- Mocniej! - jego ton głosu był tak
surowy, że aż denerwował
- Już nie dam rady. - wypowiedziała
powoli słowa łapiąc za każdym razem łapczywie powietrze. Pot
spływał po całym jej ciele, sprawiając, że bokserka, którą
miała na sobie, przykleiła się do pleców.
- Dasz! Musisz się tylko postarać. Do
roboty! Mocniej!
- Robimy to już od trzech godzin.
Odpuściłbyś już. - dudniące serce waliło w jej klatce, i mimo
wielkiego wybuchu endorfin, ją ogarniało znużenie i czuła się
całkowicie wykończona
- Nie wiedziałem, że z ciebie taki
słabeusz. Takiego chuderlaczka jakim teraz jesteś to nawet ślepa
kura powaliłaby na podłogę, a - nie dane mu było dokończenie
zdania, gdyż to on leżał teraz na miękkiej macie, która
wyścielała podłogę, trąc dłonią policzek – Miałaś walić w
worek, a nie we mnie! - poczerwieniał zarówno ze złości, jak i od
uderzenia. W jego oczach tliła się chęć mordu.
- On czerwony, ty czerwony. Nie widzę
zbytnio różnicy. - odwróciła się na pięcie, a siadając na
małej ławce wyścielanej poduszkami, zdjęła z rąk rękawice
bokserskie i wzięła łyk wody z butelki stojącej na małym stoliku
obok. Uspokoiła swój oddech oraz tętno, i patrzyła jak to
Kastiel, mało elegancko, wstaje na równe nogi i zmierza w jej
kierunku.
- Skarbie. Jeszcze raz tak zrobisz...
- To znów powiesz to samo. - wykręciła
niepozornie oczami i rozłożyła się na siedzisku – Nie
zauważyłeś, że to już któryś raz kiedy ci przywaliłam.
Ogólnie nasza znajomość tak się zaczęła. Pomiędzy nami jest
raczej skomplikowana relacja.
- Skomplikowana to jesteś ty. Ja chce
tu z ciebie zrobić prawdziwego człowieka, abyś nie wyglądała jak
wygłodniały pies, a ty co? Jesteś niereformowalna.
- A może po prostu mam złego
nauczyciela? - założyła nogę na nogę, skrzyżowała ręce a usta
wychyliła w triumfalny uśmiech. Czekała przepełniona pewnością
siebie i czując, że ma przewagę psychiczną nad chłopakiem. Ten
jednak zamiast ulec, podszedł do niej tak blisko, że ich twarze
dzieliły zaledwie milimetry
- A może ty jesteś niekompetentnym
uczniem? - poczuła bijący od niego zapach mięty wymieszany z
anyżem. Było to tak przyjemne uczucie, gdy patrzył jej prosto w
oczy, jak udawał, że jest na nią zły, ale w rzeczywistości jego
oczy śmiały się wraz z jej, że chciała aby ten moment trwał
wiecznie.
- A więc mamy dwie sprzeczne ze sobą
teorie. Która wygra?
- Przekonajmy się. - zdawało się, że
odstęp zrobił się jeszcze mniejszy. Serce ponownie dało jej
wyraźnie o sobie znać. Jednak oczy jednego i drugiego cały czas
pozostawały spokoje i opanowane.
Ale wszystko co dobre musi się
zawsze skończyć. Do siłowni, z głośnych trzaskiem, weszła Debra
z wypiekami na twarzy. Jej strój jak zawsze pozostawiał wiele do
życzenia. Spojrzała złowrogo na Lily. Z jej oczu jak zawsze
wylewał się jad, jednak tym razem miał on działanie zabójcze.
Przeniosła wzrok na Kastiela, a jej mina od razu zelżała.
Słodziutki uśmieszek aż kuł.
- Koteczku. Czy mógłbyś mi pomóc?
