Na jego nadgarstkach zapięto
ciężkie, żelazne kajdany i zawieszono je łańcuchem za uchwyt na
suficie. Jego poszargane ciało, zbesztane i pozbawione jakiejkolwiek
godności, zwisało jak mięso gotowe do obdarcia ze skóry z rzeźni.
Czy to jeszcze był w ogóle człowiek? Czy patrząc na miejsce,
gdzie znajduje się twarz widzi się jedynie zdarte płaty skóry i
zakrzepniętą krew na całej powierzchni, łącznie z okolicą oczu,
to nadal można uznać tą osobę za istotę ludzką?
Jego palce już praktycznie nie
posiadały paznokci. Na głowie jedynie niewielkie powierzchnie
zajmowały, kiedyś pięknie wijące się rude loczki, które w
ciepłych promieniach świeciły jak najdroższy kamień, teraz
pozlepiane krwią, skórą i wszystkimi substancjami, które miały
kontakt z jego ciałem. W kilku miejscach kości przebiły się przez
skórę po złamaniu. Ślady bo biciu batem, po ugryzieniach
drapieżnych zwierząt, po elektrodach.
Ale on jakby już się tym nie
przejmował. Wiedział, że i tak będzie jeszcze długo żył, że
będą tak długo przywracać go do życia, dopóki będzie mógł
pełnić kartę przetargową. Nie czuł bólu. Po tak długim okresie
jego ciało już się przyzwyczaiło do cierpienia. Jego nerwy już
nie odbierały tego jako coś, co wzbudzałoby strach, jako coś
niecodziennego. To teraz była jego codzienność. Nawet jego inne
narządy zmysłów uodporniły się na panujące warunki. Po
przeniesieniu do innej celi, gdzie kilka dni wcześniej zmarł inny
więzień, jego węch nawet przez chwilę nie poczuł rozkładającego
się, zgniłego ciała, które przez wilgoć już przypominało
postać z filmu grozy.
Ciężkie drzwi otworzyły się z
wielkim trzaskiem. Nieco świeżego powietrza napłynęło do
pomieszczenia. W progu stanął potężny mężczyzna z maczugą z
kolcami. Na stopach miał buty wojskowe zaopatrzone stalowymi
noskami, do jego mocniejszych uderzeń. Od jego łysej głowy
odbijały się płomienie pochodni.
Okrążył kilka razy chłopaka,
patrząc z obrzydzeniem, ale zaraz fala śmiechu ogarnęła jego
twarz.
- Wiesz co, nawet trochę ci
współczuję. Dzień w dzień, tydzień za tygodniem, i nic. Nawet
najmniejszego odzewu, że ktoś stara się cię uratować. To
przykre, że jesteś takim zerem. A ja muszę na ciebie tracić czas.
I niby dla kogo to robisz? Dla tej małej blondyneczki, która
interesuje się tylko jak zadbać o swoje dobro? Tak bardzo ją
kochasz? Patrz na mnie jak do ciebie mówię! - chwycił za
pozostałości po jego włosach i uniósł jego głowę do góry. -
Ale uszczęśliwię cię. Wkrótce się spotkacie. Już dzisiaj
zobaczysz jak jej piękna buźka idzie pod mój nóż. A ona będzie
miała pierwsze miejsce w spektaklu, gdzie będę pozbawiał cię
życia. I obiecuję, że będzie to bardzo powolna i bolesna śmierć.
- każde słowo wypowiadał z doskonałą precyzją. Chciał mieć
pewność, że chłopak zrozumie każde jego słowo, i to dobitnie.
„Powiem ci coś”
- usłyszał mężczyzna w swojej głowie - „Nie obchodzi
mnie co ze mną zrobicie. Ale przysięgam, że jeżeli kiedykolwiek
ktoś z was ją tknie, to poruszę całą Ziemię, niebo oraz piekło,
abyście cierpieli jak wszystkie wasze ofiary razem wzięte. Nie
będzie żadnej litości” -
mężczyzna aż się wzdrygnął, bo było to tak realistyczne, tak
przepełnione chęcią mordu i cierpienia, że aż krew przestała na
chwilę płynąć w jego żyłach.
