- Może po prostu w jakiś sposób
zaplatało ci się we włosy czy ubrania?
- I spadło mi znad głowy będąc na
ubraniach? - odsunął fotel zza biurkiem, padł na niego i złączył
ręce, splatając nieco pomarszczone palce na brzuchu. Co chwilę
uderzał kciukiem o kciuk, dając ujście swojemu poddenerwowaniu –
Proszę cię Gabriel - „Rany. Jak ja nie znoszę błagać.” -
Ty dobrze wiesz co to jest.
- Nie wiem. - odpowiedział szczerze – Podejrzewam. A to są dwie
różne rzeczy.
- A czy mógłbyś podzielić się ze mną tymi podejrzeniami?
- Nie chcę, aby spadły na ciebie kolejne zmartwienia. I tak masz
już za dużo rzeczy do ogarnięcia. Przed tobą dużo pracy i nie
chcę, abyś zaprzątała sobie głowę jakimiś bzdurami. - wstał i
obszedł biurko, a podchodząc do Lily obdarzył ją lekkim,
subtelnym uśmiechem – Ale obiecuję, że jak tylko zweryfikuję
moje podejrzenia z zaistniałymi faktami, od razu się do ciebie
zgłoszę. - minął dziewczynę i tym razem zatrzymał się
naprzeciw Debry – Jesteś mi potrzebna. Potrzebuję twojej pomocy.
- szatynka z dezaprobatą spojrzała na mężczyznę, ale chyba nie
miała nic do gadania, bo ruszyła za nim jak tylko oddalił się na
kilka kroków. Na pożegnanie podarowała wszystkim, którzy
znajdowali się w pokoju, dzikie wejrzenie wyższości. I wyszła.
Lily widząc jej zachowanie, prychnęła pod nosem kiwając
niezrozumiale głową. Usiadła na biurku przesuwając przy tym
lampkę o kilka centymetrów.
- A tak właściwie kim jest ta dziewczyna? - zerknęła na
niewzruszone twarze chłopców. Alexy bawił się nitką, która
wyszła z obszycia kanapy, a Nataniel pogwizdywał unosząc głowę
do góry.
- Pytasz o Debrę? - spytał znudzony Alexy. Lily potaknęła
stukając piętami o ścianę mebla – Od razu zaznaczę, że nie
jest nadnaturalną.
- O tyle dobrze, że nie bezcześci żadnego gatunku. - wtrącił się
blondyn
- Debra jest śmiertelną, ale pochodzi z rodziny wyroczni.
- Coś jak wyrocznie delfickie?
- Nie jak coś. Ona jest właśnie spokrewniona z tymi, które w
Delfach przepowiadały przyszłość. Wyrocznie z racji, że nie są
nadnaturalnymi, nie należą ani do jasnej, ani do ciemnej strony. To
od nich zależy czy przejdą na czyjąś stronę, czy pozostaną
neutralne. - Nic dziwnego, że rodzice cię nie chcieli. Cichy
głosik zabrzmiał w głowie Lily, zwracając tym samym jej na coś
uwagę.
- Wyrocznie przepowiadają przyszłość. Ale czy mogą dowiedzieć
się co było w przeszłości?
- Nie. Tylko do przodu. Nigdy w tył. - odparł Nataniel jakby
zaciekawiony intencją pytania – A co?
- A nie. Tak tylko pytam, aby lepiej zrozumieć. - jednak fakt, że
wiedza dziewczyny o jej przeszłości jest taka duża nie dawała jej
spokoju
- A jak ona się tutaj znalazła?
- Jej rodzina od pokoleń pomaga jasnej stronie. Więc ona raczej nie
miała wyboru. Mieszkała tutaj od kiedy ukończyła dziesięć lat.
Jej rodzice zamieszkali w Arze. Pełnią tam jakąś ważną fuchę.
Kiedy tylko pojawił się Kastiel jakieś cztery lata temu, to mówię
ci, miłość jak stąd do Waszyngtonu. Świata poza sobą nie
widzieli. Ale jak chyba zdołałaś już zauważyć, większość
osób tu zamieszkałych za ani jednym, ani za drugiem za bardzo nie
przepada. Pewnego dnia Debra oznajmiła, że dłużej nie może tutaj
żyć i tak po prostu sobie poszła. Po tym Kas zrobił się jeszcze
bardziej nieznośny.