Nie poradzę sobie sama bez twoich silnych rąk. - jednak chłopak w
dalszym ciągu wpatrywał się w w zielone oczy Lily, rażąc
jednocześnie jej swoją mysią szarością. Kąciki jego ust
powędrowały chytrze do góry, układając się w specyficzny dla
niego, drański uśmiech
- Jeszcze wrócimy do tej rozmowy. -
powiedział półgłosem, a podnosząc się do pozycji stojącej
wskazał na bieżnię ustawioną pod ścianą – Masz zrobić trzy
kilometry. I nie myśl, że się wywiniesz. Sprawdzę. - pogroził
palcem i wyszedł. Kiedy drzwi siłowni się za nimi zamknęły, jej
śmiech objął całe pomieszczenie. „Biedny Kastiel. Ale ma to,
czego sam chciał.” Rozejrzała
się po pokoju, zawieszając oko na każdym z urządzeń się tam
znajdujących. Bieżnie, masę ławek do podnoszenia ciężarów,
obok różnego rodzaju hantle, urządzenia na różne partie ciała.
Zaczynając od ramionach, na łydkach kończąc. Rowerek, drążek do
podnoszenia się, skakanki. No i na samym środku jeden, wielki,
czerwony worek treningowy.
***
-
Skup się na mnie. Na moim głosie. Tylko na nim. - spokojny głos
Gabriela krążył do sali głównej, powtarzając po raz kolejny te
same słowa
-
Próbuję. Ale to na nic. - siedząc po turecku na podłodze patrzyła
na równie zmęczonego mężczyznę co ona
-
Nie mów tak. Bo faktycznie nic z tego nie będzie. Robisz postępy.
W końcu się uda. Jeszcze raz. - skulił się kładąc łokcie na
kolanach i powoli wypowiadał każde słowo – Nie interesuje cię
nic. Dosłownie nic. Słyszysz tylko mój głos. On jest wszystkim co
cię otacza. - Lily, aby lepiej wypełnić zadanie zamknęła oczy.
Utrzymywała spokojny oddech. Faktycznie, słyszała jedynie
Gabriela. Wszystko inne odeszło jakby na drugi plan. - Jesteś w
stanie to zrobić. Więc wyjmij zatyczki z uszu. Ale dalej bądź
skoncentrowana jedynie na mnie. - uniosła ręce wyjmując przy tym
zatyczki, które każdego dnia i każdej nocy miała w swoich uszach,
aby normalnie funkcjonować. Serce wypełniło się radością kiedy
to po wykonaniu tej czynności, żadne niechciane dźwięki do niej
nie dochodziły. Słyszała powolne bicie serce Gabriela, jego nieco
płytki oddech. Była skupiona jedynie na jego osobie. Inny świat
jakby przestał istnieć. - Doskonale. Teraz otwórz oczy. Spójrz
przed siebie. - i to był punkt, którego nie lubiła najbardziej.
Wtedy właśnie wszystko się waliło. Jednak ku wielkim obawom,
podniosła powieki. I tak jak za każdym razem, skupienie jakie
nagromadziła w swoim umyśle, pryskało jak mydlana bańka. Dźwięki
wszystkiego kierowały się wprost do niej, wywołując przy tym
niemały ból. Mała muszka spacerowała po zasłonie, ziarenko
piasku przez powiew powietrza ruszyło się o milimetr, kropla potu
uderzyła o podłogę tak głośno, jakby była to co najmniej
kilkukilogramowa kula. Nie mogąc już wytrzymać, ponownie włożyła
zatyczki do uszu, ciesząc się upragnioną ciszą. Oboje z Gabrielem
opadli, ona na podłogę, on na oparcie fotela, po czym westchnął i
przetarł zmęczone oczy. - Myślę, że na dzisiaj damy sobie już
spokój.
