sobota, 2 września 2017

Rozdział 23 - Niepewna przyszłość

    Z każdą chwilą jego siły słabły. Co on sam mógł zdziałać przeciwko tylu przeciwnikom? Jego dar, jakże cenny, pomagał mu utrzymać się jak najdłużej przy życiu. Nie mógł stać się ponownie niewidzialny, bo nie wiedział gdzie teraz jej Lily. Może już wydostała się z budynku? A może jednak błądzi gdzieś po korytarzach? A jeśli rana na głowie była na tyle poważna, że teraz leży gdzieś na zimnej podłodze w całkowitej ciemności nie mogąc się ruszyć?
   Musiał zatrzymać ich w tym pomieszczeniu jak najdłużej. Coraz zmieniał się w to inny gatunek nadnaturalnych, aby jak najbardziej zmylić przeciwnika. Jednak co chwilę powracał do wilkołaka bo jego siła w tym przypadku okazywała się najcenniejsza.
   Nie wiedział ile jeszcze wytrzyma. Co raz to kolejna kropla potu odbijała się głucho od drewnianej podłogi. W powietrzu unosił się zapach krwi i rozlanego alkoholu. Jednak to czuli tylko normalni śmiertelnicy. Strach, to była jego aura.
   Nie miał żadnego kontaktu ze swoimi przyjaciółmi. Czy wiedzieli, że potrzebuje teraz pomocy? Czy już do niego idą? Czy może jeszcze czekają, aby zobaczyć jaki będzie rozwój wypadków? Czy już znaleźli Lily? Nie wiedział nic. Poza jednym. Musi przeżyć. Dla siebie i dla całej jasnej strony. Bo Lily to był ich jedyny ratunek. Ich jedyna nadzieja.
   Więc nie zważając na ból, wyczerpanie fizyczne, jak i psychiczne, stawiał kolejne kroki, unosił dłonie zaciśnięte w pięści najwyżej jak tylko mógł, starał się wykrzesać z siebie jak najwięcej sił. Ale jak to zrobić kiedy ma się świadomość, że nie da się walczyć jednocześnie z przeciwnikiem w przewadze, oraz samym sobą.
   Wiedział, że to są już całkowite resztki jego sił i mocy. Bolało. Tak bardzo bolało. Skóra pulsowała, nogi się chwiały, krew ciekła. Uderzenie. Kolejne. Znowu.
   Nie. Już nie dał rady. Padł. Nie podniósł się. Przegrał. Jego ciało leżało na stercie gruzu drżąc w panicznym tańcu. Jego powieki minimalnie się uniosły ukazując, dotychczas zawsze piękne i pełne radości, teraz przekrwione i pałające cierpieniem i śmiercią oczy. Za zamglonym obrazem rozpoznał swoich przeciwników. Wrogów. Pogromców.
   Uśmiech zwycięstwa napełniał ich dumą. Widok ofiary napełniał usta śliną. Taki bezbronny. Taki mały. Jeden z nich podszedł do chłopaka i zbliżył swoją twarz do jego. Spojrzał uważnie na delikatne rysy, a oczy świeciły się nienaturalnym blaskiem.
- I co? Naprawdę było warto? - z jego ust wydobywał się odór zgnilizny i krwi, czym był niezwykle uradowany. Alexy postarał się zebrać w płuca jak najwięcej powietrza, co utrudniały połamane żebra, i delikatnie się pochylając wydusił charcząc swoją odpowiedź.
- Było – i jego głowa padła bez kontroli na podłoże. Chłopak stracił przytomność


***

   Ból. Zamęt. Niewiedza. Te trzy rzeczy kierowały teraz głową Lily. Powoli zaczynała odzyskiwać świadomość. Kolory stawały się coraz wyraźniejsze, a kontury bardziej ostre.
   Zamknęła oczy biorąc kilka mocniejszych wdechów w celu oczyszczenia umysłu. Jednak nie było jej to dane. Kiedy jej ciało powróciło do naturalnego stanu, poczuła, że coś ją więzi. Ściska. Nie może się ruszać. Spojrzała w dół z przerażeniem. Jej cały tułów był ściśle związany grubym sznurem.
   Jej oczy powędrowały na ściany. Dopiero teraz dostrzegła, że nie ma w pokoju żadnych okien. Rozświetlało je światło płynące z ledowych, podłużnych lamp. Jasne. Oślepiające. Poza tym w pomieszczeniu nie było już nic oprócz niewielkiego, drewnianego stolika, metalowego krzesła oraz szarymi, gładkimi drzwiami z czarną klamką. Tylko ona, lampy, stół, krzesło i drzwi.
   Delikatnie się poruszyła chcąc sprawdzić jak mocno liny zostały zawiązane. Mocno. Nawet bardzo. W żadnym miejscu nie było nawet mowy o jakimkolwiek luzie.
   Ciało opadło bezradnie na siedzisko. Mając świadomość, że samodzielnie nic nie zdziała, starała sobie przypomnieć co działo się przed tym zajściem. Kasyno, gra w karty, uwodzenie Pabla, pójście z nim do gabinetu, wymuszenie informacji, tajemnicza wiadomość, wybuch, korytarz, zwłoki, informacja uformowana z trawy. Koniec. Tyle była w stanie sobie przypomnieć. Potem ciemna otchłań. I nagle. Alexy. Wizja jego twarzy przemknęła jej przed oczami. Taki spokojny, a jednocześnie przerażony. Wypchnął ją. Zamknął drzwi. Został tam sam. Dotknęła bosymi stopami zimnej posadzki, przez co przeszedł ją dreszcz. Co się z nim stało? Czy reszta mu pomogła? Gdzie oni wszyscy są?
   Jej rozmyślania nie trwały długo, ponieważ drzwi do pokoju powoli i bezdźwięcznie się otworzyły. Przez próg przeszedł mężczyzna w średnim wieku. Rysy miał łagodne. Mocno wysunięty, kwadratowy podbródek. Na twarzy widoczne ślady bezlitośnie biegnącego czasu. Zmarszczki wokół oczu, pogłębione zmarszczki mimiczne na czole, tak samo jak bruzdy uśmiechu przy ustach. Delikatnie wysunięte kości policzkowe. Oczy małe. Niebieskie. Ale nie był to zwykły niebieski. Urzekał swoją głębią. Ciemny, a zarazem ciepły niebieski. Tęczówka wypełniona najpiękniejszymi kamieniami. Włosy blond, gęste, bez żadnych zakoli na co mógłby wskazywać wiek. Na dolnej części twarzy rysował się kilkudniowy zarost. 
   Mężczyzna spojrzał spokojnie na dziewczynę i z gracją usiadł na krześle, wcześniej przesuwając je tak, że teraz byli ze sobą twarzą w twarz. Jego skórzana kurtka trzasnęła charakterystycznie kilka razy podczas ruchów, po czym zamilkła. W pokoju nie była już sama. Wpatrywali się sobie nawzajem w oczy próbując z nich coś odczytać.
- Nic nie powiesz? O nic nie zapytasz? - rozmowę zaczął mężczyzna rozkładając się wygodniej na krześle. Jego głos był spokojny i pewny. Miał jakby niemiecki akcent
- No tak. Byłam nieprzytomna bo ktoś trzepną mnie w potylicę. I patrząc na ciebie mam wrażenie, że byłeś to ty. A widząc twój żałosny uśmieszek jestem już tego pewna. - odpowiedziała Lily nie zwracając uwagi na uprzejmości. Faktycznie. Zaczął chichotać pod nosem, a kurtka ponownie wydała dźwięki niezadowolenia
- Nie przypominam sobie, że kiedy byłaś tu niesiona to przeszliśmy na ty.
- Bo może jeszcze oczekujesz ode mnie szacunku? - powiedziała kpiąc – Sprawiłeś, że straciłam przytomność, zamknąłeś mnie w jakieś dziurze, związałeś. I niby z jakiej racji? Co ja ci takiego zrobiłam!?- krzyczała delikatnie unosząc całe ciało
- Ty mi? - jego wyraz twarzy zmienił się diametralnie. Nie był już roześmiany. Wręcz przeciwnie. Jego oczy płonęły – Mnie zastanawia z jakiej racji rozszarpałaś na strzępy niewinne dziecko! - wstał otaczając krzesło i podchodząc do rogu pomieszczenia – To było tylko dziecko! Kim ty jesteś? Jaką znowu kreaturą? Nie wróżka. Nie elf. Wampir, wilkołak, centaur, gnom, gryf, syrena. Nic mi do ciebie nie pasuje. A może jakiś rodzaj smoka? - przyglądał się jej z obrzydzeniem i miało się wrażenie, że nie wyjdzie póki nie pozna odpowiedzi
- O czym ty mówisz? Jakie elfy? Jakie syreny? Za dużo książek się naczytałeś. - starała się jak najmniej zdradzać swoje pochodzenie
- O ty już dobrze wiesz jakie. Niby z jakiej racji byłaś na tyłach magicznego kasyna, gdzie magia sączy się strumieniami? Hmmm? W dodatku stałaś w środku rozszarpanych zwłok będąc całkowicie pokrytą krwią. Ciekawe, prawda?
- Tak. Bo znalazłam się tam przypadkiem. Był wybuch wewnątrz i chciałam po prostu stamtąd uciec. Ratowałam się.
- Ciekawa wersja. I całkiem przekonywująca. Ale widzę, że masz w sobie tajemnicę. Magia bije od ciebie z daleka. A teraz jesteś moja. - podszedł bliżej niej i wyszeptał na ucho – Zrobię z tobą wszystko, aby dowiedzieć się prawdy. - to było tak zimne, że dreszcze przeszedł Lily wzdłuż całego kręgosłupa
   Mężczyzna odwrócił się z zamiarem wyjścia i wtedy to zobaczyła. Czarny znak na tylnej stronie szyi. Piorun z zaokrągleniami zakończony na górze i dole grotami strzał.
Łowcy.

   I teraz już wiedziała, że musi się stąd wydostać za wszelką cenę.  

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Rozdział 22 - Bellagio cz.2

    Na jego nadgarstkach zapięto ciężkie, żelazne kajdany i zawieszono je łańcuchem za uchwyt na suficie. Jego poszargane ciało, zbesztane i pozbawione jakiejkolwiek godności, zwisało jak mięso gotowe do obdarcia ze skóry z rzeźni. Czy to jeszcze był w ogóle człowiek? Czy patrząc na miejsce, gdzie znajduje się twarz widzi się jedynie zdarte płaty skóry i zakrzepniętą krew na całej powierzchni, łącznie z okolicą oczu, to nadal można uznać tą osobę za istotę ludzką?
    Jego palce już praktycznie nie posiadały paznokci. Na głowie jedynie niewielkie powierzchnie zajmowały, kiedyś pięknie wijące się rude loczki, które w ciepłych promieniach świeciły jak najdroższy kamień, teraz pozlepiane krwią, skórą i wszystkimi substancjami, które miały kontakt z jego ciałem. W kilku miejscach kości przebiły się przez skórę po złamaniu. Ślady bo biciu batem, po ugryzieniach drapieżnych zwierząt, po elektrodach.
    Ale on jakby już się tym nie przejmował. Wiedział, że i tak będzie jeszcze długo żył, że będą tak długo przywracać go do życia, dopóki będzie mógł pełnić kartę przetargową. Nie czuł bólu. Po tak długim okresie jego ciało już się przyzwyczaiło do cierpienia. Jego nerwy już nie odbierały tego jako coś, co wzbudzałoby strach, jako coś niecodziennego. To teraz była jego codzienność. Nawet jego inne narządy zmysłów uodporniły się na panujące warunki. Po przeniesieniu do innej celi, gdzie kilka dni wcześniej zmarł inny więzień, jego węch nawet przez chwilę nie poczuł rozkładającego się, zgniłego ciała, które przez wilgoć już przypominało postać z filmu grozy.
    Ciężkie drzwi otworzyły się z wielkim trzaskiem. Nieco świeżego powietrza napłynęło do pomieszczenia. W progu stanął potężny mężczyzna z maczugą z kolcami. Na stopach miał buty wojskowe zaopatrzone stalowymi noskami, do jego mocniejszych uderzeń. Od jego łysej głowy odbijały się płomienie pochodni.
    Okrążył kilka razy chłopaka, patrząc z obrzydzeniem, ale zaraz fala śmiechu ogarnęła jego twarz.
- Wiesz co, nawet trochę ci współczuję. Dzień w dzień, tydzień za tygodniem, i nic. Nawet najmniejszego odzewu, że ktoś stara się cię uratować. To przykre, że jesteś takim zerem. A ja muszę na ciebie tracić czas. I niby dla kogo to robisz? Dla tej małej blondyneczki, która interesuje się tylko jak zadbać o swoje dobro? Tak bardzo ją kochasz? Patrz na mnie jak do ciebie mówię! - chwycił za pozostałości po jego włosach i uniósł jego głowę do góry. - Ale uszczęśliwię cię. Wkrótce się spotkacie. Już dzisiaj zobaczysz jak jej piękna buźka idzie pod mój nóż. A ona będzie miała pierwsze miejsce w spektaklu, gdzie będę pozbawiał cię życia. I obiecuję, że będzie to bardzo powolna i bolesna śmierć. - każde słowo wypowiadał z doskonałą precyzją. Chciał mieć pewność, że chłopak zrozumie każde jego słowo, i to dobitnie.
    „Powiem ci coś” - usłyszał mężczyzna w swojej głowie - „Nie obchodzi mnie co ze mną zrobicie. Ale przysięgam, że jeżeli kiedykolwiek ktoś z was ją tknie, to poruszę całą Ziemię, niebo oraz piekło, abyście cierpieli jak wszystkie wasze ofiary razem wzięte. Nie będzie żadnej litości” - mężczyzna aż się wzdrygnął, bo było to tak realistyczne, tak przepełnione chęcią mordu i cierpienia, że aż krew przestała na chwilę płynąć w jego żyłach.