- Szczególnie na mnie się uwziął. - warknął Nataniel
przeciągając się na fotelu, jeszcze bardziej wysuwając długie
nogi do przodu, odsłaniając chude kostki i kawałek brzucha. I mimo
że był to tylko kawałek, to już można było stwierdzić, że
jest on mocno umięśniony. Kiedy tylko wrócił do poprzedniej
pozycji, oczy Lily powędrowały gdzieś na bok, aby tylko nie
zauważył, że mu się przygląda i to z takim zaciekawieniem.
- Co masz na myśli? - spytała lekko speszonym głosem cały czas
mając wzrok zawieszony w przestrzeń, w której nie było miejsca
dla blondyna
- Ciągle się mnie o coś czepia. - oznajmił oburzonym tonem –
Jak chce się wyładować, to jak myślisz na kim? Tylko coś
ostatnio przerzucił się na Armina.
- Obaj nie jesteście od niego lepsi. - stwierdził niebieskowłosy
kąśliwym głosem, unosząc przy tym brwi
- No a co ja mam niby zrobić? - Nat wyrzucił ręce w górę –
Przecież jak nie będę się bronił, to ten cwel już całkiem
będzie robił co mu się żywnie podoba.
- Ej! Skończcie już. Jakoś nie bardzo mnie interesuje to z kim kto
jest w sprzeczce. A wracając do Debry to jakim cudem jest znowu
tutaj?
- Wróciła jakieś dwa miesiące temu. I oczywiście od razu omotała
sobie Kastiela wokół palca. Nie rozumiem jak on może być takim
idiotą. - Alexy pokiwał nieporadnie głową
- Bo głupim ludem łatwo się kieruje. - odpowiedział Nat obojętnym
tonem – Ale koniec już z tym rozczulaniem się nad tym
podgatunkiem gatunku – wstał z fotela i przeszedł kilka kroków.
Stawiał je niezwykle łagodnie. Jakby podłoga była kruchą taflą
szkła, która nawet przez niewielki nacisk mogłaby się stłuc –
Najważniejsze teraz jest to, abyś opanowała swój słuch, musimy
znaleźć dary i przede wszystkim nie możemy pozwolić, aby Mirochna
w jakiś sposób cię do siebie przyciągnęła.
- Ale dlaczego ona chciałaby mnie po swojej stronie?
- W jednej z ksiąg zapisane jest, że Przeznaczona będzie
początkiem, albo też końcem naszego istnienia. Więc albo ją
pokonasz, albo się do niej przyłączysz.
- Ale dlaczego niby ja? - zapytała gorzko, jakby z wyrzutem –
Wszyscy po kolei wmawiają mi, że jestem kimś wyjątkowym. Jakimś,
nie wiem, superbohaterem. Batmanem czy Supermenem. A tak naprawdę
jestem zwykłą dziewczyną. - blondyn robiąc trzy kroki w przód
złapał ją za ramiona i zaciskając swoje smukłe palce na
granatowej tkaninie, która przylegała do jej ciała, spojrzał
swoimi bursztynowymi oczami prosto w jej zieleń. Zlękła się
widząc takie zachowanie chłopaka i dała temu upust lekko drgając,
ledwo zauważalnie pod jego dotykiem.
- Nie jesteś zwykła dziewczyną. Gdyby tak było, to rozkownik by
cię zabił. Rozumiesz? Jesteś jedną z nas. - widząc trwogę jaka
zagościła wśród Lily, która została wywołana jego zachowaniem,
rozluźnił palce, ale cały czas spoczywały na jej ciele. - Poza
tym Mirochna nie tylko dlatego cię potrzebuje. Może wiesz, albo i
nie, jest lamią. Czyli pół człowiek, pół wąż. Rozumie się,
że węże co jakiś czas linieją. Tak też jest z lamiami. Tylko że
u nich, podczas tego procesu, i tylko wtedy, te osobniki mogą zdobyć
maksymalną moc. Siłę większą niż może się komukolwiek śnić.
Jednak jest pewne ale. Musi być to po pierwsze odpowiednia pora,
czyli podczas obrączkowego zaćmienia Słońca. A to przypada
właśnie w tym roku. A ty jesteś jej potrzebna do zainicjowana
ceremonii. Potrzebuje krwi w dziedzica Anioła. Czyli ciebie.
- Już powiedziałam, że to nie o mnie chodzi.
- Spokojnie. W końcu w to uwierzysz. Nadejdzie taki dzień. -
uśmiechnął się delikatnie pokazując dołeczki, które dodawały
mu uroczego wyrazu. W końcu puścił ręce Lily i cofnął się o
krok. Zwinnym ruchem odsunął rękaw koszuli, odsłaniając tym
samym zegarem umocowany na nadgarstku dzięki skórzanemu paskowi z
obszyciem z kolorze dojrzałego awokado. Spojrzał na tarczę i
rozszerzył oczy. - No Al. Trzeba się zbierać. Obiad trzeba
przygotować. Chodź. - odszedł kilka kroków i ponownie spojrzał
na Lily – Idziesz z nami?
