- Dalej podtrzymuję, że to bardzo zły
pomysł. - mruknął czerwonowłosy wbity w oparcie kanapy
- A ja w dalszym ciągu się z nim
zgadzam, więc coś jest na rzeczy. - kontynuował blondyn
- A poza tym...
- Czy w tej chwili masz zamiar
powiedzieć coś, czego już wcześniej nie powiedziałeś? - poważny
głos Gabriela rozbrzmiał odbijając się echem po Sali Głównej,
czego efektem była gęsia skórka na ciele każdego, kto w danej
chwili znajdował się w pomieszczeniu
- Raczej...
- No to zamknij łaskawie swoją
jadaczkę. Poznałem już wasz punkt widzenia na tę sprawę i
przyjąłem do wiadomości, że jest inny. Ale to mój głos jest
teraz ostateczny a decyzja zapadła. Więc siedzieć cicho i mnie nie
denerwować. - z faktu, że takie słowa były w tym domu rzadkością
ze strony Gabriela, momentalna cisza ogarnęła każdy zakamarek.
Lekka obawa zapanowała w ich umysłach, dlatego milczenie wydało im
się najlepszym rozwiązaniem. Więc teraz każdy siedział ze
skulonymi plecami, jeden uderzał palcami o palce, inny tupał nogą,
ktoś jeszcze skubał koniuszek koszuli. Nerwy wymieszane z
niepewnością łączyły się w wybuchową mieszankę. Powietrze w
pomieszczeniu wypełniało się napięciem, które miało bardzo
negatywny wydźwięk jeśli chodzi o ich stan psychiczny.
- Niech to! Ile to może trwać!
- Jeżeli tam jest mój brat, to usiądź
wygodnie, bo jeszcze sobie poczekasz.
***
- Ja tego nie włożę!
- Włożysz i to w tej
chwili. - jeszcze nigdy nie słyszała w jego głosie takiej powagi,
ale ona raziła determinacją – Musisz znacząco wyróżniać się
wśród tylu ludzi. A poza tym, sama chciałaś tam iść, więc
musisz teraz ponosić konsekwencje swoich czynów. - i to był
argument, którego w żaden sposób nie mogła przebić. Miał rację
i z tego tytułu musiała być pokorna jak baranek. Chwyciła za
torbę i podążyła za duży, czarny parawan ozdobiony białymi
ilustracjami instrumentów, za którym już stał manekin z suknią.
Spojrzała na swoje zmęczone odbicie w lustrze myśląc „Do
dzieła” i zaczęła się
długa walka pomiędzy nią, a tym wszystkim co miała mieć na
sobie.
- Żyjesz
tam jeszcze? - zawołała zniecierpliwiona Kim
- Chcesz
się zamienić i sprawdzić jak trudno zakłada się taki stanik? - z
tonie przepełnionym goryczą przeplatała się wyraźna nuta
zniecierpliwienia
- To ja
tu lepiej sobie postoję i poczekam. - odparła szybko
- Mądry
wybór.
- A może
ci pomogę? Mając pomoc pójdzie to dwa razy szybciej. - tym
pytaniem zaskoczył ją nie na żarty
- Wiesz,
że większość dziewczyn jest dosyć wstydliwa jeśli chodzi o
pokazywanie takiej ilości swojego ciała mężczyznom?
- Ale
przecież dobrze wiesz, że w moim przypadku nie będzie tu żadnego
podtekstu seksualnego.
- Wiem,
ale to nie zmienia faktu, że wciąż jesteś facetem. Więc wybacz,
ale poradzę sobie sama.
Czekali wspólnie krążąc z coraz większą niecierpliwością po
pokoju. Grube obcasy dziewczyny odbijały się od drewnianej podłogi,
a słuchawki zawieszone na szyi chłopaka co raz to odbijały się od
siebie cicho postukując. Jednak ich uwaga w jednej chwili skupiła
się w jednym punkcie, gdy odgłos stawianych kroków na wysokich
szpilkach wydobył się zza parawanu.