***

    Przepychając się w tłumie jeszcze żwawych i pełnych energii gości oraz tych, którzy zabawy mieli już pod dostatkiem, w końcu doszli do miejsca gdzie były wydawane pieniądze do gry. Tillie grzecznie ukłonił się w stronę kobiety po drugiej stronie lady i podał jej plastikową, czarną kartę.
- Proszę wydać pięć milionów. - odparł półszeptem i ukradkiem zerknął na Lily. Kiedy dostał już swoje pieniądze w żetonach i kartach, oboje oddalili się w stronę sali. Jednak w połowie drogi niespodziewanie przystaną i zilustrował dziewczynę od góry do dołu.
- Czy coś się stało?
- Nigdy wcześniej cię nie widziałem w tym bunkrze Gabriela.
- Świat nadnaturalny nie kończy się jedynie na jednej Bibliotece. A właściwie co wilkołak robi po jasnej stronie? To dosyć niespotykane.
- Tak samo niespotykane jak mała, krucha blondyneczka w tak obrzydliwym miejscu jak to.
- Uważaj, bo ta mała blondyneczka może boleśnie gryźć. - Spojrzała na niego przeciągle z uniesionym kącikiem ust, po czym przekręciła się na piętach i powolnym krokiem zaczęła zmierzać w kierunku sali
- Auć. Zabolało.
- Miało boleć. - wymruczała pod nosem słysząc z oddali jego słowa
    Podeszła do stolika i usiadła na swoim poprzednim miejscu, co nie uszło uwadze reszty uczestników. Zwłaszcza pani McCall. Położyła wcześniej zabrane od mężczyzny żetony i karty na stole, i uśmiechnęła się do każdego kto również tam siedział. Podniosła rękę, aby wezwać barmana.
- Trzy części Gordona, jedna wódki i pół Lillet. Wstrząsnąć z lodem i dodać skórki pomarańczy.
- Oczywiście. - oddając lekki ukłon mężczyzna oddalił się w stronę baru, a Lily zaczęła wodzić za nim oczami. Ale był to jedynie pretekst, aby kątem oka zahaczyć o Pabla. Delikatnie głaskał kolano jednej z dziewczyn siedzących obok niego, patrząc jednocześnie gdzieś w nieznaną przestrzeń. „Spokojnie mój drogi. Już niedługo wszystko mi wyśpiewasz”
    Zaczęła się kolejna partia. Lily obiecała sobie, że teraz będzie uważniejsza. Teraz wygra. W pierwszym rozdaniu.
- Mamy trzech grających. Duża w ciemno milion. - karty zawędrowały na stół, a mężczyzna czekał na reakcję każdego z graczy. Każdy czekał, dlatego kolejna karta doszła do puli. Chińczyk po uprzednim zastanowieniu się i zmrużeniu, i tak wąskich oczu, wypowiedział słowa, które najprawdopodobniej zadecydowały o losie dalszej gry.
- Wszystko. Sześć milionów. - ułożone w idealny trójkąt żetony przesunął rękoma w stronę środka stołu. Starsza kobieta patrząc się na swoje zdobycze poprawiła lekko koka i stuknęła paznokciem o paznokieć. Jednak po chwili, jakby zrywając się, rzuciła swoje żetony na blat.
- Pani McCall przebija. Dwanaście milionów. - Lily odebrała swoja drinka i upijając jeden, wykwintny łyk spojrzała na swoją konkurentkę. Widziała w jej oczach ten strach. Ona wiedziała, że blondynka wróciła silniejsza. Jednak za nic nie chciała tego po sobie poznać. Ukrywała się dobrze. Ale nie wiedziała z jakim przeciwnikiem przyszło jej stoczyć walkę.
- Wszystko. - odłożyła kieliszek i z w wielką pewnością siebie pchnęła pieniądze jakie dostała. - Pięć milionów.
- Pani McCall. Jaka decyzja? - jej policzki dziwnie się zapadły a skóra zbladła. Mocno chwyciła za róg kart i uniosła je spoglądając na ich symbole. Zerknęła kątem oka na Lily, po czym rzuciła krótkie „wszystko”. I teraz rozpoczynała się ostateczna walka. Teraz to była dla dziewczyny walka o żyć albo umrzeć.
- Państwo, karty na stół. - mężczyzna w pełni wyluzowany rzucił swoje wierząc w swoje dzisiejsze szczęście. - Full – a uśmiech nie schodził z jego twarzy. Dopiero kiedy McCall delikatnie odwróciła swoje karty i podała bliżej, jego mina zamieniła się raczej z podkówkę. - Starszy full. Asy na szóstkach. - teraz miało się wszystko rozstrzygnąć. Wiedziała, że tym razem to ona zatriumfuje. Ona jest zwycięzcą. Kosmyk włosów opadł jej na twarz a ona sięgając po dwie karty, które w tej chwili były dla niej najważniejszymi rzeczami na całej kuli ziemskiej, przymknęła powieki i pomyślała o swoim bracie. „Już niedługo ten koszmar się skończy. Chociaż w taki sposób mogę ci pomóc”. Szybkim i zdecydowanym ruchem odwróciła karty słysząc za sobą szmery zachwytu i uznania. Ale największą nagrodą była zszokowana mina kobiety naprzeciw niej. Niedowierzanie? Może zdumienie? Złość? - Piątka i siódemka pik, poker. Czwórka do ósemki. Najstarszy układ. Pani Traynor wygrywa. - uśmiech zwycięstwa oświetlił jej twarz. Odetchnęła głęboko, jednak wiedziała, że to dopiero wierzchołek góry. Najważniejsze zadanie dopiero przed nią. Nagle usłyszała ciężkie i groźne kroki, które kierowały się idealnie w jej kierunku. Jednak kiedy wiedziała, że dzieli ich odległość jeszcze z trzech metrów, chwyciła kieliszek i uniosła go na wysokość swoich bioder. Poczuła jego wielką dłoń na swoim ramieniu i w momencie odwrotu wylała całą zawartość na jego spodnie, a dokładniej w okolice krocza. W głębi miała ochotę położyć się na ziemię i śmiać się w na cały głos, aż do momentu kiedy będzie na kompletnym bezdechu, jednak tutaj musiała utrzymać, mimo że gra się już skończyła, twarz zawodowego pokerzysty.
- No i coś ty najlepszego narobił! Kto cię tu zatrudnił!? - krzyczała wymachując rękoma a jej loki podskakiwały wraz z jej energicznymi ruchami
- Mój szef chce panią widzieć. - odparł nieco speszonym głosem łącząc dłonie
- A co jeżeli ja nie mam ochoty widzieć się z nim? - z głośnym trzaskiem odłożyła kieliszek na stół tupiąc przy tym zamaszyście obcasem
- Co ty wyrabiasz?! Dlaczego tak sobie utrudniasz? Już masz go w garści! - słyszała w słuchawce przekrzykujących się chłopaków i gdzieś w tle Gabriela. Ciężko oddychającego, a po jego czole spływała kropla potu.
- Uciszcie się! Dajcie jej pracować. Ona jest mądrzejsza niż wy tu wszyscy razem wzięci, więc mordy w kubeł! - ostry i stanowczy głos Kim zagłuszył wszystkich. Ona dopiero wiedziała jak sprawić ciarki u chłopaków. Natychmiast zamilkli. Nawet nie odważyli się pisnąć słówka. - Ignoruj ich. Wiem co robisz. Do dzieła dziewczyno. - powiedziała zbliżając się do mikrofonu
- Nie masz wyboru. To rozkaz. - jego głos zamienił się w niezwykle poirytowany i oschły
- Nie przypominam sobie, abym szła do wojska tylko do luksusowego kasyna. Jeżeli tak traktujecie swoich klientów to ja dziękuję.
- Przepraszam panią bardzo za zachowanie mojego kolegi. - zza pleców olbrzyma wyłonił się niziutki staruszek we fraku. Swoim wyglądem w ogóle nie pasował do tego miejsca. Miał ciepłą i radosną twarz. Świeciła optymizmem. - Obiecuję, że już nigdy to się nie powtórzy.
- Oby miał pan rację.
- Jeżeli byłaby pani tak uprzejma pójść ze mną do właściciela, bo bardzo jest zainteresowany pani osobą i z całego serca chciałby panią poznać. - „Serca? Myślę, że w jego przypadku zadziałała inna część ciała, umieszczona nieco niżej.” - To jak? Idziemy. - na jego podstarzałej twarzy pojawił się tak przemiły uśmiech, że nie dało mu się odmówić. Krocząc za jakże dziarskim mężczyzną, zbliżała się ku podwyższeniu gdzie przesiadywał on. I teraz dopiero musiała się wykazać się swoim sprytem i inteligencją.
Aby wejść za podest trzeba było pokonać kilka stopni pokrytych czarnym jak noc dywanem z jakimiś mieniącymi się drobinkami. Stanęła tuż przy nim i spojrzała na ochroniarza, którego dopiero co starała się jak najbardziej upokorzyć.
- Ekhem. - starała się zwrócił na siebie jego uwagę i uniosła dłoń w jego kierunku. Niechętnym krokiem podszedł i ująwszy ją, pomógł jej wejść na górę. Ta scenicznie kołysząc biodrami stanęła jakiś metr od Vargasa i krzyżując palce na torebce przegryzła delikatnie wargę.
- Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem. - zaczął cały czas siedząc
- To chyba dobrze, że twoje kasyno szczyci się taką popularnością. Miałam wiele innych do spędzenia czasu, ale wybrałam właśnie twoje. - każdy myślał, że jej głos stanie się podniecająco seksowny, a tu niespodzianka. Znudzony i jakby zniesmaczony tym, że przebywa w jego towarzystwie. Jednym ruchem ręki odprawił swoje kokieterki.
- Może zechciałabyś usiąść razem ze mną?
- Skoro nalegasz. - odparła jakby od niechcenia. Usiadła eksponując swoje pośladki i spojrzała na niego nieodgadnionym wzrokiem
- Jak masz na imię piękna istoto? - jego ręka z każdą chwilą zbliżała się do jej ciała
- Jestem Adriana Traynor.
- A dlaczego nigdy wcześniej cię tu nie widziałem?
- Przyjechałam do miasta na kilka dni. Interesy.
- To wiesz, można ten czas spędzić nie tylko na zwiększaniu swojego majątku. - jego głos był coraz niższy a dłoń wylądowała na ramieniu dziewczyny
- A jakie atrakcje możesz mi zaoferować? - przymrużyła oczy i nieco się do niego zbliżyła
- Nawet sobie nie wyobrażasz z jak bogatej oferty możesz skorzystać. - druga ręka zawędrowała w stronę jej kolana. Słyszała bicie jego serca. Nieco przyspieszyło. Jego źrenice stały się szklane, było w nich widać pożądanie. Te uwodzicielskie spojrzenia. Przysunęła się jeszcze bardziej lekko podnosząc, aby być jak najbliżej jego twarzy.
- No to pokaż na co cię stać. - wyszeptała mu do ucha delikatnie je przegryzając. I w tym samym momencie nieco zagłuszone, ale dla niej idealnie słyszalne wilcze warknięcie w słuchawce doprowadził do uśmiechu na jej ustach, na których zresztą zaraz spoczął gorący pocałunek. Jego usta były niezwykle miękkie. Czuć było od nich żar niczym z płonącej lawy. Smakował miętą i porzeczkami. Czuły dotyk sprawił, że rozpływała się pod jego delikatnością. Jednak w porę jej umysł powrócił do świata realnego, przypominając sobie, że nie jest tutaj dla przyjemności. Odsunęła głowę uwalniając złączone usta i spojrzała mu prosto w oczy. W te duże, brązowe oczy, które same nawoływały. - Może przejdziemy w jakieś bardziej ustronne miejsce. - wyszeptała ponownie rzucając podekscytowane spojrzenie. Poczuł jak jej gorący, słodki oddech musnął mu policzek.
- Chodź ze mną. - odparł wstając i chwytając ją za rękę
    Przemierzali wspólnie szerokie korytarze odziane w bogate malowidła i rzeźby. Ściany w kolorze zimnego beżu oświetlane były jedynie za pomocą małych, okrągłych świateł na suficie. Dzięki temu aura tajemniczości i niewiadomego rozchodziła się na wszystkie strony, odkrywając przed gościem z każdym krokiem coraz to nowsze doświadczenia.
    Ręka Pabla oplotła już jej talię. Co raz spoglądał na jej twarz, a odpowiadała na to delikatnym uśmiechem. Powoli dochodzili do wielkich, czarnych drzwi, ze złotą klamką i zawiasami. Po ich dwóch stronach stali napakowani ochroniarze w garniturach i czarnych okularach, jakby faktycznie w pomieszczeniu nie brakowało ciemności.
- Nikt nie ma prawa nam przeszkadzać. Jeżeli ktoś tu wejście spotka go bardzo surowa kara. - mężczyźni pokiwali głowami i jeden z nich kartą otworzył drzwi.
    Weszli do środka, ale nie dane jej było rozejrzeć się po pomieszczeniu, bo momentalnie poczuła na swoich plecach zimny powiew ściany z jednej, z drugiej strony gorące ciało mężczyzny przywarte do niej. Całował ją po całej szyi co wywoływało u niej fale przyjemności oraz gęsią skórkę na całym ciele. Dłonie opadły w dół na jej pośladki, gładząc wcześniej kawałek po kawałku plecy. Czuł żar jej ciała i miękkość uda na kroczu. Szybkim ruchem zrzuciła z niego marynarkę, jednak nie w tym celu, o którym sam myślał. Jego pocałunki schodziły coraz niżej. Odchyliła głowę na bok w geście niby podniecenie, jednak ta zerknęła na środkową część pokoju, gdzie lewitowała plastikowa karta klucz. I wtedy całe przedstawienie mogło zacząć się od nowa.
    Odepchnęła go do tyłu odchodząc kilka kroków dalej. Był zdezorientowany i w pewien sposób zły. Jak myśliwy, któremu zwierzyna posłusznie się nie poddała. Dopiero po chwili zauważył obok niej swoją kartę unoszącą się w powietrzu.
- Co do? - wstał na równe nogi w ekspresowym tempie patrząc z niedowierzaniem
- Teraz, skoro jesteśmy już sami i nikt nam nie będzie przeszkadzał, możemy przejść do interesów. - odparła lodowatym tonem poprawiając kosmyk włosów
- Kto cię nasłał?! - krzyknął. Niby gniewnie, ale rozgoryczenie i jakby cień upokorzenia był tak słyszalny
- Proszę nie rozśmieszaj mnie. - zaśmiała się sztucznie – Działam na swój własny rachunek. Po co miałabym wykonywać taką robotę dla kogoś, jeżeli sama mogę zgarnąć za to profity. - już miał się zrywać do komputera stojącego na lipowym biurku, jednak blondynka szybko zgasiła jego zamiary
- Wszystko jest wyłączone. Żadne alarmy nie zadziałają. Drzwi zablokowane. Nie możesz nic zrobić. - wygrywała. Miała wyraźną przewagę. Ale to jak na razie był dopiero początek trudnego boju
- Kim jesteś? Kimś z nadnaturalnego świata. Tylko kim?
- To nie jest ważne. Ważne jest to czego ja chcę w tej chwili. I ty mi to dasz. - pewność siebie jaka w tej chwili z niej wypływała oraz chęć wydostania się już z tego miejsca, łączyło się w jeden groźny ładunek, który w każdej chwili mógł eksplodować
- A czego chcesz? - oparł się o kant biurka i skrzyżował ręce na piersi
- Powiedź mi gdzie jest lustro Anielicy. - poważny, niski głos i wyraźnie wypowiedziane zgłoski każdego słowa
- Myślisz, że ja wiem? - widocznie go to rozbawiło – Tego przedmiotu szukają i ludzie i nadnaturalni od setek lat i myślisz, że ja wiem gdzie ono jest?
- Tak. I albo mi powiesz po dobroci, albo wyciągnę to z ciebie siłą. - zrobiła kilka kroków w przód stukając paznokciem o paznokieć
- Jest w Bibliotece Aleksandryjskiej. - odparł nieco ściszonym głosem
- Nie opowiadaj mi tu bzdur! Przecież wszyscy wiedzą, że zostało przeniesione z Aleksandrii do Anglii. A potem ślad po nim zaginął.
- To jeżeli jesteś taka rozeznana, to po co ci ja?
- Bo wiesz gdzie znajduje się w chwili obecnej. - karta została położona na stoliku z ciemnego drewna. Mężczyzna zaczął błądzić zagubionym wzrokiem w przestrzeni przed sobą, jednak niczego nie mógł dojrzeć. Ale nagle poczuł uścisk na swojej szyi. Mocny, odbierający mu w sporej części dostęp do powietrza. - Mów co wiesz!
- Miesiąc temu pojawiła się u mnie zjawa. Duch jakieś kobiety. I dała mi kartkę.
- Jaką kartę!? - cierpliwość coraz bardziej uciekała z jej ciała
- Powiedziała, że Przeznaczona będzie wiedziała, o co chodzi, że tam znajduje się lustro. - ostatkami sił próbował łapać powietrze, a jego twarz robiła się coraz bardziej sina
- Gdzie jest ta kartka?
- W tamtej szkatułce. - wskazał palcem na małą, srebrną szkatułkę ozdobioną dziesiątkami szlachetnych, kolorowych kamieni. Lily kiwnęła głową, po czym Alexy zabrał dłoń, uwalniając tym samym Vargasa. Szybko łapał powietrze kaszląc i ocierając dłonią obolałą szyję. Dziewczyna podeszła we wskazane miejsce i wyjęła ową karteczkę złożoną na cztery części. Były tam zapisane cztery linijki tekstu pismem, które wydawało jej się dziwnie znajome.
- Co tu jest napisane? - spytał Alexy wciąż nie pokazując swojego oblicza
- Żegnajcie, lasy zielone. Żegnajcie rzeki błękitne. Już wrzesień idzie przez łąki. I wrzosem liliowo kwitnie.
- Rozumiesz coś z tego?
- Nic. Ale kogokolwiek był to duch, musiał mnie znać i wiedzieć, że kiedyś to rozgryzę.
- Alexy. Macie już to po co przyszliście. Wynoście się stąd. - usłyszał w słuchawce i położył dłoń na jej ramieniu
- Chodźmy już. Pomyślimy o tym w innym miejscu niż to. - wtem mina Lily mocno spoważniała. Przymknęła oczy i wsłuchiwała się w to, co dzieje się za drzwiami
- Mamy towarzystwo. - stwierdziła pośpiesznie i zwróciła się twarzą do Pabla
- Jest stąd inne wyjście?
- I tak już za dużo powiedziałem. Myślisz, że uciec też ci pomogę?
- Nie wydaje mi aby Mirochna była zadowolona z tego, że pomagasz innym a nie jej.
- Ludzie Mirochny tu są? - Alexy zerwał się z krzykiem spod drzwi
- Jest za tym regałem. Pociągnij książkę Williama Blake'a. Tą czerwoną.
- Widzisz. Nie było to takie trudne. - szybkim krokiem podeszła do wskazanego miejsca i otworzyła drugie drzwi – Gdzie prowadzą?
- Na drugą stronę budynku. Stara, brudna uliczka.
- Świetnie. Idziemy. - już była o krok od progu gdy wielkie wrota, którymi dopiero co wchodziła padły ofiarą środków wybuchowych. Potworny huk rozrywający błonę bębenkową. Zapach dynamitu rozniósł się po pokoju. Twarde drewno rozpadło się na miliony kawałków, większych i mniejszych, raniąc wszystkich w środku.
- Lili! Alexy! Odezwijcie się! Co się tam dzieje?! - Gabriel wrzeszczał do mikrofonu a jego dłonie drżały jakby zaraz miały wypaść z zawiasów. 
    Dziewczyna na chwilę straciła przytomność przez uderzenie głową o ścianę. Powoli jej powieki zaczęły się podnosić. W kłębach czarnego jak smoła dymu dostrzegła dwie sylwetki, które wyróżniały się znacząco na tle. Śnieżnobiała skóra i czarne tęczówki. Krwistoczerwone usta i długie kły wysuwające się spod warg. Za nimi stały jeszcze ze trzy inne istoty, których nie umiała zidentyfikować. Świat coraz mniej się rozmywał. Przekręciła głowę na bok szukając Alexego. Dostrzegła jego pomarańczową bransoletkę pod grubą powierzchnią kurzu i pyłu, który wytworzył się przez uszkodzenie ścian. Nigdzie nie widziała Vargasa. Próbowała wstać, ale przez krew, które wypływała z rany na głowie, jej dłonie ślizgały się po powierzchni. Była dziwnie otumaniona. Jakby ktoś wyssał z niej życie. Każdy ruch był dla niej ciężarem. Bała się. Ściskało ją w żołądku. „To nie może się tak skończyć. Nie po tym co przeszliśmy. To nie może być koniec.” Płakała. Wewnątrz siebie. Ból praktycznie rozrywał jej ciało. Postanowiła, że tak nie może tego zostawić. Przyłożyła wierzch dłoni do ściany i tak się wspierając uniosła się do pozycji stojącej. Brudna mgła zaczęła opadać i dzięki temu dostrzegła tuż przed sobą niebieskowłosego przyjaciela osłaniającego ją całym ciałem.
- Idź stąd. Uciekaj.
- Nie zostawię cię samego.
- Ja postaram się jak najbardziej ich opóźnić. A ty uciekaj. Już.
- Nie! Oni...
- Bez dyskusji! Wynocha! - siłą wepchał ją w długi korytarz i zamknął drzwi-biblioteczkę. Długo wpatrywała się w ciemność po jego postaci gdzie teraz była gruba ściana.
- Alexy. - wyszeptała do siebie.
    Łzy napłynęły jej do oczu. Czuła dziwne wyrzuty sumienia. Czy to była jej wina? Czy to przez nią? Nie mogła go stracić. Podbiegła i starała się otworzyć wcześniej zamknięte drzwi. Nic z tego. Jedyne co, to całkowicie zdarła swoje paznokcie. Nie wiedziała co się tam dzieje. Nic nie słyszała. Głucha cisza. Nic już nie mogła zrobić. Jeszcze ostatni raz uderzyła w ścianę i zdjęła wysokie obcasy i pędząc, ile tylko sił jej zostało, przez długi, zimny korytarz szukała wyjścia.
    Dostrzegła je dopiero po jakimś kilometrze. Proste, plastikowe drzwi w kolorze brudnej zieleni. Dochodząc praktycznie w nie wpadła. A potem powietrze i jasny blask księżyca. Była wolna. Uwolniła się. Ale za jaką cenę? Wiedziała co musi zrobić. Znaleźć swoich i powiedzieć im co się stało, że ich wspólny przyjaciel potrzebuje natychmiastowego ratunku.
    Widząc koniec alejki wychodzącej na główną ulicę, ruszyła w tamtym kierunku. Jednak jeżeli już jedna rzecz się sypie to wszystko inne leci już jak domino. Nie zrobiła nawet dwóch kroków gdy padła jak długa na ziemię. Ale owa ziemia była nienaturalnie miękka. Czuła dziwny metaliczny zapach. Pod palcami jakąś dziwną, lepką substancję. Ruszyła dłonią do przodu i natknęła na coś miękkiego. Uniosła głowę i poczuła jak zbiera jej się na wymioty.
    Leżała na rozszarpanym ciele cała pokryta krwią. Wnętrzności rozpływały się na wierzchu. Gwałtownym ruchem odskoczyła wystraszona, wręcz przerażona. Nie wiedziała co się dzieje. Trudno było rozpoznać w tym ciele człowieka. Twarz rozszarpana na kawałeczki. W niewielkich rozmiarów można było stwierdzić, że było to dziecko. Jednak kto potraktowałby w tak barbarzyński sposób dziecko? Wpatrywała się w zwłoki jak zaczarowana. Po palcu spływała kropla czerwonej substancji. Jej usta nieznacznie się rozchyliły a ciało drżało. Nic nie było w stanie zmienić tego stanu.
    A jednak. Wiatr zawiał niosąc ze sobą informację z zaświatów. Cienkie źdźbła trawy zaczęły układać się w słowa. Jedno po drugim dochodziło na swojego miejsce. „Za tobą. Uciekaj”.
    Odwróciła się, ale było już za późno. Głuche uderzenie metalu w dolną część jej głowy ponownie pozbawił jej przytomności. Ale najpierw świat przykryła gęsta mgła gdzie dźwięki rozchodziły się jak zacięta płyta, a potem ciemność. Bolesna ciemność.


poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Rozdział 21 - Bellagio cz.1

- Dalej podtrzymuję, że to bardzo zły pomysł. - mruknął czerwonowłosy wbity w oparcie kanapy
- A ja w dalszym ciągu się z nim zgadzam, więc coś jest na rzeczy. - kontynuował blondyn
- A poza tym...
- Czy w tej chwili masz zamiar powiedzieć coś, czego już wcześniej nie powiedziałeś? - poważny głos Gabriela rozbrzmiał odbijając się echem po Sali Głównej, czego efektem była gęsia skórka na ciele każdego, kto w danej chwili znajdował się w pomieszczeniu
- Raczej...
- No to zamknij łaskawie swoją jadaczkę. Poznałem już wasz punkt widzenia na tę sprawę i przyjąłem do wiadomości, że jest inny. Ale to mój głos jest teraz ostateczny a decyzja zapadła. Więc siedzieć cicho i mnie nie denerwować. - z faktu, że takie słowa były w tym domu rzadkością ze strony Gabriela, momentalna cisza ogarnęła każdy zakamarek. Lekka obawa zapanowała w ich umysłach, dlatego milczenie wydało im się najlepszym rozwiązaniem. Więc teraz każdy siedział ze skulonymi plecami, jeden uderzał palcami o palce, inny tupał nogą, ktoś jeszcze skubał koniuszek koszuli. Nerwy wymieszane z niepewnością łączyły się w wybuchową mieszankę. Powietrze w pomieszczeniu wypełniało się napięciem, które miało bardzo negatywny wydźwięk jeśli chodzi o ich stan psychiczny.
- Niech to! Ile to może trwać!
- Jeżeli tam jest mój brat, to usiądź wygodnie, bo jeszcze sobie poczekasz.

***

- Ja tego nie włożę!
- Włożysz i to w tej chwili. - jeszcze nigdy nie słyszała w jego głosie takiej powagi, ale ona raziła determinacją – Musisz znacząco wyróżniać się wśród tylu ludzi. A poza tym, sama chciałaś tam iść, więc musisz teraz ponosić konsekwencje swoich czynów. - i to był argument, którego w żaden sposób nie mogła przebić. Miał rację i z tego tytułu musiała być pokorna jak baranek. Chwyciła za torbę i podążyła za duży, czarny parawan ozdobiony białymi ilustracjami instrumentów, za którym już stał manekin z suknią. Spojrzała na swoje zmęczone odbicie w lustrze myśląc „Do dzieła” i zaczęła się długa walka pomiędzy nią, a tym wszystkim co miała mieć na sobie.