***
Przepychając się w tłumie jeszcze żwawych i pełnych energii
gości oraz tych, którzy zabawy mieli już pod dostatkiem, w końcu
doszli do miejsca gdzie były wydawane pieniądze do gry. Tillie
grzecznie ukłonił się w stronę kobiety po drugiej stronie lady i
podał jej plastikową, czarną kartę.
- Proszę
wydać pięć milionów. - odparł półszeptem i ukradkiem zerknął
na Lily. Kiedy dostał już swoje pieniądze w żetonach i kartach,
oboje oddalili się w stronę sali. Jednak w połowie drogi
niespodziewanie przystaną i zilustrował dziewczynę od góry do
dołu.
- Czy
coś się stało?
- Nigdy
wcześniej cię nie widziałem w tym bunkrze Gabriela.
- Świat
nadnaturalny nie kończy się jedynie na jednej Bibliotece. A
właściwie co wilkołak robi po jasnej stronie? To dosyć
niespotykane.
- Tak
samo niespotykane jak mała, krucha blondyneczka w tak obrzydliwym
miejscu jak to.
-
Uważaj, bo ta mała blondyneczka może boleśnie gryźć. -
Spojrzała na niego przeciągle z uniesionym kącikiem ust, po czym
przekręciła się na piętach i powolnym krokiem zaczęła zmierzać
w kierunku sali
- Auć.
Zabolało.
- Miało
boleć. - wymruczała pod nosem słysząc z oddali jego słowa
Podeszła do stolika i usiadła na swoim poprzednim miejscu, co nie
uszło uwadze reszty uczestników. Zwłaszcza pani McCall. Położyła
wcześniej zabrane od mężczyzny żetony i karty na stole, i
uśmiechnęła się do każdego kto również tam siedział.
Podniosła rękę, aby wezwać barmana.
- Trzy
części Gordona, jedna wódki i pół Lillet. Wstrząsnąć z lodem
i dodać skórki pomarańczy.
-
Oczywiście. - oddając lekki ukłon mężczyzna oddalił się w
stronę baru, a Lily zaczęła wodzić za nim oczami. Ale był to
jedynie pretekst, aby kątem oka zahaczyć o Pabla. Delikatnie
głaskał kolano jednej z dziewczyn siedzących obok niego, patrząc
jednocześnie gdzieś w nieznaną przestrzeń. „Spokojnie mój
drogi. Już niedługo wszystko mi wyśpiewasz”
Zaczęła się kolejna partia. Lily obiecała sobie, że teraz będzie
uważniejsza. Teraz wygra. W pierwszym rozdaniu.
- Mamy
trzech grających. Duża w ciemno milion. - karty zawędrowały na
stół, a mężczyzna czekał na reakcję każdego z graczy. Każdy
czekał, dlatego kolejna karta doszła do puli. Chińczyk po
uprzednim zastanowieniu się i zmrużeniu, i tak wąskich oczu,
wypowiedział słowa, które najprawdopodobniej zadecydowały o losie
dalszej gry.
-
Wszystko. Sześć milionów. - ułożone w idealny trójkąt żetony
przesunął rękoma w stronę środka stołu. Starsza kobieta patrząc
się na swoje zdobycze poprawiła lekko koka i stuknęła paznokciem
o paznokieć. Jednak po chwili, jakby zrywając się, rzuciła swoje
żetony na blat.
- Pani
McCall przebija. Dwanaście milionów. - Lily odebrała swoja drinka
i upijając jeden, wykwintny łyk spojrzała na swoją konkurentkę.
Widziała w jej oczach ten strach. Ona wiedziała, że blondynka
wróciła silniejsza. Jednak za nic nie chciała tego po sobie
poznać. Ukrywała się dobrze. Ale nie wiedziała z jakim
przeciwnikiem przyszło jej stoczyć walkę.
-
Wszystko. - odłożyła kieliszek i z w wielką pewnością siebie
pchnęła pieniądze jakie dostała. - Pięć milionów.
- Pani
McCall. Jaka decyzja? - jej policzki dziwnie się zapadły a skóra
zbladła. Mocno chwyciła za róg kart i uniosła je spoglądając na
ich symbole. Zerknęła kątem oka na Lily, po czym rzuciła krótkie
„wszystko”. I teraz rozpoczynała się ostateczna walka. Teraz to
była dla dziewczyny walka o żyć albo umrzeć.
