sobota, 2 września 2017

Rozdział 23 - Niepewna przyszłość

    Z każdą chwilą jego siły słabły. Co on sam mógł zdziałać przeciwko tylu przeciwnikom? Jego dar, jakże cenny, pomagał mu utrzymać się jak najdłużej przy życiu. Nie mógł stać się ponownie niewidzialny, bo nie wiedział gdzie teraz jej Lily. Może już wydostała się z budynku? A może jednak błądzi gdzieś po korytarzach? A jeśli rana na głowie była na tyle poważna, że teraz leży gdzieś na zimnej podłodze w całkowitej ciemności nie mogąc się ruszyć?
   Musiał zatrzymać ich w tym pomieszczeniu jak najdłużej. Coraz zmieniał się w to inny gatunek nadnaturalnych, aby jak najbardziej zmylić przeciwnika. Jednak co chwilę powracał do wilkołaka bo jego siła w tym przypadku okazywała się najcenniejsza.
   Nie wiedział ile jeszcze wytrzyma. Co raz to kolejna kropla potu odbijała się głucho od drewnianej podłogi. W powietrzu unosił się zapach krwi i rozlanego alkoholu. Jednak to czuli tylko normalni śmiertelnicy. Strach, to była jego aura.
   Nie miał żadnego kontaktu ze swoimi przyjaciółmi. Czy wiedzieli, że potrzebuje teraz pomocy? Czy już do niego idą? Czy może jeszcze czekają, aby zobaczyć jaki będzie rozwój wypadków? Czy już znaleźli Lily? Nie wiedział nic. Poza jednym. Musi przeżyć. Dla siebie i dla całej jasnej strony. Bo Lily to był ich jedyny ratunek. Ich jedyna nadzieja.
   Więc nie zważając na ból, wyczerpanie fizyczne, jak i psychiczne, stawiał kolejne kroki, unosił dłonie zaciśnięte w pięści najwyżej jak tylko mógł, starał się wykrzesać z siebie jak najwięcej sił. Ale jak to zrobić kiedy ma się świadomość, że nie da się walczyć jednocześnie z przeciwnikiem w przewadze, oraz samym sobą.
   Wiedział, że to są już całkowite resztki jego sił i mocy. Bolało. Tak bardzo bolało. Skóra pulsowała, nogi się chwiały, krew ciekła. Uderzenie. Kolejne. Znowu.
   Nie. Już nie dał rady. Padł. Nie podniósł się. Przegrał. Jego ciało leżało na stercie gruzu drżąc w panicznym tańcu. Jego powieki minimalnie się uniosły ukazując, dotychczas zawsze piękne i pełne radości, teraz przekrwione i pałające cierpieniem i śmiercią oczy. Za zamglonym obrazem rozpoznał swoich przeciwników. Wrogów. Pogromców.
   Uśmiech zwycięstwa napełniał ich dumą. Widok ofiary napełniał usta śliną. Taki bezbronny. Taki mały. Jeden z nich podszedł do chłopaka i zbliżył swoją twarz do jego. Spojrzał uważnie na delikatne rysy, a oczy świeciły się nienaturalnym blaskiem.
- I co? Naprawdę było warto? - z jego ust wydobywał się odór zgnilizny i krwi, czym był niezwykle uradowany. Alexy postarał się zebrać w płuca jak najwięcej powietrza, co utrudniały połamane żebra, i delikatnie się pochylając wydusił charcząc swoją odpowiedź.
- Było – i jego głowa padła bez kontroli na podłoże. Chłopak stracił przytomność


