Albo pozostalibyśmy w domu i żyli tak jak wszyscy dookoła, albo przyjechać tutaj. Jak widać postanowiliśmy zrobić to drugie. I całkiem miło nam się tu żyje.
- Właśnie widzę. - wskazała na konsolę
- A to. - wziął ją do ręki – To moje uzależnienie. Ogólnie lubię wszystko co związane w elektroniką. - kiedy Lily zorientowała się, że przeszli obok drzwi od windy przypomniała sobie w jakim celu tak naprawdę idę
- A tak właściwie to gdzie idziemy?
- Ktoś pokazał ci już ogród? - kiwnęła przecząco – No to zaraz zobaczysz.
- Chyba nie wyciągnę z ciebie kto? - zaśmiał się złośliwie, jednak była to przyjacielska złośliwość. - No dobra. A powiedz mi dlaczego nie lubisz się z Kastielem?
- Nikt go nie lubi. Myśli, że wszystko mu wolno. Jedno złe słowo na jego temat albo Debry to zaraz leci do bójki. Wielkie wilczysko się znalazło. Gdyby tylko był alfą, a jest przeciętną betą.
- Że przepraszam kim?
- A, jeszcze nie wdrożona. Alfa to przywódca stada. Jest najsilniejszy i ogólnie wszystko naj. A beta to po prostu członek stada. Tak jak to czerwone coś. Mógłbym tak mu stłuc tyłek, że tydzień palcem by nie ruszył. - wyprostował się, unosząc przy tym głowę dając oznakę przekonania w swoje umiejętności. Jednak nie było w tym nic złośliwego, raczej zabawnego.
- To dlaczego tego nie zrobisz?
- Bo robienie tego na raty jest zabawniejsze. - posłał jej rozbawione spojrzenie i ruszyli dalej przed siebie
    Armin w końcu stanął i skierował się w stronę drzwi, które różniły się od innych, Kilka desek połączonych ze sobą za pomocą trzech stalowych uchwytów, a wszystko przykryte było zieloną farbą. Kłódka, która zapobiegała samoistnemu otwieraniu się drzwi, była jedynie zahaczona o otwór. Armin szybkim ruchem ręki zdjął zabezpieczenie i pchnął drzwi w tył co skończyło się zdradliwym skrzypnięciem. Tak jakby była to groźba za zakłócanie im spokoju.
    Z chwilą całkowitego odchylenia desek, na twarz Lily spłynął powiew chłodnego wiatru, który lekko rozluźnił jej mięśnie. To była jedna z tych rzeczy, których najbardziej brakowało jej odkąd tu przybyła - świeże powietrze. Tylko teraz można było zadawać sobie jedno pytanie: jak będąc pod ziemią czuje wiatr? Przepuścił ją przodem. Spoglądając przed siebie zobaczyła już podniszczone, szerokie, kręte schody prowadzące w górę. Wykonane zostały z betonu, ale na każdym stopniu namalowane zostały jakieś obrazki. Anioły, wilkołaki, wampiry, elfy, walka, wschód słońca, księżyc w pełni, rozgwieżdżone niebo. Patrząc na to, miała wrażenie jakby była to zilustrowana historia jaką opowiedział jej Gabriel. Po jednej i drugiej stronie pięła się w górę gruba, kamienna poręcz, w której wyrzeźbione były roślinne wzory. Dodatkowo co jakiś czas wpleciona została postać zwierzęcia. Zające, koty, różne ptaki. Ściany wokół zrobione były z ciemnego kamienia, od którego biła zimna fala.
    Zaczęła stawiać kroki na stopniach, ale tak delikatnie jakby bała się, że przez jej dotyk wszystko się zawali. Dźwięk kroków odbijał się cichym echem od pustych ścian. Idąc miała nieodparte wrażenie, że wszystko zaraz na nią spadnie. Patrząc na szczeliny w kamieniu myślała, że robią się coraz to większe i większe. W końcu stanęła. Mimo założonych zatyczek, słyszała głośne dudnienie serca, które za wszelką cenę nie pozwalało o sobie zapomnieć. Jej ręce, bez wewnętrznej zgody drżały jak osika. Dreszcze przechodzące co chwilę wzdłuż ciała, jeszcze bardziej przyprawiały o spadek temperatury.
- Ej. Spokojnie. To taki jakby rytuał przejścia. Ogród chce sprawdzić czy jesteś godna aby do niego wejść. Wszystko co tu widzisz to tylko iluzja. Idź. Jestem tuż za tobą.
Przełknęła gulę jaka wytworzyła się w gardle i po opanowaniu drgawek ruszyła. Starała się jak najpewniej stawiać kroki, choć marnie jej to wychodziło. W końcu gdzieś w oddali dostrzegła błyski światła. Jakby słońca. Na swojej twarzy poczuła ciepło jakie tylko ono może dać. Od razu poczuła, że żyje. Owe ciepło momentalnie rozprzestrzeniło się i otuliło niczym uścisk bezpieczeństwa. Coraz bardziej się zbliżając światło stawało się intensywniejsze. Szła. Szybciej. Wręcz biegła. Schodek po schodku. Potem co dwa i trzy. A widząc błękit nieba to jakby dostała skrzydeł.
    Przeszła przez ogromną dziurę w kamieniu i to ujrzała. Ogród. Źrenice, przez nagłą ekspozycję na słońce skurczyły się do cieniutkich niteczek. Dolna warga opadła w dół nie mogąc utrzymać się na miejscu przez wywarte wrażenie. Jej włosy rozwiewał na wszystkie strony wieczorny wiatr, który jednocześnie ochładzał jej twarz sprawiając, że intensywne rumieńce zaczęły znikać z bladej twarzy.
- Co? Zatkało kakao? - Armin oparł się o jedno z drzew jakie rosło tuż przy wejściu na schody krzyżując ramiona. Lily nie zdołała wykrzesać z siebie żadnej sensownej odpowiedzi, więc po prostu milczała i starała się objąć wzrokiem całą przestrzeń przed sobą
    A była ona ogromna. Ogród miał kształt koła. Lily w tym momencie stała na ścieżce wykonanej z rudych, identycznych bloczków cegły. Wzdłuż środka wykonana została czarna mozaika z kształcie rąbów z białymi kwadratami w środku. Wszystkie przestrzenie, które utworzyły się po długim użytkowaniu kostki, zasypane były drobnym żwirem. Ścieżka ciągnęła się wzdłuż granicy ogrodu, zostawiając jakieś dwa metry przestrzeni. Jeszcze jedna ścieżka przecinała ogród na pół, jednak nie była to ciągła linia, ponieważ na jej drodze stanęła wielka fontanna. Na planie koła najpierw jeden okrąg zbudowany w marmuru. Wyżej, z wysokiej konstrukcji przypominającej lejek, wyłaniały się syreny połączone ogonami na górze i kierując się głowami w dół miały złączone ręce. W środkowej części, pomiędzy ogonami, umieszczono wielki kielich, z którego tryskała woda pod dużym ciśnieniem. Rozchodząc się na wszystkie strony dawała całej konstrukcji bajkowy wygląd. Do tego zachodzące promienie słońca odbijały się na jej powierzchni, dając tym samym uczucie osobie obserwującej, jakby znajdowała się wśród milionów diamentów. Za fontanną, po prawej stronie, można było zauważyć wzniesienie wypełnione masą rabatek z kwiatami kolorowymi jak tęcza. A na jej szczycie, dwuosobowa, drewniana huśtawka. Na lewo od fontanny, altana kopuła. Dach ze szkła z czarnymi malowidłami. Całość podtrzymywana korynckimi, białymi kolumnami z liczbie sześciu. Trzy po jednej i trzy po drugiej stronie. Pomiędzy szerokie wejścia. Balustrada z marmuru, a tralki w kształcie liści dębu. Wewnątrz dwie czarne ławeczki z pikowanego materiału a na brzegach wałki do oparcia się. Wszystko wokoło otaczała zieleń drzew i krzewów oraz kolory różnego rodzaju kwiatów. A delikatna mgiełka wodna, która została spowodowana wilgocią od fontanny, dodawała całemu miejscu subtelnego uroku. Tu rosły sobie sosny, nieopodal cała rodzina topoli a na całym terenie rozsiane były sosny i brzozy. W ogrodzie nie panował porządek. Wszystko rosło tam gdzie chciało. Truskawki obok rabatek z tulipanami. Róże otaczały swoimi ostrymi ramionami cyprysy, a dzwonki i rojniki zachodziły na każdą powierzchnię jaką napotkały. Gdzieniegdzie plątały się większe krzewy i różnego rodzaju samosiejki. Trudno było dostrzec intensywną zieleń trawnika, bo przykrywała ją puchata kołderka białych i różowych stokrotek.