-
Państwo, karty na stół. - mężczyzna w pełni wyluzowany rzucił
swoje wierząc w swoje dzisiejsze szczęście. - Full – a uśmiech
nie schodził z jego twarzy. Dopiero kiedy McCall delikatnie
odwróciła swoje karty i podała bliżej, jego mina zamieniła się
raczej z podkówkę. - Starszy full. Asy na szóstkach. - teraz miało
się wszystko rozstrzygnąć. Wiedziała, że tym razem to ona
zatriumfuje. Ona jest zwycięzcą. Kosmyk włosów opadł jej na
twarz a ona sięgając po dwie karty, które w tej chwili były dla
niej najważniejszymi rzeczami na całej kuli ziemskiej, przymknęła
powieki i pomyślała o swoim bracie. „Już niedługo ten
koszmar się skończy. Chociaż w taki sposób mogę ci pomóc”.
Szybkim i zdecydowanym ruchem odwróciła karty słysząc za sobą
szmery zachwytu i uznania. Ale największą nagrodą była zszokowana
mina kobiety naprzeciw niej. Niedowierzanie? Może zdumienie? Złość?
- Piątka i siódemka pik, poker. Czwórka do ósemki. Najstarszy
układ. Pani Traynor wygrywa. - uśmiech zwycięstwa oświetlił jej
twarz. Odetchnęła głęboko, jednak wiedziała, że to dopiero
wierzchołek góry. Najważniejsze zadanie dopiero przed nią. Nagle
usłyszała ciężkie i groźne kroki, które kierowały się
idealnie w jej kierunku. Jednak kiedy wiedziała, że dzieli ich
odległość jeszcze z trzech metrów, chwyciła kieliszek i uniosła
go na wysokość swoich bioder. Poczuła jego wielką dłoń na swoim
ramieniu i w momencie odwrotu wylała całą zawartość na jego
spodnie, a dokładniej w okolice krocza. W głębi miała ochotę
położyć się na ziemię i śmiać się w na cały głos, aż do
momentu kiedy będzie na kompletnym bezdechu, jednak tutaj musiała
utrzymać, mimo że gra się już skończyła, twarz zawodowego
pokerzysty.
- No i
coś ty najlepszego narobił! Kto cię tu zatrudnił!? - krzyczała
wymachując rękoma a jej loki podskakiwały wraz z jej energicznymi
ruchami
- Mój
szef chce panią widzieć. - odparł nieco speszonym głosem łącząc
dłonie
- A co
jeżeli ja nie mam ochoty widzieć się z nim? - z głośnym
trzaskiem odłożyła kieliszek na stół tupiąc przy tym
zamaszyście obcasem
- Co ty
wyrabiasz?! Dlaczego tak sobie utrudniasz? Już masz go w garści! -
słyszała w słuchawce przekrzykujących się chłopaków i gdzieś
w tle Gabriela. Ciężko oddychającego, a po jego czole spływała
kropla potu.
-
Uciszcie się! Dajcie jej pracować. Ona jest mądrzejsza niż wy tu
wszyscy razem wzięci, więc mordy w kubeł! - ostry i stanowczy głos
Kim zagłuszył wszystkich. Ona dopiero wiedziała jak sprawić
ciarki u chłopaków. Natychmiast zamilkli. Nawet nie odważyli się
pisnąć słówka. - Ignoruj ich. Wiem co robisz. Do dzieła
dziewczyno. - powiedziała zbliżając się do mikrofonu
- Nie
masz wyboru. To rozkaz. - jego głos zamienił się w niezwykle
poirytowany i oschły
- Nie
przypominam sobie, abym szła do wojska tylko do luksusowego kasyna.
Jeżeli tak traktujecie swoich klientów to ja dziękuję.
-
Przepraszam panią bardzo za zachowanie mojego kolegi. - zza pleców
olbrzyma wyłonił się niziutki staruszek we fraku. Swoim wyglądem
w ogóle nie pasował do tego miejsca. Miał ciepłą i radosną
twarz. Świeciła optymizmem. - Obiecuję, że już nigdy to się nie
powtórzy.
- Oby
miał pan rację.
- Jeżeli
byłaby pani tak uprzejma pójść ze mną do właściciela, bo
bardzo jest zainteresowany pani osobą i z całego serca chciałby
panią poznać. - „Serca? Myślę, że w jego przypadku
zadziałała inna część ciała, umieszczona nieco niżej.” -
To jak? Idziemy. - na jego podstarzałej twarzy pojawił się tak
przemiły uśmiech, że nie dało mu się odmówić. Krocząc za
jakże dziarskim mężczyzną, zbliżała się ku podwyższeniu gdzie
przesiadywał on. I teraz dopiero musiała się wykazać się swoim
sprytem i inteligencją.