Stanęła przed przyjaciółmi gładząc jeszcze powierzchnię sukni
i spojrzała na ich twarze. Twarze, które emanowały zachwytem na
jej widok. Długie, blond włosy opadły na jej plecy tworząc
idealnie prostą taflę, elastyczny materiał przylegał do jej ciała
dając wrażenie drugiej skóry. Wyćwiczone ciało tylko podkreślało
jej piękno. Od czubków butów, które jedynie w niewielkim kawałku
wystawały spod sukni, odbijało się światło kamieni. Jej wygląd
sprawił, że oboje zaniemówili, a to jeszcze nie był koniec
przygotowywać.
- No no.
Muszę ci powiedzieć, że nie spodziewałem się, że tak dobrze
wyjdzie mi ta sukienka.
- No
wiesz. Gdyby nie piękna modelka, to i sukienka straciłaby na swoim
wdzięku. - uśmiechnęła się dumnie strącając kosmyk włosów z
czoła. Spojrzała kątem oka na zegarek wiszący na ścianie a oczy
rozszerzyły się na wielkość monety – To już ta godzina? Musimy
się pośpieszyć!
- Gdybyś
dała sobie pomóc...
-
Zamknij się i rób ten makijaż! - wrzasnęła Kim podając mu
kuferek ze wszystkim czego aktualnie potrzebował.
Lily
czuła na swojej skórze miły dotyk pędzli i gąbek. Grzecznie
wykonywała każde polecenie chłopaka – zamknij oczy, otwórz,
broda do góry, głowa na lewo, wciągnij policzki. A po pół
godzinie jej twarz nabrała całkowicie nowego wyrazu. Na jej
powiekach – zarówno górnej jak i dolnej - pojawiło się mocne
smoky eye, które rozjaśniał biały, matowy cień na środku
powieki. Ramę dla oka stanowiła lekka, ledwo zauważalna przez
ilość czarnego cienia, kreska. Całość zwieńczała gęsta
zasłona, fakt faktem sztucznych, ale zawsze rzęs. Brwi delikatnie
podkreślone ciemniejszą kredką, a na policzkach zebrał się cały
komplet kosmetyków. Zarówno bronzer, jak i róż, i rozświetlacz.
Wszystko ze sobą połączone w odpowiednich proporcjach pięknie
modelowało jej twarz. Usta jedynie lekko muśnięte bezbarwnym
błyszczykiem, który dodawał jej dziewczęcego wdzięku. Wszystko
było gotowe po szybkim pofalowaniu końcówek włosów.
Stanęła na równe nogi i ponownie spojrzała im w oczy. Podziw jaki
od nich bił był zaskakujący. Dopiero gdy spojrzała w lustro
umieszczone na ścianie zrozumiała ich zachowanie. Wyglądała
pięknie. Jak nie ona. Gdyby ktokolwiek spojrzał na jej zdjęcie w
„stanie” normalnym i teraz, miałby trudności, aby uwierzyć, że
to ta sama osoba.
- No no.
Muszę przyznać, że nigdy bym nie powiedziała, że zrobisz z niej
taką sex bombę.
- Ma się
te talenty. - dumny uśmiech aż garnął się na jego wiecznie
roześmianą twarz
- Alexy,
jesteś geniuszem w swojej dziedzinie. - stwierdziła blondynka wciąż
wpatrując się w swoje odbicie
- Już
nie przesadzajcie. Wiem, że jestem wielki, ale teraz chodźmy bo
mnie reszta zaraz zje, że tak długo to trwało. - już przechodząc
przez próg przypomniał sobie jeszcze o dwóch ważnych rzeczach,
które musiały być, aby wypełnić cały wizerunek. Podbiegł do
szafy z ubraniami i wyjął z niej zgrabną kopertówkę wyszywaną
cekinami oraz kremową narzutkę na ramiona.