***

   Ból. Zamęt. Niewiedza. Te trzy rzeczy kierowały teraz głową Lily. Powoli zaczynała odzyskiwać świadomość. Kolory stawały się coraz wyraźniejsze, a kontury bardziej ostre.
   Zamknęła oczy biorąc kilka mocniejszych wdechów w celu oczyszczenia umysłu. Jednak nie było jej to dane. Kiedy jej ciało powróciło do naturalnego stanu, poczuła, że coś ją więzi. Ściska. Nie może się ruszać. Spojrzała w dół z przerażeniem. Jej cały tułów był ściśle związany grubym sznurem.
   Jej oczy powędrowały na ściany. Dopiero teraz dostrzegła, że nie ma w pokoju żadnych okien. Rozświetlało je światło płynące z ledowych, podłużnych lamp. Jasne. Oślepiające. Poza tym w pomieszczeniu nie było już nic oprócz niewielkiego, drewnianego stolika, metalowego krzesła oraz szarymi, gładkimi drzwiami z czarną klamką. Tylko ona, lampy, stół, krzesło i drzwi.
   Delikatnie się poruszyła chcąc sprawdzić jak mocno liny zostały zawiązane. Mocno. Nawet bardzo. W żadnym miejscu nie było nawet mowy o jakimkolwiek luzie.
   Ciało opadło bezradnie na siedzisko. Mając świadomość, że samodzielnie nic nie zdziała, starała sobie przypomnieć co działo się przed tym zajściem. Kasyno, gra w karty, uwodzenie Pabla, pójście z nim do gabinetu, wymuszenie informacji, tajemnicza wiadomość, wybuch, korytarz, zwłoki, informacja uformowana z trawy. Koniec. Tyle była w stanie sobie przypomnieć. Potem ciemna otchłań. I nagle. Alexy. Wizja jego twarzy przemknęła jej przed oczami. Taki spokojny, a jednocześnie przerażony. Wypchnął ją. Zamknął drzwi. Został tam sam. Dotknęła bosymi stopami zimnej posadzki, przez co przeszedł ją dreszcz. Co się z nim stało? Czy reszta mu pomogła? Gdzie oni wszyscy są?
   Jej rozmyślania nie trwały długo, ponieważ drzwi do pokoju powoli i bezdźwięcznie się otworzyły. Przez próg przeszedł mężczyzna w średnim wieku. Rysy miał łagodne. Mocno wysunięty, kwadratowy podbródek. Na twarzy widoczne ślady bezlitośnie biegnącego czasu. Zmarszczki wokół oczu, pogłębione zmarszczki mimiczne na czole, tak samo jak bruzdy uśmiechu przy ustach. Delikatnie wysunięte kości policzkowe. Oczy małe. Niebieskie. Ale nie był to zwykły niebieski. Urzekał swoją głębią. Ciemny, a zarazem ciepły niebieski. Tęczówka wypełniona najpiękniejszymi kamieniami. Włosy blond, gęste, bez żadnych zakoli na co mógłby wskazywać wiek. Na dolnej części twarzy rysował się kilkudniowy zarost. 
   Mężczyzna spojrzał spokojnie na dziewczynę i z gracją usiadł na krześle, wcześniej przesuwając je tak, że teraz byli ze sobą twarzą w twarz. Jego skórzana kurtka trzasnęła charakterystycznie kilka razy podczas ruchów, po czym zamilkła. W pokoju nie była już sama. Wpatrywali się sobie nawzajem w oczy próbując z nich coś odczytać.
- Nic nie powiesz? O nic nie zapytasz? - rozmowę zaczął mężczyzna rozkładając się wygodniej na krześle. Jego głos był spokojny i pewny. Miał jakby niemiecki akcent
- No tak. Byłam nieprzytomna bo ktoś trzepną mnie w potylicę. I patrząc na ciebie mam wrażenie, że byłeś to ty. A widząc twój żałosny uśmieszek jestem już tego pewna. - odpowiedziała Lily nie zwracając uwagi na uprzejmości. Faktycznie. Zaczął chichotać pod nosem, a kurtka ponownie wydała dźwięki niezadowolenia
- Nie przypominam sobie, że kiedy byłaś tu niesiona to przeszliśmy na ty.
- Bo może jeszcze oczekujesz ode mnie szacunku? - powiedziała kpiąc – Sprawiłeś, że straciłam przytomność, zamknąłeś mnie w jakieś dziurze, związałeś. I niby z jakiej racji? Co ja ci takiego zrobiłam!?- krzyczała delikatnie unosząc całe ciało
- Ty mi? - jego wyraz twarzy zmienił się diametralnie. Nie był już roześmiany. Wręcz przeciwnie. Jego oczy płonęły – Mnie zastanawia z jakiej racji rozszarpałaś na strzępy niewinne dziecko! - wstał otaczając krzesło i podchodząc do rogu pomieszczenia – To było tylko dziecko! Kim ty jesteś? Jaką znowu kreaturą? Nie wróżka. Nie elf. Wampir, wilkołak, centaur, gnom, gryf, syrena. Nic mi do ciebie nie pasuje. A może jakiś rodzaj smoka? - przyglądał się jej z obrzydzeniem i miało się wrażenie, że nie wyjdzie póki nie pozna odpowiedzi
- O czym ty mówisz? Jakie elfy? Jakie syreny? Za dużo książek się naczytałeś. - starała się jak najmniej zdradzać swoje pochodzenie
- O ty już dobrze wiesz jakie. Niby z jakiej racji byłaś na tyłach magicznego kasyna, gdzie magia sączy się strumieniami? Hmmm? W dodatku stałaś w środku rozszarpanych zwłok będąc całkowicie pokrytą krwią. Ciekawe, prawda?
- Tak. Bo znalazłam się tam przypadkiem. Był wybuch wewnątrz i chciałam po prostu stamtąd uciec. Ratowałam się.
- Ciekawa wersja. I całkiem przekonywująca. Ale widzę, że masz w sobie tajemnicę. Magia bije od ciebie z daleka. A teraz jesteś moja. - podszedł bliżej niej i wyszeptał na ucho – Zrobię z tobą wszystko, aby dowiedzieć się prawdy. - to było tak zimne, że dreszcze przeszedł Lily wzdłuż całego kręgosłupa
   Mężczyzna odwrócił się z zamiarem wyjścia i wtedy to zobaczyła. Czarny znak na tylnej stronie szyi. Piorun z zaokrągleniami zakończony na górze i dole grotami strzał.
Łowcy.

   I teraz już wiedziała, że musi się stąd wydostać za wszelką cenę.