Aby
wejść za podest trzeba było pokonać kilka stopni pokrytych
czarnym jak noc dywanem z jakimiś mieniącymi się drobinkami.
Stanęła tuż przy nim i spojrzała na ochroniarza, którego dopiero
co starała się jak najbardziej upokorzyć.
- Ekhem.
- starała się zwrócił na siebie jego uwagę i uniosła dłoń w
jego kierunku. Niechętnym krokiem podszedł i ująwszy ją, pomógł
jej wejść na górę. Ta scenicznie kołysząc biodrami stanęła
jakiś metr od Vargasa i krzyżując palce na torebce przegryzła
delikatnie wargę.
- Nigdy
wcześniej cię tu nie widziałem. - zaczął cały czas siedząc
- To
chyba dobrze, że twoje kasyno szczyci się taką popularnością.
Miałam wiele innych do spędzenia czasu, ale wybrałam właśnie
twoje. - każdy myślał, że jej głos stanie się podniecająco
seksowny, a tu niespodzianka. Znudzony i jakby zniesmaczony tym, że
przebywa w jego towarzystwie. Jednym ruchem ręki odprawił swoje
kokieterki.
- Może
zechciałabyś usiąść razem ze mną?
- Skoro
nalegasz. - odparła jakby od niechcenia. Usiadła eksponując swoje
pośladki i spojrzała na niego nieodgadnionym wzrokiem
- Jak
masz na imię piękna istoto? - jego ręka z każdą chwilą zbliżała
się do jej ciała
- Jestem
Adriana Traynor.
- A
dlaczego nigdy wcześniej cię tu nie widziałem?
-
Przyjechałam do miasta na kilka dni. Interesy.
- To
wiesz, można ten czas spędzić nie tylko na zwiększaniu swojego
majątku. - jego głos był coraz niższy a dłoń wylądowała na
ramieniu dziewczyny
- A
jakie atrakcje możesz mi zaoferować? - przymrużyła oczy i nieco
się do niego zbliżyła
- Nawet
sobie nie wyobrażasz z jak bogatej oferty możesz skorzystać. -
druga ręka zawędrowała w stronę jej kolana. Słyszała bicie jego
serca. Nieco przyspieszyło. Jego źrenice stały się szklane, było
w nich widać pożądanie. Te uwodzicielskie spojrzenia. Przysunęła
się jeszcze bardziej lekko podnosząc, aby być jak najbliżej jego
twarzy.
- No to
pokaż na co cię stać. - wyszeptała mu do ucha delikatnie je
przegryzając. I w tym samym momencie nieco zagłuszone, ale dla niej
idealnie słyszalne wilcze warknięcie w słuchawce doprowadził do
uśmiechu na jej ustach, na których zresztą zaraz spoczął gorący
pocałunek. Jego usta były niezwykle miękkie. Czuć było od nich
żar niczym z płonącej lawy. Smakował miętą i porzeczkami. Czuły
dotyk sprawił, że rozpływała się pod jego delikatnością.
Jednak w porę jej umysł powrócił do świata realnego,
przypominając sobie, że nie jest tutaj dla przyjemności. Odsunęła
głowę uwalniając złączone usta i spojrzała mu prosto w oczy. W
te duże, brązowe oczy, które same nawoływały. - Może
przejdziemy w jakieś bardziej ustronne miejsce. - wyszeptała
ponownie rzucając podekscytowane spojrzenie. Poczuł jak jej gorący,
słodki oddech musnął mu policzek.
- Chodź
ze mną. - odparł wstając i chwytając ją za rękę
Przemierzali wspólnie szerokie korytarze odziane w bogate malowidła
i rzeźby. Ściany w kolorze zimnego beżu oświetlane były jedynie
za pomocą małych, okrągłych świateł na suficie. Dzięki temu
aura tajemniczości i niewiadomego rozchodziła się na wszystkie
strony, odkrywając przed gościem z każdym krokiem coraz to nowsze
doświadczenia.
