Z każdą chwilą jego siły
słabły. Co on sam mógł zdziałać przeciwko tylu przeciwnikom?
Jego dar, jakże cenny, pomagał mu utrzymać się jak najdłużej
przy życiu. Nie mógł stać się ponownie niewidzialny, bo nie
wiedział gdzie teraz jej Lily. Może już wydostała się z budynku?
A może jednak błądzi gdzieś po korytarzach? A jeśli rana na
głowie była na tyle poważna, że teraz leży gdzieś na zimnej
podłodze w całkowitej ciemności nie mogąc się ruszyć?
Musiał zatrzymać ich w tym
pomieszczeniu jak najdłużej. Coraz zmieniał się w to inny gatunek
nadnaturalnych, aby jak najbardziej zmylić przeciwnika. Jednak co
chwilę powracał do wilkołaka bo jego siła w tym przypadku
okazywała się najcenniejsza.
Nie wiedział ile jeszcze wytrzyma.
Co raz to kolejna kropla potu odbijała się głucho od drewnianej
podłogi. W powietrzu unosił się zapach krwi i rozlanego alkoholu.
Jednak to czuli tylko normalni śmiertelnicy. Strach, to była jego
aura.
Nie miał żadnego kontaktu ze
swoimi przyjaciółmi. Czy wiedzieli, że potrzebuje teraz pomocy?
Czy już do niego idą? Czy może jeszcze czekają, aby zobaczyć
jaki będzie rozwój wypadków? Czy już znaleźli Lily? Nie wiedział
nic. Poza jednym. Musi przeżyć. Dla siebie i dla całej jasnej
strony. Bo Lily to był ich jedyny ratunek. Ich jedyna nadzieja.
Więc nie zważając na ból,
wyczerpanie fizyczne, jak i psychiczne, stawiał kolejne kroki,
unosił dłonie zaciśnięte w pięści najwyżej jak tylko mógł,
starał się wykrzesać z siebie jak najwięcej sił. Ale jak to
zrobić kiedy ma się świadomość, że nie da się walczyć
jednocześnie z przeciwnikiem w przewadze, oraz samym sobą.
Wiedział, że to są już całkowite
resztki jego sił i mocy. Bolało. Tak bardzo bolało. Skóra
pulsowała, nogi się chwiały, krew ciekła. Uderzenie. Kolejne.
Znowu.
Nie. Już nie dał rady. Padł. Nie
podniósł się. Przegrał. Jego ciało leżało na stercie gruzu
drżąc w panicznym tańcu. Jego powieki minimalnie się uniosły
ukazując, dotychczas zawsze piękne i pełne radości, teraz
przekrwione i pałające cierpieniem i śmiercią oczy. Za zamglonym
obrazem rozpoznał swoich przeciwników. Wrogów. Pogromców.
Uśmiech zwycięstwa napełniał ich
dumą. Widok ofiary napełniał usta śliną. Taki bezbronny. Taki
mały. Jeden z nich podszedł do chłopaka i zbliżył swoją twarz
do jego. Spojrzał uważnie na delikatne rysy, a oczy świeciły się
nienaturalnym blaskiem.
- I co? Naprawdę było warto? - z jego
ust wydobywał się odór zgnilizny i krwi, czym był niezwykle
uradowany. Alexy postarał się zebrać w płuca jak najwięcej
powietrza, co utrudniały połamane żebra, i delikatnie się
pochylając wydusił charcząc swoją odpowiedź.
- Było – i jego głowa padła bez
kontroli na podłoże. Chłopak stracił przytomność
***
Ból. Zamęt. Niewiedza.
Te trzy rzeczy kierowały teraz głową Lily. Powoli zaczynała
odzyskiwać świadomość. Kolory stawały się coraz wyraźniejsze,
a kontury bardziej ostre.
Zamknęła oczy biorąc
kilka mocniejszych wdechów w celu oczyszczenia umysłu. Jednak nie
było jej to dane. Kiedy jej ciało powróciło do naturalnego stanu,
poczuła, że coś ją więzi. Ściska. Nie może się ruszać.
Spojrzała w dół z przerażeniem. Jej cały tułów był ściśle
związany grubym sznurem.
Jej oczy powędrowały na
ściany. Dopiero teraz dostrzegła, że nie ma w pokoju żadnych
okien. Rozświetlało je światło płynące z ledowych, podłużnych
lamp. Jasne. Oślepiające. Poza tym w pomieszczeniu nie było już
nic oprócz niewielkiego, drewnianego stolika, metalowego krzesła
oraz szarymi, gładkimi drzwiami z czarną klamką. Tylko ona, lampy,
stół, krzesło i drzwi.
Delikatnie się poruszyła
chcąc sprawdzić jak mocno liny zostały zawiązane. Mocno. Nawet
bardzo. W żadnym miejscu nie było nawet mowy o jakimkolwiek luzie.
Ciało opadło bezradnie
na siedzisko. Mając świadomość, że samodzielnie nic nie zdziała,
starała sobie przypomnieć co działo się przed tym zajściem.