-
Popieram. - wymamrotała pod nosem spoglądając na malowidła na
suficie
***
-
Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden. Przerwa. - Kim odeszła od stopnia
do ćwiczeń zwracając się do Lily twarzą, przybijając piątkę –
Widzisz. Jednak nie było tak źle. - odparła łapiąc oddech po
ćwiczeniach
-
Może dla ciebie. - ona, w przeciwieństwie do koleżanki, nie mogła
złapać tchu po wyczerpującym wysiłku. Oddychając ustami,
położyła ręce na kolanach czekając, aż jej organizm powróci do
normalnego funkcjonowania
-
Oj nie przesadzaj. Pamiętasz jak było na początku? Ledwo co
dawałaś radę zrobić półgodzinną sesję, a teraz? Szacunek
mała. - uniosła dumnie głowę wiedząc, że to także jej zasługa,
iż z kruchej i wątłej dziewczynki, stała się wysportowaną i
pełną energii dziewczyną. Dodatkowo jej giętkość, która była
w opłakanym stanie, poprawiła się diametralnie.
-
Tobie to łatwo mówić, bo możesz się wyginać w każdą stronę,
w jaką tylko zechcesz.
-
Taki już dar dostałam. Co, kłócić się będę? - oparła
otwierając butelkę z wodą
-
Nie. Ale mogłabyś trochę odpuścić.
-
W twoich snach. - uśmiechnęła się złowrogo – A i pamiętaj.
Jutro mamy gimnastykę.
-
Nieeeeeeeee! - padła na matę pod nią krzycząc na całą salę
-
Taaaaaaaaak! - przerzuciła jeden ręcznik przez ramię, a drugi
rzuciła na twarz Lily – Musisz być giętka, sprawna, szybka. Nie
uczynisz tego siedząc na dupie.
-
A może jednak? - zgarnęła ręcznik ukazując twarz pełną
nadziei, ale jednocześnie rozczarowania, już na początku, znając
odpowiedź
-
Do zo! - czarnoskóra wyszła z sali, pozostawiając Lily samą
sobie. Podniosła się do pozycji siedzącej, patrząc się w swoje
odbicie w lustrach, zawieszonych jedno obok drugiego, na jednej ze
ścian. Oprócz tego, ustawiona była tu wielka skrzynia, poręcze
gimnastyczne, z sufitu zwisały liny do podciągania z drążkami,
porozwieszane liczne hula-hop, na podłodze maty i stopnie. Wszystko
wyglądało tutaj jakby była to profesjonalna sala treningowa
przynajmniej jakiegoś mistrza świata.
***
-
I właśnie w taki sposób odradzają się feniksy. - w głosie
Nataniela słychać była dumę i zadowolenie, z tak doskonale
wykonanego zadania
-
Ahhha. - przeciągnęła znużona – Ale nie musiałeś robić tego
tak szczegółowo. – przyłożyła dłoń do ust, zakrywając swoje
ziewanie – Wystarczyłoby mi wiedzieć, że coś takiego istnieje,
co i gdzie robi i kropka. A nie cały referat mi tu prezentujesz.
-
No ale chciałaś przecież wiedzieć wszystko. - zmarszczył
zabawnie brwi opierając się o krzesło. Jego podirytowane oczy,
zarówno rozczulały ją do granic możliwości, a jednocześnie
rozśmieszały
-
Ale o jednych rzeczach więcej, o drugich mniej. Nic tak naprawdę
nie wiem o wilkołakach. Wiem o Stróżach, o wyroczniach, o
centaurach, czy nie wiem... o syrenach. Ale o nich nie wiem nic. -
ścisnął mocno wargi, niezadowolony faktem, że musi opowiadać o
gatunku jaki reprezentuje najbardziej nielubiany, tutejszy domownik
-
No niech ci będzie. - prychnął ponuro – A więc. W
przeciwieństwie do tego co mówią ludzkie wyobrażenia, wilkołakiem
nie można się stać. Nim się jest od urodzenia i kropka. Ich
zdolnościami są doskonały słuch i węch. Są szybkie, zwinne.
Szybko się regenerują. Najczęstszą transformacją jest pół
przemiana. Mało jest osobników, które zamieniają się całkowicie
w wilki. Najczęściej jednak są to alfy. A skoro już o nich. Wilki
z natury są to stworzenia stadne. Tak jest i w tym wypadku.