Ręka
Pabla oplotła już jej talię. Co raz spoglądał na jej twarz, a
odpowiadała na to delikatnym uśmiechem. Powoli dochodzili do
wielkich, czarnych drzwi, ze złotą klamką i zawiasami. Po ich
dwóch stronach stali napakowani ochroniarze w garniturach i czarnych
okularach, jakby faktycznie w pomieszczeniu nie brakowało ciemności.
- Nikt
nie ma prawa nam przeszkadzać. Jeżeli ktoś tu wejście spotka go
bardzo surowa kara. - mężczyźni pokiwali głowami i jeden z nich
kartą otworzył drzwi.
Weszli do środka, ale nie dane jej było rozejrzeć się po
pomieszczeniu, bo momentalnie poczuła na swoich plecach zimny powiew
ściany z jednej, z drugiej strony gorące ciało mężczyzny
przywarte do niej. Całował ją po całej szyi co wywoływało u
niej fale przyjemności oraz gęsią skórkę na całym ciele. Dłonie
opadły w dół na jej pośladki, gładząc wcześniej kawałek po
kawałku plecy. Czuł żar jej ciała i miękkość uda na kroczu.
Szybkim ruchem zrzuciła z niego marynarkę, jednak nie w tym celu, o
którym sam myślał. Jego pocałunki schodziły coraz niżej.
Odchyliła głowę na bok w geście niby podniecenie, jednak ta
zerknęła na środkową część pokoju, gdzie lewitowała
plastikowa karta klucz. I wtedy całe przedstawienie mogło zacząć
się od nowa.
Odepchnęła go do tyłu odchodząc kilka kroków dalej. Był
zdezorientowany i w pewien sposób zły. Jak myśliwy, któremu
zwierzyna posłusznie się nie poddała. Dopiero po chwili zauważył
obok niej swoją kartę unoszącą się w powietrzu.
- Co do?
- wstał na równe nogi w ekspresowym tempie patrząc z
niedowierzaniem
- Teraz,
skoro jesteśmy już sami i nikt nam nie będzie przeszkadzał,
możemy przejść do interesów. - odparła lodowatym tonem
poprawiając kosmyk włosów
- Kto
cię nasłał?! - krzyknął. Niby gniewnie, ale rozgoryczenie i
jakby cień upokorzenia był tak słyszalny
- Proszę
nie rozśmieszaj mnie. - zaśmiała się sztucznie – Działam na
swój własny rachunek. Po co miałabym wykonywać taką robotę dla
kogoś, jeżeli sama mogę zgarnąć za to profity. - już miał się
zrywać do komputera stojącego na lipowym biurku, jednak blondynka
szybko zgasiła jego zamiary
-
Wszystko jest wyłączone. Żadne alarmy nie zadziałają. Drzwi
zablokowane. Nie możesz nic zrobić. - wygrywała. Miała wyraźną
przewagę. Ale to jak na razie był dopiero początek trudnego boju
- Kim
jesteś? Kimś z nadnaturalnego świata. Tylko kim?
- To nie
jest ważne. Ważne jest to czego ja chcę w tej chwili. I ty mi to
dasz. - pewność siebie jaka w tej chwili z niej wypływała oraz
chęć wydostania się już z tego miejsca, łączyło się w jeden
groźny ładunek, który w każdej chwili mógł eksplodować
- A
czego chcesz? - oparł się o kant biurka i skrzyżował ręce na
piersi
-
Powiedź mi gdzie jest lustro Anielicy. - poważny, niski głos i
wyraźnie wypowiedziane zgłoski każdego słowa
-
Myślisz, że ja wiem? - widocznie go to rozbawiło – Tego
przedmiotu szukają i ludzie i nadnaturalni od setek lat i myślisz,
że ja wiem gdzie ono jest?
- Tak. I
albo mi powiesz po dobroci, albo wyciągnę to z ciebie siłą. -
zrobiła kilka kroków w przód stukając paznokciem o paznokieć
- Jest w
Bibliotece Aleksandryjskiej. - odparł nieco ściszonym głosem
- Nie
opowiadaj mi tu bzdur! Przecież wszyscy wiedzą, że zostało
przeniesione z Aleksandrii do Anglii. A potem ślad po nim zaginął.
- To
jeżeli jesteś taka rozeznana, to po co ci ja?