- Mam
nadzieję, że to nie jest prawdziwe futro. - powiedziały obie
praktycznie równocześnie, mając ten sam błagający ton głosu
- Nie
jestem sadystą. Wyluzować moje panie. - zbulwersowany ruszył do
przody, jednak kącik ust wciąż lekko unosił mu się ku górze
Cicho. Bardzo cicho. W tle jedynie szybkie stukanie paznokciem o
drewnianą poręcz schodów. Jeden okupował kanapę, inny skulił
się na podłodze, opierając swoje plecy o kolumnę, a jeszcze jeden
wpatrywał się w migoczące iskierki, skaczące w wielu kierunkach
sprawiając, że ciemność pomieszczenia co raz zanikała, wraz z
każdą kolejną ich falą. Gabriel jak zawsze zasiadł wygodnie w
swoim skórzanym fotelu, jednak jego splecione palce, wzrok wpatrzony
w drzwi wejściowe oraz powaga jaka z nich biła sprawiały, że jego
spokój, który był jego znakiem rozpoznawczym w całym
nadnaturalnym świecie, zniknął jak za pomocą magicznej różdżki.
I w
ten drzwi otworzyły się na roścież. Stanęła w nich w pełnej
klasie. Uniosła głowę do góry, ramiona do tyłu, plecy proste.
Spokojnie, krok za krokiem szła do przodu. Pierwszy stopień, potem
drugi, i tak aż do samego końca. Kiedy znalazła się już na samym
dole zerknęła na twarze wszystkich zgromadzonych i starała się
samodzielnie odczytać swoją zieloną głębią, co myślą.
- No i
jak wyglądam? - przełamała niezręczną ciszę jaka zapadła wraz
w momentem jej wejścia
- Jak
puszczalska panienka z nieco lepszego domu, która czeka na szaloną
noc w łazience jakiegoś ekskluzywnego baru, na który jej w życiu
nie będzie stać. - cieniutki głosik wypełniony śmiercionośnym
jadem. Jej szpilki słychać było tuż po tym jak wyszła ze swojego
pokoju. Szkaradny uśmiech widniał na twarzy wypełnionej nadmiarem
makijażu. Kentin wraz z Arminem już wstawali, aby w nieco
mocniejszych słowach odpowiedzieć na taki atak ze strony szatynki,
jednak kiedy delikatnym, acz znaczącym ruchem ręki Lily poprosiła
o spokój, wiedziano, że to ona teraz zabierze głos.
- Wiesz
co Debra. Kiedyś mój znajomy pochodzący z Chin zacytował mi ich
tradycyjne przysłowie. Co też uczynię i tobie. Nie podchodź do
byka od przodu, do konia od tyłu, a to idioty w ogóle. Tak więc
wybacz, ale mam ważniejsze rzeczy do roboty niż przesiadywanie w
takim towarzystwie jak twoje. - podeszła do biurka zostawiając
samotną dziewczynę, która nie mogła liczyć w tej chwili na
czyjąkolwiek pomoc. Spojrzała łagodnym wzrokiem na mężczyznę za
biurkiem, a wraz z jej lekkim uśmiechem całe ciśnienie, które w
nim zalegało, opadło. Poczuł się znacznie lepiej. Pstryknął
palcami wskazując na Armina, który chwytając za srebrną walizkę,
znalazł się tuż obok nich.
- To
wkładasz do ucha. Dzięki temu będziesz słyszeć wszystko to co do
ciebie mówimy. - podał jej maleńki kawałek plastiku w kolorze
skóry. Miał kształt zaokrąglonego stożka. - Dzięki temu –
wskazał na maleńki kryształek – my będziemy wszystko słyszeć
i widzieć. - zamontował go pośród wielu innych na powierzchni
sukienki – I w ten sposób jesteś już gotowa.
- Nadal
jesteś pewna, że chcesz to zrobić? - stanowczy lecz łagodny ton
Gabriela tylko pogłębiał jej chęć wyjścia z tego podziemia,
które od jakiegoś czasu mogła nazywać domem
-
Jeszcze nigdy wcześniej nie byłam tak pewna swojej decyzji.