    Patrząc na to wszystko miało się nieodparte wrażenie, że znajduje się w baśniowej krainie pełnej magii. Całość sprawiała wrażenie tak nierealnie pięknego. Można by patrzeć, ciągle patrzeć, a oczy wciąż nie nacieszyłyby się takim widokiem. 



No i co? Poniedziałek. Znów poniedziałek. A już miałam nadzieję, że się wyrobię na sobotę, no i klops. Ale chciałam dokończyć opis ogrodu więc musiałam poświęcić na to trochę więcej czasu.
I już teraz przepraszam, że nie ujawniłam kto chce się spotkać z Lily. Po protu już za długo by było. A i mam kilka spraw innych na głowie więc wrzucam rozdział kończąc właśnie tutaj. Więc proszę o wybaczenie.
A jak tam pierwszy dzień wiosny. Dzień wagarowicza zaliczony? :D
Ja ze swojej strony pozdrawiam i do następnego.

wtorek, 15 marca 2016

Rozdział 11 - Jak nowo narodzona.

Cześć wam wszystkim. Na wstępnie chciałam przeprosić, że rozdział nie ukazał się w sobotę tak jak zapewniałam, ale wiadomo. Zaplanujesz coś sobie i wszystko na raz zwala się na jedną chwilę. Życie. Niestety. Ale już jestem z nowym rozdziałem i mam nadzieję, że się spodoba.
I co jeszcze. A, już wiem. Chciałabym wam serdecznie podziękować za wszystkie komentarze jakie zostawiacie pod postami. Jest to niezmiernie motywujące do dalszej pracy. I tak właściwie to jak patrzę na moja rozpiskę wszystkich pomysł, które chciałabym zrealizować i na to ile już można skreślić z listy, to stwierdzam, że ten rozdział będzie trwał chyba w nieskończoność.
No ale już dosyć tej mojej paplaniny.
Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego :D


    Nagle poczuła jak do jej uszu jest coś wkładane. Doznała natychmiastowej ulgi. Wszystkie dodatkowe dźwięki, jakie plątały się wokół niej, zniknęły. Wszystko wróciło do normy. Prawie wszystko. Niby słyszała tak jak dawniej, ale coś jej nie pasowało. Jakby to było za mało. Nie była w stanie dosłyszeć oddechu Kastiela, który klęczał tuż przed nią, ani cichych kroków Gabriela, które robił na zakrwawionej podłodze.
- Lily. Hej. Spójrz mi w oczy. Tu jestem. - chłopak złapał jej twarz w ręce i obrócił w swoją stronę cały czas trzymając, aby mieć pewność, że na pewno jej wzrok nie będzie uciekał gdzieś na boki. Ciągle była w szoku. Przerażenie wypełniało ją od stóp do głowy. Miała ochotę schować się gdzieś głęboko pod ziemią i się stamtąd nie ruszać. Ciało wciąż reagowało delikatnymi drgawkami, a skórę pokryła gęsia skórka. Lily przełknęła głośno ślinę i spojrzała wprost w oczy czerwonowłosego. Szare tęczówki wypełniał strach. Nic więcej.
- Co się stało? - wychrypiała ledwo zrozumiale
- Twój...
- Może lepiej niech najpierw dojdzie do siebie. Przebież się, umyj. To ci dobrze zrobi. Potem porozmawiamy. - powiedział mężczyzna zbierając rozsypany proszek do materiałowego woreczka. Kastiel zerknął na niego jednym okiem, po czym przytaknął. Wstał i wysunął rękę, w geście pomocy. Lily przez chwilę zastanawiała się nad wszystkim co się przed chwilą wydarzyło. Wpatrywała się w silną dłoń chłopaka i ani razu nawet nie mrugnęła.
- Skarbie. Nie będę tutaj stał wiecznie. Ruszamy się. Ruszamy. - w jednej chwili z twarzy zniknęło przerażenie, a na jego miejscu pojawił się już dobrze znany dziewczynie uśmieszek, jakby nieco chytry, ale jednak miał w sobie to coś. Coś intrygującego. Lily drgnęła lekko głową, jakby obudziła się z jakiegoś transu. Po przeanalizowaniu wszystkiego w myślach, oczywiście na tyle, na ile jej rozum na to pozwalał, chwyciła dłoń chłopaka, po czym stanęła na równych nogach. Jednak tuż po chwili znajdowała się w połowie drogi do podłogi, będąc zawieszoną w ramionach Kastiela. Czuła jakby jej nogi zbudowane były z waty. Zagięły się pod naporem reszty ciała i zaczęła lecieć w dół. - No. Drugi raz jednego dnia mam cię łapać. Robisz to specjalnie? - jego uśmieszek rozszerzył się i po chwili miał w sobie szczyptę, ale idealnie zauważalną, zmysłowości. Lily natychmiast nabrała siły, stanęła samodzielnie na nogach, wyrywając się z objęć chłopaka, delikatnie go przy tym pchając. - Skarbie! Nie musisz dziękować! - zachwyt samym sobą bił od niego z daleko. Dziewczyna nienawidziła ludzi, którzy ekscytują się wszystkim co jest z nimi związane, więc jej jedynym marzeniem w owej chwili było, aby jak najszybciej się od niego oddalić. Szybkim krokiem wdrapała się na samą górę schodów.
    Już chwytała za klamkę, gdy na jej rękę spadło jego, malutkie źdźbło trawy. Znowu. Wzięła je drugą ręką i przysunęła do twarzy. Obróciła kilka razy w palcach, wokół własnej osi uważnie mu się przyglądając. Jednak gdy tylko dostrzegła kątem oka, że Kastiel zbliża się coraz bardziej otworzyła zamaszyście drzwi jedną dłonią, a za nimi ujrzała zniecierpliwione twarze czwórcy złożonej z Kim opierającej się plecami o ścianę, Kentina, który bawił się przyciskami na panelu od windy, Nataniela siedzącego na podłodze, i Alexego, który już rzucał się jej na szyję.