- Bo
wiesz gdzie znajduje się w chwili obecnej. - karta została położona
na stoliku z ciemnego drewna. Mężczyzna zaczął błądzić
zagubionym wzrokiem w przestrzeni przed sobą, jednak niczego nie
mógł dojrzeć. Ale nagle poczuł uścisk na swojej szyi. Mocny,
odbierający mu w sporej części dostęp do powietrza. - Mów co
wiesz!
-
Miesiąc temu pojawiła się u mnie zjawa. Duch jakieś kobiety. I
dała mi kartkę.
- Jaką
kartę!? - cierpliwość coraz bardziej uciekała z jej ciała
-
Powiedziała, że Przeznaczona będzie wiedziała, o co chodzi, że
tam znajduje się lustro. - ostatkami sił próbował łapać
powietrze, a jego twarz robiła się coraz bardziej sina
- Gdzie
jest ta kartka?
- W
tamtej szkatułce. - wskazał palcem na małą, srebrną szkatułkę
ozdobioną dziesiątkami szlachetnych, kolorowych kamieni. Lily
kiwnęła głową, po czym Alexy zabrał dłoń, uwalniając tym
samym Vargasa. Szybko łapał powietrze kaszląc i ocierając dłonią
obolałą szyję. Dziewczyna podeszła we wskazane miejsce i wyjęła
ową karteczkę złożoną na cztery części. Były tam zapisane
cztery linijki tekstu pismem, które wydawało jej się dziwnie
znajome.
- Co tu
jest napisane? - spytał Alexy wciąż nie pokazując swojego oblicza
-
Żegnajcie, lasy zielone. Żegnajcie rzeki błękitne. Już wrzesień
idzie przez łąki. I wrzosem liliowo kwitnie.
-
Rozumiesz coś z tego?
- Nic.
Ale kogokolwiek był to duch, musiał mnie znać i wiedzieć, że
kiedyś to rozgryzę.
- Alexy.
Macie już to po co przyszliście. Wynoście się stąd. - usłyszał
w słuchawce i położył dłoń na jej ramieniu
-
Chodźmy już. Pomyślimy o tym w innym miejscu niż to. - wtem mina
Lily mocno spoważniała. Przymknęła oczy i wsłuchiwała się w
to, co dzieje się za drzwiami
- Mamy
towarzystwo. - stwierdziła pośpiesznie i zwróciła się twarzą do
Pabla
- Jest
stąd inne wyjście?
- I tak
już za dużo powiedziałem. Myślisz, że uciec też ci pomogę?
- Nie
wydaje mi aby Mirochna była zadowolona z tego, że pomagasz innym a
nie jej.
- Ludzie
Mirochny tu są? - Alexy zerwał się z krzykiem spod drzwi
- Jest
za tym regałem. Pociągnij książkę Williama Blake'a. Tą
czerwoną.
-
Widzisz. Nie było to takie trudne. - szybkim krokiem podeszła do
wskazanego miejsca i otworzyła drugie drzwi – Gdzie prowadzą?
- Na
drugą stronę budynku. Stara, brudna uliczka.
-
Świetnie. Idziemy. - już była o krok od progu gdy wielkie wrota,
którymi dopiero co wchodziła padły ofiarą środków wybuchowych.
Potworny huk rozrywający błonę bębenkową. Zapach dynamitu
rozniósł się po pokoju. Twarde drewno rozpadło się na miliony
kawałków, większych i mniejszych, raniąc wszystkich w środku.
- Lili!
Alexy! Odezwijcie się! Co się tam dzieje?! - Gabriel wrzeszczał do
mikrofonu a jego dłonie drżały jakby zaraz miały wypaść z
zawiasów.