Zachowując pełnię klasy i elegancji, stawiała delikatnie kroki,
wspinając się po kamiennych schodach wyłożonych czerwonym,
perskim dywanem z zielonym ornamentem. Wkoło plątało się wielu
ludzi. Mężczyźni w drogich smokingach, kobiety starsze i młodsze
w bogatych sukniach i kostiumach. Przed wejściem stało dwóch
mężczyzn w garniturach z kaszmiru z granatowymi muszkami. Spokojnie
podeszła do jednego z nich, wpatrując się mu prosto w oczy.
-
Poproszę zaproszenie. - sięgnęła do kopertówki i wyjmując
wizytówkowy papier z czarnym atramentem na jego wierzchu, podała do
zgrabnym ruchem wprost w jego dłoń. Spojrzał na zgłoski wypisane
eleganckim pismem po czym oddał zaproszenie dziewczynie – Proszę
pani Traynor. Życzę udanej zabawy.
-
Dziękuję. - odparła z lekkim uśmiechem wciąż wpatrując się w
jego oczy, które z każdą sekundą stawały się coraz bardziej
speszone
Weszła spokojnie do pomieszczenia, które wręcz tonęło od
nadmiaru złota. Ściany pokryte idealnie wypolerowanym drewnem
jaśminowym z miodowym odcieniu, a szczeliny pomiędzy deskami
wypełnione złoceniem. Podłoga oraz kolumny, które ustawione były
wzdłuż korytarza z jasnożółtego marmuru, który dzięki światłu,
jakie padało ze szklanych żyrandoli, większych niż nie jeden
pokój, faktycznie przybierał barwę szlachetnego kruszcu. Po bokach
długie, ciągnące się daleko zza obszar wzroku, recepcje, gdyż
kasyno od niedawna sprawowało rolę również ekskluzywnego hotelu.
Oczywiście gdzie złoto, tam nie może zabraknąć również
królewskiej czerwieni w postaci kuszących swoją intensywną barwą
dywanów. Sprawiały wrażenie, jakby była to rzeka świeżej krwi,
po której chodzi się jakby była to chmura wypełniona najdroższym
pierzem.
Wewnątrz było jeszcze więcej ludzi. Tiule, pióra, krawaty,
brokaty, żele i wysmakowane chusteczki. Wszystko mieszało się ze
sobą tworząc jedną, wielką, kolorową plamę. A wokół nich
krążyli młodzi mężczyźni w białych koszulach, czarnych
kamizelkach z dzianiny i idealnie białych rękawiczkach, którzy
zabierali wierzchnie odzienie i kierowali się w stronę recepcji.
Również ją dopadł jeden z nich. Po uprzejmym skinieniu tułowia i
zapytaniu czy może, odebrał od niej futro i odniósł, tak jak
robił to z setką innych. W tym samym czasie znaczna liczba osób
przebywających w holu zwróciła uwagę na jej osobę. Nie wiedziała
czy to za sprawą tego, że jest tu pierwszy raz, czy też jej
wyglądu. Jednak według niej, niczym szczególnym nie wyróżniała
się spośród dziesiątek innych kobiet w tym kasynie.
Kiedy stanęła na chwilę, aby rozejrzeć się wokół poczuła za
sobą delikatny świst powietrza, czuła każdy jego ruch. Dzięki
temu czuła się pewniej. Alexy czuwał tuż przy jej boku i dzięki
temu nie musiała przed niczym się hamować.
Dochodząc do końca korytarza napotkała schody na dół, a przed
nią ukazał się obraz, który mogła wcześniej zobaczyć tylko w
filmach o Jamsie Bondzie.