- Jak się czujesz? Nic ci nie jest? To było straszne. Co poszło nie tak? Uwolnili dar? Jak tam po przemianie? - słowa wypływały z jego ust jak pędzący wodospad. Radość promieniała od niego na wszystkie strony. Ściskał ją coraz mocniej, a słowa wypowiadane były coraz szybciej.
- A-Al-Alexy... D-D-Du-Dusisz. - zarówno przez zdarte gardło, w którym czuła lekki posmak krwi, jak i uścisk na szyi, jej słowa przypominał raczej pijański bełkot
- Oj przepraszam. - odsunął się z lekko zawstydzoną miną. Ale długo na niej nie zagościła – Jak ty wyglądasz?! Muszę się tobą natychmiast zająć! Przecież tak nie można!
- Alexy. Daj jej spokój. Ona musi odpocząć, a do tego nie musi wyglądać jak modelka z pokazu. - odparł nieco zdegustowany Kentin. Ale faktycznie. Lily wyglądała strasznie. Jej długie, sięgające do pasa, włosy posklejane były, już zasychającą, krwią tworząc na jej głowie kilka pajęczych nóg. Sińce i podkrążone oczy były wynikiem całonocnego braku snu. Przesiąknięte czerwonym płynem ubrania, zdarta skóra na kostkach i nadgarstkach. W skrócie mówiąc, jeden wielki obraz rozpaczy.
- Dokładnie. - przytaknęła Kim – Chodź Lil. Zaprowadzę cię do twojego pokoju. Tam będziesz miała w końcu chwilę tylko dla siebie. - uśmiechnęła się przyjacielsko i kiwnęła głową, aby dziewczyna poszła za nią. Ruszyła, posyłając chłopakom dziękujące spojrzenie, jednak kiedy odwróciła głowę w stronę korytarza, spotkała się z czyimś ciałem. Z racji ostatnich przeżyć, nawet takie delikatne uderzenie, nie było niczym przyjemnym. Lekko zakręciło jej się w głowie. Uniosła lwzrok. Przed nią stał zasmucony Nataniel. Kilka pasemek, lekko skręconych, włosów opadły mu na twarz, jeszcze bardziej przyprawiając ją o zgaszony wyraz.
- Mam nadzieję, że już nie będziesz musiała czegoś takiego doświadczać. Wierzę, że już wszystko się poukłada. - lekko się uśmiechnął, nie chcąc aby dziewczyna miała wrażenie, że jest nieszczery. Nie mając zamiaru jeszcze bardziej drażnić gardła, jedynie kiwnęła wyrażając swoją wdzięczność za miłe słowa.
    Lily minęła chłopaka i ruszyła za Kim. Po kilku metrach stanęły przez drzwiami. Wszystkie były takie same. Odcień orzechowy, na środku wydrążone liście dębu i żołędzie. Pozłacana, okrągła klamka. Kim położyła opuszki palców na ich powierzchni i lekko pchnęła ukazując wnętrze pokoju. Był niezwykle ubogo wyposażony. Jedynym meblem jaki się tam znajdował było wielkie łóżko pod lewą ścianą. Materac przykryty był wielką, puchatą kołdrą w kolorze błękitu. Na niej spoczywał miękki koc spowity śnieżnobiałą bielą. Spod pierzyny wysuwały się dwie jasne poduszki, nałożone jedna na drugą. Łóżko było ogromne. Renesansowy mebel z drewna orzechowego. Spiralne kolumny po bokach, liczne rzeźny i bogato zwieńczone wezgłowie. Kim weszła jako pierwsza do środka i stanęła na samym środku.
- Może pokój nie robi wielkiego wrażenia, ale specjalnie nic tu nie ma. Ty tu mieszkasz, i to od ciebie zależy jak on będzie wyglądał. Jak tylko dojdziesz do siebie mniej więcej powiesz jak chcesz, aby był urządzony. Tam – odwróciła się i wskazała na białe drzwi – jest łazienka. Idź się umyj bo Alexy urwie mi głowę. - podeszła do Lily i położyła jej rękę na ramieniu – Potem się prześpij. Drzemka od razu podniesie cię na nogi. - już miała wychodzić gdy nagle dodała – A. Ubrania są w łazience. Resztę zabrał Al. I szczerze mówiąc, już się boje co z nimi zrobił. - zaśmiała się pod nosem i wyszła, zamykając cicho drzwi.
Lily stała pół metra od wejścia i patrzyła się na pusty pokój, oświetlany w taki sam sposób jak reszta pomieszczeń – żółte kamienie. W dwóch miejscach wisiały długie, ciężkie zasłony, ozdobione tłoczonym, kwiatowym wzorem. Ściany najprawdopodobniej były pokryte żółtą farbą, a na podłodze ułożone zostały jasne panele. Stała tak i patrzyła. Nie miała ochoty na nic. „A tak właściwie, to o co chodzi?” Nagle poczuła jak bardzo jest zmęczona. Przetarła senne oczy. Jednak one zamiast lekko się ożywić, jeszcze bardziej zaczęły się kleić. Mając gdzieś, w jakim jest stanie, padła jak długo na łóżko. Szybko zakopała się pod puchatą kołdrę i zamknęła oczy. Sen przyszedł momentalnie.

- Lily! Lily zejdź już stąd! Jeszcze sobie krzywdę zrobisz. - usłyszała zatroskany głos brata
- Niby jak? Przecież mnie obronisz. Jak zawsze. - zaśmiała się wesoło wchodząc jeszcze wyżej na skałę
- A co jeśli tym razem tak nie będzie? Jeżeli nie będzie mnie przy tobie?
- Będziesz, będziesz. Bo niby gdzie miałbyś się wybrać? - jej małe nóżki zwisały ze szczytu kilkumetrowego kamienia, niedaleko wielkiego klifu
- Sebastian. Dlaczego pozwoliłeś jej tam wejść! - ze stuletniego dębu wyłoniła się para ludzi w starszym wieku, trzymających się za ręce. - Jak ona teraz stamtąd zejdzie?
- Pozwoliłem? Przecież tego małego gada nie idzie dogonić. Na chwilę spuściłem ją z oczu i takie oto rzeczy wyrabia! Ja tu nie mam nic do gadania. - zezłoszczony skrzyżował ręce na piersi, a dumna z siedzie Lily szczerzyła się pokazując swoje braki w uzębieniu
- Chodź tu skarbie.
- Ale jak?