- Żyjesz tam jeszcze? - zawołała zniecierpliwiona Kim
- Chcesz się zamienić i sprawdzić jak trudno zakłada się taki stanik? - z tonie przepełnionym goryczą przeplatała się wyraźna nuta zniecierpliwienia
- To ja tu lepiej sobie postoję i poczekam. - odparła szybko
- Mądry wybór.
- A może ci pomogę? Mając pomoc pójdzie to dwa razy szybciej. - tym pytaniem zaskoczył ją nie na żarty
- Wiesz, że większość dziewczyn jest dosyć wstydliwa jeśli chodzi o pokazywanie takiej ilości swojego ciała mężczyznom?
- Ale przecież dobrze wiesz, że w moim przypadku nie będzie tu żadnego podtekstu seksualnego.
- Wiem, ale to nie zmienia faktu, że wciąż jesteś facetem. Więc wybacz, ale poradzę sobie sama.
    Czekali wspólnie krążąc z coraz większą niecierpliwością po pokoju. Grube obcasy dziewczyny odbijały się od drewnianej podłogi, a słuchawki zawieszone na szyi chłopaka co raz to odbijały się od siebie cicho postukując. Jednak ich uwaga w jednej chwili skupiła się w jednym punkcie, gdy odgłos stawianych kroków na wysokich szpilkach wydobył się zza parawanu.
    Stanęła przed przyjaciółmi gładząc jeszcze powierzchnię sukni i spojrzała na ich twarze. Twarze, które emanowały zachwytem na jej widok. Długie, blond włosy opadły na jej plecy tworząc idealnie prostą taflę, elastyczny materiał przylegał do jej ciała dając wrażenie drugiej skóry. Wyćwiczone ciało tylko podkreślało jej piękno. Od czubków butów, które jedynie w niewielkim kawałku wystawały spod sukni, odbijało się światło kamieni. Jej wygląd sprawił, że oboje zaniemówili, a to jeszcze nie był koniec przygotowywać.
- No no. Muszę ci powiedzieć, że nie spodziewałem się, że tak dobrze wyjdzie mi ta sukienka.
- No wiesz. Gdyby nie piękna modelka, to i sukienka straciłaby na swoim wdzięku. - uśmiechnęła się dumnie strącając kosmyk włosów z czoła. Spojrzała kątem oka na zegarek wiszący na ścianie a oczy rozszerzyły się na wielkość monety – To już ta godzina? Musimy się pośpieszyć!
- Gdybyś dała sobie pomóc...
- Zamknij się i rób ten makijaż! - wrzasnęła Kim podając mu kuferek ze wszystkim czego aktualnie potrzebował.
   Lily czuła na swojej skórze miły dotyk pędzli i gąbek. Grzecznie wykonywała każde polecenie chłopaka – zamknij oczy, otwórz, broda do góry, głowa na lewo, wciągnij policzki. A po pół godzinie jej twarz nabrała całkowicie nowego wyrazu. Na jej powiekach – zarówno górnej jak i dolnej - pojawiło się mocne smoky eye, które rozjaśniał biały, matowy cień na środku powieki. Ramę dla oka stanowiła lekka, ledwo zauważalna przez ilość czarnego cienia, kreska. Całość zwieńczała gęsta zasłona, fakt faktem sztucznych, ale zawsze rzęs. Brwi delikatnie podkreślone ciemniejszą kredką, a na policzkach zebrał się cały komplet kosmetyków. Zarówno bronzer, jak i róż, i rozświetlacz. Wszystko ze sobą połączone w odpowiednich proporcjach pięknie modelowało jej twarz. Usta jedynie lekko muśnięte bezbarwnym błyszczykiem, który dodawał jej dziewczęcego wdzięku. Wszystko było gotowe po szybkim pofalowaniu końcówek włosów.
    Stanęła na równe nogi i ponownie spojrzała im w oczy. Podziw jaki od nich bił był zaskakujący. Dopiero gdy spojrzała w lustro umieszczone na ścianie zrozumiała ich zachowanie. Wyglądała pięknie. Jak nie ona. Gdyby ktokolwiek spojrzał na jej zdjęcie w „stanie” normalnym i teraz, miałby trudności, aby uwierzyć, że to ta sama osoba.
- No no. Muszę przyznać, że nigdy bym nie powiedziała, że zrobisz z niej taką sex bombę.
- Ma się te talenty. - dumny uśmiech aż garnął się na jego wiecznie roześmianą twarz
- Alexy, jesteś geniuszem w swojej dziedzinie. - stwierdziła blondynka wciąż wpatrując się w swoje odbicie
- Już nie przesadzajcie. Wiem, że jestem wielki, ale teraz chodźmy bo mnie reszta zaraz zje, że tak długo to trwało. - już przechodząc przez próg przypomniał sobie jeszcze o dwóch ważnych rzeczach, które musiały być, aby wypełnić cały wizerunek. Podbiegł do szafy z ubraniami i wyjął z niej zgrabną kopertówkę wyszywaną cekinami oraz kremową narzutkę na ramiona.
- Mam nadzieję, że to nie jest prawdziwe futro. - powiedziały obie praktycznie równocześnie, mając ten sam błagający ton głosu
- Nie jestem sadystą. Wyluzować moje panie. - zbulwersowany ruszył do przody, jednak kącik ust wciąż lekko unosił mu się ku górze
    Cicho. Bardzo cicho. W tle jedynie szybkie stukanie paznokciem o drewnianą poręcz schodów. Jeden okupował kanapę, inny skulił się na podłodze, opierając swoje plecy o kolumnę, a jeszcze jeden wpatrywał się w migoczące iskierki, skaczące w wielu kierunkach sprawiając, że ciemność pomieszczenia co raz zanikała, wraz z każdą kolejną ich falą. Gabriel jak zawsze zasiadł wygodnie w swoim skórzanym fotelu, jednak jego splecione palce, wzrok wpatrzony w drzwi wejściowe oraz powaga jaka z nich biła sprawiały, że jego spokój, który był jego znakiem rozpoznawczym w całym nadnaturalnym świecie, zniknął jak za pomocą magicznej różdżki.
    I w ten drzwi otworzyły się na roścież. Stanęła w nich w pełnej klasie. Uniosła głowę do góry, ramiona do tyłu, plecy proste. Spokojnie, krok za krokiem szła do przodu. Pierwszy stopień, potem drugi, i tak aż do samego końca. Kiedy znalazła się już na samym dole zerknęła na twarze wszystkich zgromadzonych i starała się samodzielnie odczytać swoją zieloną głębią, co myślą.
- No i jak wyglądam? - przełamała niezręczną ciszę jaka zapadła wraz w momentem jej wejścia
- Jak puszczalska panienka z nieco lepszego domu, która czeka na szaloną noc w łazience jakiegoś ekskluzywnego baru, na który jej w życiu nie będzie stać. - cieniutki głosik wypełniony śmiercionośnym jadem. Jej szpilki słychać było tuż po tym jak wyszła ze swojego pokoju. Szkaradny uśmiech widniał na twarzy wypełnionej nadmiarem makijażu. Kentin wraz z Arminem już wstawali, aby w nieco mocniejszych słowach odpowiedzieć na taki atak ze strony szatynki, jednak kiedy delikatnym, acz znaczącym ruchem ręki Lily poprosiła o spokój, wiedziano, że to ona teraz zabierze głos.
- Wiesz co Debra. Kiedyś mój znajomy pochodzący z Chin zacytował mi ich tradycyjne przysłowie. Co też uczynię i tobie. Nie podchodź do byka od przodu, do konia od tyłu, a to idioty w ogóle. Tak więc wybacz, ale mam ważniejsze rzeczy do roboty niż przesiadywanie w takim towarzystwie jak twoje. - podeszła do biurka zostawiając samotną dziewczynę, która nie mogła liczyć w tej chwili na czyjąkolwiek pomoc. Spojrzała łagodnym wzrokiem na mężczyznę za biurkiem, a wraz z jej lekkim uśmiechem całe ciśnienie, które w nim zalegało, opadło. Poczuł się znacznie lepiej. Pstryknął palcami wskazując na Armina, który chwytając za srebrną walizkę, znalazł się tuż obok nich.
- To wkładasz do ucha. Dzięki temu będziesz słyszeć wszystko to co do ciebie mówimy. - podał jej maleńki kawałek plastiku w kolorze skóry. Miał kształt zaokrąglonego stożka. - Dzięki temu – wskazał na maleńki kryształek – my będziemy wszystko słyszeć i widzieć. - zamontował go pośród wielu innych na powierzchni sukienki – I w ten sposób jesteś już gotowa.
- Nadal jesteś pewna, że chcesz to zrobić? - stanowczy lecz łagodny ton Gabriela tylko pogłębiał jej chęć wyjścia z tego podziemia, które od jakiegoś czasu mogła nazywać domem
- Jeszcze nigdy wcześniej nie byłam tak pewna swojej decyzji.
    Zachowując pełnię klasy i elegancji, stawiała delikatnie kroki, wspinając się po kamiennych schodach wyłożonych czerwonym, perskim dywanem z zielonym ornamentem. Wkoło plątało się wielu ludzi. Mężczyźni w drogich smokingach, kobiety starsze i młodsze w bogatych sukniach i kostiumach. Przed wejściem stało dwóch mężczyzn w garniturach z kaszmiru z granatowymi muszkami. Spokojnie podeszła do jednego z nich, wpatrując się mu prosto w oczy.
- Poproszę zaproszenie. - sięgnęła do kopertówki i wyjmując wizytówkowy papier z czarnym atramentem na jego wierzchu, podała do zgrabnym ruchem wprost w jego dłoń. Spojrzał na zgłoski wypisane eleganckim pismem po czym oddał zaproszenie dziewczynie – Proszę pani Traynor. Życzę udanej zabawy.
- Dziękuję. - odparła z lekkim uśmiechem wciąż wpatrując się w jego oczy, które z każdą sekundą stawały się coraz bardziej speszone
    Weszła spokojnie do pomieszczenia, które wręcz tonęło od nadmiaru złota. Ściany pokryte idealnie wypolerowanym drewnem jaśminowym z miodowym odcieniu, a szczeliny pomiędzy deskami wypełnione złoceniem. Podłoga oraz kolumny, które ustawione były wzdłuż korytarza z jasnożółtego marmuru, który dzięki światłu, jakie padało ze szklanych żyrandoli, większych niż nie jeden pokój, faktycznie przybierał barwę szlachetnego kruszcu. Po bokach długie, ciągnące się daleko zza obszar wzroku, recepcje, gdyż kasyno od niedawna sprawowało rolę również ekskluzywnego hotelu. Oczywiście gdzie złoto, tam nie może zabraknąć również królewskiej czerwieni w postaci kuszących swoją intensywną barwą dywanów. Sprawiały wrażenie, jakby była to rzeka świeżej krwi, po której chodzi się jakby była to chmura wypełniona najdroższym pierzem.
    Wewnątrz było jeszcze więcej ludzi. Tiule, pióra, krawaty, brokaty, żele i wysmakowane chusteczki. Wszystko mieszało się ze sobą tworząc jedną, wielką, kolorową plamę. A wokół nich krążyli młodzi mężczyźni w białych koszulach, czarnych kamizelkach z dzianiny i idealnie białych rękawiczkach, którzy zabierali wierzchnie odzienie i kierowali się w stronę recepcji.
    Również ją dopadł jeden z nich. Po uprzejmym skinieniu tułowia i zapytaniu czy może, odebrał od niej futro i odniósł, tak jak robił to z setką innych. W tym samym czasie znaczna liczba osób przebywających w holu zwróciła uwagę na jej osobę. Nie wiedziała czy to za sprawą tego, że jest tu pierwszy raz, czy też jej wyglądu. Jednak według niej, niczym szczególnym nie wyróżniała się spośród dziesiątek innych kobiet w tym kasynie.
    Kiedy stanęła na chwilę, aby rozejrzeć się wokół poczuła za sobą delikatny świst powietrza, czuła każdy jego ruch. Dzięki temu czuła się pewniej. Alexy czuwał tuż przy jej boku i dzięki temu nie musiała przed niczym się hamować.
    Dochodząc do końca korytarza napotkała schody na dół, a przed nią ukazał się obraz, który mogła wcześniej zobaczyć tylko w filmach o Jamsie Bondzie.
    Całość podzielona była jakby na trzy części. W pierwszej tuż przy schodach odbywały się standardowe rozgrywki karciane. Pokera, blackjacka, brydża, bakarata. W drugiej ustawione były stoły do gry w ruletkę czy koło fortuny. Ale również wprowadzono bardziej nowoczesne technologie jak automaty. Również wygląd obu sal różnił się od siebie. Pierwsza była niezwykle dostojna. Sufit w kształcie kopuły z kryształowym sklepieniem z kamienia. Dzięki temu pomieszczenie zyskiwało na większości. Z niego zwisały lampy na czerwonych wstęgach z zielonymi i białymi kryształami. Na środku stała fontanna, na której wyryte były symbole rodziny Vargas. Po obu stronach rozciągających się dywanów stały ogromne dębowe stoły do gry a wokół nich ustawione krzesła z naturalnej skóry w kolorze beżu. Przy każdym ze stołów stał krupier ubrany tak samo jak mężczyźni w holu. Było to bardzo jasne pomieszczenie oraz wypełnione zielenią. Gdzie nie spojrzeć stała jakaś bogato zdobiona lampa albo dorodny kwiat.