Całość podzielona była jakby na trzy części. W pierwszej tuż
przy schodach odbywały się standardowe rozgrywki karciane. Pokera,
blackjacka, brydża, bakarata. W drugiej ustawione były stoły do
gry w ruletkę czy koło fortuny. Ale również wprowadzono bardziej
nowoczesne technologie jak automaty. Również wygląd obu sal różnił
się od siebie. Pierwsza była niezwykle dostojna. Sufit w kształcie
kopuły z kryształowym sklepieniem z kamienia. Dzięki temu
pomieszczenie zyskiwało na większości. Z niego zwisały lampy na
czerwonych wstęgach z zielonymi i białymi kryształami. Na środku
stała fontanna, na której wyryte były symbole rodziny Vargas. Po
obu stronach rozciągających się dywanów stały ogromne dębowe
stoły do gry a wokół nich ustawione krzesła z naturalnej skóry w
kolorze beżu. Przy każdym ze stołów stał krupier ubrany tak samo
jak mężczyźni w holu. Było to bardzo jasne pomieszczenie oraz
wypełnione zielenią. Gdzie nie spojrzeć stała jakaś bogato
zdobiona lampa albo dorodny kwiat.
Obok
jednak był zupełnie inny świat. Gdy sklepienia się skończyły,
sufit powoli zaczął się obniżać. W końcu doszedł po linii
prostopadłej ze ścianą co wyglądało dosyć odważnie. Tutaj
zastosowano już podwieszany sufit w kształcie koła, w środku
którego zawieszono rozległe acz płaskie oświetlenie. W koło
stały białe i czarne kanapy z pikowaną tapicerką. Na podłodze
szara mozaika. W centralnej części skupiały się stoły do
ruletki, jedno koło fortuny, a po zewnętrznej stronie, tuż przy
ścianie, kilka automatów.
W
trzeciej części, która była wyglądem bardzo zbliżona do
poprzedniej, stał długi bar z kilkoma barmanami oraz parkiet do
tańczenia. Tutaj również gościły wygodne kanapy, ale także
stołki barowe oraz w dalszej części, bardziej odseparowanej od
reszty, stoły gdzie można było spożyć posiłek.
Dopiero kiedy Lily spojrzała na parkiet dostrzegła, że wokół
rozbrzmiewa muzyka. Jednak takiej melodii jeszcze nigdy nie słyszała.
Spokojna, pełna klasy, jednak miała coś w sobie, coś co
sprawiało, że chciała tam jak najszybciej pójść i skorzystać z
jednej z tych rozrywek.
Już
by się tak stało, gdyby nie dostrzeżenie przez Lily jej celu. Tak.
Pablo Vargas. Siedział rozłożony na wielkiej kanapie, na
podwyższeniu w środkowej części. Po obu jego stronach siedziały
dwie dziewczyny w nieco skąpych strojach i przymilały mu się na
wszystkie możliwe sposoby. Lecz ten zachowywał się jakby ich w
ogóle nie było. W lewej jak i z prawej strony stali ochroniarze,
którzy zdecydowanie przesadzili z siłownią i sterydami.
- Lily.
To on. Spróbuj zwrócić na siebie jego uwagę. - usłyszała w
słuchawce poddenerwowany głos Armina
Nie
odpowiedziała nie chcąc, aby ktoś to zauważył. Zeszła powoli po
schodach i skierowała się w stronę baru, jednak szła jak
najbliżej podwyższenia, na którym znajdował się Vargas. Kiedy
była już w jednej linii w nim, zwolniła kroku i odwróciła głowę
w jego stronę. Spojrzała prosto na niego. Zauważył to. Zauważył
jej przeciągłe spojrzenie a potem lekki uśmiech na twarzy. Teraz
wiedziałam, że pójdzie już z górki.
Zamówiła sobie szklankę martini z lodem i powróciła do pierwszej
sali tą samą drogą, jednak tym razem bez spoglądania na
mężczyznę. Nie był tym faktem zadowolony. To była jego zdobycz
tego wieczoru. Ona była już jego własnością.