- Nie bój się. Złapię cię. - po chwili zawahania, odepchnęła się mocno od zimnej powierzchni i zaczęła lecieć w dół, aż znalazła się w ramionach ojca. Zakręcił nią kilka razy w powietrzu i mocno uściskał. Czuła na sobie siłę jego dłoni. Właśnie tam czuła się w pełni bezpiecznie. Powoli odstawił córkę na ziemię. Lily rozejrzała się dookoła. Piękne, idealnie przejrzyste morze z jednej strony, gdzie delikatne fale gładziły powierzchnię plaży. Po drugiej ogromna polana, z której unosił się zapach trawy i kwiatów. Gdzieś niedaleko pszczoły dawały znać o swojej obecności. Jednak w jednej chwili, jakby za pstryknięciem palców, niebo, wcześniej błękitne z kilkoma puchatymi bałwanami, zrobiło się czarne od burzowych chmur, z których błyskawice i grzmoty strzelały jak fajerwerki. Wiatr rozwiewał włosy zarówno jej matce, jak i jej samej. Schowała się za rodzicami, a Bash obejmował ją z tyłu dodając otuchy. Coś zauważyła. Na niebie, z chmur zaczęła formować się ręka, która po chwili zamieniła się w pięść. Leciała prosto na nich. Dziewczynka zamknęła oczy wyczekując najgorszego, ale nagły uścisk na przedramionach, który odpychał ją na bok sprawił, że ponownie je otworzyła. Jedyne co zdołała jeszcze dostrzec to błysk wisiorka na piersi matki i głos chłopaka : Proszę. Pamiętaj, że zawsze będę cię kochał.
- Nie! - dziecięcy pisk rozniósł się w powietrzu, a Lily rzuciła się w stronę przepaści i będąc już na jej krawędzi

   - Nie! - wychrypiała unosząc się po pozycji siedzącej – Nie.
Rozejrzała się wokół. Znów ujrzała pokój spowity półmrokiem, w którym gdzieniegdzie przepijały się żółte wiązki światła. I mimo że wewnątrz było nadzwyczaj ciepło, ją przeszedł dreszcz. Oddychała nierówno. Serce waliło, przypominając uciekające przez zagrożeniem zwierzęta. Przetarła twarz dłońmi, kierując je na kark gdzie się zatrzymały. Powoli wzięła dwa głębokie wdechy i opadła z powrotem na poduszki. Patrzyła się na kremowy sufit obojętnym wzrokiem. Żadne myśli nie przelatywały jej przez głowę. Nie wiedziała, czy to z powodu ciągle ciążącego na niej zmęczeniu, czy powolnego oswajaniu się z zaistniałą sytuacją. I tak leżała. Jednak, druga, piąta, ósma minuta.
- Nie. Już nie dam rady. - zerwała się z łóżka czując, że wymarzony sen na pewno do niej nie zawita.
Spojrzała na wielkie zasłony i w końcu stwierdziła, że czas sprawdzić dlaczego nie ma tutaj żadnych okien. Podeszła do jednej pary, zacisnęła dłonie na grubej tkaninie i oddzieliła je od siebie, wbijając w powietrze kłęby duszącego kurzu. W ścianie faktycznie było umocowane gotyckie okno, wypełnione maswerkiem, a we wnętrzu umieszczony był różnokolorowy witraż. Sama góra zwieńczona została wimpergą. Ale ku jej zaskoczeniu, za szybą zamiast najczęściej spotykanego widoku jakieś przyrody czy miast, napotkała ziemię. Tak jakby znajdowała się kilka metrów pod powierzchnią. Dzięki znajomym czarodziejom, udało zachować się te największe. Umieścili je pod ziemią. W tej chwili zrozumiała, co Gabriel miał na myśli. Zasunęła zasłony z powrotem, aby nie powodowały dodatkowego mroku. Skończyło się to kolejną falą kurzu, którym była już pokryta w całości. Wzdychnęła bezradnie nie wiedząc co ma ze sobą zrobić. Spuściła wzrok, spoglądając na swoje nagie stopy. „Chyba czas wrócić do wyglądu człowieka”.
Szurając nogami o podłogę, weszła do łazienki. O dziwo nie przypominała wyglądem reszty pokoju. Nowoczesny wystrój, przestronne wnętrze. Na jednej ze ścian piękna fototapeta z szafirową wodą, na którą padały rozchodzące się promienie słońca. Pod nią duża, narożna wanna, na której zawieszony był jasnoniebieski ręcznik. Obok prysznic bez brodzika, po przeciwnej stronie umywalka w kształcie półmiska na białej szafce, a obok toaleta. Na podłodze jasnoszare płytki z nieregularnym wzorem na ich powierzchni. Na suficie umocowane zostały kamienie, które swoją żółtą poświatą, dawały elegancką oprawę.
    Lily delikatnie zdjęła z siebie ubranie, rozsunęła drzwi do prysznica, uniosła uchwyt a zimna woda zaczęła spływać po klejącym się ciele. Otuliła się ramionami i wsłuchiwała się w przyjemnie odbijające się krople wody. Zamknęła oczy i uniosła głowę, aby oczyścić umysł. Przyjemne zimno dawało jej wytchnienie. Uczucie znikającego brudu dawało wrażenie całkowitej odnowy, jakby na nowo się rodziła. Usiadła na podłodze a głowę oparła o ścianę. Podkuliła kolana, które objęła ramionami. Obserwowała walkę kropli wody na szklanej szybie. Jedna wygrywała, druga tuż za nią. Z tyłu pędziła trzecia, wnikając w czwartą. Spuściła głowę. Spostrzegła swoje ciągle brudne paznokcie. Krew, ziemia. W rogu zauważyłą małą, czerwoną kostkę mydła. Po chwili bezczynnego patrzenia, wstała i chwyciła kostkę w ręce. Woda z każdą chwilą stawała się coraz to zimniejsza. Aż w końcu można jej było dać status lodowatej. Przekręciła uchwyt w drugą stronę a gorąca woda momentalnie otuliła jej nagie ciało. Natychmiast zmyła z siebie wszystkie zanieczyszczenia. Włosy przestały być posklejane, paznokcie ponownie przybrały różowawy kolor, skóra zaczęła oddychać. Wychodząc z kabiny poczuła się świeża i wolna. Jednak coś sobie uświadomiła. Nie ma nic, w co mogłaby się ubrać. „Zaraz. Kim coś wspominała, że Alexy przyniósł tu jakieś.” Spojrzała na szafkę z umywalką. Na niej zawieszona została para spodni, jakaś bluzka, buty leżały na podłodze, a obok mydelniczki, złożona w kosteczkę bielizna i biustonosz. „No to mamy kolejnego do odstrzału”. Warknęła sama do siebie, rozpoznając swoje rzeczy. Czuła się pewniej, gdy miała świadomość, że chociaż jakaś mała cząstka jej samej jest z nią. Jednak myśl, że ktoś poza nią tego dotykał, rozdrażniał ją coraz bardziej. 
    Wyszła z zaparowanego pomieszczenia kierując się w stronę wyjścia. Jednak będąc tuż przed progiem, dostrzegła na małej szafeczce nocnej, tuż obok łóżka, duży kubek, obok którego stała karteczka z napisem „Wypij to”. Podeszła bliżej, złapała zimną porcelanę w ręce i zerknęła co jest wewnątrz naczynia. Jakiś lekko żółtawy płyn. Przybliżyła je do nosa, mając nadzieję, że rozpozna napój po jego zapachu. Nic. Wyczuwała aromaty wanilii, goździki, jakby miód i mleko. A może i jeszcze orzechy. No ale skoro każą wypić. Przystawiła kubek do warg i powoli przechyliła, nalewając do ust niewielką porcję. W smaku było bardzo przyjemne. Słodkie, ale nie za słodkie. Coś w rodzaju cukierków mlecznych z udziałem musli. Przechyliła jeszcze bardziej biorąc to coraz większe łyki. Aż w końcu w naczyniu nie została nawet kropelka. Poczuła dziwną ulgę. Miała wrażenie, że właśnie wypity napój stworzył na jej zdartym gardle miękki opatrunek, który nie dawał się przedrzeć żadnym nieprzyjacielom, chcącym je jeszcze bardziej zranić. Odstawiła kubek na stoliczek i tym razem, bez żadnych przeszkód znalazła się na zewnątrz.