- Nie. Jeszcze tu przez chwilę zostanę. Muszę coś przemyśleć.
- Jak chcesz. Tylko nam się nie zgub. - zaśmiał się Alexy, po
czym spoważniał – Ale pamiętaj, że mamy do pogadania. - wskazał
na nią palcem. Nagle się rozejrzał z wyraźnym zdezorientowaniem
na twarzy – A tak właściwie to gdzie do licha jest Kentin? -
faktycznie. Lily pamiętała, że był tuż za nią gdy wchodziła do
pokoju, po czym zniknął. Nie zaprzątając sobie dalej tym głowy
wyszli i pozostawili Lily samej sobie.
Zeskoczyła z biurka i weszła do schodach, dotykając miękkiego
dywanu. Przechodziła przyglądając się kolejnemu regałowi
wypełnionego po brzegi różnorodnymi książkami. Wszystkie były
obrócone brzegami do osoby, gdzie wypisane zostały ich tytuły.
Jedne zostały oprawione w skórę, inne w materiał. Zaczynając od
zwykłej bawełny, przez jedwab a kończąc na nowoczesnym
poliestrze. Niektóre prążkowane, inne ze zgrubieniami. Na
niektórych umocowane zostały szlachetne kamienie, albo były
splatane szlachetną nitką ze złota lub srebra. Ponadto były
okładki zrobione z samego złota. Lily przechodziła gładząc
dłonią każdą z nich, która była na jednakowej wysokości. Czuła
na palcach ich różnorakie struktury a w powietrzu unosił się
charakterystyczny dla nich zapach. Woń papieru, atramentu i kurzu,
który osadził się na dawno niedotykanych pozycjach rozchodził się
wokół niej powodując nawrót wspomnień. Przed oczami miała wizję
jak razem z mamą chodziła do Biblioteki Brytyjskiej, gdzie spędzały
całe godziny na wertowaniu kolejnych stron, przeszukiwaniu alejek i
wspólnym czytaniu ulubionych opowiadań.
Przystanęła
i spojrzała na tytuły. Wśród wielu, z których nic jej nie
mówiły, widziała kilka najbardziej znanych dzieł na świecie.
„Anna Karenina”, „Dracula”, „Baśnie”, „Baśnie z
tysiąca i jednej nocy”, „Duma i uprzedzenie”, „Zabić
drozda”, „Wichrowe Wzgórza”, „Mały Książę” i wiele,
wiele innych. Wysunęła rękę i sunąć palcem po okładkach,
zamknęła oczy chcąc sprawdzić co los przyniesie. Po przejściu
kilku kroków zatrzymała się, chwyciła jedną z książek i
otworzyła oczy sprawdzając na jaki tytuł natrafiła. Jej matka
powiedziała kiedyś, że jest to jeden z jej ulubionych sposób, aby
znaleźć jakieś wskazówki dotyczące życia. „Nostalgia anioła”.
„No i co ja mam
przez to niby rozumieć? Że umarłam? No chyba bym to zauważyła”.
Otworzyła
książkę na losowej stronie i wybrała spośród wielu linijek
tekstu jedną. „Naiwnie miała nadzieję, że któregoś dnia ból
zelżeje, nie wiedząc, że będzie jej ciążył na nowe i odmienne
sposoby przez resztę życia.” Odłożyła książkę na miejsce,
stwierdzając, że nigdy nie była dobra w zagadkach więc co ma
sobie dodawać kolejnych rozmyślań.
Wychodząc
na pochłonięty złotą poświatą korytarz, uświadomiła sobie
jaki błąd popełniła zostając w pokoju. „Tylko
nam się nie zgub. Już widzę jak próbuje powstrzymać śmiech.”
Ruszyła
w lewą stronę, mając nadzieję, że po raz kolejny tego dnia
doczeka się cudu. Szła i szła, przyglądając się drzwiom.
Wszystkie takie same, ten sam wzór na ich powierzchni. „Ciekawe
co oznaczają te liście i żołędzie? Przecież muszą coś
oznaczać.”