- No to
co panowie. W co dzisiaj sobie zagramy? - powiedziała szeptem
zasłaniając usta szklanką
- Poker
rzecz jasna. Będziesz miała idealne miejsce do obserwacji z tego
miejsca.
Podeszła do stołu gdzie właśnie zakończyła się poprzednia
rozgrywka i zaczynała kolejna. Usiadła na krześle tak, że teraz
miała wzrok Pabla w linii prostej po tym jak podniosła głowę.
Wraz z nią było tam również trzech innych graczy. Jeden Chińczyk,
Afrykańczyk oraz jedna kobieta najprawdopodobniej ze Stanów, która
usiadła naprzeciwko niej. Uniosła lewą rękę, wzywając tym samym
kobietę z czerwonym, obcisłym kombinezonie, która zajmowała się
rozdawaniem żetonów pieniężnych. Podała jej kartkę i wyszeptała
do ucha słowo „wszystko”. Spojrzała na kobietę siedząco
naprzeciwko. Starsza, około pięćdziesiątki, w eleganckiej,
czarnej sukni z dekoltem w serek. Włosy nieco posiwiałe, spięte w
sztywnego koka. Patrzyła na dziewczynę jakby była jej śmiertelnym
wrogiem. Robiła to z taką goryczą i dezaprobatą, że aż miło
było pomyśleć, co by się stało gdyby tego wieczora wygrała.
Kiedy jej pieniądze pojawiły się na stole, a była to kwota równa
pięćdziesiąt milionów, dopiero podniosła wzrok spoglądając na
swój cel. Udawał, że spogląda gdzieś w głąb sali, lecz jego
wzrok co chwile plątał się wokół jej osoby. Uśmiechnęła się
w duchu, nie chcąc dać po sobie poznać jakichkolwiek emocji.
- Panie
i panowie. Rozpoczynamy grę. Odmiana Hold'em bez limitu. Pięć kart
na stole, po dwie dla graczy. Pan Ho pięć tysięcy mała w ciemno,
pan Kalari dziesięć tysięcy duża w ciemno. - oboje mężczyźni
rzucili żetony na stół i można było zacząć rozgrywkę –
Dziękuję. Miłej gry i życzę powodzenia. - Lily ponownie rzuciła
okiem na kobietę, ponieważ wiedziała, że to będzie jej główny
przeciwnik w tym momencie. A ona jakby nie zwracała na nią uwagi.
Zachowywała się, jakby Lily była jedynie niewielką przeszkodą do
osiągnięcia kolejnego zwycięstwa. Karty zostały rzucone i każdy
spojrzał jakie przypadły mu w udziale. Lily pozostawała w dalszym
ciągu z tą samą mimiką, jednak kobieta jakby się zamyśliła.
Czyżby los się od niej uśmiechnął? Pomyślała. - Czworo
grających. - trzy karty pojawiły się na stole. Piątka, ósemka i
dziewiątka kier. - Pan Ho rozpoczyna.
-
Czekam.
-
Czekam. - odparł również siedzący obok
-
Pięćdziesiąt tysięcy. - odparła kobieta i położyła dwa
żetony.
-
Podstawienie. - spojrzały sobie prosto w oczy. Obie były niezwykle
zdeterminowane. Jednak starsza zacisnęła lekko wargi i poruszyła
nimi w obu kierunkach. Czyżby ktoś tu blefował? Lily
rzuciła również dwa żetony i czekała na rozwój wydarzeń.
-
Wyrównanie. - jego wzrok ponownie powędrował na mężczyzn, którzy
jeden po drugim rzucili mu karty – Pas. - zebrał żetony i dołożył
jeszcze jedną kartę, dziewiątkę trefl. - Pani McCall. - po
dłuższym zastanowieniu i spojrzeniu kilkukrotnie na blondynkę
rzuciła kolejne pieniądze.
-
Przebicie sto tysięcy. - jednak ponownie zagryzła wargę jakby
niepewnie
- Hmm.
No niech będzie. - i kolejne pieniądze padły na stole
-
Wyrównanie.