    Ale stojąc na korytarzu, uświadomiła sobie, że nie ma pojęcia, w którą stronę ma się udać. W prawo? W lewo? W które drzwi wejść? Gdzieś w podświadomości widziała, jak idzie tędy wraz z Kim i postanowiła odtworzył ścieżkę. „Przecież to nie może być trudne. Kilka metrów korytarza zaledwie”. To ciekawe jak bardzo można się mylić, z pozoru tak prostej sprawie. Wszystko wyglądało tak samo. Każda lampa, każde drzwi, a korytarz wydawał się ciągnąć w nieskończoność. Gdy straciła wiarę w odnalezienie wielkich drzwi, opadła na ziemię i wzdychnęła bezradnie. Schowała twarz pomiędzy kolana i czekała na cud. Ten nadszedł szybciej niż by się mogło wydawać. Poczuła na sobie czyjś wzrok. Unosząc głowę dostrzegła najpierw luźne, ciemnozielone spodnie, potem czarną koszulkę a na niej białą koszulę, a na samym końcu zielone, roześmiane oczy, nad którymi unosiła się mgiełka kasztanowych włosów.
- Czyżby ktoś się zgubił?
- Nie. Nitki w dywanie liczę. - parsknęła ironicznie – Jakiś problem? - gdy spojrzała za chłopaka dojrzała upragnione miejsce. Wielkie, mahoniowe drzwi. - Jak słowo daję, zaraz się wścieknę. - wstała gwałtownie odpychając się dłońmi od miękkiej powierzchni i używając nieco większej siły, pchnęła drzwi.
- Ałł! Wariatko! Uważaj! Nie jesteś tutaj jedyna! - słysząc wysoki pisk i czując dziwny dreszcz na ciele, cofnęła się o krok z trwogą rozglądając się na boki. Zza prawego skrzydła drzwi wyszła szatynka, pocierając swój łokieć, to w górę, to w dół. Patrząc się na jej podminowaną twarz, z której aż biły pioruny grozy, zrobiła jeszcze jeden krok w tył. Czuła jakby jad, który towarzyszył jej podczas ich pierwszego spotkania, parzył ją po ciele. Jednak widząc w dole pokoju roześmianego Alexego, przestało interesować ją cokolwiek. „No już Lil. Ten zadufany w sobie kaszalot z toną zaprawy murarskiej nie może cię wytrącić z równowagi. Z gorszymi dawałaś sobie radę”.
- Przepraszam. - powiedziała nieszczerze, co tak się rzucało w uszy, że aż kuło. Zwinnym ruchem minęła Debrę, stawiając zgrabne kroki na stopniach schodów, chcąc robić to z jak największą elegancją, aby pokazać jak bardzo przejęła się zaistniałą sytuacją.
- Ty pieprzona szmato. Myślisz, że wszystko ci wolno? Uważasz, że kim ty niby jesteś? Powiem ci kim jesteś! Nierozgarniętym bachorem, który myśli, że wszyscy będą na jego zawołanie i będą mu ustępować z drogi. Nic dziwnego, że rodzice cię nie chcieli. - nie odwracając się ani razu podczas jej wypowiedzi, zastanawiała się jak w tak małej główne zmieściło się tyle słów. Stawiając stopy na przedostatnim schodku stanęła, odwróciła się z uśmiechem słodkiej dziewczynki a policzki sformowała w chomicze puchy.
- Wiesz, że nie ma w słowniku ludzi kulturalnych słów, które w dostatecznie obelżywy sposób byłyby w stanie opisać twojego zachowania?
- Ee? Co? - dziewczynę ewidentnie zatkało i były to jedyne słowa, które była w stanie z siebie wykrzesać. Lily odwróciła się ponownie z nieskromnym wyrazem, który w jednej chwili zawitał na jej twarz. Dostrzegła przed sobą zarówno niebieskowłosego, jak i Nataniela, który wyciągał przed siebie swoje długie nogi w fotelu i obserwował każdy jej ruch. Dziewczyna klapnęła obok Alexego, który aż promieniować optymizmem. W jego jasnych oczach skakały iskierki ekscytacji. Tylko, że Lily w żaden sposób nie mogła pojąć z jakiej przyczyny.
- Chyba musimy poważnie porozmawiać? - zaczęła statecznym tonem. Jednak podniecenie nie zniknęło w żaden sposób z jego twarzy. Wręcz przeciwnie.
- I chyba nawet wiem o czym. I wiedź na wstępnie, że mam kilka uwag. - chciał mówić dalej, jednak jego wypowiedź zakłóciło donośne skrzypnięcie ukrytych drzwi, które rozniosło się echem po pomieszczeniu. Ze ściany wyłonił się Gabriel. Gdy tylko dostrzegł siedzącą na kanapie Lily, przyspieszył kroku.
- No to jak? Wypoczęta?
- Można tak powiedzieć. A właśnie, która jest godzina?
- Szesnasta. Następnego dnia. - blondynka zrobiła wielkie oczy – Tak. Spałaś szesnaście godzin. - oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej. - No to jak już czujesz się lepiej, to może opowiem ci co nieco na temat twojego daru.
- No właśnie. Wyjaśnisz mi dlaczego mam to coś w uszach? - spytała lekko poddenerwowana obecnością, czegoś co przypominało zatyczki
- Jak już wspominałem wczoraj, tylko potomkowie Anielicy mają zdolności związane ze zmysłami. Ty masz niezwykle czuły słuch. I do puki nie opanujesz daru będziesz musiała nosić te zatyczki, aby nie oszaleć. Bo jak już zdołałaś się przekonać, czuły to raczej za mało powiedziane. - Lily od razu przypomniała sobie wczorajszy dzień. Szok, brak możliwości ruszenia się choćby na milimetr, uczucie wewnętrznej pustki i bezradności. Dźwięki. Ogłuszające jej umysł, które sprawiały, że bolało ją całe ciało. I ulga wywołana zatkaniem uszu.
- Ale jeżeli mam zatyczki, to czy nie powinnam w ogóle nie słyszeć?
- Ja czy, nie wiem Alexy, nie słyszelibyśmy nic. To jest tak mocny materiał, że nawet Kastiel by się nie oparł. Ale twój słuch nie jest taki jak innych. Jest to najbardziej wyczulony na wszelkie zmiany słuch na świecie. - wzdychnął niespokojnie spoglądając na syna – Tylko nie wiem co mogło pójść nie tak. Wszystko robiłem tak jak zawsze. Twoje ciało zareagowało... inaczej. Zawsze ono nawet pomagało w uwalnianiu daru. W twoim wypadku było odwrotnie. Opierało się przed tym. Jakby się broniło. I mam wielką obawę, że i twoje opanowywanie daru będzie znacznie wydłużone.
- A ile to zazwyczaj trwa?