    Obok jednak był zupełnie inny świat. Gdy sklepienia się skończyły, sufit powoli zaczął się obniżać. W końcu doszedł po linii prostopadłej ze ścianą co wyglądało dosyć odważnie. Tutaj zastosowano już podwieszany sufit w kształcie koła, w środku którego zawieszono rozległe acz płaskie oświetlenie. W koło stały białe i czarne kanapy z pikowaną tapicerką. Na podłodze szara mozaika. W centralnej części skupiały się stoły do ruletki, jedno koło fortuny, a po zewnętrznej stronie, tuż przy ścianie, kilka automatów.
    W trzeciej części, która była wyglądem bardzo zbliżona do poprzedniej, stał długi bar z kilkoma barmanami oraz parkiet do tańczenia. Tutaj również gościły wygodne kanapy, ale także stołki barowe oraz w dalszej części, bardziej odseparowanej od reszty, stoły gdzie można było spożyć posiłek.
    Dopiero kiedy Lily spojrzała na parkiet dostrzegła, że wokół rozbrzmiewa muzyka. Jednak takiej melodii jeszcze nigdy nie słyszała. Spokojna, pełna klasy, jednak miała coś w sobie, coś co sprawiało, że chciała tam jak najszybciej pójść i skorzystać z jednej z tych rozrywek.
Już by się tak stało, gdyby nie dostrzeżenie przez Lily jej celu. Tak. Pablo Vargas. Siedział rozłożony na wielkiej kanapie, na podwyższeniu w środkowej części. Po obu jego stronach siedziały dwie dziewczyny w nieco skąpych strojach i przymilały mu się na wszystkie możliwe sposoby. Lecz ten zachowywał się jakby ich w ogóle nie było. W lewej jak i z prawej strony stali ochroniarze, którzy zdecydowanie przesadzili z siłownią i sterydami.
- Lily. To on. Spróbuj zwrócić na siebie jego uwagę. - usłyszała w słuchawce poddenerwowany głos Armina
    Nie odpowiedziała nie chcąc, aby ktoś to zauważył. Zeszła powoli po schodach i skierowała się w stronę baru, jednak szła jak najbliżej podwyższenia, na którym znajdował się Vargas. Kiedy była już w jednej linii w nim, zwolniła kroku i odwróciła głowę w jego stronę. Spojrzała prosto na niego. Zauważył to. Zauważył jej przeciągłe spojrzenie a potem lekki uśmiech na twarzy. Teraz wiedziałam, że pójdzie już z górki.
    Zamówiła sobie szklankę martini z lodem i powróciła do pierwszej sali tą samą drogą, jednak tym razem bez spoglądania na mężczyznę. Nie był tym faktem zadowolony. To była jego zdobycz tego wieczoru. Ona była już jego własnością.
- No to co panowie. W co dzisiaj sobie zagramy? - powiedziała szeptem zasłaniając usta szklanką
- Poker rzecz jasna. Będziesz miała idealne miejsce do obserwacji z tego miejsca.
    Podeszła do stołu gdzie właśnie zakończyła się poprzednia rozgrywka i zaczynała kolejna. Usiadła na krześle tak, że teraz miała wzrok Pabla w linii prostej po tym jak podniosła głowę. Wraz z nią było tam również trzech innych graczy. Jeden Chińczyk, Afrykańczyk oraz jedna kobieta najprawdopodobniej ze Stanów, która usiadła naprzeciwko niej. Uniosła lewą rękę, wzywając tym samym kobietę z czerwonym, obcisłym kombinezonie, która zajmowała się rozdawaniem żetonów pieniężnych. Podała jej kartkę i wyszeptała do ucha słowo „wszystko”. Spojrzała na kobietę siedząco naprzeciwko. Starsza, około pięćdziesiątki, w eleganckiej, czarnej sukni z dekoltem w serek. Włosy nieco posiwiałe, spięte w sztywnego koka. Patrzyła na dziewczynę jakby była jej śmiertelnym wrogiem. Robiła to z taką goryczą i dezaprobatą, że aż miło było pomyśleć, co by się stało gdyby tego wieczora wygrała.
    Kiedy jej pieniądze pojawiły się na stole, a była to kwota równa pięćdziesiąt milionów, dopiero podniosła wzrok spoglądając na swój cel. Udawał, że spogląda gdzieś w głąb sali, lecz jego wzrok co chwile plątał się wokół jej osoby. Uśmiechnęła się w duchu, nie chcąc dać po sobie poznać jakichkolwiek emocji.
- Panie i panowie. Rozpoczynamy grę. Odmiana Hold'em bez limitu. Pięć kart na stole, po dwie dla graczy. Pan Ho pięć tysięcy mała w ciemno, pan Kalari dziesięć tysięcy duża w ciemno. - oboje mężczyźni rzucili żetony na stół i można było zacząć rozgrywkę – Dziękuję. Miłej gry i życzę powodzenia. - Lily ponownie rzuciła okiem na kobietę, ponieważ wiedziała, że to będzie jej główny przeciwnik w tym momencie. A ona jakby nie zwracała na nią uwagi. Zachowywała się, jakby Lily była jedynie niewielką przeszkodą do osiągnięcia kolejnego zwycięstwa. Karty zostały rzucone i każdy spojrzał jakie przypadły mu w udziale. Lily pozostawała w dalszym ciągu z tą samą mimiką, jednak kobieta jakby się zamyśliła. Czyżby los się od niej uśmiechnął? Pomyślała. - Czworo grających. - trzy karty pojawiły się na stole. Piątka, ósemka i dziewiątka kier. - Pan Ho rozpoczyna.
- Czekam.
- Czekam. - odparł również siedzący obok
- Pięćdziesiąt tysięcy. - odparła kobieta i położyła dwa żetony.
- Podstawienie. - spojrzały sobie prosto w oczy. Obie były niezwykle zdeterminowane. Jednak starsza zacisnęła lekko wargi i poruszyła nimi w obu kierunkach. Czyżby ktoś tu blefował? Lily rzuciła również dwa żetony i czekała na rozwój wydarzeń.
- Wyrównanie. - jego wzrok ponownie powędrował na mężczyzn, którzy jeden po drugim rzucili mu karty – Pas. - zebrał żetony i dołożył jeszcze jedną kartę, dziewiątkę trefl. - Pani McCall. - po dłuższym zastanowieniu i spojrzeniu kilkukrotnie na blondynkę rzuciła kolejne pieniądze.
- Przebicie sto tysięcy. - jednak ponownie zagryzła wargę jakby niepewnie
- Hmm. No niech będzie. - i kolejne pieniądze padły na stole
- Wyrównanie.
- Ona blefuje. Na pewno nie ma dobrych kart. - usłyszała prosto w swoim uchu. Niezbyt podniosła ją to na duchu. Była niezwykle zdeterminowana, ale wiedziała, że to może nie wystarczyć. Krople niepewności co chwilę w nią uderzały. Czuła ogarniające ją ciepło ludzkich ciał. Perfumy łączyły się ze sobą tworząc nieestetyczną plamę. Zapach alkoholu do tego potęgował gorzkie odczucia.
I kolejna karta powędrowała na stół. Dwójka kier.
- Pani McCall. - czarno-białe żetony padły na blat a zaraz potem przyłączyła się Lily z lekkim uśmiechem – Wyrównanie. Pani McCall, proszę pokazać karty. Full. Dwójki na dziewiątkach. Pani Traynor. - odsunęła od siebie karty nie odkręcając ich, co oznaczało, że tym razem pasuje.
- Co ty wyprawiasz? Miałaś taką okazję! - głos Kentina jeszcze bardziej wzbudził z niej chęć wygranej, a wiedziała, że w niedalekiej przyszłości to się wydarzy
    Kolejne karty padały na stole, coraz to wyższe kwoty wypowiadano. W kolejnych partiach to dwaj mężczyźni co raz wygrywali, lecz ani jedna ani druga zbytnio nie włączały się do gry. Czekały na swoje pięć minut.
    Gra toczyła się już ponad godzinę. Następne cztery karty zostało wyłożonych i kolejne dwie dla każdego gracza. Chińczyk czekał, drugi dał trzysta tysięcy ze swojej puli.
- Wyrównanie. - po ruchu Lily – Również. - nie dawała za wygraną – Trzech grających. - kolejna karta doszła to reszty. Mężczyzna stuknął w stół co oznaczało czekanie. Lily spojrzała głęboko w oczy kobiecie i sprawdziła swoje karty – Pani Traynor. - ponownie spojrzenie na panią McCall i delikatnym ruchem przejechała po kartach gdzie były wyższe nominały. Chwyciła jedną i z gracją położyła na powierzchni. - Przebicie. Pięćset tysięcy. - kobieta ponownie zagryzła lekko wargę i wpatrywała się z czerwoną tabliczkę. Ze skupieniem na twarzy rzuciła dwie czerwone tabliczki. - Przebicie. Milion.
- To raczej nie mój dzień. - mężczyzna rzucił karty i odszedł od stołu
- Pas. Dwóch grających. Pani kolej. - spojrzał na Lily, która krążyła swoim głębokim spojrzeniem po twarzy rywalki. Obserwowała każdą zmianę w mimice, każdy ruch najmniejszej zmarszczki, krążenie oczami.
- Dwa. - i dwie niebieski karty trafiły na stół
- Stawka dwa miliony. Pani kolej. - założyła rękę na rękę i lekko przymrużyła oczy
- Wszystko. - szybkim ruchem posunęła wszystkie pieniądze zebrane w małych, drewnianych krążkach i kartach, i ponownie spojrzała na blondynkę, z dziwną pewnością siebie i wyczekiwaniem na jej ruch
- Wchodzę. - bez chwili zastanowienia również rzuciła się w grę, z której nie było już odwrotu i rzuciła okiem w stronę Pabla. Podparł brodę ręką i wpatrywał się w rozgrywkę z nie mniejszym zainteresowaniem jak sami grający
- Panie, odkrywany karty. - Lily rzuciła jako pierwsza. Król i as kier. Znów rzut oka na kobietę.
- Full. Króle na asach. Pani kolej. - z miną zbitą jakby z tropu, zdziwioną i bezradną położyła dwie karty na stole, jedna pod drugą.
- Cóż. Takie życie. - opadły jej ramiona i delikatnie przeciągnęła jedną na bok. - Ups. Chyba wygrałam. - gdyby ktoś teraz mógł podstawić dziewczynie lustro, aby zobaczyła swoją minę. Zszokowanie, niedowierzanie. Jakby straciła z rąk coś, co należało tylko do niej. A McCall? Taki szyderczy uśmiech mogła przebić tylko Debra. Pstryknęła palcami uniesionej ręki, aby wezwać kelnera. - Poproszę kieliszek szampana. Też chcesz? - ironiczna chęć była miłą i uczucie bycia panią świata, tego dla blondynki było za wiele.
- Szanowni państwo. Gramy już dwie godziny. Ogłaszam pół godziny przerwy. - Lily momentalnie zerwała się z miejsca i ruszyła w stronę holu.
- Dajcie mi więcej pieniędzy. Wiem, że mogę ją pokonać. - mówiła do przyjaciół znajdujących się na zewnątrz, ustawiając się tak, aby nikt nie widział ani nie słyszał co robi
- Nie. Znajdź inny sposób.
- Wiem, że to moja wina. Chciałam zrobić to zbyt szybko. Ale...
- Nie mogę. Przegrałaś. Teraz wykombinuj jak...
- Przepraszam. - niski głos mężczyzny rozbrzmiał zza plecami Lily. Ze strachu przed zdemaskowaniem aż podskoczyła. Usłyszała w jego głosie tą dziwną aurę, która pozwalała jej rozróżniać gatunki. Szorstka i ostra. Wilkołak. - Proszę mi wybaczyć. Nie chciałem pani przestraszyć. Moje nazwisko Tillie. - był to około pięćdziesięcioletni mężczyzna z francuskim akcentem. Coś co niezwykle przykuwało uwagę to blizna, która przecinała jego lewe oko. Głęboka. Brzydko się zagoiła.
- Czy my się znamy? - przez odgłosy muzyki i rozmów toczących się wokół tej dwójki, jej głos sprawiał wrażenie przydymionego. Jednak jej wizerunek aż błyszczał. Z wielkich żyrandoli padało światło, dzięki któremu jej włosy stawały się złote, a suknia uwydatniała jej desperację, ale jednocześnie chęć dalszej walki. I wygranej. On natomiast miał twarz szarą i ponurą. Ale było w niej coś, co dawało mu atut akceptacji u otoczenia.
- Nie. Ale wiem, że gdzieś tu, w pobliżu znajduje się mój stary przyjaciel Gabriel. Nieprawdaż?
- Nie. Myli się pan. - stanowczo, acz sprawiała wrażenie niezwykle delikatnej
- Och proszę cię. Czuję na tobie jego zapach już na drugim końcu sali.
- Dobrze Lily. Mówi prawdę. Znamy się. - usłyszała w słuchawce uspokajający ton
- Czego pan chce?
- Jestem pod wrażeniem twojej gry. Możesz to wygrać, a ja ci w tym pomogę. Pięć milionów. - oddychała powoli i spokojnie obserwując jego zachowanie, czy przypadkiem nie ma zamiaru wciągnąć ją w coś czego nie chce
- Gabriel, co o tym myślisz? - i długo nic. Słychać było jedynie szmer przesuwanego palca po blacie obok komputera
- Dobrze. - odparł żwawo – Wisi mi z dawnych lat przysługę, więc niech teraz się odpłaci.
- Jaki werdykt?
- Niech będzie. Pięć milionów.  