- Ona
blefuje. Na pewno nie ma dobrych kart. - usłyszała prosto w swoim
uchu. Niezbyt podniosła ją to na duchu. Była niezwykle
zdeterminowana, ale wiedziała, że to może nie wystarczyć. Krople
niepewności co chwilę w nią uderzały. Czuła ogarniające ją
ciepło ludzkich ciał. Perfumy łączyły się ze sobą tworząc
nieestetyczną plamę. Zapach alkoholu do tego potęgował gorzkie
odczucia.
I
kolejna karta powędrowała na stół. Dwójka kier.
- Pani
McCall. - czarno-białe żetony padły na blat a zaraz potem
przyłączyła się Lily z lekkim uśmiechem – Wyrównanie. Pani
McCall, proszę pokazać karty. Full. Dwójki na dziewiątkach. Pani
Traynor. - odsunęła od siebie karty nie odkręcając ich, co
oznaczało, że tym razem pasuje.
- Co ty
wyprawiasz? Miałaś taką okazję! - głos Kentina jeszcze bardziej
wzbudził z niej chęć wygranej, a wiedziała, że w niedalekiej
przyszłości to się wydarzy
Kolejne karty padały na stole, coraz to wyższe kwoty wypowiadano. W
kolejnych partiach to dwaj mężczyźni co raz wygrywali, lecz ani
jedna ani druga zbytnio nie włączały się do gry. Czekały na
swoje pięć minut.
Gra
toczyła się już ponad godzinę. Następne cztery karty zostało
wyłożonych i kolejne dwie dla każdego gracza. Chińczyk czekał,
drugi dał trzysta tysięcy ze swojej puli.
-
Wyrównanie. - po ruchu Lily – Również. - nie dawała za wygraną
– Trzech grających. - kolejna karta doszła to reszty. Mężczyzna
stuknął w stół co oznaczało czekanie. Lily spojrzała głęboko
w oczy kobiecie i sprawdziła swoje karty – Pani Traynor. -
ponownie spojrzenie na panią McCall i delikatnym ruchem przejechała
po kartach gdzie były wyższe nominały. Chwyciła jedną i z gracją
położyła na powierzchni. - Przebicie. Pięćset tysięcy. -
kobieta ponownie zagryzła lekko wargę i wpatrywała się z czerwoną
tabliczkę. Ze skupieniem na twarzy rzuciła dwie czerwone tabliczki.
- Przebicie. Milion.
- To
raczej nie mój dzień. - mężczyzna rzucił karty i odszedł od
stołu
- Pas.
Dwóch grających. Pani kolej. - spojrzał na Lily, która krążyła
swoim głębokim spojrzeniem po twarzy rywalki. Obserwowała każdą
zmianę w mimice, każdy ruch najmniejszej zmarszczki, krążenie
oczami.
- Dwa. -
i dwie niebieski karty trafiły na stół
- Stawka
dwa miliony. Pani kolej. - założyła rękę na rękę i lekko
przymrużyła oczy
-
Wszystko. - szybkim ruchem posunęła wszystkie pieniądze zebrane w
małych, drewnianych krążkach i kartach, i ponownie spojrzała na
blondynkę, z dziwną pewnością siebie i wyczekiwaniem na jej ruch
-
Wchodzę. - bez chwili zastanowienia również rzuciła się w grę,
z której nie było już odwrotu i rzuciła okiem w stronę Pabla.
Podparł brodę ręką i wpatrywał się w rozgrywkę z nie mniejszym
zainteresowaniem jak sami grający
- Panie,
odkrywany karty. - Lily rzuciła jako pierwsza. Król i as kier. Znów
rzut oka na kobietę.
- Full.
Króle na asach. Pani kolej. - z miną zbitą jakby z tropu,
zdziwioną i bezradną położyła dwie karty na stole, jedna pod
drugą.
- Cóż.