Potem przyszło kolejne pytanie. Jak długi jest ten korytarz? Szła
już dobre czterdzieści metrów i ani razu nie minęła windy, którą
tu przybyła. Aż w końcu...cud. Gdzieś z niedalekiej oddali
usłyszała ciche śmiechy i odgłosy rozmowy. Ruszając w ich
stronę, coraz bardziej zbliżała się do źródła. Uchyliła
powoli drzwi i weszła do jasnego korytarza. Pod sobą miała bielone
panele z dębu, bez widocznych słojów na swojej powierzchni. Ściany
pomalowane zostały na ciepły beż. Korytarz był szeroki, a
oświetlały go tak jak wszystkie inne pomieszczenia żółte
kamienie, jednak tutaj nie dawały one takiej poświaty. Przeszła
dalej napotykając na białą ściankę działową oddzielającą
miejsce, w którym się znajdowała od reszty pomieszczenia. Lekko
wychyliła się do przodu, sprawdzając czego może się spodziewać.
Pierwsze co zobaczyła to wielki, okrągły stół z metalowymi,
cienkimi nogami. Na jego powierzchni rozłożony został idealnie
wyprasowany, zielony obrus. Na nim spoczywała biała zastawa stołowa
z czerwonym ornamentem. Najpierw duży, kwadratowy talerz, na nim
miska w takim samym kształcie, jednak odróżniała się delikatnie
zaokrąglonymi krawędziami. A na nich, w poprzek również czerwone
chusteczki zwinięte w wachlarz. Po bokach rozłożone sztućce
zgodnie z zasadami savoir vivre. Dokoła stołu rozstawione były
krzesła z ciemnobrązowego drewna z piaskowym oparciem ze skóry. Na
jednym z nich rozłożył się wygodnie Kastiel, zaginając nogi na
kolejnym z krzeseł. Ręce założył za kark pomrukując sobie pod
nosem. Dalej, za długą szafką z ciemnego drewna w jasnym blatem,
Lysander wraz z Violettą kroili warzywa. Chłopak, mimo że miał
ręce całe w wodzie z pomidora nie zdjął swoich rękawiczek. Przy
gazowej kuchence stał Nataniel mieszając na patelni cebulę. Ze
srebrnej, dwudrzwiowej lodówki, Kentin wyciągał półmisek z
jakimś mięsem a Gabriel, chyba z racji, że jest najwyższy z
całego towarzystwa wyciągał z jednej z wielu szafek zawieszonych
nad ich głowami, słoik z makaronem. A Alexy odziany w grube, różowe
rękawiczki do zmywania, toczył wraz z Kim bitwę na pianę, która
nagromadziła się w zlewozmywaku, wydając przy tym głośne fale
śmiechu.
Patrząc na taki obrazek można by stwierdzić, że ma się do
czynienia z normalną rodziną, która spędza miło czas podczas
wspólnego gotowania. Jednak Lily była świadoma, że do normalności
to im jeszcze daleko.
Z zamyślenia gwałtownie wyrwał ją dźwięk zbliżających się
kroków. Odwracając się, stanęła twarzą w twarz z niebieskookim
brunetem. Był równy wzrostem z Lily. Na jego czoło opadała gęsta
grzywka z gęstych, ciemnych włosów. Oczy świeciły błękitem
Morza Karaibskiego, a czarne źrenice tylko wydobywały z nich kolor.
Delikatne rysy twarzy, które dodatkowo zostały uwypuklone przez
uśmiech, na pewno nie dawały mu poważnego wyglądu. Pod szerokim
nosem, różowe, wydatne usta. W małych uszach umieszczony były
czarne tunele.
- Jak chcesz jeść to musisz pomóc. - cała twarz aż śmiała się
patrząc na Lily
- To chyba ten czerwony osobnik będzie dzisiaj głodował. - machnął
od niechcenia ręką
- Na tego to w ogóle brak słów. Przestaliśmy na niego zwracać
uwagę. - lekko zmarszczył brwi – Chcesz do nich dołączyć? -
spytał jakby oczekując odpowiedzi przeczącej
- A co?
- A ktoś chciałby z tobą porozmawiać.
- Kto?
- Zobaczysz. Chodź.
Chłopak skierował się w stronę drzwi wyjściowych, a Lily
dopiero po chwili zastanowienia ruszyła za nim. „O kogo może
mu chodzić? Przecież wszyscy są tutaj.” Idąc dwa kroki za
Arminem dostrzegła jak z jego tylnej kieszeni luźnych, oliwkowych
bojówek wystaje nowiutkie PSP. Chłopak idąc nie odezwał się ani
razu, więc dziewczyna stwierdziła, że to ona musi zrobić pierwszy
krok.
