Bash szybkim ruchem ręki przeciągnął
Lily za siebie, tak że widziała teraz tylko jego plecy. Jednak jej
umysł nie mógł dalej przyswoić widoku postaci, które przez
chwilą zobaczyła. Pod zamkniętymi powiekami widziała nadal dwie
sylwetki. Jakby ludzie. Ale czy na pewno? Ich skóra była
śnieżnobiała. Idealna biel świeciła na ich twarzach.
Przypominało to odbijanie się niewielkiej poświaty świetlnej od
lustra. Była również całkowicie nieskazitelna. Żadnej
zmarszczki, piega, czy nawet jakiegokolwiek znamienia. Idealnie
gładka. Pełne usta przykuwały wzrok. Do tego ich kolor – krwista
czerwień. Wydatne kości policzkowe zaskarbiały sobie całą uwagę,
kierując spojrzenie na oczy. W nich tkwiła ich zagadka. Czerń
źrenic sprawiał, że obserwujący czuł się jakby tonął w
głębokiej otchłani tajemniczości. Skrywały w sobie prawdę,
kłamstwo, pewność, złość, okrutność i nienawiść do świata.
Opadające na powieki ciemne, proste włosy jeszcze bardziej
pogłębiały wrażenie ciemności i zła jakie od nich emanowało.
Jednak nie zmieniało to faktu, iż były to postacie piękne. Coś w
nich było, że człowiek tracił rozum.
- Widzę, że przyprowadziłeś
Przeznaczoną wprost w nasze ręce. Jak miło gdy ktoś nas wyręcza
w brudnej robocie. - zaśmiał się jeden z nich. Lily chciała
zobaczyć co się dzieję, ale Bash skutecznie jej to utrudniał
swoim mocnym uściskiem, który spoczywał na jej ramieniu, nie
pozwalając dziewczynie na jakikolwiek ruch. W takiej sytuacji mogła
zdać się jedynie na swój słuch – Oddaj nam ją po dobroci a nic
ci nie zrobimy. Po co się narażać na gniew Mirochny, dla kogoś
kto nawet nie jest twojej krwi? - postać rozłożyła ręce chcąc
potwierdzić swoje słowa i wyjść na mniej srogą niż tak naprawdę
była
- Właśnie Sebastianie, powiedz. -
zaczął drugi zaskakująco ciepłym tonem – Dlaczego zdecydowałeś
się pozostać w świecie ludzi. Przecież tam jest tak nudno.
- I być jej kolejną marionetką tak
jak wy? Nie dziękuję. - prychnął z rozbawienia chłopak
- No cóż. Twoja strata. - szyderczy
uśmiech jaki zawitał na ustach postaci, odsłaniając przy okazji
bieluteńkie zęby umazane niewielką ilością krwi na dziwnie
długich siekaczach, nie wróżył nic dobrego.
Po tym jak dziewczyna usłyszała
pstryknięcie palców ponownie ją zemdliło. Wszystko przez to, że
poruszyło się stworzenie, przez które wcześniej prawie nie
straciła przytomności, a konkretniej przez jego zapach. Ostry,
duszący, wgryzał się w nozdrza przez co miało się wrażenie, że
nos zaraz eksploduje. Przypominał on jedno, wielkie wysypisko śmieci
z najgorszymi odpadkami. Prawie padła, nie mogąc utrzymać się na
równych nogach, jednak uścisk Basha był tak silny, że pozwalał
jej utrzymać pionową postawę. Sam wygląd nie był równie
zachęcający co zapach. Wysoki potwór, na około dwa metry,
zielona, jakby trochę zgniła skóra pokryta wielkimi gulami. Na
twarzy nieco zwisała. Wielkie, rozłożyste barki. Nogi wielkości
kilku beczek. W skrócie wielkie, brzydkie, cuchnące coś.