Takie życie. - opadły jej ramiona i delikatnie przeciągnęła
jedną na bok. - Ups. Chyba wygrałam. - gdyby ktoś teraz mógł
podstawić dziewczynie lustro, aby zobaczyła swoją minę.
Zszokowanie, niedowierzanie. Jakby straciła z rąk coś, co należało
tylko do niej. A McCall? Taki szyderczy uśmiech mogła przebić
tylko Debra. Pstryknęła palcami uniesionej ręki, aby wezwać
kelnera. - Poproszę kieliszek szampana. Też chcesz? - ironiczna
chęć była miłą i uczucie bycia panią świata, tego dla
blondynki było za wiele.
-
Szanowni państwo. Gramy już dwie godziny. Ogłaszam pół godziny
przerwy. - Lily momentalnie zerwała się z miejsca i ruszyła w
stronę holu.
- Dajcie
mi więcej pieniędzy. Wiem, że mogę ją pokonać. - mówiła do
przyjaciół znajdujących się na zewnątrz, ustawiając się tak,
aby nikt nie widział ani nie słyszał co robi
- Nie.
Znajdź inny sposób.
- Wiem,
że to moja wina. Chciałam zrobić to zbyt szybko. Ale...
- Nie
mogę. Przegrałaś. Teraz wykombinuj jak...
-
Przepraszam. - niski głos mężczyzny rozbrzmiał zza plecami Lily.
Ze strachu przed zdemaskowaniem aż podskoczyła. Usłyszała w jego
głosie tą dziwną aurę, która pozwalała jej rozróżniać
gatunki. Szorstka i ostra. Wilkołak. - Proszę mi wybaczyć. Nie
chciałem pani przestraszyć. Moje nazwisko Tillie. - był to około
pięćdziesięcioletni mężczyzna z francuskim akcentem. Coś co
niezwykle przykuwało uwagę to blizna, która przecinała jego lewe
oko. Głęboka. Brzydko się zagoiła.
- Czy my
się znamy? - przez odgłosy muzyki i rozmów toczących się wokół
tej dwójki, jej głos sprawiał wrażenie przydymionego. Jednak jej
wizerunek aż błyszczał. Z wielkich żyrandoli padało światło,
dzięki któremu jej włosy stawały się złote, a suknia
uwydatniała jej desperację, ale jednocześnie chęć dalszej walki.
I wygranej. On natomiast miał twarz szarą i ponurą. Ale było w
niej coś, co dawało mu atut akceptacji u otoczenia.
- Nie.
Ale wiem, że gdzieś tu, w pobliżu znajduje się mój stary
przyjaciel Gabriel. Nieprawdaż?
- Nie.
Myli się pan. - stanowczo, acz sprawiała wrażenie niezwykle
delikatnej
- Och
proszę cię. Czuję na tobie jego zapach już na drugim końcu sali.
- Dobrze
Lily. Mówi prawdę. Znamy się. - usłyszała w słuchawce
uspokajający ton
- Czego
pan chce?
- Jestem
pod wrażeniem twojej gry. Możesz to wygrać, a ja ci w tym pomogę.
Pięć milionów. - oddychała powoli i spokojnie obserwując jego
zachowanie, czy przypadkiem nie ma zamiaru wciągnąć ją w coś
czego nie chce
-
Gabriel, co o tym myślisz? - i długo nic. Słychać było jedynie
szmer przesuwanego palca po blacie obok komputera
-
Dobrze. - odparł żwawo – Wisi mi z dawnych lat przysługę, więc
niech teraz się odpłaci.
- Jaki
werdykt?
- Niech
będzie. Pięć milionów.
Cześć wszystkim. Oj nie było mnie tu trochę. Ale sporo się pozmieniało ostatnio i wydarzyło więc musiałam poświęcić czas na coś innego niż pisanie. Trochę mi tego brakowało. Ale mam nadzieję, że już wszystko wróci do starego rytmu. Tak więc już zabieram się za pisanie kolejnego rozdziału.
Pozdrawiam Was i do następnego :)