Cześć wszystkim. Oj nie było mnie tu trochę. Ale sporo się pozmieniało ostatnio i wydarzyło więc musiałam poświęcić czas na coś innego niż pisanie. Trochę mi tego brakowało. Ale mam nadzieję, że już wszystko wróci do starego rytmu. Tak więc już zabieram się za pisanie kolejnego rozdziału. 
Pozdrawiam Was i do następnego :) 

sobota, 4 czerwca 2016

Rozdział 20 - Zgoda.

Cześć dziewczyny. Nareszcie wracam z kolejnym rozdziałem. Mam nadzieję, że już następne będą dodawane regularnie. Już niedługo wakacje, więc będzie dużo czasu. Ale jak na razie wszyscy dookoła cisną. Dlaczego nauczyciele nie rozumieją, że o tej porze roku to już nikt nie myśli? 
No nic. A i jeszcze jedno. Dopiero za tydzień zajmę się nadrabianiem zaległości na innych kanałach. Teraz mam jeszcze kilka szkolnych spraw, ale potem już będzie lżej. 
Tak więc pozdrawiam was gorąco i życzę wszystkiego dobrego :D



    Półmrok otaczał ją z każdej strony. Przyciemnione kamienie, w których jarzył się jedynie niewielki płomyk, oznaczały zbliżające się godziny nocne. Skutkowało to wszechobecną ciszą, przez którą nawet najmniejszy szelest czy też trzask, był dla Lily jeszcze bardziej wyraźniejszy. W powietrzu unosiła się woń wody, a powietrze było wilgotne i ciężkie, co było odznaką niedawnego deszczu.
    Korytarz był całkowicie pusty. Nie przechodziło nim nawet najmniejsze zwierzątko. Jakby było w tym miejscu coś, co odstrasza wszystkich dookoła, do wyjścia ze swych kryjówek. W rzeczy samej było to uzasadnione. Przez panujące ciemności ściany wydawały się grube i ciężkie. Sufit wzniesiony na kilka metrów obniżył się znacznie, pomniejszając pomieszczenie. Mgiełka świetlna padająca na dywan dodawała mu na grubości. Dodatkowo, nie wiedząc dlaczego, jego włosie stało się niemiłosiernie szorstkie. Kolory w dzień wpadające w ciepłe tony, teraz przypominały klimatem średniowieczne zamczysko.
    Siedziała i czekała tak już dobre pół godziny. Uważnie obserwowała każdy ruch obok jego drzwi. Wiedziała, że nie jest sam. Słyszała to. Jego delikatne stopy cicho stąpały po wiśniowych panelach, krążąc co jakiś czas wkoło pokoju. Ona natomiast siedziała spokojnie na łóżku pukając piętami o jego krawędzie. Coś szkicowała. Charakterystyczny dźwięk sunięcia ołówkiem po powierzchni kartki jako pierwszy zwrócił uwagę dziewczyny. Nie rozmawiali. Kolejna pusta przestrzeń. Bardzo ciężko było wyczuć ich obecność.
    Nareszcie Lily doczekała upragnionego momentu. Violetta podeszła do drzwi żegnając się z chłopakiem szybkim „powrócimy do tej rozmowy” i zamykając za sobą, skierowała się w stronę swojej sypialni. W momencie jej zniknięcia za progiem, Lily wzięła głęboki oddech opanowując swoje nerwowe emocje. Czuła swoje ręce, jak tańczą drżąc w te i z powrotem. Jednak nie mogła sobie na to pozwolić. Wszystko musiało wyglądać naturalnie.
    Podeszła do drzwi Lysandra i zapukała dwukrotnie w ich powierzchnię, czego odzewem było cicho wypowiedziane, wręcz wyszeptane, słowo proszę. Po otworzeniu ich na odpowiednią szerokość jej oczom po raz pierwszy ukazał się obraz pokoju chłopaka.
    Całe pomieszczenie można było opisać jednym słowem – przepych. Na ścianach wyłożona tapeta czarna w roślinne ornamenty, a pomiędzy jej odcinkami miejsca gdzie powierzchnia miała kolor kości słoniowej wraz z delikatnym złotym zdobieniem. Dodatkowo na każdej ze ścian powieszony duży obraz przedstawiający sceny z życia Charlesa Dickensa, oprawione w grube, złote ramy. Podłoga wykonana z drewna wiśni, co dawało jej bordowego odcienia. Na niej wielki, puchaty dywan w kolorze zieleni i krwistej czerwieni, a wszystko ponownie ozdabiał roślinny ornament. W miejscach gdzie były okna wisiały ciężkie i grube zasłony w kolorze beżowo-kremowym, spięte ze sobą dużą klamrą w kształcie klucza wiolinowego. Pod lewą ścianą stało ogromne łóżko wykonane z mahoniu. Zagłówek został zrobiony z kutego żelaza i przybierał kształt ramy wypełnionej liśćmi. Jednak najbardziej rzucała się w oczy ilość wszelakiej pościeli ułożonej na meblu. Gruba, pierzasta kołdra w brązowym kolorze, ozdobiona złotymi pasami. Na to jeszcze jedna – w kolorze zgniłej zieleni – tylko dużo cieńsza. Wyżej dwa rzędy poduszek. A ich różnorodność kolorystyczna mieniła się w oczach. Od pudrowego różu po ciemny, prawie czarny brąz. Po bokach stały dwa stoliki nocne z jaśniejszego drewna. Na nich lampki z wielkimi abażurami, a na nich ponownie kwiaty. Po drugiej stronie ustawiona była jasna kanapa z kolejną parą poduszek, dwa fotele, gdzie ponownie nie mogło ich zabraknąć, oraz mały stolik ze srebrnym zestawem do herbaty. Pod ścianą ustawiona została wielka biblioteczka wykonana z dębowego drewna, a całość wypełniały stosy książek, już lekko niszczejących. Nie mogło obyć się bez wielkiego biurka z wyrzeźbionymi dekoracjami. Stała na nim zielona, szklana lampa, a obok niej pojemniki na pióra. A można je było liczyć w dziesiątkach. Jednak najbardziej imponujący z tego całego arsenału sztuk pięknych był fortepian. Biały, prosty fortepian. Bez żadnych zdobień. Jednak jego powierzchnia była tak idealnie wypolerowana, że można było się w nim przejrzeć, co już było dekoracją samą w sobie.
    Wszystkiego było dużo, aż za dużo. Jednak uzupełniało się to idealnie ze stylem ubrań jakie nosił. Wszystko wyglądało tak, jakby zostało dosłownie przeniesione z czasów panowania królowej Wiktorii.
    Lily tak zapatrzyła się na ogrom przepychu w pokoju, że nawet nie zauważyła siedzącego przy biurku Lysandra. Ten spokojnym wzrokiem spoglądał na jej osłupiałą twarz, dając upust swoim emocjom przez niezauważalny uśmiech. Jednak chcąc jak najszybciej zakończyć jej wizytę pojawił się tuż przed nią z rękoma splecionymi z tyłu.
- Ekhm. - kaszlnął sztucznie zwracając jednocześnie jej uwagę
- O. Lysander. Przepraszam, troszkę się zapatrzyłam. - na jej okrągłej twarzy pojawił się lekki uśmiech, który miała nadzieję podnieść ją na duchu
- W jakiej sprawie mogę cię witać w moich skromnych progach? - „Skromnych?”
- Wiesz... Chciałabym cię lepiej poznać. Zrozumieć cię. Chociaż mieć ciutkę informacji o tobie.
- Raczej nie jest ci po potrzebne. - „Ależ jest potrzebne i to bardzo”
- A może po prostu rozmowa? O wszystkim i o niczym... - po dłuższej przerwie spojrzała w jego dwukolorowe tęczówki z błagalnym wyrazem, który wyszedł jej o dziwo bardzo naturalnie – Ale jeżeli nie masz na to ochoty to ja to uszanuję. - już miała się odwracać, gdy delikatna skóra, z której zostały zrobione rękawiczki chłopaka, dotknęła jej ramienia
- Dobrze. Porozmawiajmy. - drugą rękę wyprostował wskazując sofę – Ale krótko, bo mam kilka rzeczy do zrobienia.
- Dziękuję. - usiadła ostrożnie opierając się poduszkę. Czuła jakby pod sobą miała stos puchu, na którym jedynie się unosi. Kiedy chłopak spoczął na jednym z foteli zaczęła rozmowę – Interesujesz się średniowieczną Anglią?
- Można tak powiedzieć. A skąd to pytanie?
- Ze względu na wystrój. Era wiktoriańska jak mniemam. Dlaczego właśnie ta?
- Bo to piękna epoka. Właśnie w niej Wielka Brytania była na szczycie potęgi imperialnej. Nad Brytanią słońce nigdy nie zachodzi.
- Tak. To prawda. Nawet sposób mówienia masz taki bardzo dostojny. - dopiero gdy usłyszała jak wypowiada kilka zdań pod rząd zauważyła jego lekki akcent, nie potrafiła go jednak rozpoznać. Było w nim coś szkockiego, dodającego delikatności jego słowom, które sprawiały wrażenie zdobionych kunsztownym ornamentem
- Dziękuję ci. - wygiął lekko wargi w uśmiechu. Zilustrowała dyskretnie chłopaka od góry do dołu. Zwróciła uwagę na kilka szczegółów. Niecałkowicie splecione palce na brzuchu, wysoko uniesiona głowa i wyprostowane plecy, nogi lekko rozchylone. Powoli zaczęła naśladować jego postawę oraz każdy gest jaki zostaje przez niego wykonany. Potarcie końcówki nosa, dotknięcie włosów, poprawienie ułożenia ubrania.
- Grasz? - wskazała głową na instrument niedaleko
- Tak.
- A coś więcej. Kiedy się nauczyłeś?
- W wieku pięciu lat zacząłem naukę i tak trwa to aż do dziś. - podczas każdej wymiany zdań wpatrywała się w jego oczy obserwując ruchy twarzy
- A no właśnie. Dlaczego zdecydowałeś się odwrócić od swojej rodziny? To musiało być dla ciebie bardzo trudne. - tak jak myślała, to był jego słaby punkt-przeszłość. Zanim odpowiedział, nerwowo zaczął się kręcić w fotelu, starając się to zakryć udając chęć poprawienia siedzenia
- Nie chciałbym o tym mówić. - brzmiało to raczej jak niesforne warknięcie niż uprzejma odmowa, co także wskazywało, że coś jest nie tak
- Rozumiem. Ja też często mam problem z mówieniem o swoim życiu. To ciężkie. A właśnie, masz rodzeństwo?
- Nie. - odpowiedź padła szybko. Za szybko.
- Ach. Szczerość. Kocham to słowo. Wiesz, że ma dla mnie duże znaczenie? Przez tak długi czas byłam oszukiwana, to przynajmniej tutaj chciałabym poczuć, że wszyscy się ze mną liczą.
- Tak. To smutne.
- Chociaż jeżeli nie jest to jakieś duże kłamstwo to umiem rozpoznać czy ktoś mija się z prawdą. - jego nerwowe ruchy żuchwy, pocieranie palcami o palce, noga, która lekko stukała w dywan. To wszystko szybko dało Lily do myślenia, że pora dojść do sedna. - Długo się znacie z Kastielem?
- Tak. A co?
- Wydaje mi się, że jesteście bliskimi sobie przyjaciółmi. Że wiecie o sobie prawie wszystko.
- Można to tak określić.
- Wiesz. Martwię się o niego. Ostatnio co jakiś czas widzę go takiego niewyspanego. Podkrążone oczy, senny ton głosu. Wiesz co się dzieje?
- Nie wchodzę w paradę w każdy aspekt jego życia.
- Tak, rozumiem to. No nic. Sama się go o to spytam. Ale jest jedna sprawa. Kiedyś Kentin powiedział, że wie gdzie Kastiel trzyma narkotyki. Wiesz czy on naprawdę je bierze?
- Życie jest pełne tajemnic.
- Martwię się o niego. W końcu to także mój przyjaciel. Rozumiem jeżeli nie chcesz powiedzieć, mimo że coś o tym wiesz. - kolejna dłuższa pauza, która jedynie zaostrzyła atmosferę – A i jeszcze jedno. Miałam ci przekazać, że dzisiaj w nocy Gabriel będzie pilnował wyjścia z Biblioteki.
- Ale nie może! Przecież... - „Tak blisko było, a jest tak daleko”
- Przecież co?
- Nieważne. Chyba to już będzie koniec naszej rozmowy. Tak jak mówiłem mam kilka rzeczy do załatwienia. - kiedy przejechał dłonią po policzku i zauważył, że dziewczyna chwilę potem wykonała podobny gest intensywnie się w nią wpatrywał
- Czy coś się stało?
- To Gabriel cię przysłał, prawda?
- Nie rozumiem. - zmarszczyła brwi chcąc tym samym zwiększyć swoją wiarygodność
- Przysłał cię, abyś dowiedziała się dlaczego Kastiel wychodzi w nocy na zewnątrz, tak?
- Ja... Tak. To miał być taki niby test. Jeżeli wyciągnęłabym to od ciebie, to pozwoliłby mi pójść do tego cholernego kasyna. Ale teraz to i tak już nieważne. - wstała kierując się do drzwi
- Narkotyki.
- Słucham?
- Wychodzi po narkotyki. Są mu w tym okresie niezbędne. Gabriel będzie wiedział co z tą informacją zrobić.
- Dlaczego mi to powiedziałeś?
- Bo jesteś świetna. Wzbudziłaś moje zaufanie powtarzając moje gesty, przez błahe tematy na początku zmniejszyłaś moją czujność. Ciągłe patrzenie w oczy i te długie chwile ciszy. Wszystkie te czynniki sprawiły, że prawie ci nie powiedziałem wcześniej. Do tego nie spytałaś się o to wprost, tylko brnęłaś na około. Wszystko, aby tylko nie zwrócić uwagi na to, jaki jest twój prawdziwy cel.
- Dziękuję ci. To wiele dla mnie znaczy.