Przywódcą stada jej alfa – najsilniejszy z osobników.
Poszczególni z członków to bety. Zwykle osobniki, mające
standardowe zdolności. Ale jak wszędzie, zdarzają się wyjątki.
Wilkołaki nie żyjące w stadzie to omegi. Są najsłabsze.
Schwytanie takiego nie jest żadną trudnością. Są bezsilne wobec
jakiegoś zagrożenia. - chłopak usiadł na kanapie, mając w
myślach obraz bezbronnego Kastiela uciekającego wśród gęstego
lasu, mając na twarzy przerażenie i strach o swoje życie
-
Hej! Przestań wyobrażać sobie bezradnego Kastiela. - wzburzyła
się lekko, jednak nie mogła nie przyznać, że taki obraz
rozbawiłby ją do łez
-
No ale...
-
Żadnych ale. Chociaż na chwilę daj mi odpocząć od tych waszych
kłótni. - gestykulowała dając upust swojemu poddenerwowaniu –
Ostatnio to nawet o kromkę chleba mało co się nie pogryźliście.
-
On zaczął. - warknął pod nosem, kuląc się jak zbity pies
-
No to jak było z tymi omegami? - uniosła brwi z lekkiego
poddenerwowania zmieniając przy tym temat
-
Jeśli chodzi o to, to raczej wszystko. - mówił powoli, jakby zbity
z tropu – Ale jest jeszcze cała otoczka. Na przykład księżyc.
Jak wiadomo, sprawia on, że moc wilkołaków staje się jeszcze
większa. Jednak całkowicie tracą nad sobą kontrolę. I nie
pamiętają nic z tej nocy. Bardzo trudne jest opanowanie tego, ale
się zdarzają takie osobniki. Jest jeszcze kamień księżycowy,
który blokuje działanie księżyca. Ale za to zaćmienie księżyca
pozbawia go umiejętności. Jest wtedy słabszy i brakuje mu energii.
Ich najbardziej znienawidzoną rośliną jest tojad, czyli wilcze
ziele. Z zależności w jaki sposób zostanie podany, może
spowodować albo halucynacje, ogólne osłabienie, lub nawet śmierć.
I to chyba już tyle.
-
A coś o ich pochodzeniu?
-
Powstały z połączenia krwi wilkołaka i człowieka. Krążą
plotki, że było w niej jeszcze domieszka krwi wampira i elfa, ale
to raczej mało prawdopodobne. Zwłaszcza patrząc na nasz przykład.
- pogarda i niechęć jaka brzmiała w jego ustach była tak wyraźna,
że nie dało się tego zignorować. Ale już nawet sam wyraz jego
twarzy mówił sam za siebie.
-
Od początku się nie znosicie, czy to tak z czasem przyszło? -
zapytało ciekawsko rozkładając się na wielkim fotelu za biurkiem
-
A co tu lubić? Nie wiem w ogóle, jak można tolerować tego
osobnika. On... Nawet nic o nim nie wiemy. - wstał z miejsca i
zaczął krążyć wokół mebli i kolumn, z głową uniesioną
dumnie do góry. Nie wiedzieć dlaczego, ale takie zachowanie mocno
ją rozbawiło. Widok jego zdenerwowanej twarzy, zmarszczek
spowodowanych przyciągnięciem do siebie brwi i zamyślony wzrok,
dawał jej wiele zabawy. - Co cię tak bawi?
-
Ty. - odparła ciepło, spoglądając w jego bursztynowe oczy. Zagiął
usta w tym swoim miłym, urzekającym uśmiechu i patrzyli na siebie
dłuższą chwilę, obejmując się barwami swoich tęczówek. Jednak
dla niego raczej trwało to zbyt długo, bo strząsną głową,
przyprawiając w ruch swoje niewielkie loczki, i w pełnym skupieniu
i powadze spojrzał przed siebie
-
No dobrze. Na dzisiaj to już chyba koniec. Jutro będziemy
przerabiać magiczne rośliny. Tak więc czekaj na mnie przy wejściu
do ogrodu.