Dziewczyna na chwilę straciła przytomność przez
uderzenie głową o ścianę. Powoli jej powieki zaczęły się
podnosić. W kłębach czarnego jak smoła dymu dostrzegła dwie
sylwetki, które wyróżniały się znacząco na tle. Śnieżnobiała
skóra i czarne tęczówki. Krwistoczerwone usta i długie kły
wysuwające się spod warg. Za nimi stały jeszcze ze trzy inne
istoty, których nie umiała zidentyfikować. Świat coraz mniej się
rozmywał. Przekręciła głowę na bok szukając Alexego. Dostrzegła
jego pomarańczową bransoletkę pod grubą powierzchnią kurzu i
pyłu, który wytworzył się przez uszkodzenie ścian. Nigdzie nie
widziała Vargasa. Próbowała wstać, ale przez krew, które
wypływała z rany na głowie, jej dłonie ślizgały się po
powierzchni. Była dziwnie otumaniona. Jakby ktoś wyssał z niej
życie. Każdy ruch był dla niej ciężarem. Bała się. Ściskało
ją w żołądku. „To nie może się tak skończyć. Nie po tym
co przeszliśmy. To nie może być koniec.” Płakała. Wewnątrz
siebie. Ból praktycznie rozrywał jej ciało. Postanowiła, że tak
nie może tego zostawić. Przyłożyła wierzch dłoni do ściany i
tak się wspierając uniosła się do pozycji stojącej. Brudna mgła
zaczęła opadać i dzięki temu dostrzegła tuż przed sobą
niebieskowłosego przyjaciela osłaniającego ją całym ciałem.
- Idź
stąd. Uciekaj.
- Nie
zostawię cię samego.
- Ja
postaram się jak najbardziej ich opóźnić. A ty uciekaj. Już.
- Nie!
Oni...
- Bez
dyskusji! Wynocha! - siłą wepchał ją w długi korytarz i zamknął
drzwi-biblioteczkę. Długo wpatrywała się w ciemność po jego
postaci gdzie teraz była gruba ściana.
- Alexy.
- wyszeptała do siebie.
Łzy
napłynęły jej do oczu. Czuła dziwne wyrzuty sumienia. Czy to była
jej wina? Czy to przez nią? Nie mogła go stracić. Podbiegła i
starała się otworzyć wcześniej zamknięte drzwi. Nic z tego.
Jedyne co, to całkowicie zdarła swoje paznokcie. Nie wiedziała co
się tam dzieje. Nic nie słyszała. Głucha cisza. Nic już nie
mogła zrobić. Jeszcze ostatni raz uderzyła w ścianę i zdjęła
wysokie obcasy i pędząc, ile tylko sił jej zostało, przez długi,
zimny korytarz szukała wyjścia.
Dostrzegła je dopiero po jakimś kilometrze. Proste, plastikowe
drzwi w kolorze brudnej zieleni. Dochodząc praktycznie w nie wpadła.
A potem powietrze i jasny blask księżyca. Była wolna. Uwolniła
się. Ale za jaką cenę? Wiedziała co musi zrobić. Znaleźć
swoich i powiedzieć im co się stało, że ich wspólny przyjaciel
potrzebuje natychmiastowego ratunku.
Widząc koniec alejki wychodzącej na główną ulicę, ruszyła w
tamtym kierunku. Jednak jeżeli już jedna rzecz się sypie to
wszystko inne leci już jak domino. Nie zrobiła nawet dwóch kroków
gdy padła jak długa na ziemię. Ale owa ziemia była nienaturalnie
miękka. Czuła dziwny metaliczny zapach. Pod palcami jakąś dziwną,
lepką substancję. Ruszyła dłonią do przodu i natknęła na coś
miękkiego. Uniosła głowę i poczuła jak zbiera jej się na
wymioty.
Leżała na rozszarpanym ciele cała pokryta krwią. Wnętrzności
rozpływały się na wierzchu. Gwałtownym ruchem odskoczyła
wystraszona, wręcz przerażona. Nie wiedziała co się dzieje.
Trudno było rozpoznać w tym ciele człowieka. Twarz rozszarpana na
kawałeczki. W niewielkich rozmiarów można było stwierdzić, że
było to dziecko. Jednak kto potraktowałby w tak barbarzyński
sposób dziecko? Wpatrywała się w zwłoki jak zaczarowana. Po palcu
spływała kropla czerwonej substancji. Jej usta nieznacznie się
rozchyliły a ciało drżało. Nic nie było w stanie zmienić tego
stanu.
A
jednak. Wiatr zawiał niosąc ze sobą informację z zaświatów.
Cienkie źdźbła trawy zaczęły układać się w słowa. Jedno po
drugim dochodziło na swojego miejsce. „Za tobą. Uciekaj”.
Odwróciła się, ale było już za późno. Głuche uderzenie metalu
w dolną część jej głowy ponownie pozbawił jej przytomności.
Ale najpierw świat przykryła gęsta mgła gdzie dźwięki
rozchodziły się jak zacięta płyta, a potem ciemność. Bolesna
ciemność.