- Tydzień. Maksymalnie dwa.
- Jakoś będę musiała to przeboleć. Tyle już przeszliśmy, że i ten kawałek przejdziemy. - uśmiechnęła się łagodnie. I nagle sobie przypomniała. Wstała i wyciągnęła z kieszeni spodni źdźbło trawy, które wcześniej przełożyła z piżamy. Uniosła je do góry, ukazując w całości. - Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego co chwilę pod moje nogi spada trawa?


poniedziałek, 7 marca 2016

Rozdział 10 - Nowa ja

Dzień dobry moje Drogie Panie. Z okazji naszego jutrzejszego święta, chciałabym już teraz złożyć Wam najszczersze życzenia. Abyście w swoich życie zawsze były Królowymi, abyście znalazły swojego wymarzonego księcia oraz aby z Waszych twarzy nigdy nie znikał uśmiech, który jest naszą najwspanialszą ozdobą. A i jeszcze jedno. Abyście przez cały rok były traktowane tak jak właśnie tego dnia, a nie tylko od święta.
To by było na tyle. Życzę miłego dnia i zapraszam do lektury :D
Pozdrawiam.


- Eee. Nie bardzo rozumiem o co ci chodzi. Dlaczego miałbym znać twoich rodziców? - dziewczyna starała patrzeć mężczyźnie prosto w oczy, ale jego wzrost niezwykle jej to utrudniał. Miał obojętny wyraz twarzy, ale jednak coś podejrzewał, coś niedobrego. Oczy wszystkich skierowały się na ich dwójkę, oczekując rozwoju wypadków.
- Nie oszukasz mnie. Widziałam wasze zdjęcie w twoim gabinecie. - nagle spoważniał. Kąciki jego wąskich ust opadły, a oczy, mimo że wydawał się niezwykle poważny, emanowały dziwnym blaskiem zaniepokojenia, który przyćmiewał wyniosły obraz.
- Zostawcie nas samych. - powiedział nieco podniesionym głosem. Jednak nikt nawet nie drgnął. Siedzieli zapatrzeni, skacząc wzrokiem to na Lily, to na Gabriela. A ten nie odrywał spojrzenia od dziewczyny. Patrzyli na siebie i żadne nie miało zamiaru odpuścić. Kiedy to w dalszym ciągu nikt nie ruszał się z miejsca, rzek po raz kolejny, ale tym razem już prawie krzykiem – Poprosiłem, abyście nas zostawili. Kolejny raz nie będę powtarzał. - po chwili grobowej ciszy, Kentin skinął głową i wszyscy wyszli z niezadowolonymi wyrazami. Kiedy ostatnia osoba przekroczyła próg, a mosiężne drzwi zamknęły się za nią z ledwie słyszalnym domknięciem, Gabriel otworzył usta, ale momentalnie je zamknął, jakby nie był pewny słów, które chciałby wypowiedzieć. Jednak błaganie bijące z oczu Lily było na tyle silne, że po przełknięciu śliny i wzięciu głębokiego wdechu zadał pytanie – A więc Hanna i Steve to twoi rodzice?
- Zgadza się. Adopcyjni. Skąd ich znasz? Przyjaźniliście się? Czy oni też byli nadnaturalnymi? - Gabriel odszedł kilka kroków i będąc plecami do dziewczyny i wpatrując się w bogato zdobione zasłony zaczął stukać nerwowo w blat biurka. Nagle się uśmiechnął. Smutno. Pochylił głowę i spojrzał na zadrapanie w rogu mebla.
- Zawsze chcieli mieć dużą rodzinę. - znów cisza. Odwrócił się i spojrzał z melancholią w przestrzeń przed nim – Wychowaliśmy się razem. W tym miejscu. Byliśmy nierozłączni. Razem uczyliśmy się opanowywać swoje dary, razem szkoliliśmy się w sztukach walki. Jak coś robiliśmy głupiego, to zawsze wspólnie. Lecz któregoś dnia to się zmieniło. Zostali wezwani przez Radę. Tylko oni. Ja musiałem siedzieć tutaj i przez długie tygodnie zastanawiałem się czy wszystko z nimi w porządku, czy w ogóle jeszcze żyją. Wrócili po roku. Tak po prostu. Jakby się nic nie stało. Wrócili, ale to już nie byli ci sami ludzie co wcześniej. Zamknęli się w sobie, całe dnie spędzali tylko w swoim towarzystwie. Nie chcieli powiedzieć co robili przez ten czas. Twierdzili, że nie mogą. - prychnął złośliwie – Aż któregoś dnia przyszli do mojego pokoju i wszystko mi opowiedzieli. Byli agentami, którzy mieli podszywać się pod upadłych Stróży. Mieli dowiedzieć się wszystkiego co tylko mogli na temat pracy ciemnej strony. Właśnie przez to byli inni. Podobno wszędzie była krew. Martwe ciała leżały tak po prostu na korytarzach, a zapach rozkładających się zwłok, wymieszany z krwią i często wymiocinami dopiero co przybyłych sprawiał, że wręcz wypalało nozdrza. Mocno odpiło się to na ich psychice. Oczywiście ciemni dowiedzieli się o wszystkim. I dlatego już nie wychodzili na zewnątrz. Po tym jak mi o tym powiedzieli, ulegli zmianie. Coś, co w nich tak mocno tkwiło i nie dawało normalnie żyć, zniknęło. Nasze kontakty ponownie się polepszyły. Już nie była to relacja taka jak kiedyś, ale wszystko jest lepsze niż przebywanie w ich obecności, a jednak czuć, że jest się samotnym. Wszystkie wydarzenia zbliżyły ich do siebie. Wzięli ślub, urodzili synka. Także tutaj dorastał. Kilka lat później urodził się Nataniel. Dobrze się dogadywali. Jednak któregoś dnia oznajmili, że już nie mogą tak dłużej żyć. Postanowili prowadzić zwykły, ludzki byt. I wtedy widziałem ich ostatni raz. - jeszcze bardziej posmutniał. Jego ramiona opadły bezradnie, a on sam oparł się o krawędź biurka – Jednak Bash często tu przebywał. Nigdy mi się nie przyznał, ale myślę, że wbrew woli rodziców. Z racji, że był starszy, pomagał całej tej gromadce w nauce. Czy to takiej umysłowej, czy to fizycznej. Wszyscy go lubili. Ma taki pogodny i ciepły charakter. Jednak jak trzeba była, to umiał nieźle im dowalić. - uśmiechnął się radośnie przez przypływ wspomnień, jakie zawitały w jego podświadomości – Ostatni raz był tutaj jakiś miesiąc temu. A jak tam u Hanny i Steva? Jak się trzymają? - spojrzał na Lily już weselszym wzrokiem a niżeli kilka sekund wcześniej. Lily spuściła wzrok i i nie wiedziała jak ma mu to przekazać.
Początki i końce zdań błądziły po jej umyśle. Cała głowa była zasypana przeróżnymi słowami, którymi mogłaby zacząć, ale nic sensownego nie przychodziło jej na myśl. Błądziła oczami po liniach na róże wiatrów mając nadzieję, że może tam odnajdzie jakąś wskazówkę. Nic. W końcu postanowiła powiedzieć to najprościej jak tylko się dało.