Lily nie wiedziała o co chodzi białym
postaciom, dlaczego tak mówiły do jej brata – jakby go znali –
i nie chciała wiedzieć. Marzyła tylko o jednym – aby uciec z tej
uliczki jak najdalej od tych dziwnych stworzeń, aby czuć się
bezpieczną pośród wielu innych ludzi na ulicy. Przez jej głowę
przechodziła masa pytać. „Dlaczego Bash nie ucieka? Dlaczego
stoimy tu i czekamy jak te kaczki na wystrzał? W jaki sposób jest
on taki spokojny?”
Nagle coś usłyszała. Ale nie w
uszach, tylko w głowie. Głos Sebastiana. „Gdy krzyknę stop
zaczniesz biec w stronę ulicy. Ale nie wyjdziesz na nią. Jakieś
pięć metrów przez chodnikiem jest zakręt w kolejną uliczkę.
Wbiegniesz tam. Na sam koniec. Będą tam na ciebie czekać. Uściskaj
mój palec jeżeli zrozumiałaś”. Było
to niezwykle dziwne uczucie. Tak jakby chłopak siedział w jej
głowie. Słyszała wyraźnie każde słowo, mimo iż on nic nie
mówił. Dreszcz przeszedł ją wzdłuż kręgosłupa jeszcze
bardziej paraliżując całe ciało. „Spokojnie. Nie bój
się. Będę tuż za tobą. A i weź mój naszyjnik. Przyda ci się.
A teraz proszę, potwierdź, że zrozumiałaś.”
W jej kieszeni od spodni sekundę później znajdował się owy
naszyjnik. Lily uważnie patrzyła jak Bash delikatnie wkłada go ze
swojej kieszeni bluzy do jej od spodni.
Po wzięciu
głębokiego oddechu zacisnęła palce prawej dłoni na jego kciuku.
No i się stało.
- STOP!
Zmierzający
w ich stronę zielony olbrzym na chwilę się zatrzymał mając
zdezorientowaną minę. To samo białe istoty. A Lily? Biegła.
Biegła ile sił miała w nogach. Nie oglądając się za siebie
zmierzała ku końcowi uliczki szukając zakrętu. Za sobą słyszała
krzyki wielu osób. Ale w takim stanie ducha i ciała nie mogła
stwierdzić do kogo który należy. Doleciały do niej jedynie
pojedyncze słowa: „Za nią. Dureń. Łap. Bierzemy.” Słów już
nie słyszała, ale za to potężny huk za nią a i owszem. Kroki
były bardzo wyraźne. Jeden za drugim coraz bardziej przybliżał
monstrum do dziewczyny. W końcu Lily znalazła się z miejscu gdzie
był zakręt. Zdyszana i przepełniona strachem dziewczyna położyła
trzęsącą się dłoń na murze i niespokojnie wyszukiwała wzrokiem
brata. Jednak jego za nią nie było. Znajdował się dokładnie w
tym samym miejscu gdzie go zostawiła. Był ciągnięty w głąb
ciemnego zaułku przez dwie postacie. Próbował się wyrwać, ale
widać było, że ich siła przewyższała siłę prawdopodobnie
każdego normalnego człowieka. Podczas szarpaniny ich spojrzenia
skrzyżowały się na sekundę i ponownie usłyszała ten sam dziwny
głos w głowie. „Nie bój się. Nic mi nie będzie. Idź.
Ratuj życie. Oni ci wszystko wyjaśnią. I proszę pamiętaj, że
zawsze cię kochałem. Biegnij!”
Nic. Pustka. Nie
było już nic. Ani głosu w głowie, ani Basha. Jego sylwetka
zniknęła w ciemności wraz w jednym wyraźnym okrzykiem „Proszę!”.
Na to słowo Lily momentalnie dostrzegła zbliżającego się
potwora. Podążał prosto na nią. Jej nogi same poderwały się do
ucieczki. Nie myślała o niczym. Jej umysł był w tym momencie
całkowicie pusty. Nie było strachu, pytań, niepewności,
obrzydzenia. Nic. Po prostu biegła szukając jakiegokolwiek ratunku
przed potworem, którego dopadnięcie równałoby się z rychłą
śmiercią.