***

    Przemierzała spokojnym krokiem korytarz nie mając już w głowie złych myśli, że coś może się nie udać. Wszystko się udało. Ma to, czego potrzebowała. A świadomość, że ktoś w nią prawdziwie uwierzył dodawała jej siły i wiary w swoje umiejętności. Możliwość wyjścia, i to legalnego, na dwór, opuszczenie murów Biblioteki, podniecały ją i fascynowały. Nareszcie zobaczy świat, który skrywa swe oblicze przed jej oczyma.
    Kierowała się w stronę gabinetu Gabriela, aby ogłosić mu czego się dowiedziała. Ogłosić, że podołała, że niepotrzebnie w nią zwątpił. Zbliżając się coraz bardziej do celu, odgłosy głośniej rozmowy coraz bardziej dawał się w znak uszom dziewczyny. Nataniel oraz Kastiel. Ich głosy co chwila się przeplatały, a poważny ton mężczyzny jedynie od czasu do czasu wtrącał się w dyskusję.
- Słuchaj. Jeżeli ja zgadzam się z tym świętoszkiem, to chyba jest coś na rzeczy! - krzyczał czerwonowłosy
- Potwierdzam. To nie jest normalne.
- Tam może zdarzyć się wszystko! A my nie będziemy mogli nic zrobić.
- Alexy pójdzie razem z nią. Będąc niewidzialnym nikt go nie wyczuje. - odparł Gabriel
- Alexy? Proszę cię! - prychnął Nataniel
- No, nie spodoba mu się to. - na te słowa Lily, chłopcy zerwali się ze swoich miejsc energicznie odwracając głowy
- Co ty tutaj robisz? - zapytał blondyn, którego twarz była ledwo widoczna przez cień, który rzucała komoda
- Mam sprawę do Gabriela. Ale jak widzę wy także.
- Można tak powiedzieć. - odparł Kastiel ponownie zasiadając na fotelu
- A tak właściwie to musiał w końcu nadejść ten dzień. - mówiła idąc do biurka
- Jaki dzień?
- Mojego wyjścia z tego podziemia. Chyba nie myśleliście, że będę tutaj siedziała wiecznie? - nic nie odpowiedzieli. - Możemy porozmawiać na osobności? - skierowała swe pytanie do mężczyzny, na co on ruchem ręki wyprosił chłopaków z pokoju
- Słucham cię.
- A czy nie usłyszą naszej rozmowy?
- Spokojnie. Tutaj ściany są dźwiękochłonne. Na wyostrzony słuch Kastiela i Lysandra wystarcza.
- Chodzi o narkotyki. To po nie wychodzi wieczorami. - mężczyzna po odebraniu i przeanalizowaniu informacji spojrzał się na dziewczynę nieobecnym wzrokiem
- Nie dobrze. - wymruczał pod nosem
- Lysander powiedział, że będziesz wiedział co z tą informacją zrobić.
- Na pewno jeszcze są za drzwiami. Poproś go tutaj. Jeżeli chodzi o to o czym myślę, to pora na szczerą rozmowę.
- Ale o co chodzi? Czy to coś poważnego?
- Ja ci nie mogę tego powiedzieć. Może to zrobić tylko Kastiel.
- No dobrze. - wstała i już dotykając klamki zwróciła się z jego stronę – W takim razie jedziemy do kasyna?
- Tak. W końcu ci to obiecałem. - w pełni radości, ale także wszechogarniającego ją smutku, otworzyła drzwi, za którymi faktycznie cały czas stali chłopcy
- Kastiel. Gabriel chce z tobą rozmawiać. Ale tylko z tobą.
- Dlaczego tylko z nim? - gwałtownie poruszył się Nataniel stojący pod ścianą
- To sprawa na inny temat niż prowadziliście. - oboje zrobili zdziwione miny, co wyglądało tak uroczo, bo przypominali małe szczeniaki nie wiedzące co mają robić – No już, idź. Przecież cię nie zje.
- Nigdy nie wiadomo skarbie. - wyszeptał jej do ucha przystając obok, co skutkowało momentalnymi dreszczami, które przeszły po jej kręgosłupie. Czuła jego zapach. Wymieszanie mięty i pomarańczy. Taka mieszanka dawała odprężające działanie. Kastiel wszedł do środka, a Lily spojrzała na Nataniela, żegnając się z nim jednocześnie i poszła do swojego pokoju, aby nareszcie zażyć odrobiny spokoju.

***

    Leżąc sobie na łóżku już w piżamie, patrzyła beznamiętnie w sufit. Musiała się uspokoić, opanować emocje, co nie należało do najprostszych zadań. Rozpierała ją energia, chęć działania. Gdyby mogła, to już by jej tu nie było. Ale to nie sprzyjało jej zadaniu. Wiedziała, że musi był opanowana i spokojna.
    Przyciemnione, prawie czarne kamienie coraz bardziej tuliły ją do snu. Jednak marzeniem by było, aby chociaż raz się zdarzyło, że uśnie za pierwszym razem. Nawet nie pomyślał o tym aby zapukać. Wszedł a wraz z nim zapaliły się światła. Huknął czymś o podłogę, a obok wylądowała torba. Nie miała siły, aby nawet otworzyć oczy. W ciepłej kołdrze było jej tak dobrze, że grzechem byłoby ją opuszczać. Jednak kiedy stanął nad nią i stukał nogą o parkiet irytacja coraz bardziej w niej wzrastała.
- Alexy, po coś tu znowu przyszedł? - mruknęła ospale
- Wstawaj. Mamy dużo pracy. Nie ma na co czekać.
- Jutro też jest dzień.
- Ale robimy to dzisiaj. No już. Hop hop. - klasnął kilka razy w ręce odchodząc, po czym rozpiął zamek w torbie
- Pomogłabyś mi! - zwrócone było to do Kim opierającej się o framugę drzwi – A nie tylko się śmiejesz.
- Przykro mi, ale jeśli chodzi o sprawy związane z ubraniami to nic nie jest w stanie go powstrzymać. - podniosła się do pozycji siedzącej i przetarła zaspane oczy. Lekko, jakby przez mgłę dostrzegła na środku pokoju czarnego manekina, na którego założona była długa sukienka. Mrugnęła kilkukrotnie, aby wyostrzyć wzrok i lepiej przyjrzeć się temu obiektowi. Sukienka bez ramiączek i pleców. Góra wykonana była z setek małych kryształków. Całość podtrzymywana była przez kawałek opleciony wokół szyi. W miejscu pomiędzy piersiami znajdowało się dosyć długie rozcięcie. Na wysokości talii był cieniutki pasek łączący górę z dołem. Dół w kolorze pudrowego różu, ciągnął się aż po samą podłogę. W górnej części materiał idealnie dopasowywał się z kształtem ciała. Był jak druga skóra. Dopiero mniej więcej na wysokości kolan się rozszerzał. Wyglądała pięknie. Jak z bajki.
- Dla kogo tak sukienka?
- Głupie pytanie! Jasne, że dla ciebie. Przecież nie pójdziesz do najbardziej eleganckiego kasyna w spodniach.
- Ale skąd wiedziałeś, że tam pójdę. Przecież nic nie było jeszcze pewne.
- Bo ja w ciebie wierzę. - uśmiech, który pojawił się na twarzy chłopaka oraz jego słowa sprawiły, że zrobiło jej się ciepło na sercu.
- A tam co jest? - wskazała na torbę. Po wyjęciu wysokich na około dwanaście centymetrów, beżowych szpilek na platformie, przyszedł czas na bieliznę oraz biustonosz samonośny. Jednak jej zdziwienie dopiero się zaczynało. Obie rzeczy swoim rozmiarem przyprawiły dziewczynę o zaniemówienie.
- No co? W końcu idziesz wyciągnąć informacje od dwudziestopięciolatka. Myślisz, że na tak mały rozmiar go weźmiesz.
- No dobrze. Stanik to jeszcze rozumiem, ale dlaczego majtki!
- Bo brazylijskie pośladki są teraz modne. - padła jak długa na poduszki zakrywając dłońmi twarz

- W co ja się wplątałam!




Tutaj dodaję jeszcze jak wygląda sukienka Lily, bo jakoś nie umiałam ładnie jej opisać. 

niedziela, 22 maja 2016

Rozdział 19 - Poradzę sobie

Hej, cześć i czołem. Na samym wstępie chciałabym przeprosić za dosyć długą nieobecność zarówno u siebie, jak i na innych blogach. Było to spowodowane kilkoma sprawami. Przede wszystkim słoneczko i wiadomo, że wtedy nikomu nic się nie chce. Ale oczywiście teraz wszyscy ci nawalą najwięcej roboty. No a leń plus masa roboty nie wróży nic dobrego. Do tego ostatnio stuknął mi kolejny roczek więc musiałam przyjąć kilku gości, nie zawsze chcianych. Ale na szczęście kolejne takie zbiegowisko będzie dopiero na moim weselu, a na to się nie będzie szybko zbierało.
Narobiłam sobie sporo zaległości i na pewno w najbliższym czasie ich nie nadrobię. Cudem udało mi się znaleźć wolną chwilę, bo na jutro nie mam nic do robienie bo jadę sobie w Pieniny. I na reszcie sobie odpocznę.
Tak więc to chyba tyle z mojej przemowy i od razu uprzedzam, że w najbliższy weekend nie będzie rozdziału, ponieważ nie wyrobię.
Także pozdrawiam was gorąco i życzę miłej lektury.