- Armin prawda? - zapytała niepewnie
- Tak. Zgadza się. - nieco zwolnił tępa i teraz szli będąc w
jednej linii
- Raczej nie łączy cię z Alexym nic więcej aniżeli geny.
- Co racja, to racja. Jesteśmy zupełnymi przeciwieństwami. Nawet
nie należymy do tego samego gatunku. - zaśmiał się po cichu
- Jak się tutaj znaleźliście?
- Rodzice przez długi czas ukrywali to wszystko przed nami. Tak samo
jak ty, dostawaliśmy od nich tabletki, aby opóźnić moment kiedy
to dar będzie chciał już wyjść z ukrycia. Tylko że
podsłuchaliśmy ich rozmowę jak mieliśmy – zamyślił się na
chwilę robiąc przy tym udawaną minę myśliciela – jakieś
dwanaście lat. Już nie mogli się wymigać. Opowiedzieli nam całą
historię. Mieliśmy dwie możliwości. Albo pozostalibyśmy w domu i
żyli tak jak wszyscy dookoła, albo przyjechać tutaj. Jak widać
postanowiliśmy zrobić to drugie. I całkiem miło nam się tu żyje.
- Właśnie widzę. - wskazała na konsolę
- A to. - wziął ją do ręki – To moje uzależnienie. Ogólnie
lubię wszystko co związane w elektroniką. - kiedy Lily
zorientowała się, że przeszli obok drzwi od windy przypomniała
sobie w jakim celu tak naprawdę idę
- A tak właściwie to gdzie idziemy?
- Ktoś pokazał ci już ogród? - kiwnęła przecząco – No to
zaraz zobaczysz.
- Chyba nie wyciągnę z ciebie kto? - zaśmiał się złośliwie,
jednak była to przyjacielska złośliwość. - No dobra. A powiedz
mi dlaczego nie lubisz się z Kastielem?
- Nikt go nie lubi. Myśli, że wszystko mu wolno. Jedno złe słowo
na jego temat albo Debry to zaraz leci do bójki. Wielkie wilczysko
się znalazło. Gdyby tylko był alfą, a jest przeciętną betą.
- Że przepraszam kim?
- A, jeszcze nie wdrożona. Alfa to przywódca stada. Jest
najsilniejszy i ogólnie wszystko naj. A beta to po prostu członek
stada. Tak jak to czerwone coś. Mógłbym tak mu stłuc tyłek, że
tydzień palcem by nie ruszył. - wyprostował się, unosząc przy
tym głowę dając oznakę przekonania w swoje umiejętności.
Jednak nie było w tym nic złośliwego, raczej zabawnego.
- To dlaczego tego nie zrobisz?
- Bo robienie tego na raty jest zabawniejsze. - posłał jej
rozbawione spojrzenie i ruszyli dalej przed siebie
Armin w końcu stanął i skierował się w stronę drzwi, które różniły się od innych, Kilka desek połączonych ze sobą za pomocą trzech stalowych uchwytów, a wszystko przykryte było zieloną farbą. Kłódka, która zapobiegała samoistnemu otwieraniu się drzwi, była jedynie zahaczona o otwór. Armin szybkim ruchem ręki zdjął zabezpieczenie i pchnął drzwi w tył co skończyło się zdradliwym skrzypnięciem. Tak jakby była to groźba za zakłócanie im spokoju.
Z chwilą całkowitego odchylenia desek, na twarz Lily spłynął powiew chłodnego wiatru, który lekko rozluźnił jej mięśnie. To była jedna z tych rzeczy, których najbardziej brakowało jej odkąd tu przybyła - świeże powietrze. Tylko teraz można było zadawać sobie jedno pytanie: jak będąc pod ziemią czuje wiatr? Przepuścił ją przodem. Spoglądając przed siebie zobaczyła już podniszczone, szerokie, kręte schody prowadzące w górę. Wykonane zostały z betonu, ale na każdym stopniu namalowane zostały jakieś obrazki. Anioły, wilkołaki, wampiry, elfy, walka, wschód słońca, księżyc w pełni, rozgwieżdżone niebo. Patrząc na to, miała wrażenie jakby była to zilustrowana historia jaką opowiedział jej Gabriel. Po jednej i drugiej stronie pięła się w górę gruba, kamienna poręcz, w której wyrzeźbione były roślinne wzory. Dodatkowo co jakiś czas wpleciona została postać zwierzęcia. Zające, koty, różne ptaki. Ściany wokół zrobione były z ciemnego kamienia, od którego biła zimna fala.