Dotarła na sam
koniec, gdzie jej oczy spotkały się z wielkim murem z czerwonej
cegły. Kiedy odwróciła się zobaczyła jak niebezpieczeństwo
zbliża się wielkimi krokami. Ślina z pyska rozpraszała się na
wszystkie strony a jego wielkie łapy niszczyły wszystko co
napotkały po drodze. Instynktownie Lily szukała czegoś do obrony.
Pod ręką znajdował się jedynie niewielkich rozmiarów łom. Po
złapaniu go w ręce nie musiała długo czekać aż zada pierwszy
cios. Dziewczyna już dawno nie czuła w sobie takiej złości. Aż
coś rozrywało ją od środka. Na samą myśl o ginącym spojrzeniu
brata z czeluściach ciemności miała ochotę zamienić w pył
wszystko wkoło. Jednak uderzenie jakie wykonała po uniku przed
stworem w jego plecy, tylko jeszcze bardziej go rozzłościło a sam
łom wygiął się w pół. W jednej chwili cała złość z niej
uszła, a na jej miejsce wszedł strach. Źrenice gwałtownie
rozszerzył się a stopy jakby odmówił posłuszeństwa. Zrobiła
jedynie kilka kroków w tył i gdy wiedziała, że nic więcej nie
może zrobić opadła na ziemię, plecami uderzając o ścianę,
skryła głowę w dłoniach kuląc kolana i czekała. Czekała na
najgorsze. Czas dłużył się niesamowicie. Od samego początku. Od
kiedy to znalazła się lekko potłuczona na ziemi wyczuwalnie
ciepłej od promieni słonecznych, aż do teraz minęło nie więcej
niż dwie minuty. A dla Lily? Cała wieczność.
Zacisnęła mocno
powieki i oczekiwała. Liczyła sekundę za sekundą i nic. Jednak w
momencie delikatnego rozluźnienia organizmu coś blisko niej
chrupnęło, jakby się złamało. Po tym dźwięk jakby ktoś bawił
się jakoś breją. I huk. Lily pod nogami poczuła wibracje, aż
cała się zatrzęsła. Coś kapnęło jej na rękę i powoli po niej
spływało. Po czym głos. Niski, lekko szorstki ale melodyjny.
- Kurwa. Dlaczego?
Czemu znowu ogr? - ktoś trzepnął ręką próbując usunąć z niej
gęsty śluz - Zawsze to ja muszę na nie trafiać. - Lily podniosła
głowę i natychmiast zmrużyła oczy przez oślepiające promienie
słoneczne padające na jej twarz. Gdy oczy przyzwyczaiły się już
od takiej jasności ujrzała chłopaka z intensywnie czerwonymi
włosami, a słońce jeszcze bardziej potęgowało efekt prawie ognia
na jego głowie, ciemne rzęsy tworzyły otoczkę wokół głębokiej
szarości jaką przyjmowały jego źrenice. Jego rysy twarzy nie były
ostre, ale też nie był to typ grzecznego chłopca. Po samej twarzy
można już było się dowiedzieć, że ma się do czynienia z
zawziętym osobnikiem. Jednak to nie twarz przykuła całkowitą
uwagę dziewczyny, tylko jego dłonie, a właściwie ich zakończenia.
Pazury. Długie, ostro zakończone, całe czarne. Lily przyglądała
się chłopakowi z zafascynowaniem, ale także z wielkim
przerażeniem. - Co się tak patrzysz? Wiem, że jestem wybitnie
oszałamiający i kobiety lgnął do mnie całymi stadami, ale nie
oznacza to, że musisz się gapić na mnie jakbym był kosmitą. -
stwierdził z wyrzutem po czym jego paznokcie zaczęły się kurczyć,
aż wyglądy tak jak każdego innego człowieka. Usta Lily
natychmiast opadły w dół – No co? Wilkołaka nie widziałaś? A
no tak. Normalna. Ale z wami jest uciążliwe życie.