- Oni nie żyją. - słowa z trudem przeszły jej przez gardło, ale jakimś cudem nie odczuwała żadnych negatywnych emocji. Zawsze, nawet jak sobie przypomniała ich twarze, ściskało ją w środku, a do oczu napływały łzy. Nawet nie wiedziała dlaczego. „Chyba przez to wszystko co się tutaj dzieje, mój umysł nie ma już sił na zamartwianie się tym. Może w końcu pogodzi się z tą myślą, że już nigdy nie wrócą.” Gabriel nie wiedział co ma powiedzieć. Stanął jak wryty i patrzył na smutną twarz dziewczyny. - Zginęli w wypadku gdy miałam dwanaście lat.
- P-Przepraszam. - wyszeptał spuszczając głowę
- Spokojnie. Nie wiedziałeś. Nie mogłeś wiedzieć. - posłała mu delikatny uśmiech, który miał podnieść go nieco na duchu. Jednak to nic nie dało. Wpatrywał się w kamień pod stopami, a jego klatka piersiowa ledwo co się poruszała. Widząc w jakim jest stanie, Lily wstała i podchodząc do mężczyzny położyła dłoń ja jego. Czuła zimno, które od niego emanowało. - Ej. Posłuchaj. Wiem, że jest ci ciężko przyswoić tę wiadomość. I na pewno nie zrobisz tego w najbliższym czasie. Ale w końcu ból ustanie. Ich wspomnienie nie będzie już ciężarem. Kiedyś ten dzień nadejdzie.
- A ty? U ciebie nadszedł już ten dzień? - dalej wpatrywał się w posadzkę. Lily potaknęła. - Po jak długim czasie?
- Konkretnie to dzisiaj. - gwałtownie podniósł wzrok kierując go ze zdziwieniem na Lily – Nie umiem tego wyjaśnić. To się stało przed chwilą. Jeszcze kilkanaście minut temu mogłabym rozszarpać przez nawet zwykle słowo sierota czy też rodzice. I nagle to zniknęło. Tak po prostu.
- Mam nadzieję, że ja nie będę musiał tak długo czekać.
- Życzę ci tego. Było to strasznie męczące. Umiałam w jednej chwili rzucać wszystkim co tylko miałam pod ręką, a zaraz po tym zachodzić się płaczem. To było straszne. Nie chciałam tego, jednak nie umiałam tego powstrzymać. - zaśmiała się pod nosem – Prawie przez to wylądowałam w szpitalu bez klamek.
- Jesteś do niego podobna.
- Do kogo?
- Do Basha. Mówisz co to chcesz powiedzieć. Jesteś przy tym taka szczera. On ma to samo.
- Zapewniam cię, że wcale nie jesteśmy podobni. Jesteśmy zupełnymi przeciwieństwami. Kłócimy się o praktycznie wszystko. A jak już do tego dojdzie, to rzucamy się setkami wyzwisk a pięści odgrywają główną rolę.
- Co zawsze kończy się na podłodze łaskotkami.
- Taaa. Skąd wiedziałeś?
- To samo działo się tutaj. Każdego dnia. - wzdychnął i przekręcił oczami – Tak było z Kim, a nawet czasami z Violą. A chłopaki dawali sobie kilka razy w twarz co kończyło się wybuchami głośnego śmiechu. Wszędzie ich było słychać. - nagle zerwał się na równe nogi i spojrzał na Lily z przerażeniem. Widząc go w takim stanie wzdrygnęła się a puls coraz bardziej przyspieszał – Bash to twój brat. To o nim mówiłaś. To jego porwali.
- Ale żeś spostrzegawczy.
- Dobra. Koniec tych rozczulań. Musimy uwolnić twój dar. - wziął do ręki worek i sztylet, ale zaraz je odłożył – Jeszcze jedno. - wszedł po schodach i uchylił gwałtownie drzwi. Za nimi stała grupka złożona z Kentina, Nataniela, Kim i Alexego. - Pod żadnym pozorem nie wolno wam tutaj wchodzić. Będziecie słyszeć różne dźwięki, ale jeżeli ktoś chociażby dotknie klamki to marny jego żywot. Zrozumiano? Choćby się paliło czy wali nie wolno. - wszyscy kiwnęli instynktownie głowami w tym samym czasie uważając, że jest to najlepsze rozwiązanie. Byli zaskoczeni, że w ogóle mężczyzna jest świadomy ich obecności w tym miejscu. Zaraz po tym Gabriel zamknął z hukiem drzwi i wolnym truchtem podbiegł do Lily, biorąc ponownie przedmioty. - Gotowa?
- Nie.
- To dobrze. Nie ukrywam, że nie będzie to przyjemne, ani że nie będzie bolało. Będzie jak cholera.
- Dzięki, że uprzedzasz.
- Usiądź na podłodze. Tam za kanapą jest najwięcej miejsca. Będę miał pewność, że w nic nie uderzysz.
  Bała się. Ręce trzęsły się jak szalone. Czuła każde uderzenie serca w swojej klatce piersiowej. Miała wrażenie, że za wszelką cenę chce się wydostać z jej ciała. Usiadła na podłodze, tam gdzie wskazał Gabriel i obserwowała każdy jego ruch. Czuła jak narasta w niej niepokój. Wyczuwała pod sobą bijące zimno od kamienia, które jeszcze bardziej potęgowało jej obawy. Mężczyzna wyjął sztylet z pochwy. Na jego czubek nalał jakiś gęsty, przezroczysty płyn, który wcześniej wyjął z szuflady biurka. Trzymając, już rozwiązany, worek w dłoni podszedł do Lily. Uklęknął na jednym kolanie. Odłożył worek na podłogę i położył jedną rękę na jej ramieniu. Poczuła na szyi chłód. Gabriel przyłożył koniec sztyletu do jej skóry. Słyszała jego głośny i nierówny oddech. Mocno zacisnął palce na jej ciele i zrobił jedno, szybkie i głębokie cięcie. Z ust Lily wydobył się przeraźliwy krzyk, który paraliżował aż do szpiku kości. Wyrwała się spod ucisku i padła na podłogę kuląc się w kłębek. Czuła jak krew wypływa z jej ciała i ciągnąc się wzdłuż skóry, gromadzi się pod jej głową. Nagle jej ciało gwałtownie się wyprostowało. Każdy mięsień był naciągnięty jak cięciwa. Oczy spowiła czerń ciemniejsza niż noc. Krew wypływała w coraz większej ilości. A do tego skóra zaczęła pękać. Dosłownie darła się samoistnie w każdej części ciała. Krzyki nie ustępowały. Wręcz przeciwnie. Ból, który rozpalał ją do czerwoności, jeszcze bardziej je potęgował. Leżała na plecach. Gabriel ze wszystkich sił starał się ją odwrócić. Nie mógł. Nie wiadomo dlaczego, ale stała się niewyobrażalnie ciężka. Ledwo co udawało mu się podnieść jedną rękę. A z każdym jego dotknięciem, ból dawał do zrozumienia, że jest i szybko nie odejdzie.
- Nie wytrzymam już tego. Muszę tam wejść. - Nataniel zerwał się z dywanu, na którym siedział oparty o ścianę wraz z towarzyszami. Już praktycznie dotykał klamki, gdy padł jak długi – Co ty wyrabiasz?!