Zaczęła stawiać kroki na stopniach, ale tak delikatnie jakby bała się, że przez jej dotyk wszystko się zawali. Dźwięk kroków odbijał się cichym echem od pustych ścian. Idąc miała nieodparte wrażenie, że wszystko zaraz na nią spadnie. Patrząc na szczeliny w kamieniu myślała, że robią się coraz to większe i większe. W końcu stanęła. Mimo założonych zatyczek, słyszała głośne dudnienie serca, które za wszelką cenę nie pozwalało o sobie zapomnieć. Jej ręce, bez wewnętrznej zgody drżały jak osika. Dreszcze przechodzące co chwilę wzdłuż ciała, jeszcze bardziej przyprawiały o spadek temperatury.
- Ej. Spokojnie. To taki jakby rytuał przejścia. Ogród chce sprawdzić czy jesteś godna aby do niego wejść. Wszystko co tu widzisz to tylko iluzja. Idź. Jestem tuż za tobą.
Przełknęła gulę jaka wytworzyła się w gardle i po opanowaniu drgawek ruszyła. Starała się jak najpewniej stawiać kroki, choć marnie jej to wychodziło. W końcu gdzieś w oddali dostrzegła błyski światła. Jakby słońca. Na swojej twarzy poczuła ciepło jakie tylko ono może dać. Od razu poczuła, że żyje. Owe ciepło momentalnie rozprzestrzeniło się i otuliło niczym uścisk bezpieczeństwa. Coraz bardziej się zbliżając światło stawało się intensywniejsze. Szła. Szybciej. Wręcz biegła. Schodek po schodku. Potem co dwa i trzy. A widząc błękit nieba to jakby dostała skrzydeł.
Przeszła przez ogromną dziurę w kamieniu i to ujrzała. Ogród. Źrenice, przez nagłą ekspozycję na słońce skurczyły się do cieniutkich niteczek. Dolna warga opadła w dół nie mogąc utrzymać się na miejscu przez wywarte wrażenie. Jej włosy rozwiewał na wszystkie strony wieczorny wiatr, który jednocześnie ochładzał jej twarz sprawiając, że intensywne rumieńce zaczęły znikać z bladej twarzy.
- Co? Zatkało kakao? - Armin oparł się o jedno z drzew jakie rosło tuż przy wejściu na schody krzyżując ramiona. Lily nie zdołała wykrzesać z siebie żadnej sensownej odpowiedzi, więc po prostu milczała i starała się objąć wzrokiem całą przestrzeń przed sobą
A była ona ogromna. Ogród miał kształt koła. Lily w tym momencie stała na ścieżce wykonanej z rudych, identycznych bloczków cegły. Wzdłuż środka wykonana została czarna mozaika z kształcie rąbów z białymi kwadratami w środku. Wszystkie przestrzenie, które utworzyły się po długim użytkowaniu kostki, zasypane były drobnym żwirem. Ścieżka ciągnęła się wzdłuż granicy ogrodu, zostawiając jakieś dwa metry przestrzeni. Jeszcze jedna ścieżka przecinała ogród na pół, jednak nie była to ciągła linia, ponieważ na jej drodze stanęła wielka fontanna. Na planie koła najpierw jeden okrąg zbudowany w marmuru. Wyżej, z wysokiej konstrukcji przypominającej lejek, wyłaniały się syreny połączone ogonami na górze i kierując się głowami w dół miały złączone ręce. W środkowej części, pomiędzy ogonami, umieszczono wielki kielich, z którego tryskała woda pod dużym ciśnieniem. Rozchodząc się na wszystkie strony dawała całej konstrukcji bajkowy wygląd. Do tego zachodzące promienie słońca odbijały się na jej powierzchni, dając tym samym uczucie osobie obserwującej, jakby znajdowała się wśród milionów diamentów. Za fontanną, po prawej stronie, można było zauważyć wzniesienie wypełnione masą rabatek z kwiatami kolorowymi jak tęcza. A na jej szczycie, dwuosobowa, drewniana huśtawka. Na lewo od fontanny, altana kopuła. Dach ze szkła z czarnymi malowidłami. Całość podtrzymywana korynckimi, białymi kolumnami z liczbie sześciu. Trzy po jednej i trzy po drugiej stronie. Pomiędzy szerokie wejścia. Balustrada z marmuru, a tralki w kształcie liści dębu. Wewnątrz dwie czarne ławeczki z pikowanego materiału a na brzegach wałki do oparcia się. Wszystko wokoło otaczała zieleń drzew i krzewów oraz kolory różnego rodzaju kwiatów. A delikatna mgiełka wodna, która została spowodowana wilgocią od fontanny, dodawała całemu miejscu subtelnego uroku. Tu rosły sobie sosny, nieopodal cała rodzina topoli a na całym terenie rozsiane były sosny i brzozy. W ogrodzie nie panował porządek. Wszystko rosło tam gdzie chciało. Truskawki obok rabatek z tulipanami. Róże otaczały swoimi ostrymi ramionami cyprysy, a dzwonki i rojniki zachodziły na każdą powierzchnię jaką napotkały. Gdzieniegdzie plątały się większe krzewy i różnego rodzaju samosiejki. Trudno było dostrzec intensywną zieleń trawnika, bo przykrywała ją puchata kołderka białych i różowych stokrotek.