Wyciągnął dłoń
aby pomóc dziewczynie wstać. Dopiero kiedy znajdowała się na
równych nogach zorientowała się, że zielony stwór, przed którym
dopiero co uciekała, leżał tuż pod jej stopami. Na sam jego widok
odskoczyła o dwa kroki w bok. Czerwonowłosy prychnął głośnym
śmiechem na widok jej reakcji po czym zaczął się rozglądać
dookoła, mrucząc pod nosem coś o jakieś ścierce. Lily nie
czekając na dalszy rozwój wypadków podążyła szybkim krokiem w
miejsce gdzie ostatni raz widziała brata. Dochodziła już do końca
drugiej uliczki, gdy usłyszała jak chłopak krzyczy coś do niej z
wyraźnym tonem złości w głosie. To był dla niej sygnał, aby
przyspieszyć gwałtownie kroku. Gdy znajdowała się już prawie na
miejscu przed jej twarzą, jak spod ziemi, wyrosła czerwona
czupryna.
- A gdzie to się
nasze znaleźne wybiera? Czyżbyś się mnie wystraszyła? -
ironiczny uśmiech zawitał na jego przystojnej twarzy
- Gdyby jeszcze
było czego. Myślisz, że taki farbowany cwaniaczek jak ty może
mnie wystraszyć? Jeżeli nie masz już więcej pytań do mnie, to
chcę przejść. - odepchnęła go jednym ruchem ręki i poszła
przed siebie.
- O nie. Tak to się
bawić nie będziemy. - złapał ją mocno za ramię i skierował jej
twarz ku niemu – Słuchaj. Nie mam najmniejszej ochoty użerać się
z tobą, durnym człowiekiem. Więc teraz grzecznie pójdziesz ze
mną, wymażemy ci to wszystko z twojej małej główki i wszyscy
będziemy szczęśliwi. - pociągnął ją za sobą. Ale dziewczyna
nie miała najmniejszego zamiaru gdziekolwiek iść, zwłaszcza z
takim kimś jak ta niewyżyta zakała. Stanęła i kopnęła go
prosto w kolano. Bash często jej mówił: „Jak coś, to celuj
zawsze w kolano. Tam łatwiej trafisz niż w krocze. A boli podobnie”
Chłopak od razu ją puścił i skulił się sycząc z bólu. -
Dopadnę cię. I wtedy nie będę już taki miły. - wysyczał a ona
gwałtownie rzuciła się do ucieczki. Jednak zarówno kończący się
zaułek, jak i męski, tylko że teraz należący już do kogoś
innego, głos zatrzymał jej zryw.
- Kastiel! Do licha
ciężkiego, co ty robisz? - Lily odwróciła się i z daleka
widziała sylwetkę młodego chłopaka z długimi, brązowymi
włosami. - W taki sposób nigdy, żaden normalny, nie będzie za
tobą szedł jak baranek. Naprawdę nie możesz okazać choć trochę
zrozumienia? - mając ręce położone na biodrach, mówił do
swojego znajomego z wyraźnym wyrzutem
- Ona mnie
uderzyła! - warknął
- Jak się nie
umiesz bronić przez dziewczynami to co ja ci poradzę. - na twarzy
bruneta pojawił się uśmiech, którego Lily z takiej odległości
nie była zdolna dostrzec, ale słyszała wyraźne rozbawienie w jego
głosie. Nagle ucichł a jego twarz spoważniała. Przyglądał się
dziewczynie przez dłuższą chwilę w skupieniu.
- A ty co? Ducha
zobaczyłeś? - zdziwił się czerwonowłosy spoglądając na
chłopaka obok, będąc już na równych nogach, ale czując cały
czas dyskomfort w nodze
- To ona.
Przeznaczona. - wyszeptał w zadumie
- Że niby ona? -
wskazał palcem na Lily nie dowierzając słowom kolegi – No to
będziemy mieli wesoło jeżeli już teraz się buntuje. - uniósł
jeden kącik ust i skrzyżował ręce na piersi – Będzie wesoło.
A Lily stała pod
murem będąc oddaloną od nich o jakieś 50 metrów, słyszała
każde wypowiedziane przez nich słowo i nie wiedziała czy ma płakać
czy zacząć się śmiać, przez to, że jej życie po raz kolejny
staje się jednym wielkim koszmarem.