- Słyszałeś Gabriela. Nie wolno nam tam wchodzić. Kto jak kto, ale ty to powinieneś rozumieć, że nie w jego ustach, znaczy kategoryczne nie. - Kentin patrzył na niego z góry rozdrażniony. W jego głosie zabrzmiała lekko wroga nuta – Więc siadaj pod ścianą. Tak będzie lepiej dla ciebie i dla nas. - w odpowiedzi dostał wyraźne warknięcie, ale blondyn usiadł ponownie na swoim miejscu uderzając co chwilę głową o ścianę
  Gabriel nie wiedział co robić. Czas uciekał, Lily coraz bardziej pochłaniał mrok a ten nie mógł nic wymyślić, aby ją przekręcić. Kiedy zauważył, że jej żyły zaczynają przybierać czarny kolor, rzucił się w kierunku drzwi.
- Potrzebuję tu Kastiela. Tylko jego. Już! Nie mamy dużo czasu! Tylko on może tu wejść. - zamknął drzwi tak szybko jak je otworzył. Ze zdumienia, tym co przed chwilą usłyszeli, najszybciej otrząsnął się Alexy i gwałtownie zrywając się z podłogi pobiegł w kierunku pokoju czerwonowłosego. Darując sobie grzeczne zachowanie związane z pukaniem, wpadł jak poparzony do środka rozglądając się gorączkowo za chłopakiem.
- Co ty tutaj chcesz? - usłyszał gdzieś z kąta. Spostrzegł Kastiela z gitarą w rękach, siedzącego na jednym ze stołków barowych. Widocznie nie był zadowolony z obecności niebieskowłosego w jego osobistym odosobnieniu
- Gabriel cię potrzebuje. Uwalnia dar Lily. Coś najwyraźniej poszło nie tak i musisz mu pomóc. Mówił o tobie. - ciągnął ledwo zrozumiale łapiąc niespokojnie oddech
- Niech któreś z was tam pójdzie. Przecież to ja jestem ten zły i niedobry, to czemu teraz miałoby być inaczej.
- Jeśli nie pójdziesz tam dobrowolnie, sam cię tam zaciągnę. Przesuwałem już cięższe obiekty od ciebie. Więc rusz łaskawie swoje cztery litery i idź mu pomóż. - mówił kategorycznie, nie zostawiając Kastielowi pola do sprzeciwu
  Chłopak wstał i momentalnie znalazł się pod drzwiami. Spojrzał pogardliwie na twarze tych, którzy byli tam zgromadzeni. Otworzył drzwi i wszedł do środka, zamykając za sobą z lekkim stuknięciem. Od razu dostrzegł Gabriela przy ciele Lily w wielkiej kałuży krwi. Zbiegł ze schodów tak szybko jak tylko umiał i znalazł się tuż przy mężczyźnie, zanim ten w ogóle zorientował się, że wszedł.
- Co mam robić? - zapytał spokojnie nie odrywając wzroku od czarnym oczu dziewczyny
- Trzeba ją odwrócić na brzuch. Muszę zaaplikować rozkownik.
Kastiel położył ręce na biodrze Lily po przeciwnej stronie. Lecz nawet on miał trudności. Po trzeciej próbie udało się. Jednak pojawił się kolejny problem. Ciało Lily rozluźniło się, przez co krew spływała w jeszcze szybszym tempie. Do tego opanowały ją drgawki. Rzucała się jak spłoszone zwierzę. Kastiel ledwo dawał radę utrzymać ją w jednej pozycji. Gabriel szybko chwycił worek, i biorąc szczyptę w zakrwawione palce, posypał na wcześniej zrobioną ranę. Ból zaczął powoli ustępować. Ciszy jęk ulgi wydobył się z jej ust. Krwotok zmalał, jednak wciąż cieniutkie wstążki biegły po ciele, łącząc się w przeróżne znaki. Czerń stopniowo odchodziła. Najpierw z żył, potem z oczu. Czuła się dziwnie. Niby wszystko było jak wcześniej, ale jakby jakiś dziwny ciężar, który kiedyś ją obarczał, zniknął a jego miejsce zajęła wolność i uczucie lekkości. Jednak wszystko co dobre, musi się szybko kończyć. Podniosła się do pozycji siedzącej i wtedy jej uszy przeszył nieznośnie drażniący dźwięk. Był tak wysoki, że aż skuliła się do pozycji embrionalnej i zakryła uszy dłońmi, byleby tylko im ulżyć. Jeszcze nigdy nie słyszała takiego dźwięku. Powolny a zarazem szybki. Delikatny, ale jednak przypominał stawianie kroków ciężkimi butami. Otworzyła oczy i zerknęła na jedną z kolumn. Ledwo dostrzegła na jej powierzchni małego pajączka, który przechadzał się z dołu do góry. „Nie. To niemożliwe. Przecież to nie może być prawdą. To niemożliwe”. Gwałtownie położyła ręce na podłodze, wzdłuż ciała i skakała oczami na wszystkie strony. Słyszała wszystko. Zaczynając od kroków pająka, przez delikatne płatki kurzu unoszące się w powietrzu, dźwięk bicia serca, ale nie kogoś kto był w tym pokoju. Była pewna, że były to tony osoby znajdującej się za grubymi drzwiami. Kończąc na spływającej kropli potu po czole Gabriela. Lily nie wiedziała jak ma się zachować. Była w szoku. Ale nie mogła tego w żaden sposób wyrazić przez pustkę jaka ją dopadła. W jednej chwili straciła całą siłę, zarówno tą fizyczną, jak i psychiczną. Zwykła czynność, jaką jest podniesienie palca, sprawiała jej ogromną trudność. Do tego dźwięki coraz bardziej się nasilały. Nie byłoby to jeszcze takie straszne, gdyby nie fakt, że zaczęły się na siebie nakładać. Wszystko się ze sobą mieszało, przez co obraz przed jej oczami zaczął się rozmazywać, aż w końcu widziała jedynie kolorową mgłę. Głowa aż pulsowała od nadmiaru wszelkich odgłosów. Spanikowała. Nagromadzona adrenalina eksplodowała, przez co ruch nie był już dla niej problemem. Nie wiedząc co robić, odruchowo zaczęła się cofać, aż w końcu uderzyła w o filar. Nie mogąc już wytrzymać bólu, jaki sprawiał jej odgłos wszystkiego co było dookoła, ponownie zatkała sobie uszy, lecz na niewiele się to zdało. Ból narastał, był coraz większy. „Niech to się w końcu skończy! Dlaczego mi to robisz? Chcesz mnie stąd zabrać? To dlaczego w takich mękach? Co ja takiego zrobiłam?”. Nie wytrzymała. Znów krzyczała. Gardło miała już tak zdarte, że przypominało to bardziej zawodzenie starego psa, niż krzyk młodej kobiety.
  Kastiel widząc jak dar, który przed chwilą został w niej uwolniony, próbuje zniszczyć ją od środka, chwycił ją za nadgarstki i przyciągnął je do siebie. Spojrzał jej prosto w oczy. Z jego bił niepokój. Strach o jej życie. Tak. Kastiel, ten zły i niedobry, bał się.
- Lily. Lily patrz na mnie. Otwórz oczy i spójrz na mnie. Proszę.