Patrząc na to wszystko miało się nieodparte wrażenie, że znajduje się w baśniowej krainie pełnej magii. Całość sprawiała wrażenie tak nierealnie pięknego. Można by patrzeć, ciągle patrzeć, a oczy wciąż nie nacieszyłyby się takim widokiem.
Armin w końcu stanął i skierował się w stronę drzwi, które różniły się od innych, Kilka desek połączonych ze sobą za pomocą trzech stalowych uchwytów, a wszystko przykryte było zieloną farbą. Kłódka, która zapobiegała samoistnemu otwieraniu się drzwi, była jedynie zahaczona o otwór. Armin szybkim ruchem ręki zdjął zabezpieczenie i pchnął drzwi w tył co skończyło się zdradliwym skrzypnięciem. Tak jakby była to groźba za zakłócanie im spokoju.
Z chwilą całkowitego odchylenia desek, na twarz Lily spłynął powiew chłodnego wiatru, który lekko rozluźnił jej mięśnie. To była jedna z tych rzeczy, których najbardziej brakowało jej odkąd tu przybyła - świeże powietrze. Tylko teraz można było zadawać sobie jedno pytanie: jak będąc pod ziemią czuje wiatr? Przepuścił ją przodem. Spoglądając przed siebie zobaczyła już podniszczone, szerokie, kręte schody prowadzące w górę. Wykonane zostały z betonu, ale na każdym stopniu namalowane zostały jakieś obrazki. Anioły, wilkołaki, wampiry, elfy, walka, wschód słońca, księżyc w pełni, rozgwieżdżone niebo. Patrząc na to, miała wrażenie jakby była to zilustrowana historia jaką opowiedział jej Gabriel. Po jednej i drugiej stronie pięła się w górę gruba, kamienna poręcz, w której wyrzeźbione były roślinne wzory. Dodatkowo co jakiś czas wpleciona została postać zwierzęcia. Zające, koty, różne ptaki. Ściany wokół zrobione były z ciemnego kamienia, od którego biła zimna fala.
Zaczęła stawiać kroki na stopniach, ale tak delikatnie jakby bała się, że przez jej dotyk wszystko się zawali. Dźwięk kroków odbijał się cichym echem od pustych ścian. Idąc miała nieodparte wrażenie, że wszystko zaraz na nią spadnie. Patrząc na szczeliny w kamieniu myślała, że robią się coraz to większe i większe. W końcu stanęła. Mimo założonych zatyczek, słyszała głośne dudnienie serca, które za wszelką cenę nie pozwalało o sobie zapomnieć. Jej ręce, bez wewnętrznej zgody drżały jak osika. Dreszcze przechodzące co chwilę wzdłuż ciała, jeszcze bardziej przyprawiały o spadek temperatury.
- Ej. Spokojnie. To taki jakby rytuał przejścia. Ogród chce sprawdzić czy jesteś godna aby do niego wejść. Wszystko co tu widzisz to tylko iluzja. Idź. Jestem tuż za tobą.
Przełknęła gulę jaka wytworzyła się w gardle i po opanowaniu drgawek ruszyła. Starała się jak najpewniej stawiać kroki, choć marnie jej to wychodziło. W końcu gdzieś w oddali dostrzegła błyski światła. Jakby słońca. Na swojej twarzy poczuła ciepło jakie tylko ono może dać. Od razu poczuła, że żyje. Owe ciepło momentalnie rozprzestrzeniło się i otuliło niczym uścisk bezpieczeństwa. Coraz bardziej się zbliżając światło stawało się intensywniejsze. Szła. Szybciej. Wręcz biegła. Schodek po schodku. Potem co dwa i trzy. A widząc błękit nieba to jakby dostała skrzydeł.