    Siedziała wygodnie opierając się plecami o podłokietnik na miękkiej, czarnej kanapie, delektując się wszechobecną ciszą panującą wokół niej. A było to rzadkie zjawisko. Mimo iż Biblioteka to miejsce ogromne w swoich rozmiarach, i tak naprawdę nikt nie wie jak duża ona jest, to nikt nigdy nie jest sam. Dlatego tą chwilę samotności Lily chciała wykorzystać jak najlepiej. Delikatnie przerzucała stare i pożółkłe kartki bestiariusza, aby tylko nie zniszczyć żadnej ze stron tak cennego dzieła. Skupiała się nad każdą następną informacją. Bestiariusze, których na całym świecie zostało zaledwie trzy egzemplarze, opisują średniowieczny punkt widzenia na istoty nadnaturalne. Ale również rośliny czy też przedmioty magiczne takie jak kamienie. A z racji tego, że w okresie średniowiecza magia była karana śmiercią, to jeszcze bardziej ludzie do niej ciągnęli i dlatego właśnie był to okres największych odkryć.
Zatrzymała swoją uwagę głównie na pegazie, którego bajkowe, wierszowane opisy oraz kolorowe ilustracje znajdowały się na kilku kartkach i urzekały swoim pięknem.
Jednak jej spokój trwał dużo krócej niż się tego mogła spodziewać. Już słyszała jak zza drzwiami stąpają po podłodze ciężkie buty Kastiela. Tych donośnych, aż ogłuszających dźwięków nie da się pomylić z żadnymi innymi. Po chwili lekkie skrzypnięcie klamki i chłopak już znajdował się na tej samej kanapie co Lily.
- Cześć. - powiedział z lekkim zalotem w głosie. I mimo że dziewczyna nie widziała jego twarzy, gdyż chwilę wcześniej uniosła książkę tak, aby zakrywała jej twarz, wiedziała, że teraz szczerzy się jak małpa co dostała banana. Pochyliła górną część książki lekko do przodu, pokazując swoje oczy. Zilustrowała go od włosów do połowy klatki piersiowej i powróciła do lektury. Spojrzała na jego oczy tylko raz, ale to wystarczyło aby jej żołądek zaczął się skręcać z nie wiadomo jakiej przyczyny. Niby oczy takie jak u każdego, ale było w nich coś fascynującego. Ta dzika natura dawała mu uroku.
- Hej. - odpowiedziała zimno, aby tylko nie zaczął podejrzewać, że coś jest nie tak
- A ciebie co z samego rana ugryzło? - położył rękę na jej kolanie przez co serce zabiło jej jak szalone. Czuła przez spodnie jego palące ciepło. Było to zarazem bardzo dziwne uczucie, jak i bardzo przyjemne. Dziwne bo nigdy nie spotkała kogoś tak ciepłego. Była ciekawa czy jest to spowodowane faktem bycia wilkołakiem, czy czai się za tym jakiś inny powód. Chłopak czekał na odpowiedź a ona musiała natychmiast się pozbierać. Wiedziała, że usłyszał jak nagle jej tętno podskoczyło dlatego musiała opanować uczucia i nie dać mu satysfakcji.
- Jest południe. Jeżeli to dla ciebie jest ranek, to nie chcę wiedzieć o której zaczynasz noc.
- A ja myślę, że bardzo byś chciała. - zniżył głos przyprawiając ją o dreszcze. Dziękowała sama sobie, że ma przy sobie książkę, bo mogła ukryć swoje rumieńce jakie powstały na skutek działań czerwonowłosego. Na jej szczęście klamka od drzwi ponownie opadła w dół i weszła przez nią jak zawsze plująca albo jadem, albo cukierkową słodyczą Debra. I chyba był to pierwszy raz kiedy Lily była szczęśliwa z jej obecności. Kastiel zabrał rękę z ciała dziewczyny i spojrzał jakby zniechęcony na szatynkę. Blondynka nie dziwiła mu się. Widocznie za ciasne spodnie opinające jej pupę, bluzka do ramion z głębokim dekoltem, który może i podkreślał jej walory, ale jednocześnie w żaden sposób nie współgrał z warunkami w jakich się znajdowała. No bo komu się tu miała niby przypodobać?
- Och Kastielku! Tutaj jesteś. - zaczęła wysokim głosikiem – Nigdzie nie mogłam cię znaleźć. - usiadła obok niebo na kanapie i wtuliła się z jego przedramię. Chłopak wzdychnął ukradkiem i pokierował wzrok na Lily, która odłożyła książkę na stoliczek obok kiedy tylko jej twarz doszła do normalnego stanu. Jednak ta nie mogła nic zrobić, więc wzruszyła bezradnie ramiona szepcząc
- Widziały gały co brały.
- Ej ty! - nagle Debra się uniosła i zalała pokój nienawiścią – Co ty tu jeszcze robisz? Nie widzisz, że spędzam czas ze swoim chłopakiem.
- I w tym momencie potwierdza się teza, że im większe zero, tym bardziej nadęte. - odparła beznamiętnie i wstając zabrała ze sobą lekturę. Kastiel uśmiechnął się niezauważalnie a szatynka chyba nawet nie zrozumiała aluzji, gdyż siedziała ze skrzywioną i zdezorientowaną miną. Lily pokierowała się z stronę schodów, ale otwierające się, tym razem ukryte drzwi zatrzymały jej wędrówkę. Już od jakiegoś czasu słyszała donośną kłótnię, ale nie umiała rozpoznać do kogo należą głosy. Teraz już wiedziała. Do Gabriela i Nataniela, a od czasu do czasu wtrącał się jeszcze Armin.
- Jak tak można? To jest nieludzkie! - krzyczał blondyn
- Powiedziałem, że dostaniecie karę? Powiedziałem. Było nie robić takim wygłupów.
- Ale to nie była moja wina. To wszystko przez tego psa. - wskazał palcem na Kastiela
- Ty aniołek! Ja cię do niczego nie zmuszałem. A gdybyś nie był jednym, wielkim kłębkiem nerwów, to wszystko potoczyłoby się lepiej.
- A to może jeszcze moja wina, że tobie zachciało się przechadzek!
- Głuchy jesteś czy głuchego udajesz? Jakbyś nie zaczął panikować, że tatuś się o wszystkim dowie to ten Minotaur by nas nie usłyszał.
- Ale jakby nie patrzeć to przez twoją nieuwagę on się obudził. Trzeba było patrzeć pod nogi. - wtrącił się Armin przez co rozpętała się prawdziwa burza. Kastiel wstał z miejsca odtrącając Debre i podszedł do reszty chłopaków i gdyby nie obecność Gabriela w ruch poszłyby ich magiczne zdolności. Sam mężczyzna oparł się o ścianę i spojrzał błagalnym wzrokiem na twarz Lily, przy której nie wiadomo kiedy pojawiła się Kim. Ta jedynie podniosła obronnie ręce.
- Nie mój cyrk, nie moje małpy.
- Mordy w kubeł! - rozdarła się ciemnoskóra na cały głos przekrzykując rozkrzyczaną trójcę. Kiedy nastała cisza kontynuowała – Ustalmy, że była to wina każdego z was. I kropka. Wszyscy zawiniliście.
- Ale gdyby nie my, to nie dowiedzielibyście się o tym morderstwie. - zaczął dumnie Kas
- Było już wcześniej kilka takich przypadków. - odparł spokojnie Gabriel a oczy wszystkich skierowały się na jego osobę z widocznym zdziwieniem
- I nic nam nie powiedziałeś? - zapytał Nataniel
- Byłeś mocno zdziwiony kiedy zobaczyłeś zdjęcie. - zawtórował Armin
- Informacje przyszły ze wschodniego wybrzeża. Więc zdziwiłem się, że tak szybko przyszło to do nas.
- Czego nam jeszcze nie powiedziałeś? - zapytała się lekko podirytowana Lily krzyżując ręce na piersi
- Jest pewna sprawa, o której musimy porozmawiać, ale chce aby wszyscy to słyszeli. Dlatego spotykamy się za piętnaście minut w informatycznej. I poinformujcie tych, których nie ma. Armin. Ty idziesz ze mną.
- A tak właściwie, to jaką karę dostaliście? - zapytała ciekawsko Kim kierując swój wzrok ku Natanielowi. Ten jednak nie odpowiedział, tylko z lekka się skulił i zmrużył oczy
- Mają wysprzątać całą stajnię Augiasza wraz z końmi w antycznych, greckich strojach. - odparł uradowany Gabriel stojąc na czubku schodów
- To one naprawdę istnieją?
- Zapamiętaj jedną rzecz Lily. Każde fantasy ma w sobie cząstkę z rzeczywistości. - i tyle go widziano. Dziewczyny patrzyły na chłopaków, to na jednego, to na drugiego i nie wiedziały co powiedzieć. W końcu spojrzały na siebie nawzajem i wybuchły głośnym śmiechem łapiąc się za brzuchy
- Z czego niby tak rżycie? - burknął wściekle czerwonowłosy
- Wyobraziłam sobie was z sukienkach. - wydusiła z siebie na ostatkach powietrza Kim bo Lily już leżała na ziemi zwijając się do pozycji embrionalnej łapiąc upragniony tlen
- Ha ha ha. Bardzo śmieszne.
- No. Bardzo. - Kim otarła rogiem koszulki łzy spływające z twarzy, ale gdy tylko raz jeszcze spojrzała na Nataniela wszystko zaczęło się od nowa.
- Chodź koteczku. Nie będziemy patrzeć jak te dwie pokraki zniżają się do takiego poziomu. - Debra chwyciła za rękaw chłopaka, ale ten wyrwał się jej gwałtownie i z gniewem wymalowanym na twarzy oraz poczerwieniałymi policzkami, wyszedł z pokoju, a za jakiś czas uczynił to samo blondyn. Jednak on zamiast złości emanował wstydem i upokorzeniem.
- Kim? - zaczęła przez łzy kiedy już nabrała tchu
- Co mała?
- Chyba powinnyśmy już iść.
- Jeszcze mamy duuużo czasu.
- Powinnyście się wstydzić. - przed nimi stanęła Debra z rękami położonymi na biodrach i czuło się jakby zaraz miała zacząć kąsać – Kasi się tak poświęcił a wy co?
- Przypominam ci, że było ich tam trzech. To po pierwsze. - zaczęła Lily
- A po drugie ktoś taki jak ty nie będzie nam mówił co nam wolno, a co nie. A i radziłabym ci zmienić dostawcę ubrań bo na sklepy na przedszkolaków to ty chyba już za duża jesteś. Twoja wielka dupa raczej nie zniesie długo takiego ucisku i jak strzeli to będzie niezłe widowisko. - dziewczyna nic nie odpowiedziała, ale jej wściekłe spojrzenie i zaciśnięte pięści mówiły same za siebie – Uważaj, bo zaraz sobie tipsiki połamiesz. - po tym ruszyła wściekłym krokiem stawiając obcas zaledwie dwa centymetry od głowy Lily.
- Ta cholera jeszcze tego pożałuje. - wymruczała szatynka pod nosem stając na pierwszym stopniu. Jednak nie było jej dane długo kroczyć po równym gruncie. Z jakiegoś powodu, dywan w jednej chwili gwałtownie się wyprostował sprawiając, że dziewczyna padła jak długa na podłogę z jękiem bolącego karku. Ale kiedy spostrzegła, że obcas w jej nowym bucie uległ nieodwracalnym zniszczeniom, rzuciła się z płaczem do wyjścia i tyle ją widziano.
- Dzięki Alexy! - krzyknęły równo wciąż leżąc na podłodze a chłopak pojawił się jakby z mgły w uśmiechem od ucha do ucha
- Nie ma za co.

***

- Widzę, że już wszyscy są. - Gabriel rozejrzał się po sali utwierdzając się w tym przekonaniu. Każdy był obecny. Lily wraz z Kim usiadły na środku stołu naprzeciwko ekranu, Lysander oraz Violetta na końcu, tuż przy drzwiach, Kastiel obok nich, Kentin i Nataniel usiedli po obu stronach Gabriela a Alexy naprzeciwko dziewczyn. Debra starała się zająć miejsce jak najbliżej czerwonowłosego, ale fakt, że sam nie wyrażał na to zgody mocno jej to utrudniało zadanie. Armin siedział przy komputerze przy ścianie intensywnie wpisując różne dane na klawiaturze. Każdy był w innym humorze. U Kastiela na twarzy wciąż tliła się złość sprzed ostatnich kilku minut, Lysander jak zawsze opanowany i poważny a dziewczyna obok wydawała się wręcz przestraszona. Lily wraz z Kim wciąż z wielkim trudem powstrzymywały się od ponownego wybuchu śmiechem, zwłaszcza gdy widziały każdego z osobna. Debra, z kapryśnym wyrazem siedziała cicho na nikogo się nie patrząc. Nataniel przeglądał coś na tablecie nie ujawniając swoich emocji a Kentin błądził gdzieś myślami. I dopiero gdy Gabriel ponownie zabrał głos powrócił na ziemię. - Wczoraj dostałem od Rady informacje, że ktoś ma informacje na temat miejsca, gdzie ukryte jest lustro. - jedno słowo wystarczyło, aby każda głowa uniosła się z zaciekawieniem do góry – Armin. - po wstukaniu kilku klawiszy na ekranie na ścianie pojawiło się zdjęcie mężczyzny. Na oko dwadzieścia pięć lat. Pierwsze na co Lily zwróciła szczególną uwagę były wielkie, brązowe oczy otoczone wachlarzem czarnych rzęs. Gładka, lekko ciemnawa cera. Nos szeroki ale małe nozdrza redukowały dysproporcje. Dobrze zarysowane usta a pod nimi żuchwa lekko zaokrąglona po bokach, a tuż pod ustami delikatnie się ścinała. Na twarzy lekki, ciemny zarost. Mężczyzna bardzo przystojny, który pewnie jedynie swoim spojrzeniem nie jedną dziewczynę zaciągnął do łóżka. - To Pablo Vargas. Nowy właściciel kasyna Bellagio w Las Vegas.
- Nie za młody przypadkiem? - zaciekawił się Kentin
- Jego ojciec jest kolumbijskim mafiozo więc wtyki ma wszędzie. Ale przyjdźmy do sedna. Jego rodzina ma w genach krew wilkołaków jak i stróży.
- Jak to możliwe? - zdziwiła się blondynka
- Nie każdemu zależało na czystości gatunkowej. A jeżeli kilkukrotnie się to powtarzało, to powstały takie mieszańce.
- A co stało się z poprzednim właścicielem. Jackiem prawda? - odezwał się Kastiel
- Jakimś dziwnym trafem wyszedł na słońce miesiąc temu. A z racji bycia wampirem. No cóż.
- Ale co on ma niby wspólnego z lustrem?
- Nasza informatorka zbliżyła się do niego na tyle blisko, że usłyszała jak raz rozmawiał z jakimś szejkiem z Arabii Saudyjskiej właśnie o lustrze i miejscu gdzie ono się znajduje. Tylko teraz, właśnie nam zostało powierzone zadanie, aby dopowiedzieć się czegoś więcej.
- A co się stało z tą informatorką? Ona dalej po prostu nie może zbierać informacji? - zapytał Kentin. Cisza. Głucha cisza nastała w pomieszczeniu. Każdy wbił głodne odpowiedzi spojrzenia w stronę mężczyzny, który błądził oczami po suficie.
- Nie żyje. Zabił ją. - wydusił w końcu z siebie
- Łoł. - ciszy jęk wydobył się z kilku gardeł
- Przypomnij, w którym kasynie jest właścicielem. - dopytał Lysander co wzbudziło zainteresowanie pozostałych
- W Bellagio.
- To raczej trudno będzie wysłać kogoś od nas.
- Dlaczego?
- Wszystko interwencje jakie mieliśmy w kasynach zawsze dotyczyły właśnie tego. Każdy z nas kto może chodzić na akcje już tam był. I się przy tym zdemaskował. - Gabriel padł na krzesło za nim, po czym położył łokcie na blacie stołu a jego mina wskazywała, że ta informacja nie wróży nic dobrego
- Muszą wysłać kogoś z innej Biblioteki. Stąd nikt nie pójdzie. - uruchomił się Nataniel
- Ja pójdę. - Lily uniosła wysoko brodę spoglądając na twarze pozostałych osób w pokoju oczekiwała na reakcję. Oczy każdego, dosłownie każdego, otworzyły się w nienaturalny sposób. Po kilku sekundach zaczęło się piekło.
- Nie! Jak to?
- Ona nie może iść!
- Nie poradzi sobie!
- To zbyt niebezpieczne! - każdy przekrzykiwał się emocjonalnie gestykulując, a blondynka siedziała pośrodku tego całego zamieszania czując jakby miała nad sobą chmurę gradową.
- Uciszcie się! - Kim po raz kolejny tego dnia wykazała się świetnym głosem – Ja się zgadzam. W końcu po to tyle harowała, aby teraz pokazała co umie.
- To nie jest zadanie dla kobiety. - Lily spojrzała wściekle na Kastiela piorunując go potężnym wzrokiem, jednak ten się nie ugiął i wciąż tkwił w swoim przekonaniu
- Cicho bądź ty męska szowinistyczna świnio.
- Lily. - przemówił poważnie Gabriel – Chodź na zewnątrz. Musimy porozmawiać w cztery oczy. - mężczyzna wstał i podszedł do drzwi a zaraz za nim ruszyła blondynka wpatrując się w jego plecy. Czuła na sobie wzrok pozostałych ludzi, których zostawia za sobą. Wzrok pełen ciekawości. Wspólnie, w ciszy, przeszli na drugą część korytarza, gdyż Gabriel chciał mieć pewność, że nikt inny ich nie usłyszy
- Gabriel. Proszę. Poradzę sobie.
- Wiem. - odparł pewnie
- Więc w czym jest problem?
- Wiem, że jesteś gotowa pod kątem fizycznym, ale nie wiem czy także pod psychicznym. Tutaj będzie potrzebny spryt, umiejętność wyciąganie niezauważenie informacji, trzeba się idealnie maskować.
- Umiem takie rzeczy. Wiesz ile razy już przekabaciłam chłopaków, aby coś za mnie zrobili.
- To nie to samo.
- To co ja mam niby zrobić, abyś mi zaufał? - przeszedł kilka kroków ocierając palcami o brodę mając myślicielską minę
- Dowiedź się od Lysandra gdzie Kastiel wychodzi praktycznie codziennie wieczorem. - dziewczyna prychnęła śmiechem
- A zadanie, które da się wykonać?
- Dowiesz się, to pozwolę ci iść.
- Ale to jest niewykonalne. Ja od kiedy tutaj jestem nie zamieniłam z nim nawet dwóch zdań. Do nikogo się nie odzywa.
- Więc będziesz miała idealne pole do popisu. Tylko się pośpiesz. Muszę jak najszybciej dać odpowiedź zwrotną do Rady.





A tutaj macie zdjątko Pabla.