***
Weszła
wraz z Kentinem do przestronnego pomieszczenia, gdzie cały sufit
zapełniony był świetlnymi kamieniami. Ściany były białe, a
podłoga wyłożona czarną, gumową matą. Na każdej ze ścian,
zawieszone były regały bez szyb, gdzie mieściła się wszelaka
broń. Od białej po palną. Przeróżnego rodzaju łuki, miecze,
sztylety, topory, karabiny, zwykłe pistolety, rewolwery. Była już
tu kilkakrotnie, ale za każdym razem, ogrom asortymentu robi na niej
ogromne wrażenie.
-
No dobra. - zaczął chłopak zdejmując kurtkę i kładąc ją na
podłodze – To co dzisiaj będziemy ćwiczyć?
-
No ostatnio było rzucanie nożami do celu i całkiem nieźle mi
wychodziło. Więc może spróbujemy czegoś innego?
-
Hmm. - odwrócił się przykładając dłoń do brody skubiąc jej
czubek – Więc dzisiaj pójdziemy w łuk. Prosty, angielski,
refleksyjny, astrachański, janczarski, japoński, a może sportowy?
A i masz jeszcze bloczkowy.
-
Eee. Ty decydujesz.
-
No to może lepiej angielski. Jak ogarniesz ten, to później powinno
ci być łatwiej ze sportowym.
Drewniany
czy coś sztucznego?
-
Kurka, Kentin. Po co się mnie o takie rzeczy pytasz, jeżeli nic o
tym nie wiem. Jak mnie nauczysz, to wtedy proszę bardzo. - lekki
rumieniec złości wkradł się na jej policzki kiedy patrzyła na
chłopaka
-
No ok. To weźmiemy drewniany. A lotki z piór czy może z
gumoplastiku?
-
Kentin. - warknęła zaciskając zęby
-
Spokojnie. Tylko żartowałem. Ale łatwo cię zdenerwować. -
zaśmiał się pod nosem ściągając jeden z wielu łuków
rozpieszczonych na ścianie. Swoim wyglądem odzwierciedlał
wspaniały łuk Legolasa z „Władcy Pierścieni”. Całość
wykonana z białego drewna, lekko uwypuklone ramiona. Majdan
ozdobiony złotym motywem bluszczu. Podając jej broń, położył na
podłodze obok kołczan wypełniony strzałami. - Załóż jeszcze
to. Nie poranisz sobie palców. - podał jej jedną rękawiczkę
jedynie na trzy palce. Środkowy, wskazujący i serdeczny. Po tym sam
sięgnął go łuk – nieco większy od jej – wyciągnął jedną
ze strzał, z wcześniej położonego kołczanu, po czym odszedł
kilka kroków – Obserwuj mnie. Tu każdy szczegół jest ważny.
Patrz na stopy, ramiona, barki, łokcie, dłonie. - chłopak ustawił
się w odpowiedniej pozycji, naciągnął strzałę na cięciwę i
celując w tarczę na samym końcu długiego pokoju, posłał ją w
sam środek. Mając kamienny wyraz twarzy, odwrócił się na pięcie.
Wyciągnął jedną strzałę i podał ją Lily – Teraz twoja
kolej.
-
Yyy. Chyba nie jestem przekonana czy jest to rozsądne.
-
Jak coś to będzie na ciebie. - posyłając radosny uśmiech, stanął
za dziewczyną i zaczął tłumaczył co ma robić – Strzelając z
łuku stój bokiem do celu. Stopa, która jest bliżej owego punktu
może być nieco przechylona w jego kierunku. I teraz. Jesteś
praworęczna prawda? - potaknęła twierdząco – Więc łapiesz w
tym miejscu lewą ręką, a prawą naciągasz cięciwę. Spróbuj. -
niepewnym gestem umocowała strzałę w odpowiednim miejscu, starając
się jak najmocniej wyciągnąć ją do siebie. Jednak skończyło
się to niekontrolowanym machaniem grotu na wszystkie strony. - Ej.