Przeszła przez ogromną dziurę w kamieniu i to ujrzała. Ogród. Źrenice, przez nagłą ekspozycję na słońce skurczyły się do cieniutkich niteczek. Dolna warga opadła w dół nie mogąc utrzymać się na miejscu przez wywarte wrażenie. Jej włosy rozwiewał na wszystkie strony wieczorny wiatr, który jednocześnie ochładzał jej twarz sprawiając, że intensywne rumieńce zaczęły znikać z bladej twarzy.
- Co? Zatkało kakao? - Armin oparł się o jedno z drzew jakie rosło tuż przy wejściu na schody krzyżując ramiona. Lily nie zdołała wykrzesać z siebie żadnej sensownej odpowiedzi, więc po prostu milczała i starała się objąć wzrokiem całą przestrzeń przed sobą
A była ona ogromna. Ogród miał kształt koła. Lily w tym momencie stała na ścieżce wykonanej z rudych, identycznych bloczków cegły. Wzdłuż środka wykonana została czarna mozaika z kształcie rąbów z białymi kwadratami w środku. Wszystkie przestrzenie, które utworzyły się po długim użytkowaniu kostki, zasypane były drobnym żwirem. Ścieżka ciągnęła się wzdłuż granicy ogrodu, zostawiając jakieś dwa metry przestrzeni. Jeszcze jedna ścieżka przecinała ogród na pół, jednak nie była to ciągła linia, ponieważ na jej drodze stanęła wielka fontanna. Na planie koła najpierw jeden okrąg zbudowany w marmuru. Wyżej, z wysokiej konstrukcji przypominającej lejek, wyłaniały się syreny połączone ogonami na górze i kierując się głowami w dół miały złączone ręce. W środkowej części, pomiędzy ogonami, umieszczono wielki kielich, z którego tryskała woda pod dużym ciśnieniem. Rozchodząc się na wszystkie strony dawała całej konstrukcji bajkowy wygląd. Do tego zachodzące promienie słońca odbijały się na jej powierzchni, dając tym samym uczucie osobie obserwującej, jakby znajdowała się wśród milionów diamentów. Za fontanną, po prawej stronie, można było zauważyć wzniesienie wypełnione masą rabatek z kwiatami kolorowymi jak tęcza. A na jej szczycie, dwuosobowa, drewniana huśtawka. Na lewo od fontanny, altana kopuła. Dach ze szkła z czarnymi malowidłami. Całość podtrzymywana korynckimi, białymi kolumnami z liczbie sześciu. Trzy po jednej i trzy po drugiej stronie. Pomiędzy szerokie wejścia. Balustrada z marmuru, a tralki w kształcie liści dębu. Wewnątrz dwie czarne ławeczki z pikowanego materiału a na brzegach wałki do oparcia się. Wszystko wokoło otaczała zieleń drzew i krzewów oraz kolory różnego rodzaju kwiatów. A delikatna mgiełka wodna, która została spowodowana wilgocią od fontanny, dodawała całemu miejscu subtelnego uroku. Tu rosły sobie sosny, nieopodal cała rodzina topoli a na całym terenie rozsiane były sosny i brzozy. W ogrodzie nie panował porządek. Wszystko rosło tam gdzie chciało. Truskawki obok rabatek z tulipanami. Róże otaczały swoimi ostrymi ramionami cyprysy, a dzwonki i rojniki zachodziły na każdą powierzchnię jaką napotkały. Gdzieniegdzie plątały się większe krzewy i różnego rodzaju samosiejki. Trudno było dostrzec intensywną zieleń trawnika, bo przykrywała ją puchata kołderka białych i różowych stokrotek.
Patrząc na to wszystko miało się nieodparte wrażenie, że znajduje się w baśniowej krainie pełnej magii. Całość sprawiała wrażenie tak nierealnie pięknego. Można by patrzeć, ciągle patrzeć, a oczy wciąż nie nacieszyłyby się takim widokiem.
No i co? Poniedziałek. Znów poniedziałek. A już miałam nadzieję, że się wyrobię na sobotę, no i klops. Ale chciałam dokończyć opis ogrodu więc musiałam poświęcić na to trochę więcej czasu.
I już teraz przepraszam, że nie ujawniłam kto chce się spotkać z Lily. Po protu już za długo by było. A i mam kilka spraw innych na głowie więc wrzucam rozdział kończąc właśnie tutaj. Więc proszę o wybaczenie.
A jak tam pierwszy dzień wiosny. Dzień wagarowicza zaliczony? :D
Ja ze swojej strony pozdrawiam i do następnego.