Kasyno, gra w karty, uwodzenie Pabla, pójście z nim do gabinetu,
wymuszenie informacji, tajemnicza wiadomość, wybuch, korytarz,
zwłoki, informacja uformowana z trawy. Koniec. Tyle była w stanie
sobie przypomnieć. Potem ciemna otchłań. I nagle. Alexy. Wizja
jego twarzy przemknęła jej przed oczami. Taki spokojny, a
jednocześnie przerażony. Wypchnął ją. Zamknął drzwi. Został
tam sam. Dotknęła bosymi stopami zimnej posadzki, przez co
przeszedł ją dreszcz. Co się z nim stało? Czy reszta mu pomogła?
Gdzie oni wszyscy są?
Jej rozmyślania nie
trwały długo, ponieważ drzwi do pokoju powoli i bezdźwięcznie
się otworzyły. Przez próg przeszedł mężczyzna w średnim wieku.
Rysy miał łagodne. Mocno wysunięty, kwadratowy podbródek. Na
twarzy widoczne ślady bezlitośnie biegnącego czasu. Zmarszczki
wokół oczu, pogłębione zmarszczki mimiczne na czole, tak samo jak
bruzdy uśmiechu przy ustach. Delikatnie wysunięte kości
policzkowe. Oczy małe. Niebieskie. Ale nie był to zwykły
niebieski. Urzekał swoją głębią. Ciemny, a zarazem ciepły
niebieski. Tęczówka wypełniona najpiękniejszymi kamieniami. Włosy blond, gęste, bez żadnych zakoli na co mógłby wskazywać wiek. Na
dolnej części twarzy rysował się kilkudniowy zarost.
Mężczyzna spojrzał
spokojnie na dziewczynę i z gracją usiadł na krześle, wcześniej
przesuwając je tak, że teraz byli ze sobą twarzą w twarz. Jego
skórzana kurtka trzasnęła charakterystycznie kilka razy podczas
ruchów, po czym zamilkła. W pokoju nie była już sama. Wpatrywali
się sobie nawzajem w oczy próbując z nich coś odczytać.
- Nic nie powiesz? O nic nie
zapytasz? - rozmowę zaczął mężczyzna rozkładając się
wygodniej na krześle. Jego głos był spokojny i pewny. Miał jakby niemiecki akcent
- No tak. Byłam
nieprzytomna bo ktoś trzepną mnie w potylicę. I patrząc na ciebie
mam wrażenie, że byłeś to ty. A widząc twój żałosny uśmieszek
jestem już tego pewna. - odpowiedziała Lily nie zwracając uwagi na
uprzejmości. Faktycznie. Zaczął chichotać pod nosem, a kurtka
ponownie wydała dźwięki niezadowolenia
- Nie przypominam sobie, że
kiedy byłaś tu niesiona to przeszliśmy na ty.
- Bo może jeszcze
oczekujesz ode mnie szacunku? - powiedziała kpiąc – Sprawiłeś,
że straciłam przytomność, zamknąłeś mnie w jakieś dziurze,
związałeś. I niby z jakiej racji? Co ja ci takiego zrobiłam!?-
krzyczała delikatnie unosząc całe ciało
- Ty mi? - jego wyraz twarzy
zmienił się diametralnie. Nie był już roześmiany. Wręcz
przeciwnie. Jego oczy płonęły – Mnie zastanawia z jakiej racji
rozszarpałaś na strzępy niewinne dziecko! - wstał otaczając
krzesło i podchodząc do rogu pomieszczenia – To było tylko
dziecko! Kim ty jesteś? Jaką znowu kreaturą? Nie wróżka. Nie
elf. Wampir, wilkołak, centaur, gnom, gryf, syrena. Nic mi do ciebie
nie pasuje. A może jakiś rodzaj smoka? - przyglądał się jej z
obrzydzeniem i miało się wrażenie, że nie wyjdzie póki nie pozna
odpowiedzi
- O czym ty mówisz? Jakie
elfy? Jakie syreny? Za dużo książek się naczytałeś. - starała
się jak najmniej zdradzać swoje pochodzenie
- O ty już dobrze wiesz
jakie. Niby z jakiej racji byłaś na tyłach magicznego kasyna,
gdzie magia sączy się strumieniami? Hmmm? W dodatku stałaś w
środku rozszarpanych zwłok będąc całkowicie pokrytą krwią.
Ciekawe, prawda?
- Tak. Bo znalazłam się
tam przypadkiem. Był wybuch wewnątrz i chciałam po prostu stamtąd
uciec. Ratowałam się.
- Ciekawa wersja. I całkiem
przekonywująca. Ale widzę, że masz w sobie tajemnicę. Magia bije
od ciebie z daleka. A teraz jesteś moja. - podszedł bliżej niej i
wyszeptał na ucho – Zrobię z tobą wszystko, aby dowiedzieć się
prawdy. - to było tak zimne, że dreszcze przeszedł Lily wzdłuż
całego kręgosłupa
Mężczyzna odwrócił
się z zamiarem wyjścia i wtedy to zobaczyła. Czarny znak na tylnej
stronie szyi. Piorun z zaokrągleniami zakończony na górze i dole
grotami strzał.
Łowcy.
I teraz już wiedziała,
że musi się stąd wydostać za wszelką cenę.