Nie wyżywaj się na mnie. - przylegając od tyłu do jej ciała,
złapał za łuk i prawą rękę Lily – Popatrz. Tutaj masz takie
kolorowe kuleczki. Bo bączek. Dzięki niemu strzała jest zawsze w
jednym miejscu. Trzeba końcówkę założyć pomiędzy. I tak.
Trzymając strzałę używasz trzech palców. Ale ją samą trzymasz
tylko pomiędzy środkowym a wskazującym. W ten sposób. - ułożył
jej palce w odpowiedniej konfiguracji i kontynuował tłumaczenie –
Napinamy cięciwę aż do twarzy tak, aby przedramię prawej ręki i
promień strzały tworzyły jedną linię. - pomógł jej w
naciąganiu, gdyż to zadanie okazało się znacznie trudniejsze, a
przede wszystkim wymagało bardzo dużo siły – Promień strzały
można układać dwojako. Albo opieramy go na nadgarstku, albo na
wysuniętym palcu wskazującym. Oczywiście znajduję się on po
lewej stronie majdanu. - ton jego głosu sugerował, że powiedział
coś tak oczywistego, że aż głupiego – A teraz skoncentruj się
na tarczy. Na jej środku. Tam chcesz dotrzeć. To twój cel. -
puścił dziewczynę, a co za tym idzie, również cięciwę, którą
pomagał jej utrzymać w jednym miejscu. Samodzielne wykonanie
zadania okazało się jednak dziwnie proste. Za proste. Wpatrywała
się dłuższą chwilę w czerwoną kropkę w samym centrum tarczy.
Wmawiała sobie, że tam trafi, że jej się uda. Przyciągnęła
pewnie koniec strzały do swojego policzka. Po oddaniu kilki
głębokich wydechów, wypuściła przedmiot z palców, jedynie
delikatnie je uchylając. Świst powracającej do pierwotnego
ułożenia cięciwy, lotki ocierające się o łuk, spowolniony
oddech. To wszystko razem sprawiało, że czuła jakby świat wokół
niej stanął. Widziała jedynie zmierzającą do celu strzałę.
Śledziła każdy pokonany przez nią milimetr. Zauważała każde
drganie, każdą lekką zmianę pozycji. Aż w końcu koniec. I mimo
że nie trafiła prosto w sam środek, to znalazła się pośród kół
na niej narysowanych. I to było powodem jej wielkiej dumy. Trafiła
w tarczę. - No. No. Zadziwiasz mnie coraz bardzie. - Kentin
spoglądał na tablicę z lekko uniesionym kącikiem ust. Był jakby
zdziwiony, ale jednocześnie szczęśliwy takim rezultatem, już po
pierwszej lekcji.
***
I
tak mijał jej dzień za dniem. Tydzień za tygodniem. Codziennie
robiąc te same rzeczy. Treningi, nauka, kolejny trening. A jak nie
to, to zawsze znalazło się jakieś inne zajęcie typu czyszczenie
książek w sali głównej, czy przygotowywanie jedzenie, sprzątanie.
Lily nie zastanawiała się zbytnio jaki jest sens takiego
postępowania. Bo tak naprawdę nigdy praktycznie nie miała czasu
tylko dla siebie. A gdy już zostawała sama, to jej poobijane i
zmęczone ciało aż krzyczało o miękką kołdrę i materac. Cały
czas ktoś przy niej był, zagadywał, proponował coraz to bardziej
wymyślne formy spędzania czasu.
Aż
w końcu leżąc u siebie w pokoju, otoczona pierzyną i masą
poduszek, niemogąc zasnąć przez dziwne uczucie strachu, które
towarzyszyło jej od początku tego dnia, uświadomiła sobie jedną
rzecz. Od kiedy to wszystko się zaczęła, ani razu nie pomyślała
o Bashu. Jej głowa była tak bardzo wypełniona sprawami dziejącymi
się tu i teraz, że myśli o bracie odeszły jakby na drugi plan.
Ale teraz powróciły. A chęć działania razem z nimi.